Didaskalia i park wodny

Zapraszam do czytania tekstu oraz oglądania zdjęć

Publicystyka

Didaskalia - okładka październik 2013

Na blogu fotograficznym zamieściłem tekst, który został opublikowany w Didaskaliach – Gazecie Teatralnej w październiku 2013 roku. Jest to mój głos w dyskusji na temat tworzenia iluzji w teatrze, by w ten sposób docierać do prawdy.

Fotografia

Sesja fotograficzna do spektaklu Karnawał... Sławomira Mrożka

Z kolei na stronie www.tworcy.kubic.info – zdjęcia z niecodziennej sesji fotograficznej do spektaklu teatralnego Sławomira Mrożka, która odbyła się… w aquaparku.

Poszukiwanie swojego miejsca

Moje dotychczasowe życie polega na poszukiwaniu mojego miejsca. Kim jestem, w czym leży moja wartość.

Czuję pokusę, by podejrzewać siebie o rzeczy niezwykłe i szczególne. Np. słucham muzyki i myślę sobie, że ja też mógłbym tak grać, komponować itd., gdyby tylko moje życie ułożyło się inaczej.

A jednak za ogromną porażkę uznaję oszukiwanie samego siebie. Konkretnie – życie ułudą – że jestem kimś podobnym do kogoś innego, kto jest znany, sławny, kogo praca jest szeroko doceniona.

Temat ten przetrawiałem wielokrotnie i analizując go intelektualnie, dochodziłem ciągle do tego samego wniosku – mierzenie człowieka na podstawie liczby, w jakiej pojawia się jego nazwisko w encyklopedii lub w mediach, jest powierzchowne i złudne. Intelekt jednak swoją drogą idzie, często inną niż emocje i pragnienia.

Chciałbym uniknąć śmieszności, która spotyka osoby o wybujałym mniemaniu o sobie. To jedna z najbardziej żałosnych rzeczy, która może spotkać człowieka.

Na koniec, by odetchnąć od górnolotnych rozważań – zdjęcie zrobione dzisiaj, w jednym z krakowskich urzędów. Czyż nie urocze?

Humor, fot. Piotr Kubic

Kobieta (Wiesiek)

Wiesiek przyszedł na chwilę. Powiedział mi, że zaglądał na blog Moja nie-codzienność i że zauważył, że temat „kobieta” (znajdujący się na liście tagów po lewej stronie blogu) przesuwa się na dalsze pozycje.

Popatrzyłem na Wieśka nie będąc pewien, co chce przez to powiedzieć. Czyżby przyszedł sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku?

– Wiesiek, może po prostu poważnieję. Wreszcie. Mając tyle lat należałoby.
– Rozumiem, że możesz poważnieć, ale mimo wszystko nie spodziewałbym się, że temat „K” kiedykolwiek będzie cię mniej interesował. To nie kwestia wieku.
– Więc czego, twoim zdaniem?
– Właśnie nie wiem i to mnie zastanawia.

Nie zwierzam się Wieśkowi z moich aktualnych zainteresowań, na pewno nie ze wszystkich. W sumie to on drażni się ze mną. Znamy się jak łyse konie i Wiesiek dobrze wie, a nawet jeśli nie wie, to świetnie przeczuwa.

– Słuchaj, podejrzewam, że nie piszesz o kobietach, bo masz przesyt.

Powiodłem wzrokiem po półce z książkami, jakbym czegoś szukał.

– Osiągnąłeś pewną stabilizację, i stąd brak potrzeby poruszania tego tematu na blogu.

Wydawało mi się, że na drugiej półce od dołu była książka w żółtej oprawie. Sam nie wiedziałem jeszcze przed chwilą, że będę jej teraz szukał wzrokiem tak usilnie. Dzięki temu nie musiałem patrzeć na Wieśka.

– Wiesz, że człowiek przestaje o czymś mówić niekoniecznie wtedy, kiedy to coś go w ogóle nie interesuje, tylko kiedy znalazł realizację swoich pragnień.

Musiałem coś odpowiedzieć Wieśkowi, bo najwyraźniej brnął coraz dalej w abstrakcję rozważań. Najskuteczniejszy okazał się najprostszy sposób:

– Wiesiek, co byś powiedział na piwo?
– No może tak – powiedział Wiesiek cedząc każdą sylabę.

