Pranie

Mała, malutka biała koszulka ma z przodu wyrysowany szarpanymi i pociągłymi liniami, czarnym kolorem, łeb tygrysa, groźny. Trzeba się wpatrzyć, jest na granicy percepcji i wyobraźni; to ta przyjemna niepewność, gdy nie od razu wiadomo, choć coś sugeruje, ale nie do końca, i dopiero po chwili wyraźnieją – oczy, wąsy, marsowy ślad tygrysiej wściekłości. Koszulka jest mokra, w dłoniach rozciągana, strzepnięta, ląduje na białym, metalowym pręcie.

Nasza suszarnia jest w przejściu korytarza, przy schodach, pod oknem, które tutaj może być zawsze uchylone. Tak jak teraz, nocą, za oknem majaczy ledwo światło ulicznej lampy, przezierające przez listowie. Gdy wieczorem pojawia się wiatr, gałązki ożywają, i można z nimi trochę pogadać, to wieszanie się nie dłuży. Zresztą, kiedy tak jak teraz stoją w bezruchu, można pomknąć myślą w mrok, w to, co dzisiaj, wczoraj, co odległe, albo bliskie, tu, trzy centymetry obok serca, a tak naprawdę – nie wiadomo gdzie…

Tygrys jeszcze dziś rano był na piersi mojego syna, gdy wydobył się z łóżeczka, koszulka sięgała mu prawie do kolan. A to? Bezkształtny, zdaje się, kawałek materiału w biało-czerwone paski. Spódniczka, dziwny krój. To Sary, bez wątpienia, nawet widzę teraz, jak ubrana w nią przegląda się, stojąc przed lustrem.

Droga na miejsce

Na piętrze, na końcu wszystkich przejść i pokojów, w sypialni, jest pewien ciemny kąt. Tam zmierzam. Ale najpierw drzwi wejściowe, klucz na smyczy, zamek. Kapcie, pstryk światło, schody, zakręt. Po drodze suszarka na bieliznę, ciemny kawałek korytarza, drzwi do przedpokoju. I tam dalej, w prawo, drzwi i sypialnia, dokąd zmierzam.

Po drodze – biurko, przy nim nieduża kobieta, pisze, komputer.

Jeszcze kuchnia, niespodziewane truskawki na stole, pachnące z ogrodu; uchylone okna bez moskitier, więc nie zapalam głównego światła; witamina C po lewej na półce, łyk mineralnej, mała lampka nad podwójnym zlewem. Górka z talerzyków, noży i widelców, jedne na drugich, czekające. Nie na mnie, bo ja zmierzam tam…

Wracam, znów biurko i mała brunetka przy komputerze, rozmawia, śmieje się, muskam jej policzek, tak krótko, bo spieszę się.

Łazienka, płytki ułożone w kratkę, wieszak z ubraniem, kubek i pasta, bursztynowy płyn z ciepłą wodą, który piecze lekko w gardle. Opadam z sił, jeszcze krok, dwa, i byle tam w mrok, na to miejsce… Lecz po drodze – znów biurko, komputer, przy nim nieduża… Te włosy…? Zawsze gładkie i ciemne.

Nocny uniform, mrużąc oczy od natarczywej żarówki szukam klamki, przede mną ciemność i to miejsce, gdzie zdążam, lecz za plecami jeszcze słyszę lekki śmiech; nieruchomieję, pytam:
– Przyjdziesz?
– Przyjdę.

W ciemności oddychają dzieci; posłuchać oddechu, dotknąć dłonią, przebrać mokre od potu, przykryć… I już naprawdę krok – ten kąt, ciemny, ostatni, w sypialni, moje miejsce.

Na dobranoc, znów

Zapaść w sen bez napisania kilku zdań, to dla niego trudne, to zawód, porażka, brak ostatniego elementu. W mroku, ze światłem solnej lampki, światłem wpadającym od ulicznych lamp, poukładane spokojnie postacie dzieci. Jedno z nich gorące, to Sara.

Budzić się bez ucieczki od budzenia się, bez lęku incognito, chęci niebytu, odwołania, wciśnięcia klawisza cancel; może uda się tym razem.

Szczęście odejść

Chyba to jest szczęście – móc odejść w chwili, kiedy wszystko zostało poukładane, załatwione. Wyprostowane, wyjaśnione. Czegóż więcej można oczekiwać? Chciałbym odejść właśnie w takim momencie. Zanim nadpłynie następna fala spraw i problemów do załatwienia. Niech one zostaną już przyszłym pokoleniom. Odejść z przekonaniem, że zrobiłem kawał dobrej roboty, choć (z pewnością), nie wszystko było najwłaściwsze i bezbolesne (dla innych). Człowieka liczy się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy, więc oby ten koniec…
Odejść w najlepszym momencie.

