Przed ostatnim zakrętem

Wieczór. Noc. Światła za oknem, nie takie bliskie, bo za ogrodem. Kiedy się zalistni, nie będzie ich widać.

Wszystko, co przepuszcza się przez maszynkę do codzienności… wszystko to zostało gdzieś na drodze, przed przedostatnim zakrętem, tam, skąd jeszcze nie widać osiedla. Potem pięćdziesiąt metrów od przystanku – tylko spokój. Chodnikiem, po kruszących się płytach nieco zarośniętych starą trawą. Ostatnie kroki do furtki, spokój. I już naprawdę ostatnie, na ganek, do drzwi wejściowych. Niewzruszony spokój.

To nawet niezły pomysł, żeby w autobusie zapalał się napis „uwaga, przedostatni zakręt”, tuż przed końcowym przystankiem. A wtedy pasażerowie, zdyscyplinowani i spokojni, pozostawialiby za sobą myśl o tym, co wrzucili do maszynki do codzienności i co z niej wyszło, na ile zmielone. Jak kręcili korbką, żeby szybko mielić, bo mimo powszechnej automatyzacji nie udało się jeszcze skonstruować maszynki, która by sama mieliła codzienność. Albo już ktoś taką wymyślił, ale szybko opatentował, a patent schował do szuflady, by czerpać zyski z oferowania maszynek na korbkę. Bo kręcenie ogłupia, a głupolom łatwiej wcisnąć kolejne akcesoria do ręcznych maszynek. A to podkładki ułatwiające (akurat!) przykręcenie ich do stołu, a to rękawice chroniące ponoć od odcisków (ale to bzdura), a to popychacz, by nie pokaleczyć palców (i tak są pokaleczone), albo wyprofilowane naczynie na zmieloną powszedniość, które nigdy się nie przepełnia.

Na ostatnim przystanku kierowca otwiera boczny bagażnik, w którym piętrzą się porzucone byle jak maszynki, i czeka. Ale wysiadający z autobusu nie kwapią się do zabierania żeliwnego żelastwa. Raz się zdarzyło, że chudy, wysoki chłopak z długimi włosami sięgnął po jedną, lecz potem znaleziono ją w rowie, w połowie jego drogi do domu.

Kartka z krzaków

Wracałem w ciemności do domu, pod górę. Ulica pnie się od strony rynku. Idący z przodu facet nagle cisnął coś w krzaki, tuż przed pawilonem usługowym, tam, gdzie kiedyś stała wysoka lipa. Zwolniłem i udałem, że szukam kluczy kieszeniach. Klucze były w plecaku, więc mogłem długo szukać, a o to chodziło. Kiedy zniknął za rogiem wyciągnąłem z krzaków kulkę papieru. W pomarańczowym świetle latarni stojącej pod skarpą, pod moim domem, rozłożyłem kartkę. Była pokryta dużymi, niezgrabnymi literami, które jednak dało się czytać.

Z trudnością przypominam sobie, co było rano. Pierwsze dziś wyjście z domu jawi się jak sprzed tygodnia. A może nie było nigdy, skoro nie pamiętam? Mijane w pędzie drzewa, szpaler wzdłuż drogi krajowej. Osiemdziesiąt kilometrów, w tę i z powrotem. Droga przez miasto, ulicami mniej zatłoczonymi, niż w powszedni dzień. Stare kamienice, których widok działał jak lekarstwo na ból w piersi.

Słońce. Słońce w mieście to inny twór, inny byt, niż słońce na pustej równinie, inne niż to świecące na wzgórza. Słońce wśród pól jest panem, od którego wszystko zależy. Słońce w mieście jest gościem, który niechętnie zagląda i wycofuje się, gdy poczuje, że to nie jego czas. Słońce w mieście jest dodatkiem, nie koniecznym, bo mają swoje lampy, grzejniki, dachy, ogrody w szklarniach, wodę podgrzewaną w basenach, garaże, kryte place zabaw i skwery.

Już dawno nie byłem tak zmęczony. Czy choć jest słuszny temu powód? I dlaczego teraz tak trudno położyć się spać?

Pisanina. Facet wyrzucił to w krzaki, a ja czytam. Po co? Odwracam się i patrzę; na piętrze, tam, gdzie kuchnia, pali się światło. Skręcam na schodki i zmierzam w stronę furtki w ogrodzeniu. Zmiętą kartkę wciskam do lewej kieszeni kurtki. Trzymam tam rzeczy do wyrzucenia. Zaraz będę w domu.

