Gołębie

Jeden akapit, choć jeden akapit…

Widziałem gołębie. Od czasu, gdy przestałem odwiedzać Kraków a zacząłem w nim mieszkać, przestałem zwracać uwagę na gołębie. Z wyjątkiem dwóch momentów. W jednym, gdy dotarło do mnie, jak bardzo brudzą krakowski Rynek, w drugim, gdy chciałem wypróbować aparat fotograficzny.

(To oczywista nieprawda, co napisałem powyżej, ale przecież w pisaniu nie chodzi o fakty.)

O gołębiach przypomniałem sobie znów chyba wtedy, kiedy chciałem sprawdzić aparat. Pstryknąłem z głupia frant trzy zdjęcia. Jedno potem skasowałem, zostały dwa. A na tym, które widzicie poniżej, usnąłem kawałek pompy, która jest na krakowskim Rynku przy Muzeum Historycznym. Osłabiłem rysy krawężnika w oddali oraz usunąłem fragment pnia drzewa, który spomiędzy nich wyrastał. Na górnej krawędzi zdjęcia był jeszcze fragment kamiennej ławki, też go usunąłem. Potem pomyślałem, że resztki krawężnika też usunę. W fotografii również nie chodzi o fakty, przeważnie. Nie mam już siły, żeby opisywać teorię tego, co powstało, choć czuję, że jakaś mi się tli. Po co to robię? Żeby za chwilę położyć się spokojnie i od razu zasnąć.

Gołębie na krakowskim Rynku

O uwalnianiu po raz kolejny

Wewnątrz, przypuszczalnie w klatce piersiowej, tkwi coś, co chce się wydostać na zewnątrz. Zaraz zaraz. Nie można być pewnym do końca, czy to coś chce się wydostać, czy my byśmy chcieli, żeby się wydostało. Zresztą to coś jest częścią nas samych, więc niniejszy spór może być zupełnie jałowy.

Zresztą nie o spór chodzi, tylko o metodę wydostania (się). Albo to coś wyjdzie samo, albo się to wyciągnie jakimś sposobem. Może wywabi? Sprowokuje? Po dobroci albo przez przymus?

Po pierwsze trzeba zadać pytanie, czy rzeczywiście coś tam jest. I odpowiedź brzmi – tak. Po drugie – to coś nie daje spokoju, a spokój można by uzyskać wyciągając to, wyrzucając lub prowokując do wyjścia z własnej woli.

Przyjęta metoda – literacka. Niełatwa. To jak w spawalniczych rękawicach wykonać operację wyrostka robaczkowego. Można powiedzieć, że całe ćwiczenie warsztatu sprowadza się głównie do kształtowania umiejętności uchwycenia i wyciągnięcia tego czegoś na zewnątrz. A złapać jest trudno, bo wyślizguje się, wierzga, chowa gdzieś za sercem, nad żołądkiem, gra w berka między żebrami.

Rety, jak wielu ludzi przeżywa jak wiele uczuć! Myślą sobie, że gdyby tylko mogli grać, komponować, pisać, malować, rzeźbić, to uczucia te przybrałyby mniej lub bardziej dostrzegalny, wyczuwalny kształt, a oni by się pozbyli, choć tylko na chwilę, dręczącego gościa w piersi. Może i próbują grać, komponować i tak dalej, lecz uchwycić drania i wyrzucić go nie udaje się, bo chwyt trzeba ćwiczyć nałogowo, nieustannie i nieprzyzwoicie długo, i nawet gdy nie widać tego sensu. A mało kogo na takie wyczerpujące ćwiczenia, do upadłego, stać.

