Idź spać

Mógłbym powiedzieć, że każda z prac wymaga innego rodzaju skupienia. Każdy z tych rodzajów używa innej części mózgu. Powiedziałbym nawet, że chodzi nie tylko o skupienie, ale o coś więcej – jakby cały stan umysłu.

Przy zajmowaniu się problemami w jednej dziedzinie dochodzi się prędzej czy później do ściany. Mózg, a w zasadzie tak jego część, która najbardziej pracuje, zaczyna odmawiać współpracy, staje się jak kukła z waty, nie reagująca na bodźce, przyjmująca wszystko z wacianą obojętnością. Nie warto wtedy jej bić, co można więc zrobić? Zmienić dyscyplinę. Jeśli zajmowałem się do tej pory obrazem, mogę przejść na dźwięk, i okazuje się, że część „dźwiękowa” mózgu z radością przyjmuje wyzwania.

Czasem zmiana nie musi być aż tak wielka. Uczyłem się rumuńskiego, było to szesnaście lat temu, dokładnie we wrześniu, chciałem przerobić jak najwięcej przed rozpoczęciem się roku akademickiego. Uczyłem się po 4-6 godzin dziennie. Miałem do dyspozycji dwie książki. Pamiętam to fajne zjawisko – po kilku godzinach mózg przestawał reagować na jedną książkę – po prostu nie trafiało do niego, wzrok biegał po linijkach tekstu i obrazkach i nie rozumiał, co tam jest napisane. Wtedy zmieniałem na drugą książkę i następowało objawienie – nauka ruszała dalej. Podobnie: dobre pomysły przychodzą podczas golenia, mycia naczyń, wrzucania łopatą węgla do piwnicy itd. Mam wtedy przejmujące wrażenie, że człowiek potrzebuje za wszelką cenę równowagi, że wysiłek fizyczny jest wbudowany w człowieczeństwo, i że idea „pracy, która nie męczy” w znaczeniu pracy siedzącej, to bzdura. Zresztą wystarczy uświadomić sobie np. powszechność problemów z kręgosłupem. 

Istnieje oczywiście coś takiego, jak ogólne zmęczenie, i na to nie ma innej rady, jak po prostu iść spać. Sen jest najlepszym lekarzem, a zaraz po nim – ruch fizyczny i dobre odżywianie się. 

Co jest czasem najtrudniejsze? By iść spać dokładnie wtedy, gdy nagle okazuje się, że ileś spraw trzeba było rozwiązać na wczoraj, a w głowie pustka. Już widzę zbulwersowane twarze niektórych szefów, szefów dyletantów, którzy uważają, że trzeba po prostu robić. Ja im powiem: panie, robić to pan może zmieniając wytłoczki we wtryskarce. Ale już przy tokarce to się musi pan skupić i zastanowić, uruchomić wyobraźnię.

Konieczne jest też wytworzenie wokół siebie pustki, by móc cokolwiek stworzyć. W naszym zatłoczonym świecie wytworzenie pustki wymaga determinacji. Przypominam sobie zdanie zasłyszane w radiu – pani psycholog od dzieci powiedziała, że organizując dzieciom czas z dokładnością do minuty – szkoła, basen, fortepian, kort tenisowy, angielski i łacina – nauczymy je radzić sobie z natłokiem pracy, ale pozbawimy ich kreatywności. I jeszcze inne zdanie z książki „Kapuściński non fiction” (cytuję z pamięci): Pisanie wierszy wymaga nicnierobienia

Możecie się domyślać, że jestem teraz w trudnej sytuacji i zmagam się z tym, o czym piszę powyżej. Cóż, nic, tylko samemu się zastosować do własnych rad.

