Update

To się nazywa po angielsku update. To przykład, że w języku polskim nie ma takiego słowa, a by się przydało. Mówiąc po naszemu – o tym, co u mnie słychać ostatnio.

Oto opowieść o wędrowaniu z moim synem, zamieszczona na blogu fotograficznym.

Wędrówki ojca z synem

Dla mnie było to mocne przeżycie, które potem wspominam często podczas kolejnych dni. Wiem też, że programuję mojego chłopaka na takie wyprawy, które on i tak bardzo lubi. W przyszłości będzie ich chciał, będzie tęsknił do tego, choć nie od razu będzie wiedział, do czego. Dowie się po latach. Wiem o tym, robię to z premedytacją. Ale człowiekowi potrzebne są fascynacje, marzenia i dążenia…

A oto moje fotografowanie telefonem komórkowym. Dzięki niemu odżyła moja fotografia. Znalazłem starą radość i beztroskę fotografowania, podczas której nie czuję na karku oczekiwań żadnego działu marketingu ani żadnej komisji konkursu fotograficznego. To jest tylko moje, fotografowane najczęściej w chwilach, w których znajduję strzępy wolności, będąc w zniewoleniu – jadąc do pracy lub z pracy tramwajem i autobusem.

On a walk #bw #blackandwhite #allshots #bnw #bwsqare #bnwlife #bnw_lover #bw_love #bnwlife #monotone #monochromatic #bnw_society #insta_bw #instagramers #bw_crew #Nokia #Lumia #igerspoland #landscape #Poland #Polska

Zobacz w Instagramie

Instagram to też przeżycie – napotykania ludzi z całego świata, z którymi łączy mnie podobny sposób odczuwania wobec obrazów codzienności. Ludzie z Rosji, Chin, Korei, również USA i oczywiście Polski, okazują mi się bliscy, bo interesują nas podobne tematy, podobnie patrzymy na to, co wokół. To jest fantastyczne. Zobaczcie wpis na blogu fotograficznym pt. Instagram, lekarstwo na krytykę fotograficzną. Jest tak kawałek radości z oglądania cudzych zdjęć. 

A przy okazji – popatrzcie na zdjęcie powyżej. Jest ono w czołówce jeśli chodzi o ilość lajków na moim profilu. A czy ja je szczególnie lubię? Nie. Ale charakteryzuje je prostota. Świat został uproszczony do kilku pasm o różnych walorach plus drzewo z lewej. Intrygujące jest obserwowanie, jak mój gust spotyka się z gustem innych.

A oto zdjęcia z sesji nagraniowej muzyki ze spektaklu „Tato” w Teatrze Bagatela.

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.730662070320864.1073741889.151910891529321

Spektakl niezwykły, ponieważ podczas jego przebiegu wszystkie towarzyszące fragmenty muzyczne są wykonywane na żywo przez samych aktorów. Zdjęcia pochodzą z nagrania samej muzyki, stąd brak scenografii, kostiumów oraz atmosfera pracy w studiu.

Nie tak długo będzie trwał rozwój

„Zmiany, których będziemy świadkami w ciągu najbliższych kilkunastu lat będą większe niż te, które zaszły w całym wieku XX.” – prof. Dennis Meadows.

Zmiany te niestety nie będą „na lepsze”. Cytuję większy fragment wypowiedzi profesora, który w latach 70-tych zrealizował pracę badawczą pt. „Granice wzrostu”.

Nasz system gospodarczy i finansowy jest narzędziem, które opracowaliśmy i które odzwierciedla nasze cele i wartości. Ludzie nie martwią się o przyszłość, koncentrują się wyłącznie na problemach bieżących. Dlatego mamy tak poważny kryzys zadłużenia. Dług jest przeciwieństwem obawy o przyszłość. Każdy, kto zadłuża się mówi: Nie obchodzi mnie to, co się stanie. A gdy dla wielu ludzi przyszłość nie ma znaczenia, tworzą system gospodarczy i finansowy, który niszczy przyszłość. 