Człowiek powinien odejść wtedy, kiedy zyska największą świadomość. Tak by się wydawało. Bo właśnie świadomość jest tym, co można zyskać; nie bardzo wierzę w kształtowanie charakteru (w gruncie rzeczy, zostajemy tacy sami), w dokonania życiowe (w stylu – odkrycie, wynalazek, książka, firma, most/wieżowiec, rekord Guinnessa). To, co potrafi nas zmienić, to nawet niewielka świadomość rzeczywistości – ta świadomość jest porażająca, bo bezdyskusyjna.

Ale zwykle nie odchodzi się wtedy, gdy świadomość największa. Przychodzi starość, zdziecinnienie, zapomnienie. Po co to? Żeby nie żal odejść…? Może to dla mięczaków, niepogodzonych…

Ci na zdjęciach – zwłaszcza dwóch pierwszych – jeszcze beztroscy, z niewielką świadomością… Która dopiero na nich czeka. To dla nich na razie nie powinienem odchodzić 😉 To jest jeszcze do załatwienia… ;-))

Komórka

– Byłaś w sklepie? I jak? Udało się? No, mówiłem. Dużo wydałaś? Nawet nie tak źle. Ale to ciężkie było, przyniosłaś jakoś do domu? Dałaś radę? Dzielna jesteś, ale wiesz, że nie powinnaś tyle nosić. Jeszcze dzieci nosisz. No, przynajmniej tego małego. Mały darł się? Czego on tak się drze? Młoda się tak nie darła. Aha, nie spał. I nie jadł. Nie jadł, bo nie chciał. Wiem, spodziewam się. Uparty. Ale już nie ma odwrotu. Trudno, kiedyś przestanie. W sumie niegłupi chłopak, szybko się przekonał.

– Nie spałaś. Kiepsko. Może po południu. Jak przyjdzie mama. Nie przyjdzie? Dopiero wieczorem… A ojciec by…? Nie. Ale ty i tak się nie położysz. A jak położysz, to nie uśniesz. No chyba że już naprawdę… Stukają? Stukają za ścianą. Zmieniają kran i coś tam poprawiają. Wiem, nie uśniesz. Mam stopery, ale tobie stopery nie pomogą. Stukanie słychać. Tak, pranie mogę powiesić. Tak, miałem iść, ale przecież pół godziny to nie problem. Powieszę, he, na pewno nie tak dobrze, jak ty. Zdążysz. Na wpół do piątej zdążysz.

– Małemu zmieniłem pampers. Wsadziłem do wanny, jak przedwczoraj. Tak chyba łatwiej. Zresztą, lubi to. Nie, nie było mu zimno. Sprawdzałem. Ciepłe ręce i nos. No pewnie, że nie chciał wyjść. No i chciał stać na pralce, uparciuch, o mało się nie poślizgnął. Koszulka nie chciała przejść przez głowę, wrzeszczał wniebogłosy. Myślałem, czy nie naciąć, ale przeszło. Tak? Nie. Przewrócili kwiatek, kazałem sprzątać, ale jasne, że nie posprzątają. Młoda mu ustępuje. Oboje darli się: moje! Nie, nie wiem, kto pierwszy.

– Wracam. Może pięć kilometrów. Do apteki? Której? Naprzeciwko pomnika… po dwudziestej pierwzej. Nie wiem, czy sprzedadzą. Jak nie sprzedadzą, to doniesiemy. Boli bardzo? Swędzi. Już wolę, jak boli. No to na razie, jakby co jeszcze, to dzwoń…

Mój syn

Beniamin przeżywa erupcję słów. Słów zrozumiałych, bo niezrozumiałe dla nas wygadywał od dawna. Tak więc w potoku sylab, zdań, całych akapitów, pięknie intonowanych, ze znakami przestankowymi, z gestykulacją i mimiką twarzy (urocza harmonia) – wyłania się coraz więcej słów w języku polskim i rumuńskim. Wpierw są one enigmatyczne, dopiero po sekundzie, dwóch, zdajemy sobie sprawę, że oto powiedział nowe dla niego słowo. Uczestniczenie w tym, samo obserwowanie – to jak spotkanie z przybyszem z obcej planety. Niewytłumaczalne, porażające zjawisko.

Ioana:
– On od dawna mówił do nas konkretne rzeczy, tylko swoimi słowami. Ale wiedział / czuł dokładnie, co chce powiedzieć i mówił to. Teraz zaczynamy mieć szansę go zrozumieć.