Nagle zacząłem się bać, że Wiesiek po kilku łykach stanie się jeszcze bardziej rozmowny. Lecz intuicja tym razem mnie nie zawiodła. Wiesiek, opróżniwszy butelkę do połowy, zwiesił rękę, w której trzymał szkło, na oparciu fotela, i zapatrzony gdzieś (sam nie wiem gdzie, przecież za ciemnym oknem nic nie było widać, a telewizora nie mam), zamyślił się rozlegle, oddychając spokojnie. I ledwo zauważalnie kiwał głową, jakby ze zrozumieniem.


Grafika niewiadomego mi autora, znajdująca się w jadalni internatu w Tymbarku.

Tęsknić

Czasem pożera mnie przerażająca tęsknota. Za ludźmi, których polubiłem i chyba nawet pokochałem, a których nie ma blisko mnie. Ta tęsknota dotyczy też moich dzieci, a nawet żony, która właśnie teraz śpi koło mnie, na wyciągnięcie ręki.

Dlatego zacząłem podejrzewać, że jakimś sposobem zostałem napiętnowany tęsknotą, zostałem na nią skazany, i nic nie będzie w stanie mnie od niej uwolnić. Nie pozostaje więc, jak nauczyć się z nią żyć i radzić sobie, ciągle tęskniąc. Można mieć też nadzieję, że to tylko objaw np. prostej nadkwasoty żołądka, i pójść do apteki i kupić jakiś medykament.

Lecz to ona nie pozwala mi zasnąć, pcha do pisania, fotografowania, poszukiwania. Więc jeśli zniknie – przestanę biec, próbować, szukać od niej uwolnienia. I co mi pozostanie?

Filozofia na bok

Dwa poprzednie wpisy można by wrzucić do kosza. Ale skoro się zdarzyły, niech już zostaną.

Wiosna nadchodzi w Krakowie, bez wątpienia. Znikają ostatnie brudne kupki śniegu. Gdyby nie dzisiejszy deszcz, na ulicach byłoby całkiem sucho. 

Spękany asfalt przeplata się z torami tramwajowymi, w centrum miasta, przy Plantach. Nie mam pretensji, że kamienice są zniszczone. Nawet jest w nich urok i pomyślałem, że warto je fotografować, dopóki nie są idealne. I tych ludzi, przemieszczających się między przystankami, biegnących na zielonym świetle, by zdążyć na nadjeżdżający tramwaj.

W barze mlecznym – studenci. Oraz ci w średnim wieku, którzy nie pójdą do restauracji. Ich image zatrzymało się w dążeniu do doskonałości. Przycięte, farbowane niezłą farbą włosy opadają na znoszone swetry. Buty na wysokim obcasie i kiepskiej jakości jeansy. I zmęczone, poorane bruzdami twarze, co nie zaznaly kremów przeciwzmarszczkowych.

Powracające wrażenie, że właśnie w barze mlecznym oglądać można rzeczywistość. Co najwyżej – w barze mlecznym.

I powraca Kraków

Autoportret w oknie tramwaju, fot. Piotr Kubic
Autoportret w oknie tramwaju

Od poniedziałku śpię w Krakowie. W tym samym domu i rodzinie, gdzie mieszkałem podczas studiów. Tutaj kiedyś pomagałem budować studio dźwiękowe, tu nagrywaliśmy audycje, montowałem materiały nagrane gdzieś na mieście. Tu zebrałem niezliczoną ilość wrażeń i doświadczeń. Ten dom był centrum życia dużej grupy ludzi – mogli tutaj przyjść o każdej porze dnia i nocy. To cud, że zdawałem jakieś egzaminy na studiach, mieszkając w takim centrum życia towarzyskiego.

Centrum pozostało centrum do dziś. Wracam jednak do niego z innej perspektywy. Myślałem, że dopadnie mnie nostalgia, i dreptanie tymi samymi ścieżkami wzbudzi we mnie dreszcze. Ale jakoś nie. Choć zamykam te same drzwi, które zamykałem przez sześć lat, a było to szesnaście lat temu. Idę tym samym chodnikiem, przechodzę obok tego samego sklepu, wsiadam do tramwaju na tym samym przystanku. Po drugiej stronie alei jest poczta, z której dzwoniłem do Rumunii, do mojej przyszłej żony, a kiedy przez pomyłkę połączono mnie do sąsiadów, łamanym rumuńskim próbowałem wytłumaczyć, kim jestem i do kogo dzwonię.