 

Nie chodzi tylko o zadłużanie się w bankach, ale o eksploatację zasobów naturalnych Ziemi bez żadnych ograniczeń. To nie może się dobrze skończyć. Jeśli człowiek sam nie ograniczy konsumpcji (a nie wygląda na to, aby miał ograniczyć), zrobi to sama planeta. Jak pokazują analizy i symulacje przyszłości, w ciągu najbliższych kilkunastu lat należy się spodziewać katastrofalnych efektów.

Powyższe cytaty jak i następne pochodzą z wywiadu Nic już nie poradzimy.

 

Satysfakcjonujące cele wzrostu ilościowego mogą być źródłem ogromnych zysków dla organizacji, które reklamują się w mediach. Satysfakcjonujące cele jakościowe nie oferują tego samego potencjału zysku, przynajmniej w krótkim terminie. Zatem reklamy stymulują wzrost fizyczny. Jesteśmy w kieracie, który obraca się coraz szybciej, ale prowadzi donikąd. Aby wytworzyć coraz większą ilość dóbr fizycznych, ludzie, kultura i środowisko zostały zdegradowane w sposób uniemożliwiający im zapewnienie satysfakcji jakościowej, którą dawały niegdyś. Aby zastąpić te utracone wartości – spokój, wspólne obcowanie, piękno, zdrowe środowisko itp. – konsumujemy coraz więcej dóbr fizycznych. A to degraduje nasze środowisko i kulturę jeszcze bardziej.


Poniesiemy porażkę, ponieważ wzrost standardów życia i liczebności populacji jest znacznie większy niż oszczędność na wydajności i alternatywnych źródłach energii. Dlatego emisje CO2 będą rosły nieprzerwanie. 


Technologia to tylko narzędzie. Jak już wspomniałem wszystkie narzędzia odzwierciedlają wartości i cele osób lub organizacji, które ją opracowują. Ze względu na to, że dominujące wartości i cele są krótkoterminowe, egoistyczne i skoncentrowane na wskaźnikach ekonomicznych nie ma żadnego sposobu na uniknięcie upadku.

 

Nawet jeśli uda nam się dramatycznie zwiększyć wydajność wykorzystania energii, zastosowanie źródeł odnawialnych, a także ponieść wiele bolesnych wyrzeczeń, aby ograniczyć konsumpcję, nie mamy żadnych szans na przedłużenie życia obecnego systemu. Produkcja ropy zmniejszy się w przybliżeniu o połowę w ciągu najbliższych 20 lat (…) Proces zachodzi zbyt szybko.

 

Oto przykład: mam bogatą sąsiadkę. Jej rachunek za prąd pochłania powiedzmy 1 procent dochodu. Pewnego dnia uderza huragan Sandy i dom traci zasilanie. Czy jakość życia sąsiadki spadnie o 1 procent? Nie. Jedzenie zepsuje się, światła pozostaną wyłączone, praca będzie niemożliwa. To katastrofa. Proszę się rozejrzeć wokoło. Krzesła, okna, światła – wszystko jest tu z jednej przyczyny: korzystamy z taniej energii.

 

Bogaci mogą wykupić się z wielu opresji. Koniec paliw kopalnych będzie przebiegał stopniowo. Ale zmiana klimatu i tak uderzy w kraje uprzemysłowione bez względu na pozostałe okoliczności. Zapis geologiczny wyraźnie demonstruje, że globalna temperatura nie wzrasta w sposób liniowy. Skacze. Kiedy tak się stanie, upadek nastąpi natychmiast. Oczywiście to nic nowego. Społeczeństwa powstają i upadają od wielu tysięcy lat.

Tworzyć, marzenie w etapach

Rozwój artysty charakteryzują różne etapy i przeszkody do pokonania. Jedną z nich jest opór otoczenia. Opór ten istnieje również nawet wśród najbliższych, znajomych, w jego kręgach, nawet tych, artystycznych.

