Ściskać – nie ściskać…

Droga Marto!

Piszę do Ciebie w zaufaniu, że doradzisz, jak zwykle to bywało. Mając na względzie Twoje doświadczenie rodzinne oraz zawodowe. Chodzi o ściskanie. Wiem, że mnie nie wyśmiejesz, choć to może zabrzmi śmiesznie, ale chciałbym zapytać, czy są jakieś granice w ściskaniu dzieci. Nie chodzi o to, czy mocno, tylko jak często.

Bo widzisz, mam takie dzieci, które aż się proszą o ściskanie. Zaczyna się od samego rana, zanim wstaniemy z łóżka – przychodzi Beniamin. Potem Sara. No i… Potem trochę jeszcze śpimy, a jak się budzimy, to mówimy sobie "dzień dobry" i znowu… Potem ubieranie, śniadanie i tak dalej, no i co jakiś czas… wiesz… A jak wracam z pracy, to rzucają mi się na szyję, no i nie da się uniknąć…

Tak sobie myślę, że mogę im robić krzywdę tym, że im pozwalam. Ja też się nie powstrzymuję zbytnio. Bo jak, dajmy na to, się przyzwyczają? A odzwyczaić się, oj, trudno. A ileż ja będę mógł ich jeszcze ściskać… Albo jak im zabezpieczyć ściskanie na przyszłość…? Jaką mam gwarancję, że ktoś je kiedyś będzie… A jak nie będzie? Albo będzie za mocno?

No i takie mam wątpliwości, gdybyś mogła, odpisz szybko, bo idę zaraz spać, i mógłbym jeszcze dzieci, choć śpią, to przez sen…

Pozdrawiam, Piotr.


pamiętam… szorstkie… tuliły…



odkąd pamiętam tu byłeś pachniało ziołami


nad twoją głową pszczoły przyjazne latały


pamiętam dłonie szorstkie jak tuliły


głaskałeś na dobranoc po pleckach małych



woskiem wtedy pachniał dom


wieczornej twej modlitwy słyszałem szept


anioły rozgościły się


bezpieczny Bóg darował sen



dzisiaj w słuchawce słyszę twój słabszy głos


mówisz że bliżej granicy jesteś już blisko


pełen pokory patrzysz za siebie


tyle w życiu niosłeś a jesteś



lekki coraz lżejszy jak ptak


do niebieskiego domu jakbyś już go znał


stół zastawiony jest


i drzwi już tam otwarte są

Lekki jak ptak


muzyka/słowa: mateusz otremba

Nie pamiętam jej oczu…

Patrzę na moją córkę. Widzę, że nie ma na sobie sweterka, nie ubrała kapci. Ma zimne dłonie i nos, i wcale nie spieszy się, by się ubrać. Nic tylko prowokuje kolejne przeziębienie. Albo wcina chrupki tuż przed obiadem. Wyrywa bratu zabawkę, zamiast najpierw poprosić, a przecież to ona jest starsza i musi być mądrzejsza. Nie słucha wtedy, kiedy najbardziej powinna, ucieka, gdy trzeba zostać.

Myśli o wszystkim tylko nie o tym, co właśnie należy, opóźnia, ociąga, śmieje się z próśb i poleceń. Albo woła bez końca – tatuś, taaatuś! Jemy chleb z szynką, ona chce z miodem. Pijemy herbatę – ona kakao. Prośby, uwagi bez końca – zapnij, zostaw, później, mokry rękaw, siniak, brudne ręce, znów rozpięłaś włosy. Tyle szczegółów z jej ubrania, ciała… Nie pamiętam tylko, kiedy ostatni raz spojrzałem jej w oczy, i jaki był ich wyraz…

Trochę o dzieciach

Ci dwoje to najpiękniejsze cuda, jakie mogły się nam przydarzyć.

Jak to się dzieje, że półtoraroczne dziecko ma w sobie tyle elegancji, godności. Beniamin, nawet kiedy śpi, wygląda poważnie, zdecydowanie. Jakby był świadomy wszystkiego, czego się podejmuje – kiedy je, jeździ samochodzikiem, wchodzi na krzesło… Nawet kiedy śpi – bo właśnie zaglądnąłem do sypialni.