Osiedle. Fot. Piotr Kubic

Dyskusja literacka

– Przeczytałem to, co napisałeś w niedzielę, 16 listopada – powiedział Wiesiek.
– Szybko się rzuciłeś na ten tekst, to do ciebie niepodobne – odparłem.
– A tak, nie miałem co robić i przez przypadek otwarłem twojego bloga.
– Dziękuję, cieszę się.
– Chcesz wiedzieć, co myślę?
– Wszystko mi jedno.
– Naprawdę? To nie powiem.
– No powiedz.
– Ha, widzisz, jednak chcesz.
– No pewnie, że chcę, sam wiesz, więc po co pytasz.
– Po to, bo wiem, co mi odpowiesz.
– A ja wiem, że zapytasz. Koło się zamyka.
– No dobrze. Skoro to już jest jasne, to powiem Ci, że całkiem nieźle…
– Tak?
– Całkiem nieźle się zaczyna.
– Aha. A potem?
– A potem jest gorzej.
– Bo?
– Na ile cię znam chciałeś napisać opowiadanie, a w końcu wyszła rozprawka.
– Tak, znasz mnie, ale czy opowiadanie nie może kończyć się takim podsumowaniem?
– Może, ale wtedy jest słabe.
– …słabe…?
– Sorry, ale tak. 
– Słabe…? To jak, twoim zdaniem, powinno wyglądać?
– Uspokój się, przecież wiesz, o co mi chodzi.
– Tak wiem, ale ty nie wiesz, co na to poradzić.
– Nie wiem czy nie wiem, może wiem. Rada jest prosta.
– Jaka?
– Napisz jeszcze raz.
– Ale mądry. Tak po prostu – siadaj i dawaj jeszcze raz.
– No początek możesz zostawić. Koniec napisz inaczej.
– Koniec? Jaki koniec??
– Od akapitu „ale kierowca kierowcy nierówny”. A na pewno od „chodzi o styl, w którym kierowca wchodzi w dialog z maszyną” – to jest już dramatycznie słabe.
– …
– No tak. Zresztą sam wiesz.
– … Ale jak to napisać inaczej?
– Wymyśl. Na pewno da się zrobić.
– Ale już nie dziś, dobrze?
– Dobrze. Jutro. Zacznij od mycia naczyń albo prasowania. Na pewno przyjdzie pomysł.

Telefon i kultura

Dzwoni telefon. Odbieram i przedstawiam się.
– Piotr K…., słucham.
– Halo?!?!
–…Piotr K…., słucham.
– Ojej, przepraszam panie Piotrze, szukamy fotografa, ale akurat nie pana. No tak się złożyło…
– Nic nie szkodzi, proszę bardzo. Pozdrawiam wszystkich.

Gdyby nie fakt, że numer widnieje w mojej książce telefonicznej, nie zorientowałbym się, kto dzwoni. Z samej rozmowy też bym się nie dowiedział. Głos z pewnością był mi znajomy, lecz gdyby nie nazwa, która pojawiła się na wyświetlaczu, to zachodziłbym w głowę, kto to był, skąd go (konkretnie: ją) znam, z czym mi się kojarzy, gdzie go (ją) spotkałem, przy jakich okolicznościach. Na koniec nadmienię, że telefon pochodził z jednej z ogólnopolskich organizacji zrzeszającej ludzi kultury.

Depresja postpremierowa

Kiedy Ty odjeżdżasz, czuję się spokojny. Powiedziałeś to, co miało zostać powiedziane, krzywa emocji wezbrała i opadła, tak jak powinna opaść, by zgodzić się na odjazd. To doprawdy szczęście, kiedy można w spokoju się rozstać. Jakie to szczęście, o tym dowiaduję się dopiero wtedy, kiedy z innymi ludźmi to się nie nie udaje.

Poszukuję tego u innych, ale tak rzadko, prawie w ogóle, udaje się znaleźć. Czy my dwaj jesteśmy napiętnowanie podobną przeszłością? Mieliśmy wspólną, nadopiekuńczą matkę? I my dwaj spotkaliśmy się, już bez matek, ale wyczuwając siebie na tyle dobrze…

Dramatyczna to sytuacja, gdy szuka się w kimś czegoś, co przecież powinno być. Bo świadczą o tym niewątpliwe, jak by się wydawało, symptomy. Szuka się uparcie i nieustępliwie, a jednak na próżno. W końcu przychodzi się pogodzić, że tego czegoś nie ma. Mimo, że za każdym razem, za każdym spotkaniem, ujrzeniem, spojrzeniem, wymianą zdań można by przysiąc, że warto szukać.