Urywki

Żałuję, że nie jestem w stanie opisać wszystkiego, co przychodzi mi do głowy – nie chodzi o to, co mi się jawi ot tak sobie, ale o to, co przeczytałem w prasie, literaturze, i co się połączyło z rozmowami ludzi…. Fantastyczne odkrycia w psychologii (styczniowy numer Charakterów) kierują nas na nowe tory myślenia o człowieku. W którymś z poprzednich Magazynów Gazety Wyborczej niesamowity tekst włoskiego filozofa Giorgio Agambena Posępni bankierzy kradną naszą przyszłość o tym, że wiara i kredyt to w pierwowzorze greckim praktycznie to samo słowo, co w naszej rzeczywistości zyskuje niesamowite praktyczne znaczenie…

Przeczytałem szkice opowiadań, które zacząłem pisać i stwierdziłem, że to nie takie złe i że trzeba by nad tym popracować. Wraz z tym wrażeniem uruchamia się cały zestaw pytań – pracować, ale po co, co potem z tym robić, że i tak pewnie niewiele z tego wyjdzie, czy jest sens "pisać pieśń i czy nie lepiej zrobi to ptak" (G. Turnau, luźny cytat). I że tak jak do tej pory, łapałem się wszystkiego i niewiele z tego było…. Oczywiście to bateria subiektywnych opinii. Jeśli więc pisać, to pisać co dzień i zawsze, czy coś wychodzi czy nie, czy jest wena czy kompletnie nic, bo liczy się to, co się robi codziennie, a codziennie robi się to, względem czego nie mamy innego wyjścia, wobec czego czujemy płynącą wewnątrz konieczność, przymus wręcz; którego nie da się wyjaśnić, który nie pyta – po co…

Rozmienia się

Ćwiczenia z pisania o niczym…

…biorą się stąd, że zupełnie nie wiadomo, skąd.

O tej porze jak teraz, o wpół do drugiej w nocy, coś wokół rozmienia się na drobne. Zupełnie podobnie jak rozmienia się banknot na przykład stuzłotowy u pani w kasie: mogłaby pani rozmienić? I z jednego kawałka powstaje kilka, z tych kilku jeszcze więcej, a najciekawsze są monety – z większych – coraz mniejsze i mniejsze, aż do miedzianych groszówek, malutkich. Znaczą jakiś ślad, ułożone jedna za drugą, jak pamięć, która powoli zanika, choć podobno nie zanika, tylko rozprasza się, bo kolejne odciski wchłania w siebie powoli otaczająca nas przestrzeń.

Przeżyty właśnie dzień rozpływa się w ciszy, i znów – dalekim ujadaniu małego pieska. Fundusz przeżyć topnieje, kolejne krople nikną między grudkami ziemi, w szczelinach paneli podłogi, przenikają pory skóry. Jakby przestawały istnieć, ale przecież to z nich, wraz z nastaniem świtu, zacznie gromadzić się nowy kapitał. Będzie nabierał kształtu, by wieczorem znów się rozmienić.

Nos do góry – życie z komputerem

Problem z moim komputerem Mac wygląda na wyjaśniony. Komputerowy Sherlock Holmes, były agent sieci komputerowej w firmie B. tropiący nie działające drukarki sieciowe, znikające zasoby serwerowe, zaplątany w zwoje czteroparowego kabla ethernet piątej kategorii, jednocześnie instruujący sekretarki i księgowe, że klikanie lewym klawiszem myszki różni się od klikania prawym klawiszem myszki, nieugięty i konsekwentny wywiadowca Piotr K. zauważył wieczorem, że jego komputer nie chce usnąć… "Nie chce usnąć wieczorem? Pracoholik?" pomyślał detektyw, który nie daje się maszynom nabierać na takie numery. Wdusił więc i przytrzymał bezlitośnie klawisz "power", by nie dającemu się okiełznać Macowi wydrzeć duszę odciąwszy zasilanie. "To tylko na chwilę, wybaczysz mi, prawda?" szeptał czule oprawca. I jednakowoż, z ledwością wyczekując tych kilka sekund, które instrukcja obsługi bezwarunkowo nakazuje, nacisnął "moc" (ang. "power"), tym razem delikatnym ruchem, drżącym palcem, z dyskretnym, lecz wyczekującym spojrzeniem, ni to od niechcenia, ni to z boku, trochę zezując, trochę patrząc jakby poza siebie…

Poszło, wszystko działa!