Tamtych chwil już nie ma, ale są inne, teraz. Nigdy nie będzie tak, jak przedtem. Ale przecież to, co mam teraz, wzięło z tego, co było kiedyś. Żyją we mnie wszystkie tamte chwile. Przenikam sobą te wszystkie lata, tworzę sumę mojej historii, czy tego chcę, czy nie. Co z tego wynika…? Jeszcze nie wiem, ale coś przeczuwam…

tramwaj nocą, fot. Piotr Kubic

Wróciłem do domu, ćwiczenia z pisania o niczym

O wpół do dwunastej w nocy wysiadam z samochodu. Na naszym małomiasteczkowe podwórku, między domem, a budynkiem, który kiedyś był stodołą, dziś jest przerobiony na garaże.

Śnieg chrzęści pod stopami. W górze – gwiazdozbiory. Powietrze jest lekko mroźne i suche. To przyjemność zaciągnąć się nim.

Zmrożony śnieg i lód trzeszczą, gdy idę zamknąć bramę. To tylko formalność – zamykanie bramy, bo i tak nie używa się kłódki. Bramę się u nas po prostu przymyka, ale tak naprawdę nie zamyka. Lecz wujek i ciocia, którzy mieszkają po tej stronie domu, po której jest brama, czują się nieswojo, gdy brama w nocy jest otwarta. Śmieszy mnie to, a z drugiej strony – rozumiem. Śmieszy, bo tłumaczyłem kilka razy, że gdyby ktoś chciał nas okraść, to przymknięta brama nie zapobiegnie temu. Z drugiej strony – bramę przymyka się też w ciągu dnia, gdy wszyscy wyjeżdżają i nikt nie zostaje w domu.

I wydaje mi się to takie proste, gdybym był na miejscu złodzieja. Wystarczyłoby trochę poobserwować dom, żeby wiedzieć, że bramy tak naprawdę nikt nie zamyka, a w dzień przymyka się ją właśnie wtedy, gdy nikt nie zostaje w domu. Gdybym był złodziejem, przyszedłbym właśnie wtedy.

Gdy wracam od bramy, muszę przejść znów podwórko. Jest ślisko w niektórych miejscach, a ja dźwigam ciężki plecak. Jeden z moich wujków nastawia złamane kości i zwichnięte stawy. Gdy spadnie śnieg, do jego gabinetu ustawia się kolejka. A ja myślę, że jest taki sposób chodzenia nawet po lodzie, który jest dość bezpieczny. Trzeba ugiąć nieco kolana i wyczuwać nawierzchnię.

Wcale nie górnolotne te moje przemyślenia dzisiaj. Ale czasem dopada mnie taka negacja tego, że twórczość powinna być czymś szczególnym, efektem przemyślanej pracy i starania o oryginalność. Czasem myślę – nie! Właśnie, że nic szczególnego, właśnie, że zwykła codzienność, zwykłe dreptanie tym samym chodnikiem, wsiadanie do tego samego autobusu, otwieranie tych samych drzwi. Nareszcie – nic nowego, nareszcie można odpocząć od wrażeń. Nareszcie jakieś zwykłe zdjęcie, a nie wyczekane, wycyzelowane, wyobrabiane. No ale to może tylko moja radość, bo wbrew temu, co mają inni, żaden z moich dni się nie powtarza.

Spodnie na ciuchach

Trzy dni temu, na ciuchach, kupiłem całkiem zgrabne spodnie. Lubię chodzić na ciuchy, patrzę, jak ludzie, głównie kobiety, przebierają żwawo i sprawnie wśród mnóstwa wiszących spodni, koszul. Ich radość mi się udziela, nic dziwnego, pięć złotych za sztukę pozwala oddać się beztroskiemu kupowaniu. Niektóre kobiety szukają z ciekawym zamyśleniem, inne – stanowczo, jeszcze inne – jakby ze złością. Może nie ze złością, ale jest w nich takie ostre zdecydowanie – w ich ruchach i kolejnych spojrzeniach na kolejne partie ciuchów. Kolejne wieszaki błyskawicznie przemykają między ich palcami. Po prostu – mistrzynie.

Spodnie przymierzałem na szybko. Gdzieś była przymierzalnia, drugie drzwi po prawej, ale nie miały klucza, gdy tam zaglądnąłem, zdziwiła się przymierzająca tam kobieta, ja zresztą też. Jako więc, że przymierzalnia zajęta, i że bez klucza, postanowiłem przymierzyć w kącie sali, między wieszakami.