Teatr to iluzja, przecież wiem o tym. To nieustająca obietnica, że za scenografią, muzyką, światłami i aktorstwem jest rzeczywistość. Tej rzeczywistości oczywiście nie ma — nie ma w samym teatrze. Teatr ma pozostawić w nas niedosyt. Kiedy wreszcie to zrozumiem? Kiedy przestanę się na to nabierać?

Lecz nie problem w tym, by nie nabierać się na teatr. Problem polega na tym, że z ludźmi, którzy tworzą teatr, nie da się normalnie porozmawiać, nawiązać nici kontaktu. Mimo, że na scenie rozgrywa się to, co dobrze rozumiemy i czujemy, to poza sceną to coś przestaje istnieć. Albo jest tak zmutowane, że nawiązanie kontaktu z twórcami na poziomie tego, co przekazuje spektakl, graniczy z ekwilibrystyką na wysokiej linie, której nijak nie można dostrzec. Próbowałem to robić i mam już dość tych prób. Stąd jakaś dziwna żałosność premier i bankietów premierowych, podczas którym czuję, że rozgrywa się jakieś spore nieporozumienie.

Oczywiście zawsze pozostaje opcja, że jestem nienormalny, przewrażliwiony, dziwny. I dla spokoju wszystkich, również siebie, wybieram ją bez większego rozczarowania.

Być sobą

– W życiu dość wielu ludzi przychodzi taki moment, w którym zaczynają być wreszcie sobą…
– …aha…
– …z różnych względów. Jedni, przyparci do muru przez życie, dotarłszy do dna, w dramatycznej sytuacji, mówią w końcu „ja to chromolę” i zaczynają mówić to, co naprawdę myślę i robić to, na co mają ochotę. Po prostu nie mają już nic do stracenia.
– Rozumiem.
– Inni, przeciwnie. Osiągnęli w życiu coś, co potwierdziło ich wartość. Przestają się przejmować ocenami, opiniami innych, nie martwią się, że wyjdą na dziwaków, nienormalnych. I nagle, dajmy na to, facet czterdziestoletni nagle zaczyna nosić wytarte jeansy i farbuje włosy na zielono, choć do tej pory trzymał się raczej elegancko i w kanonie.
– Tak.
– Tacy wiedzą, że tego, co mają, nikt im już nie odbierze. Dorobek jest trwały, nie podatny na krytykę czy szyderstwo.
– Logiczne.
– Ale jest jeszcze jedna grupa ludzi, którzy z czasem również zaczynają być sobą, lecz wcale nie wychodzi im to na dobre. A tym bardziej ich otoczeniu.
– Ciekawe…
– Oni, gdy byli młodsi, czuli na sobie wzrok innych – rodziny, rodzeństwa, męża, żony, szefa w pracy – i to ich powstrzymywało. Czuli się zniewoleni, to prawda, i marzyli o momencie, w którym będą wolni. Słuchali w radiu, telewizji, może czytali o tym, że warto być sobą, że to korzyść nad korzyściami, jak mówi przysłowie „lepszy w wolności kąsek lada jaki, niźli w niewoli przysmaki”.
– Przypominam sobie.
– A jednak nie jestem tego pewien.
– Czego?
– Że lepiej im być sobą, niż czuć trochę powstrzymującego zniewolenia.
– Dlaczego?
– Bo gdy są sobą okazuje się, że kiepsko na tym wychodzą. Wcale nie objawiają czegoś miłego, przeciwnie, okazuje się, że to bestie kłótliwe, wiecznie niezadowolone, pełne roszczeń i nieustannego myślenia o sobie.
– Hm….
– Znajomi, przyjaciele, sąsiedzi przestają ich poznawać, a z nowymi wersjami starych postaci nie spieszą się zawierać znajomości.
– Aż tak?
– No tak. Człowiek, z którego wychodzi nagle „prawdziwy on”, ale jest to „on” paskudny i wstrętny…