Sherlock nie poprzestaje jednak na praktyce, potrzebna mu teoria. Otóż wczorajszego dnia stało się to tak. Beztroski komputerman pracował aż stan baterii doszedł do 0% i zamiast poczekać, aż komputer zamknie się sam z powodu wyczerpania akumulatora, to zamknął laptopa, dając tym samym drugi sygnał do zaśnięcia. Te dwa zdarzenia splotły się jakoś w niewyjaśniony sposób w czeluściach elektroniczno-programowych, co doprowadziło do wyłączania się, jeden po drugim, portów USB, oraz uniemożliwiło zaśniecie maszyny. Przeładowanie systemu, które wykonał użytkownik, nie pomogło, problem zniknął dopiero po wyłączeniu zasilania.

Oczywiście to tylko teoria, ale czym byłby świat bez teorii…

Idzie dalej…

Po kilku emocjonujących dniach. Po festiwalu Eurodramafest w mojej "firmie". Dwie nieznane grupy teatralne, wśród których kręciłem się z kamerą i aparatem od rana do wieczora. To zawsze jest fascynujące – o ile chce się do nich zbliżyć, odczuć. Ale te zbliżenia wyczerpują jakiś wewnętrzny akumulator. Sądzę, że to jest właśnie tego efekt – próbuję odespać już drugi dzień, bezskutecznie.

Po fascynacji, nawet euforii, przychodzi dołek. Wszelkie negatywy, problemy, wyostrzają się. Dziś zobaczyłem, jak pewien grafik potraktował moje zdjęcia w wydawnictwie i… szkoda. Bo widzę, że nie rozumiał zdjęć, które zamieszczał. Nie rozumiał sprawy ewidentnej…

Ale muszę się uspokoić, mając w pamięci sobotnie zachowanie autora sztuki, który zobaczywszy, jak jego dzieło potraktował reżyser, wyszedł nie doczekawszy nawet połowy przedstawienia. I nie pojawiając się na spotkaniu z widzami, na którym miał być obecny. Za to następnego dnia zamieścił w Internecie oświadczenie, że interpretacja sztuki to podszywanie się pod jego nazwisko i godziła w dobro widzów. Cóż, powołał się na widzów nie chcąc z nimi się spotkać i nie pytając ich o zdanie…

Kredyt dla półgłówków

Przepraszam za bezpośredniość, ale to zdanie nasunęło mi się przy pierwszym czytaniu, oraz drugim i trzecim, tytułu maila, który trafił do mojej skrzynki jako reklama.

Weź pożyczkę i odbierz nawet 1500 zł w prezencie!

Rety, to jaki drakoński musi być to kredyt, żeby dostać tyle "w prezencie!" A przecież ten "prezent" nie jest niczym innym, jak częścią kredytu właśnie :-)))) Bo oni muszą to potem odebrać sobie w postaci odsetek lub jakichkolwiek innych opłat, plus oczywiście zarobek, bo nie są instytucją charytatywną! Czy mają mnie za idiotę? Najwyraźniej. Przecież tak naprawdę to jest antyreklama, albo reklama zakładająca, że ja nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Czy naprawdę ludzie dają się nabierać na takie hasła? Widocznie tak…. Kolejne punkty tylko to potwierdzają:

  • rata tylko 22 zł miesięcznie za każdy 1000 zł pożyczki
  • premia od banku – nawet 1500 zł
  • do 150 tys. zł dostaniesz bez poręczycieli i zabezpieczeń
  • spłatę rat możesz bezpłatnie zawiesić na 3 miesiące
  • środki możesz otrzymać nawet w 1 dzień

No tak, dopiero teraz zobaczyłem tekst drobnym drukiem. Naprawdę trudno go przeczytać, bo jego kolor jest jak kolor tła, tylko odcień nieco jaśniejszy. Wynika z niego, ze RRSO, czyli Rzeczywista Roczna Stopa Oprocentowania wynosić może bez mała 30%, a raty i ostateczne warunki i tak zależą od każdego klienta z osobna. Oraz że warunki oferty są wg stanu na 24 sierpnia 2011… A przecież minął już miesiąc, i kto wie, jak jest teraz…?

