Pomoc

Szkoda, że pomóc można ograniczonej liczbie osób. Nie chodzi o pomoc w postaci pieniędzi, załatwienia jakiejś sprawy… Ale po prostu – dać komuś swój czas, swoją uwagę, zainteresowanie. Tego nie można udawać, symulować, ani załatwić pieniędzmi czy znajomościami. A tak często wydaje się, że tego najbardziej brakuje.

Zaufanie i to, że można na kogoś liczyć to jedne z najbardziej fantastycznych rzeczy, która istnieje na świecie. Nie chodzi wcale o to, że ktoś "nigdy nie zawiedzie", jak to się potocznie mówi. Ludzie zawodzą i tak po prostu jest. Ale liczy się ogólny rachunek i to, że ktoś jednak chce być ze mną, że go obchodzę.

Ile można chcieć?

Ile można chcież od życia? Można chcieć ile się chce. Chcenia nikt mi nie zabroni, nie ograniczy – choćby w więzieniu. Chyba, że zrobię to ja sam, szukając wreszcie chwili prostego spokoju.

Dni od mojego ostatniego wpisu przemknęły jak… jakby ich nie było. A przecież tyle się zdarzyło… Spokoju… trochę spokoju… chcę. Spokoju, po którym znów będę gonił… aż do następnego błagania o spokój.

Bezmyślna walka, nawet jeśli o rzeczy słuszne i dobre, a jednak bezmyślna – prowadzi do utraty świadomości, do życia, które mija jak z bicza strzelił. A przecież najważnieszym naszym skarbem jest właśnie świadomość.

Koniec filozofowania na teraz. Wyglądam przez okno – zimowe drzewa, nie całkiem nagie, bo posypane śniegiem, ogrzane wyglądającym lekko zza chmur słońcem. Kawałki niebieskiego nieba – tak banalny widok, a przecież cieszy. Zwłaszcza po wczorajszej mglistej pogodzie.

Bo w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jak też powiedzieli niektórzy z waszych poetów: Jesteśmy bowiem z Jego rodu. Dz 17:28

Tak jeden z najmądrzejszych Żydów, chrześcijanin, opisywał Niego, ale wobec ówczesnych "pogan". Te słowa tak mi się podobają, trafiają do mnie łatwiej i szybciej niż opisy np. z listu do Hebrajczyków. Czasem myślę, że to właśnie dlatego, że ja też wyrosłem raczej z kultury grecko-rzymskiej (jak słuchacze Pawła na Aeropagu) niż żydowskiej, choć to właśnie ta dała początek chrześcijaństwu. A przecież jestem chrześcijaninem z "dziada pradziada".

W nim żyjemy i poruszamy się – niesamowite. Czy tego chcemy czy nie, czy dostrzegamy, czy ignorujemy ten fakt. Jesteśmy Jego rodziną.

Mocno powiedziane.

Nie oglądam

Jak to się u nas mówi – "robię przedstawienie". To znaczy oglądam z góry, patrzę na to, co się dzieje na dole I gram do tego muzykę. Ale pisząc ściślej – wcale nie patrzę i nie oglądam. Znam to przedstawienie na pamięć. O, jakże czasem marzę, żeby akcja potoczyła się innym torem. Wiedzieć, jaka będzie przyszłość – to dla mnie nuda i czasem męka okropna. Dlatego z przyzwyczajenia wyłapuję drobne zmiany intonacji głosu, albo inne dźwięki świadczące o tym, że dzieje się coś, co odbiega od wyznaczonego przez reżysera schematu. Jedyna okazja na urozmaicenie, podniesienie głowy znad gazety i spojrzenie z zainteresowaniem.

Takie "urozmaicenia" nie trwają długo i po kilku sekundach wszystko wraca do normy. Kiedyś nie chciałem wierzyć, że dyrygent orkiestry podczas poranków symfonicznych był w stanie czytać książkę. Teraz – jestem przekonany, że to robił.

Jeszcze pół godziny. Cieszę się, że nie jestem aktorem.