Cisza. W szklaneczkach wino. To dlatego, że Wiesiek ostatnio przerzucił się na wino, nie pija już piwa. Powód? Piwo tuczy. Namówił mnie do wina. Powiedział „nie chcę pić sam” i zrobił taką minę, że uległem. Nie widziałem też teraz, co powiedzieć. No rzeczywiście, miał rację. Ale z drugiej strony czego on się spodziewał? Że z człowieka, po iluś tam latach, wyjdzie nagle anioł? Anioł już był, anioły bywają zwykle na początku. A potem, prędzej czy później, każdy zaczyna być sobą. I chyba rzadko okazuje się aniołem. Czyżby wszystkie poradniki nakłaniające do bycia sobą działały z premedytacją odzierając z anielskich skrzydeł? Czemu miałoby to służyć?

Myślę sobie. Cisza trwa. Dopijamy czerwony płyn z przezroczystych szklaneczek. Za oknem jesienna temperatura. Spada. Jest już poniżej dziesięciu stopni.

O człowieku, który polubił niemożliwe

Z cyklu „Bajki na dobranoc”

Był sobie raz człowiek, który nie lubił spać. Myślał sobie: cóż to za atrakcja – sen. Nic ciekawego. To najnudniejsza rzecz na świecie. No chyba, że coś się przyśni, na przykład jakaś pogoń, albo wyprawa w góry. Ale przed snem nigdy nie wiadomo, czy będzie jakiś sen. Żeby była gwarancja, że np. co drugą noc jest sen, przynajmniej co trzecią. Ale gwarancji nie ma. Tak więc spać – to bez sensu.

Podobnie myślał ten człowiek o myciu. Nic nie widział w myciu ciekawego, a było jeszcze gorsze od spania. Bo kiedy człowiek śpi, to przynajmniej nie wie, że się nudzi. Ale myjąc się, przez cały czas jest świadomy tego, że się myje, a to zmienia mycie w podwójną męczarnię.

Jeszcze gorzej było z ubieraniem. Odkąd rodzice przestali rankiem przygotowywać mu ubranie, musiał to robić sam. I o ile podczas mycia nie musiał o myciu szczególnie myśleć, bo ręce same robiły, co trzeba, to kompletując sobie ubranie, niestety, musiał choć chwilę się zastanowić. O choćby wyglądnąć za okno i zanotować, jaka jest pogoda.

To wydawało mu się absurdem. Wyglądać za okno po to, żeby skompletować ubranie? Głupota kompletna, właśnie. Za okno się wygląda, by podziwiać obłoki. I nieraz się zdarzało, że człowiek ten zatrzymywał się przy oknie, patrzył w górę, a minuty upływały, aż spóźniał się do pracy z tego powodu.

Człowiek ten mógłby żyć tak i żyć, przez całe życie, bo przecież każdy może lubić to, co chce i każdy może mieć swoje poglądy. Gdyby nie drobne trudności, które zaczęły się pojawiać, a potem wcale nie znikały, tylko były coraz większe. Na przykład oczy stawały mu się coraz bardziej czerwone, tak czerwone, że nie tylko sąsiedzi i pani z kiosku naprzeciwko, ale nawet dobrzy znajomi przestali go poznawać. Poza tym człowiek zaczął zapominać o różnych sprawach, zapomniał na przykład kiedyś, gdzie mieszka i jak może dojechać do swojego domu.