Powracamy na ziemię…

Wczoraj w nocy – torby spakowane, samochód spakowany… Cała rodzina miała mnie opuścić dziś rano na prawie tydzień. Powód wyjazdu – praca tłumaczenia Ioany.

W nocy – kaszel Sary, długo nie mogła przestać. Poprzedniej nocy – też trochę kaszlu. Dziś przed wyjazdem – do lekarza. I… zmiany w oskrzelach, w płucu… Zmiana planów.

Jeszcze liczyłem na zwolnienie lekarskie, i że zostanę sam z córką na kilka dni. A jednak… W gąszczu argumentów zgłaszanych przez kobiety… Z których jeden brzmiał: a jak ci spadnie cukier, to kto cię będzie ratował… a dziecko na twojej opiece… Powiedziałem: dziecko będzie mnie ratować, ono ma zapalenie oskrzeli a ja cukrzycę, to sobie poradzimy. Tym argumentem pogrzebałem swoje szanse…

Jeszcze: wizyta u lekarza podniosła mi ciśnienie. Lekarka:
– Może nastąpić spore pogorszenie stanu dziecka.
– Jakie mogą być tego objawy – spytała Ioana, nieźle wystraszona niespodziewaną diagnozą, szybką zmianą planów, załatwianiem zastępstwa za siebie.
– To pani nie wie? Pierwszy raz ma dziecko zapalenie? – lekarka z pretensją w głosie.
No dobrze, można wysłuchać napomnienia. Ale co z tymi objawami? Cisza. Dociera do mnie, że nie usłyszymy tego od niej. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego. Zmęczona, zdenerwowana? Przecież pracuje dopiero drugą godzinę po świętach. Może nie wie? W takim razie lepiej nie pytać. Może tak oczywiste, że nie chce strzępić języka na takie głupoty, powinniśmy sami wiedzieć. Może więc w internecie się znajdzie, może jakaś encyklopedia. Myślę tak sobie i narasta we mnie wściekłość. Pytam w końcu oschle:
– To jakie mogą być te objawy?
– Wymioty, gorączka.

Jest w tym jakieś nieporozumienie. Chciałbym wiedzieć – jakie. Nie chcę konfliktów w gabinecie. A może to taki styl po prostu. Trzeba pytać do skutku i tyle.

Rezonans

Dręczy mnie obawa, że posiadam klucz do jego duszy, i mógłbym bez zbytniego wysiłku, ba – nawet przez nieuwagę – do niej sięgnąć, dotknąć, rozchwiać, zniszczyć… Doprowadzić jego emocje, tak podobne do moich, do szaleńczego rezonansu, bo on jeszcze bezbronny, nie zaprawiony w boju z nimi… Pozostaje nadzieja w dziecięcych mechanizmach obronnych, i w tym, że Opatrzność obroni dziecko przed jego własnym ojcem…

Doświadczenia nie można przekazać wprost

Beniaminie, płaczesz w nocy. Widząc mnie, żachnąłeś się, odwróciłeś. To nie mnie się spodziewałeś. Nie chcesz mnie, wolisz leżeć sam, i bym się do Ciebie nie zbliżał. A ja to rozumiem, Twój zawód, Twoją złość, żal, bunt. Nie złoszczę się na Ciebie. Mogę czekać, w odległym rogu pokoju, wiem, że na mnie patrzysz, i nie chcesz, żebym odchodził. Bo ja Ciebie dobrze rozumiem, dlatego się uśmiecham i zostaję z Tobą. 

Meandry życia, ale na tyle subtelne, że nie da się ich wytłumaczyć słowami – komuś, kto ich nie przeszedł. Bolesny paradoks, ludzki los – sam, na własnej skórze przerabiasz materiał poszczególnych klas.

Przyjaciel Michał powiedział – szczęście, że doświadczenia nie można przekazać wprost drugiemu człowiekowi, że on musi sam do niego dochodzić, bo byśmy skrzywili komuś osobowość.

Dociera do mnie, że mój syn będzie szedł ścieżką podobną do mojej. A ja nie będę mógł mu uświadomić, co go czeka za kolejnym zakrętem. Bo moje "przepowiednie", instrukcje, mogą mu jeszcze bardziej utrudnić odnalezienie właściwej drogi.

Przygotowuję się do tego, aby z moim synem być, kiedy będzie przechodził te historie. I nawet mu za dużo nie mówić, zanim zapyta.

To wnioski niesamowite, dziwne, zaskakujące… Ale tak silnie stające mi przed oczyma…