Diagnoza premortem – Kahneman, „Pułapki myślenia”

NADMIAR optymizmu i pewności siebie może prowadzić do katastrofalnych skutków, szczególnie w przypadku planowania finansów, inwestycji, kierowania dużymi firmami. Tam, gdzie rzadziej używa się bezwzględnych, matematycznych lub fizycznych parametrów do oceny sytuacji, bo większą rolę odgrywa opinia, intuicja, doświadczenie człowieka.

Nasz świat hołduje ludziom, którzy są pewni siebie. Kahneman w „Pułapkach myślenia” wykazuje, że ta pewność siebie i optymizm prawie zawsze nie mają podstaw i nie przekładają się na wyniki w rzeczywistości. Nadmiar optymizmu i pewności siebie jest w ogólnym rozrachunku szkodliwy, to dla Kahnemana oczywiste.

Czy można jakoś przezwyciężyć nadmiar optymizmu i pewności siebie? Wynika on z cech ludzkiego umysłu, „a te można wprawdzie okiełznać, ale nie da się ich pokonać”.

Jedną metod jest „diagnoza premortem”. Polega ona na tym, że zanim podejmie się ważną, perspektywiczną decyzję, która będzie miała duże konsekwencje, zwołujemy naradę i wykonujemy pewien eksperyment myślowy: „Wyobraźmy sobie, że minął rok. Wdrożyliśmy plan, który mamy w tej chwili mamy przed sobą. Rezultat okazał się katastrofą. Dajmy sobie 5-10 minut aby krótko napisać, jak doszło do tej katastrofy” („Pułapki myślenia” str. 353).

Ciekawe, że nie chodzi o wypowiedź ustną, ale o napisanie. Bo kiedy zespół dochodzi do decyzji, zwłaszcza, kiedy wypowie się szef albo szefowa – publiczne wyrażanie wątpliwości jest odbierane jako przejaw nielojalności. A jeśli zabiorą głos tylko osoby wspierające decyzję, nastąpi stłumienie wątpliwości, co zaowocuje zbytnią pewnością zespołu. Wątpliwości muszą zostać wyrażone i poważnie rozważone przez zespół. „Główną zaletą diagnozy premortem jest to, że legitymizuje wątpliwości, a w dodatku zachęca nawet zwolenników pomysłu do zastanowienia się nad możliwymi zagrożeniami, których wcześniej nie brali pod uwagę”.

Kobieta zrobiona

Kobiety na ulicach, w zasadzie mówmy o dziewczynach, które wyglądają jak wyglądają, czyli dobrze, bo są po prostu zrobione. Gdyby nie ten ciuch, make up, wyższe buty, gdyby nie taka torebka, to nikt by oka i na chwilę nie zatrzymał.

Patrz, idzie. Wybielona, wyrównana jasnym pudrem twarz, lekkie cienie na policzkach, podkreślone nie za mocno powieki, rzęsy, brwi też ma się rozumieć. Umie malować, naprawdę umie. Dobry fryzjer też był. No ale nos… Nos duży, szczęka szeroka, kości wystające. Fryzjer widział i poprawił, jak mógł najlepiej. Odcień dopasował, jaśniejszy, przez to mniejsza twarz się wydaje, i przyciął pasemka nie za nisko, nie za wysoko, że głowa całkiem zgrabnie wygląda. Fryzjer specjalista.

Bluzeczka u góry nie za szeroka, że niby ramiona drobne, szerzej skrojona na piersi i węższa znów poniżej, że niby talia cieńsza niż naprawdę. Na brzuchu napięta lekko, przechodzi w kształtne jeansy, zaokrąglające pupę i wyciągające uda, niże kolan zwężane, ale nie za bardzo.

