Prawie przestało boleć…! To fantastyczne! Błogosławione niech będą wszystkie dobrze mi życzące dusze! Czegóż chcieć więcej?
Powracamy na ziemię…
Wczoraj w nocy – torby spakowane, samochód spakowany… Cała rodzina miała mnie opuścić dziś rano na prawie tydzień. Powód wyjazdu – praca tłumaczenia Ioany.
W nocy – kaszel Sary, długo nie mogła przestać. Poprzedniej nocy – też trochę kaszlu. Dziś przed wyjazdem – do lekarza. I… zmiany w oskrzelach, w płucu… Zmiana planów.
Jeszcze liczyłem na zwolnienie lekarskie, i że zostanę sam z córką na kilka dni. A jednak… W gąszczu argumentów zgłaszanych przez kobiety… Z których jeden brzmiał: a jak ci spadnie cukier, to kto cię będzie ratował… a dziecko na twojej opiece… Powiedziałem: dziecko będzie mnie ratować, ono ma zapalenie oskrzeli a ja cukrzycę, to sobie poradzimy. Tym argumentem pogrzebałem swoje szanse…
Jeszcze: wizyta u lekarza podniosła mi ciśnienie. Lekarka:
– Może nastąpić spore pogorszenie stanu dziecka.
– Jakie mogą być tego objawy – spytała Ioana, nieźle wystraszona niespodziewaną diagnozą, szybką zmianą planów, załatwianiem zastępstwa za siebie.
– To pani nie wie? Pierwszy raz ma dziecko zapalenie? – lekarka z pretensją w głosie.
No dobrze, można wysłuchać napomnienia. Ale co z tymi objawami? Cisza. Dociera do mnie, że nie usłyszymy tego od niej. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego. Zmęczona, zdenerwowana? Przecież pracuje dopiero drugą godzinę po świętach. Może nie wie? W takim razie lepiej nie pytać. Może tak oczywiste, że nie chce strzępić języka na takie głupoty, powinniśmy sami wiedzieć. Może więc w internecie się znajdzie, może jakaś encyklopedia. Myślę tak sobie i narasta we mnie wściekłość. Pytam w końcu oschle:
– To jakie mogą być te objawy?
– Wymioty, gorączka.
Jest w tym jakieś nieporozumienie. Chciałbym wiedzieć – jakie. Nie chcę konfliktów w gabinecie. A może to taki styl po prostu. Trzeba pytać do skutku i tyle.
Niedziela popołudnie
W niedzielę, przed godziną trzynastą, wracamy z nabożeństwa. Tak i dzisiaj, tylko że rodzice wrócili pół godziny wcześniej. Zapowiadało się zwykłe niedzielne popołudnie, z którym czasem nie wiadomo, co zrobić. Jak to nie wiadomo? Nic nie robić! Wyłączyć internet, nie odpowiadać na telefony, nie nadrabiać zaległości w pracy, poza pracą itd. Po prostu popatrzeć w oczy dzieciom i żonie.
Nieśmiało pukając wkroczył do nas tata. Czy mogę wyjść z nim? Zastał mnie w trakcie przebierania, marynarka była już na wieszaku, ubierałem właśnie moje ulubione, domowe łachmany. Ach, wytarte spodnie i dziurawe swetry!
Do rzeczy. Tata chciał, żebym przyniósł z nim garnek z wodą. Z wodą? Bo nie ma wody! Ojciec w ciągu tej pół godziny przywiózł już wodę w garnkach. Przywiózł wraz z wiadomością, że "dzisiaj tego nie naprawią". Hm… może stwierdzili, że skoro bez prądu potrafimy żyć parę dni, to bez wody jeden dzień obejdzie. I to jest właśnie postęp.
Uwaga! Wodę w garnkach wozi się samochodem, ale tak, że do tych garnków wkłada się najpierw worki, np. na śmieci, i dopiero leje wodę. Worek potem się zawiązuje i garnek wkłada do auta. No chyba że ktoś ma zamykane baniaki.
W domu to wygląda tak. Do picia i gotowania – woda mineralna z butelek. Do innych robót – woda z garnków. Mycie naczyń oczywiście w miskach. Mycie się – po podgrzaniu wody na gazie. Woda zamiast do zlewu – idzie do pojemników a z nich – do wiadra w ubikacji, żeby spłukiwać. To cały logiczny proces, sprawdzony i działający, co w tej sytuacji daje poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
Z Sarą oglądamy Wielkie konstrukcje na Discovery. Usypiam przy największym moście świata, przez sen czuję, jak córka okrywa mnie kocem i wyłącza telewizor. Czy pocałowała mnie jeszcze? Przyznam, że już nie pamiętam…
Istny spokój
Żyję nadzieją na jutro… Istny spokój powoduje we mnie myśl, że nie wsiądę do samochodu czy autobusu, nie pojadę do pracy. Ostatnie moje dni to walka z "dreszczem". Dreszcz objawia się "zniecierpliwieniem" całego ciała, czymś podobnym do swędzenia – od stóp do głów. To zniecierpliwienie to ostatni sygnał, że przeholowałem. Ignorowanie go to problemy.
