Ostatnie dni Jana Pawła II – sprzeciw

Drugiego kwietnia 2005, o godzinie 21:37 zmarł Karol Wojtyła – papież Jan Paweł II. Był jednym z najdzielniejszych papieży w historii, odważnie biorący brzemię trudnych dziejów Kościoła na siebie. Jako pierwszy oficjalnie i publicznie miał odwagę przyznać, iż Kościół popełnił w swej historii wiele tragicznych błędów stając się przyczyną cierpień i prześladowań wielu ludzi na całym świecie – wyznawców innych odłamów chrześcijaństwa i nie-chrześcijan. Najbardziej stanowczo ze wszystkich papieży sprzeciwił się antysemityzmowi i antyjudaistycznej teologii, kładąc podwaliny pod trudny proces pojednania między katolikami a Żydami. Szanował cudze sumienia; przybliżał ewangelię młodzieży. Od czasu jego śmierci jego dobro świadczone ludziom stało się, za sprawą mediów, znane światu bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Są to tylko niektóre z jego zasług, dla mnie osobiście najbardziej przekonywujące i powodu których mam szacunek dla tego człowieka.

Obserwując jednak w tych dniach żałoby reakcję świata, a zwłaszcza Polaków, chcę podkreślić stanowczo że:

  • Bez względu na wszelkie dobro, którego dokonał papież Jan Paweł II, moim zbawicielem jest Jezus Chrystus, który umarł na krzyżu.
  • Jest tylko jeden Ojciec Święty – jest nim Bóg w niebie, Stworzyciel Wszechświata. "Nikogo też na ziemi nie nazywajcie Ojcem swoim; albowiem jeden jest Ojciec wasz, Ten w niebie."(Ewangelia wg św. Mateusza 23, 9)
  • Papież dzielnie walczył ze swoją chorobą i przemógł ją, bo choć umarł, to jednak z godnością zachowując pogodę ducha. Bez względu jednak na to, jak bardzo wzrusza mnie jego walka i cierpienie spowodowane chorobą, nie ma ona adekwatnego porównania do cierpień i śmierci Jezusa, który umierał na krzyżu za sprawą prześladowań, wśród szydzącego z Niego tłumu, a nie z powodu starości i choroby. Umierał nie w apartamentach i pięknej pościeli, otoczony najlepszymi lekarzami. Stawianie tych dwóch śmierci w jednym rzędzie jest bluźnierstwem.
  • Uważam za niesprawiedliwe i lekkomyślne stwierdzenia, wedle których Jan Paweł II miałby być największym chrześcijaninem jakiego Polska wydała od 2000 lat istnienia chrześcijaństwa. Nikt ze współczesnych nie umie czytać w sercach ludzi i cóż możemy wiedzieć o wierze Polaków żyjących 1000 czy 500 lat temu. Kilkaset lat temu Polska wydała chrześcijan, których wiara została sprawdzona w ciężkich próbach, a swoje życie gotowi byli oddać za ewangelię. Za swoją wiarę zostali prześladowani, torturowani i zabijani. Stawianie ich na dalszych miejscach uważam za ignorancję i niesprawiedliwość.
  • Jakkolwiek cenne i mądre są słowa nauki papieża, jednakże pragnął on być sługą Bożym i głosić naukę oraz wywyższać Jezusa. Tym bardziej więc po jego śmierci należy mówić o nauce Jezusa, a nie papieża. Tymczasem nauka oraz osoba papieża w ostatnich dniach całkowicie wyparła naukę Jezusa. Chrystus jest niewidoczny, przysłonięty. Jest to bałwochwalstwem, które czyni szkodę samemu Janowi Pawłowi II, a także wydaje złe świadectwo jego nauce.

Jesteśmy ludźmi i jest czymś zwykłym i potrzebnym, że dokonujemy podsumowań, porównań, ocen, a nawet osądów. Angażujemy w nie naszą najlepszą wiedzę i najsilniejsze uczucia. Są jednak dziedziny, w których mądrość a także pokora wobec Boga, który "nie odda swojej chwały innemu" (Iz. 42, 8), każe nam zaczekać w milczeniu na osąd Najwyższego Sędziego.