Wynika on chyba z zaskoczenia. „Co? On maluje? Aha, coś tam sobie maluje. No dobrze, niech maluje. Sam fakt, że maluje nie świadczy o tym, że ma coś wspólnego z artystą. Bo artysta, wiadomo, to Picasso, Rafael, Van Gogh. A ten kim jest? Lekarz? Inżynier? Kierownik zmiany, sprzedawca w Tesco, bezrobotny? Co on namalował? Ktoś to widział? Ktoś wystawił?”

Lecz nie chodzi chyba tylko o zaskoczenie. Oto ktoś pretenduje do grona artystów. Nawet, jeśli tak naprawdę nie pretenduje. Lecz sam fakt malowania, nie takiego sobie od soboty, tylko malowania malowania, stawia malującego w oczach otoczenia w roli pretendenta. Oczywiście aspirującego, nieudolnego, takiego, który „jeszcze wiele musi się nauczyć”, „może kiedyś”, ale pewnie i tak się nie nauczy.

Studenci i absolwenci szkół artystycznych są w innej sytuacji. Na nich niejako ciąży obowiązek bycia artystą. Jeśli magister malarz sprzedaje marchewkę, jest jeszcze bardziej godny pożałowania. Nawet, jeśli nie przestał malować.

Zaskoczenie wynika zdaje się z niedowierzania, a to z ukrytej zazdrości, która pojawia się jako pierwsza. Wyprzedza wszystkie inne uczucia, ma tę przewagę, że jest najbardziej prosta, prymitywna. Najprymitywniejsze mechanizmy mają w mózgu najkrótsze ścieżki neuronowe, dlatego wyprzedzają wszystkie inne, szczególnie te bardziej cywilizowane. Zdają sobie z tego sprawę sami zainteresowani, dlatego próbują walczyć ze zjawiskiem, każdy jak umie najlepiej. Mimo to i tak czasem przegrywają. Jeśli nie-artyści zazdroszczą artystom, to zazdrość w gronie samych artystów przewyższa czasem tę pierwszą kilkukrotnie.

Zazdrość początkowo nie dotyczy sukcesów, bo tych jeszcze nie ma. Lecz wynika z faktu, że komuś udało się już pokonać jego własne, wewnętrzne bariery. Z ich istnienia zdają sobie sprawę ci, którzy próbowali, nawet jeśli im się nie udało. Jedną z barier jest organizacja czasu, wręcz całego życia. Trzeba stworzyć całą niezależną płaszczyznę życia, odgrodzić się od nawet najbardziej kochających, zamknąć drzwi i wrzasnąć „wara”, jeśli trzeba. Niewielu się to udaje, choć wielu marzy o tym, „by tworzyć”.

Inna bariera to objawienie się światu. Związana jest z przełamaniem lęku. Z przygotowaniem się na występowanie w roli osoby publicznej. Na to, że „jeśli zapytają, trzeba coś odpowiedzieć”. Że ktoś wzruszy ramionami, ktoś wyśmieje a inny wytknie poważne błędy i nieuctwo. Z przygotowaniem się choćby na to, że z trzydziestu przyjaciół, którzy obiecali przyjść na wernisaż, przyjdzie jeden.

Dlatego wielu artystów nie przekracza tego progu, tworzą do szuflady. A potem te szuflady, razem z ich biurkami, znajduje się w sortowniach śmieci.

Dlaczego trafiają na śmietnik? Bo stworzenie czegoś, w bólach, wieloletnich dociekaniach, kształtowaniu warsztatu, techniki, umiejętności posługiwania się środkami wyrazu, stworzenie czegoś interesującego, niebanalnego, to… dopiero początek. Potem pojawia się kolejne pytanie – co z tym zrobić? Jak pokazać? Komu? Nagle artysta odkrywa, że jemu podobnych są setki i tysiące, i każdy z nich stworzył coś bardziej lub mniej podobnego. Po co więc były te lata harówki?

Jeśli na temat twórczości pojawi się artykuł w prasie, wywiad w radiu, nie mówiąc już o telewizji, to pewna grupa znajomych zaczyna się martwić, czasem też i sprawdzać, czy „artyście woda sodowa do głowy nie uderzyła”. Najbardziej fatalne byłoby dla niego zrobić coś, co potwierdzi ich spodziewania. I jakby się nie starał, nie uważał, to zawsze zrobi coś, co zostanie jednoznacznie odczytane i skomentowane: no tak, do tego doprowadza sława.