Sorry, to jest mój blog i mogę napisać, co o tym myślę. A myślę, że to jest rozbój w białych rękawiczkach… Kiedyś rozbojowi ulegali ci, którzy nie byli w stanie złapać maczugi, żeby się bronić przed napadem. Dzisiaj – ci, którzy nie są w stanie – policzyć, zorientować się, opanować…

Perfekcjoniści cierpią

Przeglądam statystyki blogu, a jakże. No i wyobraźcie sobie, że wpisując w google albo nawet w onecie "niecodzienność" dostaje się ten blog na pierwszym miejscu 🙂

Niecodzienność… Za nią tęsknimy, wydaje się ideałem życia. Jest czymś nieuchwytnym? Nierealnym? Bo ktoś przecież musi zrobić te same, codzienne czynności – masa ich, nieogarnięta, niezliczona, nie do wykonania bezbłędnego. Perfekcjoniści cierpią, chyba, że porzucą marzenia o odrobinie niecodzienności.

Czy ja wiem… Nic nie wiem. Aby powiedzieć coś poruszającego, z mocą, czego nie da się zapomnieć – trzeba pogodzić się z tym, że powie się nieprawdę. Bo prawda, by nie była truizmem, uogólnionym sloganem, musi zostać obwarowana dziesiątkami założeń oraz tłumaczeń przypadków szczególnych, w których znów ginie. Z chaosu próbujemy wyciągnąć prawdę jak topielca z wody, coś uporządkować, stwierdzić, lecz skutkuje to popadaniem w inny chaos i topieniem się na nowo.

Tak. Zdecydowałem kiedyś, by nie pisać wniosków, bo one nigdy nie będą w stu procentach prawdziwe. Jak widać – nie udaje mi się. Pisanie wniosków jest łatwiejsze, o dziwo.

Trzeba pisać po prostu to, co widać, słychać i czuć, mając tę nadzieję, że widzi się, słyszy i czuje choć trochę inaczej, niż inni. I dlatego właśnie można im coś dać.

Zawsze!

– byś chciał. Lecz tego nikt nie wie. Więc skoro nie da się zawsze (a może się da, ale skoro nikt tego nie wie, to jakby właśnie się nie dało), to w takim razie – nigdy! Tak! Nigdy…

Tylko że… nigdy to w zasadzie samo, co zawsze. Wystarczy jedynie podmienić słowa, albo inaczej zadać pytanie…

Jest jeszcze jeden sposób. Chodzi o zawsze teraz. Konkretnie: zawsze jest to, co teraz.

Czujesz to? Wydaje się wbrew ludzkim cechom: pamięci i wyobraźni, lecz to sposób na uśmierzenie tęsknoty, która łączy to, czego właśnie teraz nie ma.

Nie ma początku (nawet, jeśli był), nie ma końca (jeśli będzie, nie zobaczę), to, co teraz, jest zawsze. Choć i początek i koniec tkwi w tym, co teraz.

Piękno tkwi w szczegółach

Długo się zastanawiałem, dlaczego tak trudno przekonać ludzi do czegoś lepszego. A nawet jeśli już nie przekonać, to nawet opowiedzieć im o tym. I pokazać obecne niedogodności.

Problem w tym, że to coś lepsze polega na zawarciu szczegółów, które są poza możliwością zrozumienia wielu ludzi. Samo słowo szczegół oznacza, że to coś jest niewielkie, drobne, niełatwo zauważalne. Każdy z nas ma pewien próg zauważania szczegółów. Ten próg zależy od naszego doświadczenia i wrażliwości. Jedno i drugie zmienia się z czasem, zwykle – na lepsze. Ale jeśli ktoś nie jest w stanie dostrzec pewnych szczegółów, nigdy nie zrozumie, co one zmieniają i dlaczego kształtują wysoki poziom. Niestety, zbyt często i zbyt wyraźnie widać, że ktoś nie miał pojęcia, co projektował, o czym pisał, co planował.