Piotr Kubic

Życie po porodzie

Poniższy tekst otrzymałem od mojego dobrego znajomego. Poruszył mnie tym bardziej, że od pół roku żyję po trochu życiem naszego nie narodzonego jeszcze dziecka, z którym można już się komunikować poprzez skórą, tak napiętą na brzuchu przyszłej matki.

"W brzuchu ciężarnej kobiety były bliźniaki. Pierwszy zapytał się drugiego:
– Wierzysz w życie po porodzie?
– Jasne. Coś musi tam być. Mnie się wydaje, że my właśnie po to tu jesteśmy, żeby się przygotować na to co będzie potem.
– Głupoty. Żadnego życia po porodzie nie ma. Jak by miało wyglądać?
– No nie wiem, ale będzie więcej światła. Może będziemy biegać, a jeść buzią….
– No to przecież nie ma sensu! Biegać się nie da! A kto widział żeby jeść ustami! Przecież żywi nas pępowina.
– No ja nie wiem, ale zobaczymy mamę a ona się będzie o nas troszczyć.
– Mama? Ty wierzysz w mamę? Kto to według Ciebie w ogóle jest?
– No przecież jest wszędzie wokół nas… Dzięki niej żyjemy. Bez niej by nas nie było.
– Nie wierzę! Żadnej mamy jeszcze nie widziałem, czyli jej nie ma…
– No jak to? Przecież jak jesteśmy cicho, możesz posłuchać jak śpiewa, albo poczuć jak głaszcze nasz świat. Wiesz, ja myślę, że prawdziwe życie zaczyna się później."

Litości!!

Nic nie umiem z fotografii. Zrobiłem dzisiaj jakieś 50 zdjęć, na krótkiej wycieczce-spacerze po południu. Nad każdym starałem się zastanowić, nie strzelałem bezmyślnie. Po powrocie do domu oglądnąłem – i praktycznie wszystkie nadają się do kosza. Nie mówią nic, poza tym są blade, bez życia, więc nawet na 'postera’ się nie nadają.

Pocieszam się, że tak musi być, że jest to jakiś okres przejściowy. Oglądam sporo zdjęć każdego dnia – znajduję w internecie klasykę starej i nowej fotografii. I co….? Nie wiem. Pozostaje nadzieja, że kiedyś to przyniesie jakiś efekt…

Tak, kiedyś, będąc nastolatkiem, nie przypuszczałem, że istnieje różnica pomiędzy np. grą (na scenie, w teatrze) śpiewaka operetkowego, a grą aktora. Ba, nie przypuszczałem nawet, że sam będę mógł tę różnicę dostrzec z łatwością. Bo przecież to zupełnie coś innego. Tak teraz – zaczynam widzieć, jak wiele jest poziomów w fotografii, jak wiele rodzajów, spojrzeń, realizacji. A jak już masz warsztat i znasz przegląd światowych zdjęć w danej dziedzinie, to i tak wszystko kończy się (albo właśnie zaczyna) na pytaniu: "czy masz coś do powiedzenia".

Czas lotem błyskawicy

Patrzę na datę ostatniego wpisu… chyba zajmuję się zbyt wieloma sprawami, bo nie odczuwam zupełnie tak szybko biegnącego czasu. Wczoraj była premiera, a przy jej okazji szczególne dla mnie wydarzenie – moje zdjęcia w dość dużej ilości zamieszczone w kolorowym programie. Dobra okazja, żeby podsumować działalność fotograficzną, wyciągnąć wnioski na przyszłość…

Lubię zatopić się w jakimś przedsięwzięciu na 2-3 dni, ale później potrzebuję się oderwać, odespać, zainteresować choć na chwilę czymś innym. Fascynujące są książki, których tak niedoceniałem będąc nastolatkiem. Dziś fascynuje mnie to, że mogę wziąć do ręki coś, co zawiera wiedzę gromadzoną przez całe pokolenia. Historie, zdjęcia, analizy z miejsc, w których nigdy nie byłem, albo sprzed 100 czy 1000 lat. Jak świetnie poczuć ogrom wysiłków ludzkiego życia na przestrzeni wieków – oprócz zwykłych starań utrzymania się przy życiu, aż do niesamowitych osiągnięć ludzkiej wyobraźni, kreacji, logiki, czy szczególnie miłosierdzia, współczucia, zdolności przewidywania…