Idzie. Zgrabnie nawet idzie, musi się pilnować, bo takie nogi. Inaczej ciuch i make up na darmo. I jak staje, też ważne, gdy patrzy na rozkład jazdy, albo czeka, pod gablotą, przy ścianie. W takich butach iść niełatwo, choć jeszcze niezbyt wysokie. Chodzi prosto i pewnie, ze swadą, jak już taki ciuch i taki make up. Najgorzej, jak zrobiona dziewczyna idzie krzywo, albo zgarbiona, albo jeszcze z kwaśną miną. Mina w sumie najważniejsza, nieważne, że duży nos i szeroka szczęka. No i ręce grubawe. Jak dłonie grube, to wiadomo, że i reszta taka, nawet jak nie widać, pod bluzeczką i jeansami modelowymi. Mieszkałaby na obrzeżach miasta, chodziłaby w tym, co na bazarze kupi, fryzjer taki sobie podmiejski, to mało kto by oko zatrzymał. Zaraz by nochal wielki wyszedł i uśmiech przyćmił, i szeroka szczęka niesmak wzbudziła, i te palce na plastikowej torebce zaciśnięte.

Orgazm

– Tata, co to jest orgazm? – zapytał mój syn (siedmio i pół letni), gdy kopaliśmy sobie piłkę w przedpokoju. Czy jest rodzic, którego takie pytanie nie wysztywnia? „Wysztywnia” to fatalne słowo. Może więc: kłopocze, niepokoi, trwoży…

– No wiesz, kiedy ludzie się przytulają to czują się dobrze. I orgazm to jest ten moment, w którym czują się najlepiej.
– Bo w jednej restauracji jest taka potrawa: orgazm podniebienia.
– Aha…. No widzisz, chodzi o to, że podniebienie czuje się najlepiej.
– Ale jak? Samo?
– No nie samo, tylko wtedy, kiedy je tę potrawę. Wiesz co to jest podniebienie?
– No pewnie.
– To jest ta część, tam w buzi – pokazuję palcem.
– Aha….!

Rozglądam się po kuchni. Jakimś trafem znalazło się tu menu naszej małomiasteczkowej restauracji.

Orgazm podniebienia — 11,90 zł
Lodowa niespodzianka w trzech smakowych odsłonach: kokosowej, ananasowej, pomarańczowej. Daj się zaskoczyć!

Czy tym razem dałem się zaskoczyć…?

Mała satysfakcja

Mój poprzedni wpis skopiowałem na blog, który piszę na stronie radia TokFM: Piotr Kubic patrzeć po prostu próbuje.  Napisałem po pierwszej w nocy, a rano widzę, że został umieszczony na pierwszej stronie www.tokfm.pl.

To dla mnie miłe. Tym bardziej, że wydaje mi się, że wpis nie staje po żadnej stronie w obecnym polskim sporze. Chciałbym, by przestać się szarpać nawzajem, by coś konstruktywnego wynikło z naszej sytuacji…

 



Piramida

Na szczycie potrzeb niezachwianie stoi sen. Pewnie dlatego, że jedzenia mam pod dostatkiem, a nawet bronię się przed nim, od kilku tygodni.

Niesamowicie ciekawe – mniej jem i czuję się lepiej. Nie najadam się do syta, tylko aby zaspokoić uczucie głodu. Czytałem gdzieś o tym, a może oglądałem film, może ktoś mi mówił – sprawdziłem to i potwierdzam. Trzeba tylko zrobić coś z uczuciem ssania w żołądku.

Jak sobie z nim poradzić? Zaprzyjaźnić go. Brzmi absurdalnie, ale najtrudniej zrobić pierwszy krok i przekonać siebie, że tak jest dobrze, tak powinno być. Potem jest łatwiej, i ze zdziwieniem się patrzy – tak, to możliwe!

Wracając do snu. Co zrobić, gdy trzeba spać, a nie można? Nic. Po prostu leżeć. Jak nie można leżeć, to wstać. Można spróbować coś robić, cokolwiek, np. dla domu albo do pracy. Ale jak nie wychodzi – przestać. Najważniejsze – to nie przejmować się tym, że trzeba spać, a nie można.

Tak jak na szczycie moich potrzeb jest sen, tak największym moim wrogiem jest frustracja. Na przykład z tego powodu, że powinienem spać, a nie mogę usnąć. Jeśli więc nie można spać, to nie należy się z tego powodu przejmować. Ani z żadnego innego powodu.