Kanał dr. Wilgi

Kanał dr. Wilgi na youtube:

– Typowe objawy, osłabienie, swędzenie, pieczenie podskórne ud, łydek, ramion, przedramion, ból głowy, uczucie dezorientacji, spadku koncentracji, kłopoty z pamięcią, szczególnie chwilową, można wyleczyć w zasadzie tylko w jeden sposób. Przygotowujemy łóżko, można wymienić pościel, potem bierzemy ciepły prysznic, niezbyt gorący, ważne, by zmyć dokładnie całe ciało, również głowę. Koncentrujemy się ze spokojem na każdej części ciała, możemy sprawdzić, czy nie ma zmian, których nie zauważyliśmy w ostatnim czasie, szczególnie w okresie wzmożonej aktywności, która sprawiła, że nie zwracaliśmy uwagi na palce, dłonie, stopy, skórę na brzuchu, udach. Przyglądamy się sobie w lustrze. Może to wydawać się niektórym z państwa niewiarygodne, ale są ludzie, którzy nie oglądają się w lustrze przez kilka dni, czasem i tygodni. Poprzez te czynności niejako powracamy do siebie. Celem jest mentalny powrót do swojego umysłu poprzez powrót, zainteresowanie się znów swoim ciałem. Wymienione objawy to efekt tego, że ciało upomina się o zainteresowanie.

Warto spożyć dobry posiłek, może być przed kąpielą lub zaraz po niej, przed pójściem do łóżka. Nie musi to być posiłek, który w ścisłym znaczeniu tego słowa zasługuje na miano „zdrowego”. Ważniejsze, by był przez państwa spożywany w atmosferze pełnej afirmacji. Zresztą jak wszystkie działania, które podejmujecie w ramach „leczenia”. Kładziecie się do łóżka i zasypiacie. Gdybyście mieli problemy z zaśnięciem, nie podejmuje żadnych kroków. Nie mówię tu oczywiście o zażywaniu środków nasennych, to jest w ogóle nie do pomyślenia. Mam na myśli to, by nie np. czytać książki, nie słuchać muzyki, na pewno nie oglądać telewizji. Można wsłuchać się w dźwięki otoczenia, jeśli nie są zbyt absorbujące.

Po określonym czasie budzicie się i powtarzacie czynności od początku. Ważne, by nie ustawiać budzika, aby wybudzenie nastąpiło samoistnie. Zwykle czas snu waha się między 2,5 a 4 godziny, co oznacza, że potem następuje pora kolejnego posiłku. Będzie to albo posiłek główny, albo dodatkowy, np. drugie śniadanie lub podwieczorek. Można opuścić kąpiel, o ile nie wystąpiła nadmierna potliwość, choć zwykle, przy tego rodzaju objawach potliwość występuje. Nie należy dopuścić do wychłodzenia ciała, więc jak najszybciej przebieramy się w suche ubranie, a poprzednie wrzucamy do pralki nastawiając lekki program. Warto wtedy zamienić posiłek z prysznicem. Sprawdzamy pościel, jeśli nadaje się ona do ponownego użytku, kładziemy się i zasypiamy…

Jestem właśnie między etapem spożywania posiłku i pójścia do łóżka. Sprawdzam pościel, jest ok…

Daleka droga do ogrodu

Im dłużej śpi tym gorzej się czuje. Poszukuje więc ratunku w pisaniu, właśnie teraz, w tej chwili. Podobnie jak w nocy, gdy wrócił do domu. Nierozważna jest to próba, ponieważ pisanie nie wychodzi mu ostatnio w ogóle. Jak głupie jest więc poszukiwanie uspokojenia w tym, co mu nie wychodzi? Próbuje udowodnić sobie, że w czymś nie jest kiepski. Świadomość, że jest kiepski, nie pozwala mu odpocząć, wzmaga frustrację. Tym bardziej, że kiedyś, jak sądził, nie był kiepski w pisaniu. (Przecież opinia paru tam osób to zbyt mało, żeby pomyśleć o niej na poważnie.)

To czego mu naprawdę trzeba, to usiąść w ogrodzie, tam gdzie widok otwiera się na trawę, pracowicie koszoną przez ojca w zeszłym roku. (Podobnie jak w poprzednim. Ojciec jeszcze żyje i ma się nadzwyczaj dobrze.) I na niebo, gdzieniegdzie zaciągnięte chmurami.

Usiąść w ogrodzie, ale bez książki, bez aparatu fotograficznego, a tym bardziej – bez komputera. Ale jak to zrobić, skoro te wszystkie sprzęty same pchają się do rąk. (Telefon musi zabrać, na wypadek, gdyby zaczął tracić przytomność). No właśnie, telefon musi zabrać i tu jest niebezpieczeństwo.