Gawron

Dziś był kolejny dzień "leżenia" w łóżku z powodu przeziębienia… Ale skusiłem się, a w zasadzie przekonałem do rozpoczęcia pewnej pracy na komputerze… Tak się zaangażowałem, że aż kręciło mi się w głowie (może to hipoglikemia, chyba tak…) ale nie chciałem odejść, żeby odpocząć. Świetne uczucie, jak wtedy, kiedy nie możesz złapać tchu po szybkim kontrataku podczas gry w kosza lub w nogę…

Ale nie o tym… Leżąc z samego rana w łóżku patrzyłem za okno – na to samo ciągle drzewo, jak zwykle. Wydawałoby się, że to nic szczególnego – drzewo po prostu. Ale odkryłem ten fenomen pewnego razu, leżąc piętro niżej, u rodziców, przed telewizorem. Stamtąd okno wychodzi na piękną brzozę, ma może 10 lat mnie ode mnie, jak na dziewczynę (to przecież ONA) jest po prostu świetna… choć przerasta mnie już kilkukrotnie… Ten długi pień i biała kora… Jest w samym rozkwicie.

Leżałem więc przed telewizorem i raz po raz patrzyłem – to w ekran, to na brzozę. Znów w ekran… A na nim – sami wiecie, mając satelitę, przeskakujesz programy, a jak włączysz jeden na dłużej, to dalej masz wrażenie, że przeskakujesz, bo takie są te dzisiejsze programy – akcja, akcja… I w pewnym momencie poraziło mnie wrażenie, że ta brzoza, pochylana wiatrem, jest sto razy bardziej interesująca od tych wszystkich programów. Mógłbym godzinę patrzeć, jak powiewają jej drobne końcówki gałązek, jak się układają, rozdzielają – tutaj tak, a tam – trochę inaczej…

Tak więc dzisiaj zobaczyłem na drzewie gawrona. Przyfrunął z czymś, co trzymał w dziobie – jakiś obły kształt. Wyglądało jak pół zmarzniętego jabłka… Ukrył to w rozwidleniu gałęzi, a sam – jakby się rozglądał, krakał na coś lub do kogoś. Dopiero po chwili zabrał się do jedzenia.

Oh! Wyglądał na tak szczęśliwego! Znalazł coś do jedzenia. Wyglądał pięknie, ściskał z serce. Miałem wrażenie, że cieszę się razem z nim jego sukcesem.

To wszystko jest takie dziwne… Przecież gawron nie wie, co to radość, nie wie, że jest szczęśliwy. Bez świadomości – jest raczej doskonałym automatem… którego popychają do działania instynkty. Jego szczęście powstaje w mojej głowie… Beze mnie on w zasadzie nie istnieje. Nikt nie może stwierdzić jego istnienia jak tylko ten, kto posiada świadomość. Ja ją posiadam, o ile patrzę na niego i interesuję się nim.

Możnaby powiedzieć, że on mnie potrzebuje, żeby zaistnieć… Ale zdaje się, że bardziej ja potrzebuję jego – dał mi trochę radości, ciepła w sercu. Jego walka, zmaganie się z zimnem i głodem.

Chory – w domu

Chory raczej z przepracowania, ale autentycznie – wsciekły katar itd. Ale przecież nie będę się przed Wami tłumaczył. Najważniejsze, że siedzę teraz w kuchni, patrzę przez okno na śnieżycę, która zawija mrowiem płatków. Czasami niektóre z nich lecą w moją stronę i prawie odbijają się od szyby. Zawracają, jak zdziwione ptaki, że dalej lecieć nie można. Ach, znaleźć się tam, na zewnątrz, niech płatki otoczą mnie swoimi delikatnymi muśnięciami. Gdyby nie ból gardła, może pokusiłbym się i zrealizował to pragnienie.