Beniamin, można tak powiedzieć, wyprzedza nasze wychowanie. On sam pierwszy zainteresował się nocnikiem. On ciągle mówi, komentuje to, co robi, jakby myślał na głos. I powoli poszerza swój niewielki na razie słownik wyrazów. Fantastyczne, kiedy z jego bełkotliwego potoku sylab można czasem wyodrębnić konkretne słowo. Powtarzamy je wtedy razem – raz on, raz my – aż do znudzenia. Jego język, podobnie jak świadomość, to jakby wyłanianie się konkretnych kształtów z falującego oceanu, przybierającego raz taką raz inną formę. (Przypominam mi się "Solaris" Lema.)

Sara ma świat już zarysowane ogólne kierunki swojego świata, teraz go poszerza. Sara potrzebuje więcej "materiału", w tym momencie dostarcza go przedszkole. Ale mam wrażenie, że to za mało. W potoku codziennych spraw i zabaw przydało by się szersze urozmaicenie…

Kurki 30 lat temu

Beniamin. Choć ma prawie półtora roku, pierś jest ciągle jego ulubionym źródłem pokarmu. Zaczęliśmy w końcu odzwyczajać go od usypiania przy mlekopoju. Pierwszy wieczór był straszny, gdyż chłopak walczył do upadłego. Serce nam się kroiło. Lecz pogodził się dość szybko, szybciej, niż Sara w jego wieku.

Dziś, jeszcze przed chwilą, gdy wychodziłem z sypialni, Beniamin nudził się w łóżeczku, przeplatając nogi i ręce między szczebelkami, kręcąc się wokół, przewracając z pleców na brzuch i na wszystkie boki. W końcu rozłożył się jakby na plaży, z ręką pod głową, i wpatrzony w sufit zaczął nucić coś, w czym rozpoznałem melodię naszej domowej-dziecięcej piosenki "Gwiazdko gwiazdko jasno świeć" (melodia "Kurek trzech" Mozarta), dorabiając oczywiście własne sylaby (bo słowami trudno to nazwać).

Trudno mi uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Te dzieci to jakaś bajka, jakby nie rzeczywistość. A ja – jakbym wracał trzydzieści pięć lat wstecz.

Skarpetki

– Zmywasz naczynia, sprzątasz. Oczywiście nie idealnie, ale jesteś facetem, i tak nie dorównasz w tym kobiecie. Chodzisz z dziećmi na spacer, nie brzydzisz się zmieniać pampersów. Ale, chłopie, to wszystko nie to. Dlaczego?
– No?
– Bo jej chodzi o coś innego. O jedną rzecz.
– Tak? Ciekawe…
– Tak. Jej chodzi, dajmy na to, że zostawiasz skarpetki przy łóżku na podłodze.
– Jak zostawiasz, to zostawiasz. Problem duży, nieduży.
– Ale! Co tam skarpetki. Chodzi o to, że nieważne, że zmywasz naczynia, sprzątasz, chodzisz z dziećmi na spacer, wieszasz pranie, nawet prasujesz. Chodzi o te skarpetki.
– Coś ty.
– No mógłbyś w ogóle nie sprzątać, nie zmywać naczyń i tak dalej, wystarczyło by, żebyś nie zostawiał tych skarpetek. I było by OK. Przynajmniej ona tak mówi.
– No to dlaczego nie zrobisz, jak chce. Zmobilizuj się i wrzucaj te skarpetki do kosza. I nie sprzątaj, nie wieszaj prania i tak dalej. Siadasz, czytasz gazetę, albo patrzysz w okno i jest super.
– No i tutaj mam problem. Bo takie skarpetki, to rzeczywiście żaden problem. Ale jak zacznę je sprzątać, to coś mi mówi, że ona wtedy czegoś innego się czepi.
– Bujasz.
– Poważnie. Widzisz. Skarpetki to taki klucz. Jak tu odpuścisz, to front przeniesie się na coś innego, bardziej poważnego. Na piwo, dajmy na to. Albo spanie do dziewiątej rano. To już wolę upierać się przy tych głupich skarpetkach.
– Masz łeb. Ja bym o tym nie pomyślał.
– Patrz. Coś jednak wiem.
– No to dlaczego sprzątasz i zmywasz naczynia, skoro to i tak na nic. Skoro chodzi o skarpetki.
– Bo wiesz, jak ona o tych skarpetkach, to ja mogę powiedzieć, że zmywam i sprzątam, a czasem nawet prasuję.
– Acha…

No i tak te rozmowy z Wieśkiem. Przy piwie, oczywiście. Piwie, którego by nie było, gdyby Wiesiek odpuścił skarpetki.