Człowiek poczuł też kiedyś, jak coś go swędzi na plecach. Nie zdziwił się bardzo, bo każdego coś czasem swędzi. Ale nawet kiedy się podrapał, nie przestało swędzić. A potem swędziły go nie tylko plecy, ale ręce, nogi i inne części ciała tak, że nie mógł myśleć o niczym innym, jak o tym swędzeniu.

Nie mówiąc już, że kiedyś przyszedł do pracy w kożuchu, mimo, że był środek lata; i rozchorował się z przegrzania i musiał leżeć w łóżku, z czego jego kierownik był bardzo niezadowolony.

Chcąc nie chcąc człowiek musiał coś w swoim życiu zmienić, ale nie wiedział jak, w każdym razie zrozumiał, że tak dalej być nie może. Na samą myśl, że miałby zacząć robić coś, o czym myślał, że jest bez sensu, odechciewało mu się żyć; i sądził już, że lepiej nie żyć, niż przekonać się do spania, mycia i ubierania. Lecz żyć rzeczywiście było mu coraz trudniej, z powodu swędzenia i kłopotów z pamięcią, i czasem czuł, że niedaleko jest od śmierci, a wtedy sam nie wiedział, czy chce umierać, czy jednak żyć.

W końcu jego znajomy poradził mu, żeby polubił łóżko, łazienkę oraz szafę z ubraniami. Znajomy powiedział to ot tak sobie, bo gdyby był świadomy, jaką nienawiścią darzy człowiek te miejsca, nigdy nie odważyłby się wypowiedzieć tak nierozważnej, w tym kontekście, rady. Zresztą nie był to bardzo bliski znajomy, dlatego nasz bohater powstrzymał się od wybuchu wściekłości, na szczęście.

Nie mając wielkiego wyboru jak umierać, albo polubić łóżko, człowiek spróbował polubić. „To bez sensu” powtarzał sobie, ale próbował. W końcu wydawało mu się, że coś pozytywnego czuje, leżąc w pościeli. Nawet dało się wytrzymać. Sam nie wiedział kiedy, usnął, a kiedy się obudził, jego pamięć odżyła na tyle, że znalazł zgubiony przed kilkoma dniami ulubiony tablet. „O, jest poprawa”, pomyślał.

W łazience postawił radio i kiedy się golił lub brał prysznic, mógł słuchać zapowiedzi nowych wystaw i koncertów, a już nuda przestała mu doskwierać. Zaś kiedy szedł ulicą ubrany w dobrane do pogody ubranie, to widział, że ludzie już nie odwracają się od niego, nie uśmiechają dziwnie, a ci, którzy przedtem pukali się w czoło, teraz już się nie pukają.

Wydało mu się to dziwne i nawet niemożliwe, że coś się zmieniło, chyba na lepsze, a on sam nie jest wściekły i nawet specjalnie zdenerwowany. Bo wieczorem, zbliżając się do łóżka, nie czuje wstrętu, poranna toaleta nie jest pasmem udręki, a dobieranie garderoby stało się nawet ciekawe. „Nie, to chyba nie jestem ja” mówił ten człowiek o sobie, ale patrzył na siebie w lustrze i wyglądało na to, że to jednak on, ten sam.

Niemniej ucieszył się jego kierownik. Był tak zadowolony, że pozwolił człowiekowi zainstalować małą leżankę w pracy, aby człowiek mógł się zdrzemnąć; oczywiście od czasu do czasu, co kiedyś było nie do pomyślenia. Tak więc można polubić to, co wydaje się do polubienia niemożliwe, lecz udaje się wtedy, kiedy polubienie jest jedynym wyjściem, oprócz śmierci, oczywiście.

Las. fot. Piotr Kubic

To ciekawe, i to wszystko

To ciekawe, że każdy wpis na tym blogu mógłby się zaczynać od słów: „to ciekawe”.

To ciekawe, że kiedy nadchodzi fala zniechęcenia, człowiek nią ogarnięty zaczyna szukać powodów jej nadejścia. Zapewne z przekonania, że rozpoznanie powodów pozwoli na usunięcie zniechęcenia. A to błąd. Rozpoznawane w takim stanie powody często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. A jeśli już mają, to ich rozpoznanie nie na wiele się zdaje.