Zwrócenie mu uwagi zwykle kończy się albo postawą osła: "Ależ o co chodzi? Przecież wszystko jest świetnie!", albo jastrzębia: "To pan, panie kliencie, nie przeczytał instrukcji, nie zauważył, nie chciało się panu, a przecież tam wszystko jest napisane!". Przykład z życia: "Automat połyka 2 złote? Bo pan ma fałszywą dwójkę!" "Chce pan złożyć reklamację? Proszę się zgłosić na ulicę taką i taką, złożyć pisemną reklamację, odpowiadamy w czasie 14 dni roboczych" (chodzi właśnie o automat parkingowy).

Traktowanie w którym to właśnie klient, gość, pasażer jest winien. Na czym polega elegancja i godność traktowania? Nawet tych najtrudniejszych klientów? Elegancja i godność, która wcale nie uwłacza np. sprzedawcy. Słowo przepraszam nie uwłacza sprzedawcy ani nikomu, wprost przeciwnie – świadczy o szczególnej kulturze. Ciągle niewielu jest w stanie to pojąć, więc kluczą, zmyślają, winią klienta.

Planowanie przestrzeni sklepów, dworców itp. w taki sposób, aby dobrze czuli się tam pasażerowie i klienci…? Pomimo marmurów, automatycznych schodów i zawrotnych przestrzeni – miejsca pozostają zupełnie nieprzyjazne odwiedzającym z uwagi na brak wyobraźni co do potrzeb klientów. Trudno się w nich odnaleźć, trudno cokolwiek dowiedzieć, bo nikt nic nie wie. "Obsługa udziela informacji w trzech językach" – usłyszałem. Ale gdzie jest ta obsługa? Chyba, że właścicielom chodzi tylko o zysk i ułatwienie sobie życia.

Konkretnych przykładów można by mnożyć, choćby przyjeżdżając do Krakowa autobusem i próbując gdziekolwiek dojść. Zupełnie nieżyciowe, niepraktyczne i wręcz utrudniające życie "pomysły", o których nie wiadomo, czy w zamiarze miały być genialne, czy w ogóle ktoś się nad nimi zastanowił…

Trzy zdjęcia z Krajowego Terminala Lotniczego w Krakowie-Balicach.

Oddział

Na oddział otolaryngologiczny, w niedzielę jak dzisiaj, wchodzi się głównym wejściem szpitala, a potem – korytarzami, które łączą się, rozdzielają, łamią pod różnymi kątami, zwężają, obniżają, rozdzielają i łączą znowu… Oomijają okulistyczny, urologiczny, przechodzą obok pracowni usg. Wreszcie – schody, nimi trzeba w dół, pod domofon: my do przyjęcia.

Jasna, ładna, czteroosobowa sala. Szpitalne łóżko i stolik-szafka na czterech kółkach, z szufladami otwieranymi na dwie strony i rozkładanym blatem. To twoje miejsce na przynajmniej dwa dni. Pod pachą ulubiony pluszak, a w torbie – kilka książeczek z opowieściami, oraz te do kolorowania. Za oknem – trawnik, wysokie drzewa i gawrony szukające czegoś do zjedzenia, pod śniegiem. To niewiele atrakcji.

Nie będziesz sama. Nie tak, jak dzieci, kiedy ja byłem dzieckiem. Nawet nie pamiętam, czy płakałem w nocy, pamiętam za to koleżankę z drugiej strony drzwi (Kałużna, jak wiele Kałużnych), z którą szaleliśmy na szpitalnym spacerniaku. A raz odgoniłem pielęgniarkę z wielką szczykawką, która chciała dobrać się do mojej ręki. W końcu zabroniono mi też bawienia się chodzikami i wózkami w wąskim, szpitalnym korytarzu, bo jeździłem zapamiętale. Pamiętam jak przez mgłę, ale to i tak sporo.

Dziś w czteroosobowej, czterodziecięcej sali, rodzice, jak duchy, opiekuńcze anioły. Mały kolega pod ścianą wyjął odtwarzacz dvd i zaprasza na Scoobiego. Nie będzie źle, może trochę nudniej niż w domu, i bez posiłków na zawołanie.