Sposoby na radzenie sobie z frustracją są dwa. Jeden, to widzieć świat innym, niż jest w rzeczywistości. Na przykład – mam jeden stary samochód, ale jestem przekonany, że tak naprawdę mam trzy, tylko jeden z nich pożyczyłem koledze, a drugi jest na tuningu w warsztacie. Można też uważać, że im starsze auto, tym lepsze. Drugi sposób to patrzeć wprost na rzeczywistość, oceniać adekwatnie, a nawet lubić taką, jaka jest: mam stary samochód, bo nie stać mnie na nowszy. Inny przykład – nie mam predyspozycji by być pisarze, muzykiem, menadżerem (wielu ludzi uważa, że mogłoby być). Nie mam absolutnego słuchu, świetnej pamięci, nie umiem świetnie oceniać ludzi. Mylę się, i nawet nie zawsze wiem kiedy.

W ogóle przyjmowanie codziennego potoku życia z lekką nutą rezygnacji (że co ja mogę na to poradzić) jest dość niezłym sposobem. Najgorsze wydają się wzbudzone nadaremno nadzieje. Na przykład bardzo zależy ci na spotkaniu z kimś, i umawiasz się, ale jakoś ciągle okazuje się, że jeszcze nie teraz. Chodzisz z nadzieją i czekasz, tłumacząc sobie, dlaczego jeszcze nie teraz, i wykluczając kolejne powody (że jeszcze nie teraz), widzisz następny nadchodzący sposobny moment, że już i już. Okazuje się on jednak, według  kolejnych zrządzeń, znów nie tym. W końcu ciebie, nieświadomego do końca, co dzieje się w Twojej głowie, nagle trafia po prostu szlag.

Najlepiej więc byłoby żyć z przeświadczeniem, że na niczym mi nie zależy. I można by olewać (nawet z ubolewaniem lub politowaniem) wszystkich innych, oszołomów, którzy do czegoś dążą, o coś walczą, i jeszcze wierzą.

Skoro tak byłabym żyć, to po co żyć.

PS. Zostawiam Wam film, który oglądałem o pierwszej w nocy, gdy nie mogłem usnąć.

Wygrana w busie

Młody jedzie busem, w ostatnim rzędzie, wciśnięty w róg karoserii. Obok siebie ma szeroką kobietę w białym swetrze, przed sobą – dwa fotele. Na tyle blisko, że kiedy rozmawia przez telefon, siedząca na jednym z nich dziewczyna (z włosami jak sprężynki), co chwila jakby chciała odwrócić głowę, lecz w ostatecznie się powstrzymywała.

Po co chciałaby odwracać głowę? Przecież i tak nie włączy się do rozmowy. Sprawia wrażenie starszej siostry, która czuje, że w co drugim zdaniu powinna poprawić rozmawiającego z kimś brata. Taki odruch, jak pierwotny, któremu nie można zapobiec w zarodku, dopiero później, gdy właśnie powstanie i skłoni głowę do niecierpliwego ruchu.

Z głośników sączy się stacja radiowa, najbardziej znana w tym kraju. O tej porze można wygrać, dzisiaj – trzysta osiemdziesiąt tysięcy – dzięki którym, jak oznajmia spiker ze swadą, uwierzysz we własne siły.

A gdyby tak Młody wysłał sms i właśnie tu, w tym busie, w ścisku i szarpaniu na zdezelowanej drodze, wygrał trzysta osiemdziesiąt? Naprędce uświadamia sobie, że musiałby zapłacić podatek, więc taka kwota z pewnością nie trafiłaby do niego. Wylicza też w wyobraźni, ile i na jakie cele charytatywne przeznaczyłby część wygranej. A po pierwsze i najważniejsze – wszystkim pasażerom postawiłby szampana, zaraz na końcowym przystanku.

Co zrobiłby z resztą? Nie ma pojęcia. Kupiłby nowe CB-radio, bo stare ma ze dwadzieścia lat. Może i kupiłby samochód do tego radia, bo obecny ma prawie dwadzieścia lat. Nagle dociera do niego ilość decyzji, które musiałby podjąć, wygrywając w najpopularniejszej stacji w kraju trzysta osiemdziesiąt tysięcy minus podatek. I ta ilość nie za bardzo mu się podoba. „Bo czy ja mam złe życie?” – myśli. „Nie” – zaraz odpowiada, i nie dziwi go jakoś ten brak własnej ambicji, skandaliczny, jakby, nie przymierzając, oceniła to, na przykład, sąsiadka z piętra niżej.