O naiwyny, gdyby nie ból gardła, to siedziałbyś teraz w pracy i być może zauważył, że coś się dzieje na zewnątrz…

Jestem na zwolnieniu, ciągle tyle spraw niedokończonych, ludzi oczekujących na moją pracę. A ja sobie siedzę i patrzę za okno. O jakaś młoda osoba drepce zaśnieżonym chodnikiem. Rano, około 10 widziałem trzy kobiety idące od strony centrum. Środkowa paliła papierosa. Szły dość powoli, pomyślałem – nie tylko ja mam trochę czasu.

Pamiętam, jak kiedyś jakieś 20 lat temu, na dzisiejszym placu targowym stał barak z flipperami (grami komputerowymi). Ciemność rozświetlana tylko poprzez 2 żarówki oraz kolorowe monitory. Nie mieliśmy komputerów w domu, próbowaliśmy grać, ale w większości to przyglądaliśmy się, jak starzy wyjadacze radzą sobie ze zgrają kosmicznych najeźdźców, albo z jazdą samochodem. Zawsze trudno było się zdecydować, kiedy stamtąd wyjść w ciemniejący, zimowy krajobraz, by wreszcie dotrzeć po szkole do domu.

O! Śnieżyca ustała. Teraz tylko malutkie, białe drobineczki unoszą się powoli w powietrzu. Bawią się, zawracają, rzeczywiście jak stado małych ptaszków.

Przekorna natura

Zauważyłem, że unikam oglądania zdjęć, które podobają się innym. No i właśnie to jest w sumie fatalne… Powinienem oglądać zdjęcia najlepsze. Nie po to, żeby je kopiować, ale żeby wyjść na pewien poziom myślenia, wyobraźni.

Mam problem ze stylem, rodzajem. Istnieje niezliczona ilość stylów, kierunków fotografii… Chciałbym umieć je wszystkie, ale przecież – co to znaczy "umieć". Gdyby wyzwoliś się z takiego myślenia, a doskonalić w tym "moim".

Nic to. Dzisiaj wróciłem z zajęć znów zdołowany, ale też zdeterminowany. Byle nie stracić do jutra wizji, którą mam. A jutro – żeby móc zrealizować przynajmniej jej część. Bo jeśli nie, to ciągłość się urwie… Tak więc jutro – bez odwołania – przynajmniej 2 godziny fotografowania.

Zawaliłem

Tak, zawaliłem w pracy – zaniedbanie obowiązków, wynikające, śmieszne, po prostu z nieuwagi. Jak można nie zauważyć, że na harmonogramie została wpisana próba o 11 rano w sobotę…? Można, zwłaszcza, kiedy przez cały tydzień marzy się o tej sobocie, o kilku godzinach spokoju, po których i tak trzeba przyjść na wieczorny spektakl…

Oczywście, że najlepiej przyznać się od razu…. Ale nawet przyznawać się trzeba robić z klasą. Mnie to się udało połowicznie… niestety. Szef zaskoczył mnie rozmową podczas pracy i to jeszcze pod koniec dnia, kiedy wytrzymałość jest już i tak nadwyrężona. Próbując zachować twarz wyszedłem raczej na beztroskiego lekkoducha. A niech to…

Tak, prosta konsekwencja wymaga przyjęcia kary na głowę. Jak można oczekiwać pobłażania, kiedy się nawet o nie nie prosi? Ktoś by powiedział – wpadłeś we własne sidła, wymagasz wysokiego poziomu od innych, a sam zawalasz. Tak, zawalam. Najwyraźniej.

Trzeba być jeszcze lepszym, lepiej przewidywać, częściej planować, wyprzedzać problemy, a nade wszystko mieć wolny czas – choć trochę, kiedy można wyciągnąć głowę jak peryskop ponad fale codzienności, a nade wszystko ponad morze ludzkiej małostkowości.