Nowy sprzęt

Mam nowy sprzęt. O jakim od dawna marzyłem. Prawie profesjonalny aparat, za to profesjonalne dwa obiektywy – w zasadzie minimum dla fotografa. Dzisiejszy dzień minął pod znakiem zaznajamiania się z całym tym oprogramowaniem, kabelkami i co do czego. Jakość zdjęć – świetna, takiej jeszcze nigdy nie udawało mi się uzyskać.

Jednak jakość sama w sobie nie jest wartością. Mam nadzieję, że przebrnę przez ten etap "sprzętowy" i znów popatrzę na aparat jako na narzędzie wyrażania czegoś. Poszukiwania czegoś. Marne na razie te moje poszukiania, ale są MOJE. Oby autentyczne i nieprzerwane. Może coś z nich z czasem wyniknie…?

Ale aparat jest piękny.

Weekend – nie weekend

Piątek od dawna przestał być początkiem mojego weekendu. Odkąd pracuję w teatrze, sobota i niedziela wygląda zupełnie inaczej. Zwykle mogę odetchnąć w niedzielę wieczorem, po spektaklu. Poniedziałek – to dla mnie normalny wolny dzień.

Ale zanim skończy się dzisiaj piątek – pozostaje drobna chwila wytchnienia. Coraz bardziej zaczynam doceniać te spokojne, nieruchome momenty – wieczorami, tuż przed ułożeniem się do snu. W sumie tak niewiele można w życiu dokonać. Im więcej pracy, tym więcej zagubienia i pytania – po co to wszystko? Nowościom nie ma końca, interesujących tematów, problemów, zawsze pozostanie bez liku. W sumie – tak niewiele w życiu potrzeba.

Jutro znów po południu do pracy. Świadomość tego wyjazdu będzie wisieć nade mną od samego rana. Może uda się zapomnieć. Pomoże obietnica wolnej tym razem niedzieli?

Lubię moją pracę, lubię wyzwania. Jest ona urozmaicona jak rzadko która praca. A jednak… Czasem – chciałbym jej nie widzieć przynajmniej przez tydzień.

Przegrana walka

W nocy przegrałem walkę. W zasadzie nie dostałem szansy. Pamiętam jak przez mgłę ostatnie starania dostania się do słodyczy. A później, gdy rzeczywistość na nowo się przede mną rozświetliła – Ioana z właśnie wykorzystanym zastrzykiem. I narastający ból we wszystkich mięśniach, uginające się kolana. Pod znakiem tego bólu i słabości minął cały dzisiejszy dzień.

Cichy Wawel

Niedzielny, zapadany śniegiem wieczór na Wawelu. Widok w ulicę Straszewskiego. Moment, w którym światła uliczne zaczynają przeważać nad ciemniejącym niebem. Ten moment trwa kilka minut, a światło zmienia się ciągle. Zrobisz zdjęcie za 3 minuty – i już jest inaczej.

Nowy człowiek

Wczoraj widziałem nowego człowieka. Ruszał rękami i nogami, z prędkością, która dorównuje mojej szybkości działania.

Do tej pory myślałem o nim bardzo abstrakcyjnie. Ale dzisiaj złapałem się na tym, że zacząłem o nim myśleć tak, jaby był już w drugim pokoju. Choć do bliskiego spotkania z nim pozostało jeszcze kilka miesięcy.

Zacząłem przypominać sobie moje dzieciństwo. Było piękne. W tym samym miasteczu, w tym samym domu. Zapachy padającego albo topiniejącego śniegu. Obrazy spływającej wody po podwórku – tak jak właśnie teraz, podczas zimy. Dalekie szczekanie psów i bliska obecność pól – wystarczy pięć minut przez ogród.

On obudzi się, gdy będzie lato. Podobnie zresztą jak ja. Ale od wczoraj zaczął być bliżej mnie. Nie fizycznie – gdy dotykam, dalej dzieli nas skóra i parę innych tkanek Iony. Zaczął być bliżej w mojej głowie. Witaj wśród nas.