Doceniając zatem, że nie jest mężem sąsiadki, a zupełnie przypadkowo właśnie jego żona studiowała rachunkowość, więc można by jej powierzyć wygraną. I po kłopocie! To takie rozwiązanie na wszelki wypadek, gdyby jakoś wygrał. Na wszelki więc wypadek nie wysyła nigdzie smsa, i dobre życie pozostanie niezakłócone, jak do tej pory. Co za ulga.

Rozwiązywanie problemów przez nicnierobienie

Program pocztowy zaczął się zawieszać, ale tylko przy połączeniu z Internetem. Tylko, albo aż, bo przecież po co komu program pocztowy, który działa jedynie wtedy, kiedy nie ma dostępu do Internetu?

Ścisnęło mnie za gardło. Przecież bez poczty jestem załatwiony. No nie jest tak całkiem źle, mogę przecież korespondować używając bezpośrednio stron www. Ale to nie jest praca, zwłaszcza, kiedy się używa…. ile to ja używam…? 1, 2, 3, 4…. 5… kont pocztowych, plus jedno służbowe.

Zacząłem szukać na forach internetowych. Najpierw wpisuję do wyszukiwarki po polsku: Thunderbird zawiesza się, zawiesza się podczas połączenia z Internetem. Potem po angielsku: Thunderbird freezes, hungs up, after launch, do not respond…. Przecież na pewno można coś poradzić….!

Trafiłem wreszcie na notatkę kogoś, kto miał problem podobny od mojego. W końcu musiał być na tyle zdesperowany, że zostawił komputer na…. sześć godzin. Po tym czasie program pocztowy Thunderbird odwiesił się i od tego czasu funkcjonuje normalnie.

Postanowiłem zastosować tę metodę. I co się okazało? Że po piętnastu minutach Thunderbird zaczął normalnie funkcjonować! „Genialne” pomyślałem. Wystarczyło tylko poczekać. Kamień spadł mi z piersi, ach, żeby więcej problemów było tak prostych. Chyba wielu ludzi zapomina, że nicnierobienie też jest jednym ze sposób rozwiązywania problemów. Nie żartuję, czytałem o tym w zupełnie poważnej książce psychologicznej.

—–

Przychodzę do pracy, uruchamiam mój komputer, włączam program pocztowy, i… znów się zawiesza. Czuję, że gdzieś niedaleko strzela piorun, lecz nikt go nie widzi ani nie słyszy, z wyjątkiem mnie. Tak więc cała zabawa zaczyna się od nowa. Przecież nie mogę za każdym uruchomieniem Thunderbirda czekać piętnaście minut! Szukam więc, szukam intuicyjnie, i zupełnie nie wiem jak, trafiam do karty „Dodatki”, i tam, nie wiem czemu, wydaje mi się podejrzany jeden z nich: Test Pilot. Mam wrażenie, jakbym nie tak dawno widział tę nazwę. Wyłączam ten dodatek, uruchamiam ponownie Thunderbirda, i….. działa….. Naprawdę…….

Tak więc nicnierobienie jednak w tym wypadku nie pomogło…. Cóż, spróbuję tej metody przy kolejnym, najbliższym problemie, niekoniecznie związanym z komputerem… Spróbuję, oczywiście, o ile się uda powstrzymać i nic nie zrobić…

Sprawiedliwość w rękach ludzi niebezpieczna

Przepraszam, że zanudzę Was wzmianką o pewnej „akademickiej” dyskusji, która jednak nie była akademicka niestety, a byłoby lepiej, gdyby taką pozostała.