Dreszcz to efekt życia w ekscytacji, nie dawania ciału ani duszy wytchnienia. To efekt życia "obok ciała", nieliczenia się z nim – że potrzebuje po prostu spokoju. Zaraz potem coś zaczyna boleć, i boli już na poważnie, nieodwołalnie. Albo po prostu – wyłącza się.
Dreszcz – ulubienie życia w emocjach, życia na szczytach, przekonania, że można wszystko. No, prawie wszystko. Że dziesiątki spraw podjętych uda się ogarnąć, przerobić, załatwić.
Dreszcz – ukochanie działania, i to najlepiej nie za pieniądze.
Pierwszy krok – to biała kartka i długopis, i lista spraw. Od najważniejszych…
Czysto w płucach!
Szalone dni jakieś. W piątek – przez pół nocy moja twarz przy sedesie. Podejrzenie – rota – więc z dala od dzieci. Obstaję, że to było zatrucie. Co nie przeszkadza mi pracować, i w niedzielę, przy noszeniu sprzętu – przesilić kręgosłup. Dzisiaj więc – cały dzień jakieś idiotyczne wywijasy czynię – na dywanie, krzesłach, poręczach – żeby przestało boleć i móc się wyprostować.
Bojler przestał dawać ciepłą wodę, przestał dawać jakąkolwiek, więc – do niego. Pociecha – nie muszę już jechać o sklepu, żeby coś tam odkręcić. Ale ciasno, szafka, ściana, rurka, kable – kręcę dziesięć minut, kręgosłup, czuję, jeszcze mam. Bojler też wreszcie rzyga – o, porządnie!
Pociecha – w płucach małej dziewczyny czysto…
"Następne czyszczenie bojlera – jak będę w trzeciej klasie!" (oby…)
Siadaj pan na fotel
Znów – gabinet laryngologa.
– Panie doktorze, przepraszam, dzisiaj tyle osób, zatrzęsienie, jeszcze ten drugi lekarz na urlopie, więc pan doktor sam… Ja w sumie nie jestem umierający, ale, wie pan, wydaje mi się, że się właśnie zaczyna… no tak jak zwykle… Może na razie to nic wielkiego, może przesadzam, bo w naszej rodzinie to ojciec, ale wujek to już na potęgę – wszyscy umierali od 30 roku życia… Wujek już ma 80-tkę i właśnie pierwszy raz w szpitalu był… No dobrze, do rzeczy. Bo u mnie to… i tamto…. i jeszcze…. Zażywam już to… ale nie wiem, czy dobrze, może trzeba coś innego… Może to nie gardło… gdybym wiedział, nie zajmowałbym czasu, choć jak zawsze ostatni jestem, i czekam do końca…
– Aaaa! Pan artysta!
– W zasadzie – gdyby mógł mi pan doktor polecić jakąś literaturę, to nie musiałbym za każdym razem niepokoić. Obejrzałbym sobie gardło w lustrze i coś tam pozażywał. Tylko jak poważniejsze…
– Proszę pana, jest takie wydawnictwo! Jak czekam na poczcie, to sobie czytam tytuły – "Poradnik uzdrowiciela". Kosztuje trzy pięćdziesiąt.
– …?
– No bo jak panu polecę jakąś literaturę fachową, to zaraz pan się okropnie poczuje, i pan szybko do mnie przybiegnie. No, siadaj pan na fotel!
Cień złowrogi
Zastanawiałem się, czy o tym pisać. Kiedyś bym się nie zastanawiał, bo niezbyt brałem pod uwagę Czytelników. Ale jednym z warunków pisania był ten, że piszę dla siebie, nie pod publikę, więc spróbuję podtrzymać to postanowienie. Nawet, jeśli to, o czym napiszę, będzie tragiczne.
Ten cień, o którymi pisałem w środę, okazał się złowrogi. Następnego dnia, po południu, Ioana usłyszała na zewnątrz jakieś uderzenie, które jednak nie zwróciło większej uwagi. Po krótkiej chwili, robiąc coś w kuchni, spojrzała za okno. Na pustej ulicy… Mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie w nocy tańczył cień, spadł chłopak może dziesięcioletni, uderzony bezlitosną, pędzącą ścianą autobusu. Przeleciał piętnaście metrów. Zdaje się, przechodził na przejściu, ale nie było słychać hamowania, nie ma żadnych śladów. A to oznacza, że musiał nagle skręcić wprost pod pędzący pojazd.