Beniamin

Skoro wylał sok, bo obrócił kubek-niekapek do góry dnem, to niech ściera sam. Eksperymentować mu się zachciało, nie pierwszy raz. Lubi patrzeć, jak woda wypływa – z kranu, kubka, butelki… Wie, gdzie jest ścierka – w łazience. W łazience jest ciemno? Poradzi sobie. Z łazienki dociera jęk i pisk. Ścierka zaklinowała się. No dobrze, pomogę mu, ale tylko wyciągnąć.

Jak byliśmy na spacerze, to miał fory. Chodziliśmy gdzie tylko chciał. To on prowadził. Na piechotę, na rowerze, na zjeżdżalni, na schodach. Kiedyś kończy się sielanka. Można dziesięć razy tłumaczyć, by nie wylewał soku na podłogę. Może jak będzie musiał pościerać, to usłucha… Nic z tego. Ścieranie – to dla niego nowa atrakcja. Czy będzie wylewał częściej?


Beniamin do przodu

Beniaminowi udało się już zrobić właściwy użytek z nocnika. Niesamowite bo nikt go do tego specjalnie nie namawiał. Tyle, że czasem nietrudno zgadnąć, że syn gotuje się do zrobienia kupki. Zapytaliśmy go przy takiej okazji, czy chce na nocnik, i odpowiedział, że tak. Oczywiście trzeba mu pomóc, nie rozbierze się sam. No i usiadł i zrobił. Następny krok – gdy sam zaczął domagać się nocnika. Nie jest w stanie tego powiedzieć, ale daje znaki i mówi w tonie "domagającym się".

Rozmawiamy z Beniaminem, choć nie rozumiemy żadnego z jego słów. Ale jest w tej rozmowie intonacja, są pytania i odpowiedzi. Bez skrępowania płyną sylaby, całe zdania, nawet złożone. To fantastyczne, a z drugiej strony – jaka bariera nas dzieli, jednych od drugich. Język to trudne narzędzie komunikacji, to jak przeciskanie zwiniętych, zapisanych karteluszków z pokoju do pokoju przez dziurkę od klucza…

Fascynujące jest obserwować, jak mały człowiek poznaje. Wygląda w tym jakby naprawdę pracował. Męczy się, więc potrzebuje spać, ale po półtorej godziny wstaje i znów na nowo, niestrudzenie. Nie znosi się nudzić. Że też mu się tak chce. Mógłby przecież poleżeć na kanapie pół dnia, przecież go nakarmią, przebiorą, opiorą. I później – leżeć znowu.

Powrót już na dobre

Ostateczny koniec urlopu. Dziś wróciliśmy. Rozpakowane już auto, bagażnik dachowy – też na swoim miejscu w garażu, gdzie spędzi nadchodzące dziesięć miesięcy. Moja głowa nasyciła się obrazami spotkanych ludzi, ich słów, głosów, emocji. Przeplatanych widokiem wijącej się przed maską auta szosy. Ogromna różnorodność miejsc, zdarzeń, ale przede wszystkim – ludzi – sprawia, że niemożliwe wydaje mi się, aby to wszystko podsumować jakimś zdaniem, stwierdzeniem, jedną refleksją. To można obserwować, wydaje mi się teraz – bez końca, i ciągle nie być w stanie powiedzieć nic pewnego – że tacy lub tacy jesteśmy – my, oni, tamci. Że tak lub inaczej powinniśmy robić… Niech drobnym sygnałem moich wrażeń będzie to zdjęcie.

To Sara na poznańskim rynku, przed Urzędem Stanu Cywilnego. Sara – Rumunka, jako jedna z zaproszonych na ślub gości. Zaś w tle – inna Rumunka z dzieckiem na ręku – zbiera monety, którymi obsypywane są młode pary. Chce kupić Bebiko.