O śmierci

Jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju… W zasadzie nie muszę o niej myśleć, ale może jakaś bardziej męcząca strona mojego perfekcjonizmu każe mi na początku martwić się o koniec…

Najbardziej mi szkoda, że będę musiał umrzeć. Wiem, może to śmiesznie brzmi, zresztą to żadne odkrycie. Ale jakaś piękna siła sprawiła, że moje życie do tej pory było pełne fascynacji i niesamowitych momentów… Dostrzegam przed sobą tyle różnych dróg, możliwości… Ludzi do spotkania, wzięcia czegoś z ich duszy.

Dopóki żyłem sam, myśl o końcu tego życia nie jest jeszcze tak bolesna. Ale ludzkie zadanie to kochać, związać się z ludźmi, uzależnić się od nich i ich uzależnić od siebie jednocześnie. A miłość, przywiązanie i uzależnienie sprawia, że zerwanie tych więzi boli okropnie. I najwyraźniej tak ma być. Żeby stać się w końcu człowiekiem?

Można pytać o sens tego wszechświata i naszego, jako ludzi, w nim istnienia. Można też nie pytać. Ale to przecież jakiś sens sprawia, że chcemy żyć. Bez sensu życia my, ludzie, stajemy się wrakami za życia. Wiara podtrzymuje nasze działania z dnia na dzień – wiara o małych, codziennych radościach, wiara o lepszej przyszłości po wielu latach…. Każdy w coś wierzy, a jeśli nie, to przestaje być człowiekiem.

Patrząc na moje życie widzę, że powstałem po to, aby żyć, a nie po to, aby w końcu umrzeć. Wiem, że życie potrafi nas przygotować również i na śmierć – kiedyś w końcy być może będę błagał o nią, jak o podanie kolejnego zastrzyku morfiny.

To drastyczne, tak. Ale jeśli liczy się coś więcej niż tylko ta chwila teraz, jeśli istnieje ożywienie po śmierci, to z samą śmiercią trzeba pomyśleć zanim ona nadejdzie. A z pewnością istnieje coś więcej niż tylko chwila. Dowodem jest choćby nasza pamięć, choćby nasze uczucia niezależne od chwili i od cierpienia.

Nie chcę

Zdarza się Wam, że ktoś Was niespodziewanie pochwali? Oczywiście, to pewnie nic szczególnego. A zdarza się, że zaraz potem usłyszycie parę niepochlebnych opinii o innych? No właśnie. Wtedy zapala mi się w głowie ostrzegawcza lampka. Bo kolejną rzeczą, którą usłyszę może być jakaś niewinna z pozoru prośba skierowana w pod moim adresem. Ta prośba oczekuje tylko mojej drobnej zgody, a okaże się w końcu masą roboty, którą trzeba będzie wykonać, aby spełnić to "drobne" zobowiązanie.

Ten schemat manipulacji stosują osoby, z którymi wydaje się, że jesteście zaprzyjaźnieni, albo przynajmniej Wasza współpraca wydaje się dobrze układać. Zadziwiające jest to, że techniki manipulacyjne potrafią stosować w sposób perfekcyjny osoby, któe nigdy nie czytały książek psychologicznych ani tym podobnych. I pewnie nie są do końca świadome, że je stosują, nawet jeśli w sposób perfidny.

Nie chcę, nie mogę się z tym zgodzić. Nie chcę wysłuchiwać kłamstw, oszczerstw, poniżania. Nawet, jeśli nie mogę tego wprost powiedzieć. Sam też nie chcę poniżać innych, aby na tym tle ukazać się bohaterem, profesjonalistą, dobrym człowiekiem czy kimś jeszcze innym.

Wierzę, że istnieje jednak prawdziwa jakość, która nie potrzebuje wtłaczania innych w ziemię. Taka jakość, w której jeśli robię coś naprawdę dobrze, to nikt nie będzie  w stanie tego podważyć. Po prostu trzeba być dwa kroki lepszym od innych. Trzy kroki – to może być już za dużo, aby ludzie Cię zrozumieli i docenili. Więc jeśli potrzebujesz uznania, nie możesz wybijać się za wysoko. Natomiast jeśli chcesz być najlepszy – nie ma dla Ciebie ograniczeń.