Zauważyłem dopiero w domu, i to już po wypraniu, że coś jest inaczej. Miałem problem zapiąć guzik i zasunąć zamek rozporka. Zwykle robi się to automatycznie, ale tym razem automatycznie się nie udało. Dochodząc, co jest grane, zauważyłem, że muszę to zrobić lewą ręką, a chyba zawsze używałem prawej. Zacząłem podejrzewać, że za pięć złotych kupiłem damskie spodnie, co oczywiście mogę sobie wybaczyć, bo za pięć złotych. Zwłaszcza, że ekspedientka w sklepie, na moje pytanie, gdzie są damskie a gdzie męskie, odpowiedziała: są razem.

W sumie – spodnie są zgrabne i wygodne, może odrobinę za krótkie, jak twierdzi moja żona, ale są, za pięć złotych, i nie zdradzają się niczym, że są damskie, z wyjątkiem tego rozporka. Mam więc nadzieję, że przechodnie na ulicy, koledzy i koleżanki w pracy, nie przyglądają się badawczo tej części mojego tułowia, w zwłaszcza – nie próbują sobie wyobrazić, którą dłonią mieliby przy niej majstrować (będąc na moim miejscu oczywiście). Przyjaciółmi się nie martwię, oni z pewnością mogą mi to wybaczyć.

Tak więc wszystko jest dobrze, tylko idąc do toalety ciągle przypominam sobie, siłą rzeczy, tę drobną różnicę w moim schemacie dnia. I za każdym razem zastanawiam się, skąd bierze się ta różnica, że kobiety robią to lewą ręką. Że, po prostu, są inne…? I rzeczywiście jest im tak wygodniej? Może tak je zmuszono, przez lata i przez wychowanie. Zaczyna mi tu pachnieć gorącym ostatnio tematem gender. Przypominam sobie też biblijny zakaz, by mężczyzna nie nosił stroju kobiecego i na odwrót. Teraz rozumiem – po pierwsze: jest to po prostu niepraktyczne.

Wolę kraść niż kłamać

Zacząłem kiedyś fotografować. Nie zdając sobie sprawy, w co wdepnąłem. Kiedyś na początku była to radość fotografowania, wynikająca głównie z nieświadomości. „Głupi śmieje się do sera”. Teraz tej radości próbuję bronić, i czasem przegrywam.

Problemy pojawiają się w relacjach międzyludzkich. Bycie fotografem dzieli resztę ludzi na dwie grupy – na innych fotografów oraz fotografowanych. Jakie są wzajemne relacje między fotografującymi – wystarczy zaglądnąć na fora fotograficzne. Są otwarte, każdy może prześledzić te zjawiska. Można też zacytować Gombrowicza:

Nic nie kompromituje bardziej artysty, niż inny artysta.
Doprawdy artysta na widok innego artysty, powinien przechodzić na drugą stronę ulicy. Artystą jest się dla nie-artysty, dla niedość- artysty – dla czytelnika-odbiorcy. Ale, gdy artysta spotyka artystę, obaj przemieniają się w …w kolegów po fachu. W członków Pen Clubu.

Mając zatem określone relacje wewnątrz grupy fotografów, zajmijmy się relacjami fotografa ze światem zewnętrznym. I tu trzeba powiedzieć wprost – fotograf w kontakcie z fotografowanym jest albo złodziejem, albo kłamcą. Czasem alternatywa ta staje przede mną, nie mogę od niej uciec, a nie mam ochoty być ani jednym ani drugim. Jeśli już miałbym wybierać – wolę być złodziejem.

Dlatego chyba przerzucę się na krajobrazy, na martwą naturę. Albo na bezdomnych, którzy będą szczęśliwi, że ktoś się nimi zainteresuje. Bo ludzie, których zawód nierozerwalnie wiąże się z pokazywaniem siebie, mają z tym największe problemy.

Mój problem polega na tym, że ja ich… lubię. Lubię z nimi być i przeżywać to, co oni tworzą na scenie. Z tego przejęcia się powstają moje zdjęcia. Wracam do domu i nie mogę usnąć. A jeszcze w drodze – włączam głośno jakąś muzykę, żeby się oderwać od tego, co widziałem, zagłuszyć.