Słowem – rozpoznanie powodów zniechęcenia nie prowadzi do jego usunięcia. A może wręcz przeciwnie – wzmaga je. Tak więc lepiej nie próbować rozpoznawać jakichkolwiek powodów.

To ciekawe, że po wielu latach dociekania, jak się to wszystko kręci wewnątrz duszy człowieka, przychodzi stwierdzić tylko tyle, że tak po prostu jest, jak się kręci. Nawet źródeł szczęścia chyba lepiej nie dociekać, bo po ich rozpoznaniu szczęście może stracić na kolorycie. Więc na wszelki wypadek – milczmy o tym, z delikatnym wyczekiwaniem.

Miał rację ojciec, trzydzieści lat temu, rzucając swojemu synowi krótkie zdanie: „za dużo się zastanawiasz, za dużo myślisz”. Syn przez lata zarzut ten odczytywał dla siebie jako komplement. I to ciekawe, że nawet jeśli opacznie, na przekór interpretował słowa ojca, to nie przeszkodziło mu to, po latach, dojść do tego samego wniosku.

Pola, fot. Piotr Kubic

Na wagę złota okazało się odkrycie, że na zniechęcenie najlepiej pomaga… sen. Żadnej analizy, myślenia, przewidywania, retrospekcji. Tuż przed snem wskazana jest drobna dawka szumu (tak, jak teraz) padających za oknem kropel deszczu, uderzających w okoliczne liście. Ciekawe – ile tych kropel powinno paść na ile liści, by uzyskać tę drobną dawkę optymalnego szumu, lekarstwa na zniechęcenie? Co najmniej kilkadziesiąt zderzeń w ciągu sekundy? A może kilkaset? Oto rzecz, nad którą warto się zastanowić.

Obrastamy

Okno w sypialni jest uchylone, dlatego wpada przez nie dźwięk. Ten sam, co zawsze, z drugiej strony ulicy; agregat chłodniczy. To znak, że można już zasypiać.

Pod koniec dnia sensy życia rozchodzą się, jak ból mięśni, który przestaje się czuć, ze zbytniego zmęczenia. Jak okiem sięgnąć, w każdym miejscu mieszkania pozostało tak wiele do zrobienia, mimo popołudniowych i wieczornych porządków. Umyć okna, ale cóż to jest umyć okna wobec wszystkich potrzeb uporządkowania, które czekają na swoje zaspokojenie? Odkurzyć! Ale cóż to jest odkurzyć? To zaledwie. Tylko. Poukładać, ale jak i gdzie? 

Obrastamy w kolejne przedmioty, drobne i większe, często niedrogie, dlatego je kupujemy. Lecz dla każdego z nich trzeba znaleźć miejsce. Kupowanie staje się zmorą, bo szybko stwarza problem. Na próżno ślemy apele do samych siebie, do dziadków, gości przychodzących na urodziny – nie kupujcie już! Nie mamy gdzie ustawiać, chować tych wszystkich rzeczy, które nam dajecie.

Czasem przychodzi mi na myśl takie oto podsumowanie naszych czasów: wiek sprzeczności. Chcemy mieć jak najwięcej, ale im więcej mamy, tym mamy mniej. Cieszymy się wolnością o jakiej nie marzyli nasi przodkowie, ale czujemy się coraz bardziej zniewoleni.

A może to tylko taka pora, bo już po północy. Właśnie wtedy sensy życia przestają być jasno określone, uchwytne. Głupie pytania (po co ja tym wszystkim się zajmuję?) przychodzą na myśl, bo jest po prostu późno. Zanim więc powstanie daremna teoria tłumacząca sens zanikania sensów, może warto się położyć i usnąć natychmiast, nawet bez zamykania oczu.

Nowa kamienica, niebo i pościel, fot. Piotr Kubic