Katar, śnieg i rower

Zegar w pokoju u dzieci i zegar w kuchni tykają na przemian. Z lekkim utykaniem po stronie kuchni. Dzień minął pod znakiem lekkiego bólu, który daje się wyczuć jak pieczenie czegoś, co jest pod skórą, w łydkach, udach i ramionach. Mięśni? Podobno Polacy przegrali z Katarem w piłce ręcznej i ja ich rozumiem, z katarem trudno mi wygrać, przynajmniej na razie.

Poszukuję wewnętrznej drogi, linii, która, gdybym mógł ją chwycić, doprowadziłaby mnie szybko do zdrowia. Podobno zdrowie to stan umysłu, a reszta ciała to tylko konsekwencja, po prostu się podporządkuje. Ten stan jakoś umknął, straciłem jego dotyk, skręciłem gdzieś nieopatrznie, a może to on skręcił, a ja tego nie zauważyłem.

W nocy spadł śnieg mimo, że poprzedni nie stopniał całkiem. Nałożyły się dwie warstwy. To banalne, ale rzadkie ostatnio. Beniamin zapytał mnie, czy mógłby pojeździć rowerem. „Oczywiście” powiedziałem przypominając sobie, że moi rodzice, gdy byłem mały, nie pozwalali na coś takiego. Nie tylko nie pozwalali, taki pomysł nie mieścił się nikomu w głowie. Dziś Beni jeździł, ślizgał się i przewracał na śniegu, potem wstawał i śmiał się głośno. Z Sarą robili orzełki na śniegu, kładąc się na plecach i ruszając nogami i rękami.

Na końcu ogrodu tata wykopał dół na kompost, gdzie trafiły też obtłuczone jabłka. Teraz śnieg wokół upstrzony był ptasimi tropami, które rozgałęziając się i wijąc rozchodziły się we wszystkie strony. Muśnięcia skrzydeł pozostawiły promieniście ułożone, delikatne odciski.

To ciekawe, i to wszystko

To ciekawe, że każdy wpis na tym blogu mógłby się zaczynać od słów: „to ciekawe”.

To ciekawe, że kiedy nadchodzi fala zniechęcenia, człowiek nią ogarnięty zaczyna szukać powodów jej nadejścia. Zapewne z przekonania, że rozpoznanie powodów pozwoli na usunięcie zniechęcenia. A to błąd. Rozpoznawane w takim stanie powody często nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. A jeśli już mają, to ich rozpoznanie nie na wiele się zdaje.

Słowem – rozpoznanie powodów zniechęcenia nie prowadzi do jego usunięcia. A może wręcz przeciwnie – wzmaga je. Tak więc lepiej nie próbować rozpoznawać jakichkolwiek powodów.

To ciekawe, że po wielu latach dociekania, jak się to wszystko kręci wewnątrz duszy człowieka, przychodzi stwierdzić tylko tyle, że tak po prostu jest, jak się kręci. Nawet źródeł szczęścia chyba lepiej nie dociekać, bo po ich rozpoznaniu szczęście może stracić na kolorycie. Więc na wszelki wypadek – milczmy o tym, z delikatnym wyczekiwaniem.

Miał rację ojciec, trzydzieści lat temu, rzucając swojemu synowi krótkie zdanie: „za dużo się zastanawiasz, za dużo myślisz”. Syn przez lata zarzut ten odczytywał dla siebie jako komplement. I to ciekawe, że nawet jeśli opacznie, na przekór interpretował słowa ojca, to nie przeszkodziło mu to, po latach, dojść do tego samego wniosku.

Pola, fot. Piotr Kubic

Na wagę złota okazało się odkrycie, że na zniechęcenie najlepiej pomaga… sen. Żadnej analizy, myślenia, przewidywania, retrospekcji. Tuż przed snem wskazana jest drobna dawka szumu (tak, jak teraz) padających za oknem kropel deszczu, uderzających w okoliczne liście. Ciekawe – ile tych kropel powinno paść na ile liści, by uzyskać tę drobną dawkę optymalnego szumu, lekarstwa na zniechęcenie? Co najmniej kilkadziesiąt zderzeń w ciągu sekundy? A może kilkaset? Oto rzecz, nad którą warto się zastanowić.

Obrastamy

Okno w sypialni jest uchylone, dlatego wpada przez nie dźwięk. Ten sam, co zawsze, z drugiej strony ulicy; agregat chłodniczy. To znak, że można już zasypiać.