Zapach powietrza się zmienił

Jesień w pustym lesie fot. Piotr Kubic

Zapach powietrze już nie pochodzi z lata. Niesie wspomnienie Wszystkich Świętych. Choć nadejdą dopiero za miesiąc. Po drodze zamienią kurtki na cieplejsze, lecz śniegu z pewnością nie będzie. Mógłby być, tak jak kiedyś, w czasach dzieciństwa.

Dlaczego z tamtych czasów pozostał przede wszystkim zapach? Mroźnego powietrza. Kory drzewa już uśpionego na zimę, po którym wspinał się kilkunastoletni chłopiec, by zajrzeć przez cmentarny mur na drugą stronę. Za zapachem dopiero nadchodzi widok grubych płatków śniegu osiadłych na alejkach, i dźwięk, ich chrzęst pod wysokimi, zimowymi butami marki Relax. Nie wiedział nikt wtedy, co to jest marka.

Bezsilność

Kluczy. Między tykaniem zegara, gdzieś tu, w pobliżu, a ciszą dobiegającą z ulicy. A swoją drogą – co to za zegar tyka? W ciszy trudno dociec. W ciszy wydaje się, jakby jeden zegar, umieszczony gdzieś pod niebem, albo może w centrum Galaktyki, nadawał marszowo, a wszystkie inne były tylko jego echem. W ciszy tykanie staje się bezkierunkowe, w ciszy okazuje się, że istnieje tylko jedno tykanie, a wszystkie inne, pomniejsze, są częściami składowymi tego jednego.

Kluczy ciągle, myśl próbująca z czymś się zetrzeć, o coś oprzeć, czemuś przeciwstawić. Słowem – wejść w interakcję, szuka tylko z czym by tu, między czym tu kluczyć. Ale niczego nie znajduje. Kluczyć się nie da w pojedynkę, kluczenie wymaga przeszkód, utrudnień do wyminięcia, kogoś jeszcze. Na przykład śledczego, którego należy zmylić kluczeniem, zgubić, wywieść w pole.

Biedna myśl chciałaby zawarczeć, wściec się, wykrzyczeć, albo chłodno czymś pomieść, coś zignorować. Lecz nawet ignorancja wymaga czegoś naprzeciwko, czegoś obok lub z tyłu. Nie można zignorować niczego. Bardzo trudno, o ile to możliwe, zignorować ciszę. Niemożliwe jest zignorować tykanie zegara Wszechświata, ani mu się przeciwstawić.

Szarpiąca się myśli wkrótce roztopi się, powoli, nieuchronnie i samotnie, we śnie, jednocząc puls z tykaniem zegara Galaktyki w ciszy dobiegającej z ulicy.

Łąka

To coś jest niedaleko od każdego z nas

To wszystko, nad czym pracujemy – nasza praca zawodowa, zmagania z przepisami, prawem, z dojazdami do pracy, zakupami, sprzątaniem, układaniem rzeczy na półkach, remontami w domu, podpisywaniem umów na nowy abonament telefonu komórkowego, opłacanie ubezpieczenia OC za samochód (znowu drożej niż rok temu) – to wszystko, to nie jest istota życia. To może zaledwie wstęp, albo margines. To jakiś dodatek, materiał (jak u krawca, jeszcze nawet nie wykrojony), to faktura, forma, ale nie treść.

Co jest treścią? To niełatwo opisać. Zwłaszcza po dniu takim jak dzisiaj, w którym prawie trzy godziny to czysta podróż busem, w aucie, dwie godziny – strawione na spożywanie pokarmów. Kolejne dwie godziny na uganianie się za bzdurami, układanie czegoś w szufladach czy na półkach. Na szukaniu w internecie produktów, które mają polepszyć codzienny byt, pracę. Na formułowaniu na piśmie problemu współpracy z niesolidną firmą. Ten dzisiejszy dzień wyssał z duszy siłę na rzeczy, które są poboczne, mało ważne, nie są esencją,treścią życia. Na drobnostki, szczegóły. Czy zostało coś na istotę spraw…?