Otóż w te wakacje przyszedł do mnie pewien człowiek i powiedział, że w jego okolicy, jego bracia w wierze nie przestrzegają pewnych zasad wiary. Ode mnie oczekiwał pomocy – na przykład zorganizowania grupy, która tam nadejdzie i wprowadzi zasady takie, jakie „mają być”, czyli „pomoże” zrobić „porządek”. Winien Wam jestem wyjaśnienie, że obaj jesteśmy w społeczności religijnej, która organizuje swoje życie na zasadach bardzo zbliżonych do demokratycznych. Wspólnota, która spotyka się razem na nabożeństwach, wybiera spośród siebie prowadzących nabożeństwa oraz osoby do innych, potrzebnych funkcji.

Wydaje się, że metody demokratyczne pozwalają na zaspokojenie potrzeb największej grupie ludzi. Lecz oczywiste jest to, że nie zaspokoją potrzeb wszystkich. W dodatku gdy wchodzi się na tak delikatny teren, jak wiara człowieka, sytuacja się komplikuje, bo czy w większości objawia się wola Boga? A co ma zrobić ktoś, kto uważa, że inni źle robią, mimo, że większość wokół niego ma inne zdanie? Może próbować „prosić o pomoc” kogoś spoza swojego zboru.

Dokonywanie interwencji za pomocą „zewnętrznych sił” wydało mi się czymś niestosownym, mówiąc delikatnie. W końcu nasza dyskusja oparła się o pytanie – co jest u Boga ważniejsze – sprawiedliwość, czy miłość? Ot i cała „akademickość” tej sytuacji, i byłbym szczęśliwy, gdybyśmy tylko na tym teoretycznym pytaniu się zatrzymali. Lecz niestety, kwestia dotyczyła praktyki życia i losów konkretnych ludzi. W takim sporze, jak to się zdarza, rozpoczyna się czasem „walka na miecze”, czyli na wersety biblijne. Usłyszałem cytat:

Podstawą Twego tronu sprawiedliwość i prawo;
Ps 89,15

A ponieważ nie byłem przygotowany do dyskusji (rozmówca zaskoczył mnie w korytarzu), nie miałem w zanadrzu żadnego kontrwersetu. Pozostało mi jedynie wewnętrznie przekonanie, że gdy zaczniemy wprowadzać „sprawiedliwość”, to nigdy nie dojdziemy do „miłości”, bo walka o sprawiedliwość zupełnie nas pochłonie i zniszczy w końcu. Że zaprowadzanie sprawiedliwości bez empatii, współczucia, prowadzi w efekcie do tego, co już było – stosów dla heretyków, polowań na czarownice i wypraw krzyżowych.

Dopiero dziś, zajmując się tłumaczeniem pewnego tekstu z rumuńskiego na polski, trafiłem na fragment, którego mi zabrakło. Bo skoro sprawiedliwość jest podstawą tronu Boga, to sam Bóg jest…:

Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością.
1 Jn 4,8

Mówiąc łopatologicznie – Bóg jest miłością, a tylko „siedzi” na sprawiedliwości 😉 Zresztą wystarczy przeczytać dokładnie argument mojego rozmówcy, bo brzmi on w całości tak:

Podstawą Twego tronu sprawiedliwość i prawo; przed Tobą kroczą łaska i wierność.
Ps 89:15

Otóż to: łaska. Wyobrażając sobie tę sytuację – zanim Bóg nadejdzie ze swoim tronem (sprawiedliwością), to przed nim pojawia się łaska. No i całe szczęście.

Perfekcjoniści cierpią

Przeglądam statystyki blogu, a jakże. No i wyobraźcie sobie, że wpisując w google albo nawet w onecie "niecodzienność" dostaje się ten blog na pierwszym miejscu 🙂

Niecodzienność… Za nią tęsknimy, wydaje się ideałem życia. Jest czymś nieuchwytnym? Nierealnym? Bo ktoś przecież musi zrobić te same, codzienne czynności – masa ich, nieogarnięta, niezliczona, nie do wykonania bezbłędnego. Perfekcjoniści cierpią, chyba, że porzucą marzenia o odrobinie niecodzienności.