Gdy Ioana wyszła na zewnątrz, już ktoś dzwonił po pogotowie. Kierowca autobusu przybiegł, niosąc apteczkę. Kobieta sprawdzała tętno na szyi. Nieprzytomnym chłopcem wstrząsał oddech, który trudno zapomnieć… Pogotowie przyjechało błyskawicznie, dzieciak żył, kiedy został zabrany. Nie wiemy, co z nim, ale nie dawano mu dużej szansy…
W tym miejscu samochody jadące z góry szybko wyłaniają się zza pagórka. Jadąc z góry, kierowcy zwykle nie dodają gazu, więc piesi nie słyszą, że cokolwiek jedzie. Ale patrząc z punktu widzenia kierowcy – są oni zaskakiwani tym, że za pagórkiem jest skrzyżowanie. A przeważnie jadą szybko. Dlatego na tym skrzyżowaniu było nie tak mało kolizji. Może również dlatego, że tuż powyżej skrzyżowania asfalt, szczególnie mokry, jest bardzo śliski.
Przejście jest w miejscu niewygodnym dla pieszych, którzy chcą przejść ulicą w poprzek, gdyż muszą nadłożyć sporo drogi. Dlatego większość przechodzi nie na przejściu, ale wprost na skrzyżowaniu.
Pozmywam
Mam tak problem, że ze wstrętem myślę o zabraniu się do pracy. Nie, nie tej w mojej "firmie kulturalnej", ale tej przy komputerze, nad zdjęciami i tymi podobnymi kwestiami. Festiwal 7xGospel czeka na ostateczny zestaw zdjęć. Podobnie – reportaż ze ślubu 69-latka z 83-latką. Po drodze jeszcze parę retuszów, oraz przekroczony piąty termin oddania zdjęć do kalendarza 2010. Wiem, co mam robić, system pracy – w miarę określony. Oczywiście, jeśli chodzi o elementy twórcze, nie da się stosować szablonu, ale są inne metody, prosta heurystyka lub rzucenie się na oślep w coś, co nie ma najmniejszego związku ze sprawą…
OK, nie w tym problem. Problem w tym, że jak już się zabiorę, to nie mogę przestać. Ioana, Sara i Beniamin przestają istnieć, zegar odpływa w niebyt. Pracuję do coraz późniejszych godzin, kiedyś – do pierwszej, ostatnio – nawet do czwartej rano. Cały rytm życia wśród ludzi się wali. Żeby tam rytm, ale jeszcze – emocje, glikemia, w końcu – odporność. I to właśnie przewidując, wzdragam się ze wstrętem.
Jest za to fenomen, że gdy oderwać się od tego na kilka dni, to później wraca "geniusz". Wszystko wydaje się jasne i oczywiste. Prowadzenie pięciu rzeczy naraz nie sprawia problemu. W ciągu 3 godzin mogę zrobić to, co czasem – przez cały dzień, i jeszcze wymęczony i niedorobiony.
Mój przyjaciel Michał ma sposób na rozregulowane życie – zacząć od najprostszych rzeczy, od początku. Pozmywam naczynia.
Jutro – już za 4 minuty
Ach – jutro, według planu – cały dzień w domu.
Czy to możliwe?
A jeśli plan się zmieni? Jeśli ktoś zadzwoni, z pilną prośbą, i trzeba będzie jechać? Albo w domu zasiąść do komputera – na pół dnia, albo dłużej…
Wyłączę komórkę, przewód z internetem wyrzucę za okno.
Może jutro na spacer z dziećmi? Na pewno – do lekarza, a tam – minimum dwie godziny w kolejce.
Jest teraz mgła – moja cicha przyjaciółka. Rozmywa światła, jakby rozcierała ich rysunek zrobiony kredą na czarnej tablicy.
Prześlij mi pieniądze
Wieczorem, na facebook.com napisała do mnie dobra znajoma z USA. Napisała, że jest w trudnej sytuacji, w Londynie, bo ktoś groził jej bronią i ją okradł. Na szczęście ma paszport, ale jej samolot wkrótce odlatuje, a ona nie może zapłacić za hotel. Prosiła, żebym wysłał jej pieniądze. Powiedziała dokładnie, co i jak mam zrobić. Cóż, w moim wieku nie tak szybko chce się pomagać innym – przynajmniej nie na tyle szybko. Poprosiłem o telefon do jej rodziców no i go nie dostałem. Kiedy ostatecznie napisała, że muszę być pijany, skoro przypuszczam, że ona to nie ona, to już wiedziałem, że to nie ona.
Napisałem do niej na prywatnego maila i w ciągu godziny otrzymałem potwierdzenie, że ktoś zdobył jej hasło na facebook i próbował od kilku osób wyłudzić pieniądze.