Studnia świadomości, Przychodnia ul. Szwedzka, fot. Piotr Kubic

Na szukanie fragmentów dwóch spektakli, około trzydziestosekundowych, które najlepiej oddałyby wobec publiczności charakter przedstawień. Czy ktoś zdaje sobie sprawę, jak trudno wybrać fragment trzydziestu sekund z przedstawienia tak, aby przekazać, o czym ono jest? Nie tylko pod względem treści, ale i nastroju. Zafałszować nie jest trudno. Dramat można pokazać jako komedię, proszę bardzo. Albo odwrotnie. Lecz niech nie umiera wiara w to, że reklama, która jest fałszerstwem, ma krótkie nogi. Gdzieś ciągle uczciwość jest w cenie, odbiorcy czują to podskórnie. Odbiorców się zdobywa konsekwencją i uczciwością. Niech tak będzie i tak zostanie.

Córka ma do odrobienia lekcje. Jest już późno, powinna spać. Zarówno lekcje do odrobienia, jak i fakt, że powinna spać, to rzeczy drugorzędne. Ważniejsze jest coś innego, coś, co jest obecne wśród nas, kiedy w trójkę, zmartwieni, pochylamy się nad jej zeszytem. W kuchni, za której oknem króluje już ciemność. To coś wyczuwam wyraźnie, tę najważniejszą rzecz, ale czy umiem ją opisać…?

Nie wolno dać się zmylić, że urządzanie domu, poszukiwanie pracy, zmaganie z absurdami codzienności, walka o lepszy byt to sedno naszego życia. Esencja jest niedaleko każdego z nas. To jak celowanie w tarczę, ale nie w widoczną w centrum dziesiątkę, tylko trochę obok. To nie polega na byciu dokładnym, idealnym, na spełnianiu szczegółowych marzeń, na osiąganiu jasno określonego celu. Jak to ktoś napisał – szczęście nie polega na tym, że osiąga się orgazm za każdym razem. O tę właśnie dokładność, albo raczej – niedokładność chodzi. To nie jest jak McDonald, który w każdym kraju, pod każdą szerokością i długością geograficzną, serwuje takiego samego Big Maca. Ten prymitywny ideał stał się zaprzeczeniem ideału.

Moment szczęścia

Jedne z najszczęśliwszych chwil w życiu są spędzane przy instrumencie. Przy instrumencie, który nie zobowiązuje, bo nie jest środkiem utrzymania. A ten, który na nim gra, nie jest zawodowym muzykiem i nie musi zdążyć z przygotowaniem się do koncertu.

Po dniach, tygodniach, miesiącach i latach ćwiczeń, urabiania materiału, gniecenia ciasta, stukania młotkiem w dłuto i odłupywania tego, co zbędne i szkodliwe, przychodzi czasem ten moment. Nie wiadomo, kiedy przyjdzie i dlaczego akurat wtedy. Próby zatrzymania go na własność kończą się żałośnie. Pozostaje więc jedynie cieszyć się chwilą i niczego więcej nie pragnąć, nie podtrzymywać żadnych nadziei.

Chodzi o moment, w którym instrumentalista nie bardzo dowierza temu, co słyszy. Bo w porównaniu do tych setek, tysięcy godzin, podczas których ujarzmiał instrument, to właśnie dziś, w tym momencie, to, co wychodzi spod jego palców, brzmi zadziwiająco dobrze. Zbyt dobrze, świetnie po prostu, nieziemsko, jakby to nie on grał, tylko ktoś inny.

Nie będziemy tu oceniać, czy gra rzeczywiście świetnie, wirtuozowsko, bo jak powiedzieliśmy, nie jest to profesjonalny artysta i nie ma potrzeby porównywać go z kimkolwiek innym. Sprawa zamyka się w małym gronie – on, instrument, oraz… jeszcze ktoś. Kto? Tego do końca nie wiadomo. Ale że ktoś jest jeszcze, to zdaje się oczywiste, dowodzi tego zdziwienie grającego i jego wrażenie, jakby to grał ktoś inny. I to, że wie, że tej chwili nie może zatrzymać na zawsze.