Następnego dnia zaczyna się selekcja zdjęć. Moi ulubieńcy nie wiedzą, ile z nich ląduje w koszu. Mój ostatni rekord – podczas spektaklu, na siedemdziesiąt zdjęć aktorki X prawie sześćdziesiąt trafiło natychmiast do kosza. Ostatecznie wybrałem nie więcej niż pięć, by przekazać je dalej. A mimo to spodziewałem się pytania – czy musiałeś dać te zdjęcia? Ono mnie za każdym razem deprymuje (jeszcze), i dopiero gdy wracam do mojego pokoju, zadaję sobie (i jej, w myślach) pytanie – a jakie miałem dać…?

Tych siedemdziesiąt zdjęć nie było przypadkowych. Każde z nich było wyczekiwane, precyzyjnie mierzone i strzelone. I zastanawiam jak to jest, że wykonując zdjęcia aktorce Y, również na spektaklu, odrzucam tylko 20% zdjęć? Że prawie każde zdjęcie ma sens? Wspominam spektakl Hamlet i Dorotę Segdę. Na kilkanaście, może dwadzieścia kilka zdjęć ze spektaklu, które jej przedstawiłem, tylko do dwóch miała zastrzeżenia.

Silnie przeżywam fotografowanie. Moje zdjęcia biorą się z fascynacji tym, co widzę. Nie ma fascynacji – nie ma zdjęć, Nie naciskam spustu, nie wiem nawet, gdzie przyłożyć obiektyw. Ale kiedy już się zafascynuję, to nierzadko natrafiam na barierę histerii, wyolbrzymionych, a nawet wyimaginowanych wyobrażeń. Na barierę zupełnej nieświadomości tego, jakie zdjęcia się publikowało i teraz publikuje, co jest ważne w zdjęciu. Czasem mam ochotę pokazać klasykę fotografii np. glamour. Ale czy jest komu i po co? Czy coś to zmieni?

Nie, bo tu nie chodzi o samą fotografię. Chodzi o zadowolenie wyobrażeń modela, który często sam nie wie, czego chce. A wtedy chodzi o uśmierzenie kompleksów, lecz niestety, fotografia tylko je podsyca. W takim przypadku owo zadowolenie osiąga się nie poprzez odpowiednie zdjęcie, ale tworząc całą otoczkę – słodzenie, czarowanie, w końcu zmyślanie, a nawet kłamanie. Wolę więc już kraść, skoro muszę…

Świętuj Nowy Rok

Otwórz maps.google.com i znajdź tam swój dom. Oglądnij go z każdej strony. Zobacz alejki i drogi, którymi chodzisz codziennie. Zobacz, gdzie kupujesz chleb i krojoną w plasterki szynkę, pakowaną do folii. Przejdź oczyma od Twojego wyjazdu z garażu, aż do centrum twojej miejscowości. Zobacz, którymi drogami wyjeżdżasz zwykle z miasta. Gdzie odwozisz dziecko do szkoły, a gdzie jest myjnia samochodowa. Każda Twoja czynność poza domem ma swoje miejsce na maps.google.com.

A teraz oddal mapę tak, by zobaczyć kontynenty. Weź na cel napis np. India, albo Ethiopia, może być Bolivia, Peru, Mexico. Spróbuj Papua New Guinea. I teraz – zbliż mapę, by zobaczyć ulice, domy, podwórka. Wyobraź sobie, że właśnie tam świętujesz Nowy Rok. Bez szampana, stylowych kieliszków (w ogóle – kieliszków), bez prądu. No może prądu starczy akurat na tyle, by włączyć telewizor – jedyną rozrywkę tych trochę bogatszych biednych. 

Wyobraź sobie choć kilka godzin spędzonych właśnie tam, oczywiście o ile starczy ci wyobraźni, wiedzy i chęci spojrzenia trochę dalej niż koniec własnego nosa. Może wtedy, choć na chwilę, przestaniesz narzekać na twój złodziejski rząd, służbę zdrowia, nauczycieli i policjantów, pracodawców i pracowników, piłkarzy, dziennikarzy, urzędników, sąsiadów, z może nawet i księży. Okropności świata, które zatruwają nam życie tu, są niczym wobec tych, które na  co na co dzień znosi większość żyjących na tej planecie ludzi. Jeśli niezadowolony rozpoczynasz 2014 rok, to ten eksperyment myślowy może poprawić ci humor.