Pod koniec dnia sensy życia rozchodzą się, jak ból mięśni, który przestaje się czuć, ze zbytniego zmęczenia. Jak okiem sięgnąć, w każdym miejscu mieszkania pozostało tak wiele do zrobienia, mimo popołudniowych i wieczornych porządków. Umyć okna, ale cóż to jest umyć okna wobec wszystkich potrzeb uporządkowania, które czekają na swoje zaspokojenie? Odkurzyć! Ale cóż to jest odkurzyć? To zaledwie. Tylko. Poukładać, ale jak i gdzie? 

Obrastamy w kolejne przedmioty, drobne i większe, często niedrogie, dlatego je kupujemy. Lecz dla każdego z nich trzeba znaleźć miejsce. Kupowanie staje się zmorą, bo szybko stwarza problem. Na próżno ślemy apele do samych siebie, do dziadków, gości przychodzących na urodziny – nie kupujcie już! Nie mamy gdzie ustawiać, chować tych wszystkich rzeczy, które nam dajecie.

Czasem przychodzi mi na myśl takie oto podsumowanie naszych czasów: wiek sprzeczności. Chcemy mieć jak najwięcej, ale im więcej mamy, tym mamy mniej. Cieszymy się wolnością o jakiej nie marzyli nasi przodkowie, ale czujemy się coraz bardziej zniewoleni.

A może to tylko taka pora, bo już po północy. Właśnie wtedy sensy życia przestają być jasno określone, uchwytne. Głupie pytania (po co ja tym wszystkim się zajmuję?) przychodzą na myśl, bo jest po prostu późno. Zanim więc powstanie daremna teoria tłumacząca sens zanikania sensów, może warto się położyć i usnąć natychmiast, nawet bez zamykania oczu.

Nowa kamienica, niebo i pościel, fot. Piotr Kubic

To już mnie nie dotyczy

Spadają skądś z góry duże krople, jak piłeczki do pingponga. Chwytam je dłonią, chcę złapać wszystkie, nie pozwolić żadnej z nich upaść. Wyciągam prawą rękę przed siebie, a one osiadają miękko, dokładnie tu, w zagłębieniu dłoni, każda jest o wiele lżejsza od wody, a tylko trochę cięższa od kuleczek z puchu.

Spada ich coraz więcej, a mnie coraz trudniej nadążyć. Z każdą chwilą mam ciągle nadzieję, że przecież to nietrudne złapać je wszystkie, trzeba tylko trochę bardziej się skupić. Gdy wreszcie się nie udaje, najtrudniej pogodzić się z tym – świadomie oraz na tyle wcześnie, by powstrzymać nagłą wściekłość, zanim będzie za późno. Miękkie, ciepłe piłeczki rozpryskują się na kostce, jaką brukuje się podwórka pod otwartym niebem. Jak siebie przekonać, że to już nie moja wina, i że w zasadzie – to mnie nie dotyczy?

brzoza

dobranoc….

Dziś zacząłem pisać listę spraw, które powinienem zrobić. Uratować może mnie tylko spokój i nie zastanawianie się zbytnie, jak ja to wszystko przerobię. Ale spokoju też nie mam. Ekscytacja mi się podoba, choć jest zabójcza.

Po pierwsze, powinienem iść spać. Tak więc – dobranoc. Wreszcie…….

Ale zanim – niech przypomnę sobie szczekanie psów, które dzisiaj słyszałem. Szum młodych liści. Gwar osób na ulicy, przy stolikach, w tramwaju…. Niech pomyślę, czy może przypadkiem nie objawiła się jasna i jednoznaczna odpowiedź na pytanie, jak ten cały świat się kręci. Bo choć widać symptomy, to główny mechanizm pozostaje gdzieś „pod skórą”, „z tyłu głowy”. Czuję go prawie przez cały czas, i to nie pozwala mi tak po prostu przeżyć dnia.

Oprócz listy spraw, które powinienem zrobić, powinienem zrobić listę rzeczy, które koniecznie trzeba zostawić z boku. „Twitter”, to pierwsza z nich. Jestem już nie taki młody, a ciągle dają się prowokować młodzieńczym, nieproduktywnym fascynacjom.

cierpliwość, fot. Piotr Kubic

 

Leciutko kładę
rękę na pierś
nie, nie umarłem
czekam na deszcz
będzie czerwony
będzie go w bród
lekko uśpiony
czekam na cud

(płyta MWNH, cytuję z pamięci….)

Czuję się wspaniale

Padam ze zmęczenia. Mnóstwo rzeczy zrobione. Panika odchodzi, po części dlatego, że sporo zrobione, a po części – że więcej już się nie da.

Co za błogi stan! Czuć, że więcej się nie da i jednocześnie godzić się z tym.

Teraz najtrudniejsze zadanie, które trzeba potraktować tak, jak najprostsze pod słońcem – od razu iść spać.