Pierwszy dzień w szkole

Szkolny korytarz, kolejne drzwi szkolnych klas, w końcu te, o które nam chodzi. Dzieci i rodzice w środku, mały zamęt, tumult. Jeszcze dziesięć minut do pierwszego dzwonka.

„Pani jeszcze nie ma”, pada skądś zdanie. W takim to nie pani, to jakaś mama układa szybkimi ruchami książki na wysokich półkach, z tyłu klasy. Inna mama tłumaczy coś małemu chłopcu, jeszcze inne mamy zajmują się działaniami, które z pewnością są ważne i potrzebne. A robią to z przejęciem na twarzach, które kontrastuje ze spokojem, obojętnością, a nawet lekkim zdezorientowaniem na twarzach nielicznych ojców.

Tak, skoro to pierwszy dzień w ławce szkolnej, choćby nawet była to zerówka, to wszystko, co trzeba, należy zrobić tak, jak należy. Kluczyk do szatni? Pudełko na zeszyty i książki? Miejsce na półce podpisane imieniem mojego syna? Z kim będzie siedzieć? Gdzie trzymać tornister? Obuwie zmianowe? Tak myślą mamy, prędko, energicznie. A ojcowie: spoko, prędzej czy później wszystko się wyjaśni.

Ciekawe, że to pobudzenie z jednej strony, a zobojętnienie z drugiej, to jak różne, skrajne objawy tego samego podenerwowania. Bo nie jest ono dziwne, bo jak go uniknąć, w końcu to jednak pierwszy dzień w szkole, nawet, jeśli to zerówka.

Szatnia szkolna fot. Piotr Kubic

Miejsca zastępcze

Podróżuję sporadycznie, nie mam czasu, nie mogę. Inne, nieznane miejsca są jak paliwo, po tankowaniu którego jest tak lekko i beztrosko. Gdy brak paliwa trzeba brać to, co jest. Znaleźć takie miejsca, które choć bliskie i znane, będą jak te dalekie.

Po pracy jadę do domu busem. Nieczęsto uda się z kimś porozmawiać, ludzie są zmęczeni. Jeśli już, to chętne do rozmowy są raczej kobiety i to nie te najmłodsze. Nie te, które pochłonięte są prowadzeniem domu i problemami z dziećmi. Te, które mają już za dużo czasu i nie za bardzo z kim pogadać.

W busie, za oknami, szczególnie późną wiosną oraz jesienią, przesuwają się chmury. Obserwowanie ich to czasem najlepsza rozrywka. Szczególnie, gdy pogoda jest zmienna, wtedy kłębią się najbardziej. Szyby w niektórych wozach są przyciemniane, a wtedy niebo nabiera niezwykłego nastroju.

Na chmury nie patrzą pasażerowie. Skąd wiem? Z rozmowy. Usiadła obok mnie i zanim wyjechaliśmy z miasta, rzuciłem uwagę o szczególnym dziś zachmurzeniu. Nie od razu zrozumiała, że nie chodzi mi, tak po prostu, o stan pogody. Potem przegadaliśmy o chmurach i tematach pobocznych godzinę, zanim wysiadłem.

Miejsca zastępcze fot. Piotr Kubic

Dla chmur warto znaleźć miejsce jak to, gdzie niebo jest jak wielki, odkryty ekran trójwymiarowego kina. Widać na nim całą fabułę, skąd przychodzą i dokąd pędzą. Sytuacja zmienia się nieustannie, akcja posuwa się do przodu, tylko pozornie leniwa, opieszała. Niestety, zdążam dopiero na filmowy epilog, tuż przed zgaśnięciem wielkiego projektora.