Czy ja wiem… Nic nie wiem. Aby powiedzieć coś poruszającego, z mocą, czego nie da się zapomnieć – trzeba pogodzić się z tym, że powie się nieprawdę. Bo prawda, by nie była truizmem, uogólnionym sloganem, musi zostać obwarowana dziesiątkami założeń oraz tłumaczeń przypadków szczególnych, w których znów ginie. Z chaosu próbujemy wyciągnąć prawdę jak topielca z wody, coś uporządkować, stwierdzić, lecz skutkuje to popadaniem w inny chaos i topieniem się na nowo.

Tak. Zdecydowałem kiedyś, by nie pisać wniosków, bo one nigdy nie będą w stu procentach prawdziwe. Jak widać – nie udaje mi się. Pisanie wniosków jest łatwiejsze, o dziwo.

Trzeba pisać po prostu to, co widać, słychać i czuć, mając tę nadzieję, że widzi się, słyszy i czuje choć trochę inaczej, niż inni. I dlatego właśnie można im coś dać.

Piękno tkwi w szczegółach

Długo się zastanawiałem, dlaczego tak trudno przekonać ludzi do czegoś lepszego. A nawet jeśli już nie przekonać, to nawet opowiedzieć im o tym. I pokazać obecne niedogodności.

Problem w tym, że to coś lepsze polega na zawarciu szczegółów, które są poza możliwością zrozumienia wielu ludzi. Samo słowo szczegół oznacza, że to coś jest niewielkie, drobne, niełatwo zauważalne. Każdy z nas ma pewien próg zauważania szczegółów. Ten próg zależy od naszego doświadczenia i wrażliwości. Jedno i drugie zmienia się z czasem, zwykle – na lepsze. Ale jeśli ktoś nie jest w stanie dostrzec pewnych szczegółów, nigdy nie zrozumie, co one zmieniają i dlaczego kształtują wysoki poziom. Niestety, zbyt często i zbyt wyraźnie widać, że ktoś nie miał pojęcia, co projektował, o czym pisał, co planował.

Zwrócenie mu uwagi zwykle kończy się albo postawą osła: "Ależ o co chodzi? Przecież wszystko jest świetnie!", albo jastrzębia: "To pan, panie kliencie, nie przeczytał instrukcji, nie zauważył, nie chciało się panu, a przecież tam wszystko jest napisane!". Przykład z życia: "Automat połyka 2 złote? Bo pan ma fałszywą dwójkę!" "Chce pan złożyć reklamację? Proszę się zgłosić na ulicę taką i taką, złożyć pisemną reklamację, odpowiadamy w czasie 14 dni roboczych" (chodzi właśnie o automat parkingowy).

Traktowanie w którym to właśnie klient, gość, pasażer jest winien. Na czym polega elegancja i godność traktowania? Nawet tych najtrudniejszych klientów? Elegancja i godność, która wcale nie uwłacza np. sprzedawcy. Słowo przepraszam nie uwłacza sprzedawcy ani nikomu, wprost przeciwnie – świadczy o szczególnej kulturze. Ciągle niewielu jest w stanie to pojąć, więc kluczą, zmyślają, winią klienta.

Planowanie przestrzeni sklepów, dworców itp. w taki sposób, aby dobrze czuli się tam pasażerowie i klienci…? Pomimo marmurów, automatycznych schodów i zawrotnych przestrzeni – miejsca pozostają zupełnie nieprzyjazne odwiedzającym z uwagi na brak wyobraźni co do potrzeb klientów. Trudno się w nich odnaleźć, trudno cokolwiek dowiedzieć, bo nikt nic nie wie. "Obsługa udziela informacji w trzech językach" – usłyszałem. Ale gdzie jest ta obsługa? Chyba, że właścicielom chodzi tylko o zysk i ułatwienie sobie życia.

Konkretnych przykładów można by mnożyć, choćby przyjeżdżając do Krakowa autobusem i próbując gdziekolwiek dojść. Zupełnie nieżyciowe, niepraktyczne i wręcz utrudniające życie "pomysły", o których nie wiadomo, czy w zamiarze miały być genialne, czy w ogóle ktoś się nad nimi zastanowił…

Trzy zdjęcia z Krajowego Terminala Lotniczego w Krakowie-Balicach.