Gdy we własnym dziecku odkrywa się żywioł…

Wieczorami, porankami, ojciec gra na pianinie a córka śpiewa. Z biegiem czasu ojciec zdaje sobie sprawę, że obcuje z żywiołem. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że jest to jego własna córka, więc całkiem możliwe, że wrażenie żywiołu jest przesadzone. Albo nad wyraz wzmocnione przez więzy pokrewieństwa. Mówiąc prościej – większość ojców czuje, że ich dzieci mają w sobie coś szczególnego, to normalne.


fot. Dariusz Siwek

Biorąc więc poprawkę na ten typowy rodzicielski odruch przyjmijmy zarazem, że jakiś żywioł tkwi jednak w córce. Ojciec jest tego świadomy, lecz jednocześnie pojawia się w nim wspomnienie jego własnego dzieciństwa. Bo dopiero po latach okazało się, że jego własny żywioł nie był niczyim wymysłem ani przesadą. Że gdyby znalazł się ktoś, kto potrafiłby z tym żywiołem się uporać, ojciec robiłby coś innego, niż dziś robi. Nie tyle, że żałuje swojego życia, ale myśli czasem, że jest jak wyścigowy samochód, w którym nikt nigdy nie nacisnął gazu do końca.

Ojca dopada więc lekkie przerażenie, bo wie, że powinien raczej zrobić z jego córką to, czego nie potrafił (bo nie miał szansy potrafić) zrobić jego ojciec z nim. Jego ojciec nie miał pojęcia, jak to się robi, co trzeba robić. Ale syn (a obecny ojciec córki) już to wie, więc tym gorzej dla niego.

Napiszmy jeszcze pokrótce, na czym polega ów nieokiełznany jeszcze żywioł. Otóż na tym, że ktoś, kto go posiada, zdradza nadzwyczaj wyraźnie jego istnienie, ale robi to mimochodem, zupełnie sobie z tego nie zdając sprawy. Nie jest jego świadomy i to jest piękne, ale dramatyczne zarazem. Bo oto powstaje pytanie – co dalej? Właśnie takie pytanie zadaje sobie ojciec.

Bo żywioł prędzej czy później da znać o sobie. Żywiołu nie można powstrzymać, żywioł trawi, wzbiera, wreszcie pochłaniaja to, co stanie mu na drodze. Jedyne wyjście wobec żywiołu, to dać mu ujście. A ku temu prowadzi daleka droga…

Droga do ukierunkowania żywiołu jest dluga. Wcale nie jest tak, że ktoś posiadający w sobie żywioł, musi koniecznie zdać sobie z tego sprawę. Wiele lat mija, a ktoś inny – rodzic, opiekun, nauczyciel – żmudnie i z samozaparciem walczy w kwestii żywiołu. Słyszano plotkę, że ojciec Adama Makowicza zamykał go, jako młodego chłopaka, na klucz, żeby ćwiczył na pianinie. Lata mijają, a liczy się kształtowanie odruchów, nawyków dnia codziennego, codziennej pracy według konsekwentnego programu. Jeśli ich nie będzie, żywioł pozostanie nieokiełznany. Nie tak mało można spotkać marzycieli, którzy kończą życie i ciągle tylko marzą o tym, że mogliby robić to, o czym marzą. I nic więcej.

Ojciec, słuchając jak serce córki przeciska się w śpiewie przez jej gardło i usta, i wychodzi na zewnątrz w postaci modulacji głosu, w crescendo, staccato, w szepcie i matowym przydźwięku cichych głosek, ten ojciec zdaje sobie choć trochę sprawę z tego, co słyszy, w przeciwieństwie do  małej dziewczynki. I ten ojciec wie, że coś powinien z tym zrobić, i że nie jest to praca na pięć minut, na tydzień, na miesiąc, ale na lata. I gdybyśmy byli pospieszni, prymitywni i prostaccy, to patrząc na biednego ojca pomyślelibyśmy, że to zadanie go przeraża. Ale ponieważ tacy nie jesteśmy, przeczuwamy, że ojciec, który sam był dzieckiem, i dalej nim pozostał, choć już nim nie jest, myśli intensywnie, i na pewno coś wymyśli – żeby pokonać swoje przerażenie.