Potęga przypadku

Ludzie dążą do uporządkowania rzeczywistości, tego chyba nie trzeba udowadniać. Znam jednak człowieka, który nie tak rzadko ma tego porządku dosyć.

– Ludzki porządek zwykle jest łatwy do przewidzenia – mówi ów jegomość – czyli jest nudny. Szukam czegoś, co zawiera w sobie nieskończoność. Paradoksalnie – aby zachować, zawrzeć nieskończoność, by nie zatrzeć jej delikatnego śladu, posmaku, trzeba pozwolić na choć odrobinę przypadku.

Słysząc te słowa pomyślałem, że przypadek i tak nie jest czystą loterią. Bo odkąd odkryto, że chaos rządzi się swoimi prawami, mit o przypadku upadł ostatecznie. Ale nie powiedziałem tego na głos, żeby nie wdawać się w dyskusję, w której nie czułem się pewnie. On kontynuował:

– Nie próbuj wszystkiego do końca określić – zwrócił się do mnie, patrząc mi w oczy.

Zachód nad drogą fot. Piotr Kubic

Siedziałem akurat przy komputerze i przeglądałem zdjęcia, zrobione dziś na przejażdżce rowerem. Zaglądnął mi w monitor i zaczął się przyglądać jednemu. Było nieszczególne, z trawami, zdjęcie zrobiłem od niechcenia, nie kadrując specjalnie, tak jakoś samo wyszło. Obok niego było zdjęcie zachodu słońca (które zrobiło na fejsie karierę), jednak nie wzbudziło zainteresowania mojego, nieco natrętnego gościa. On wpatrywał się w ułożone bez większego sensu trawy, na tyle tylko ułożone, że po prostu rosły razem. Poczułem się niezręcznie, ale co miałem robić… Poszedłem do kuchni, zostawiając go przed monitorem, zaparzyłem herbaty. Gdy wróciłem z parującym kubkiem, on obrócił się do mnie, znów popatrzył mi w oczy, tym razem nic nie mówiąc. 

Zeszłoroczna trawa, fot. Piotr Kubic

U Babińskiego

– Byłeś w Szpitalu Babińskiego…
– Byłem. Nie mówisz „w Kobierzynie”…?
– Nie. Masz jakieś zdjęcia?
– Od razu – zdjęcia.
– Myślałem, że fotografujesz wszędzie i zawsze.
– Nie fotografuję wtedy, kiedy coś naprawdę chcę przeżyć. A czasem przeżycia same z siebie blokują mi fotografowanie.
– Aha, to znaczy, że przeżywałeś…
– Tak, chciałem poczuć to miejsce…
– I poczułeś?

Wymiana zdań z Wieśkiem, na granicy kąśliwości. A ja nie mam ochoty na kąśliwość, zresztą czuję, że Wiesiek też nie. Skąd więc ten ton rozmowy? Stąd, że obaj czujemy pewne napięcie. Bo w kim słowo „Kobierzyn” nie wzbudza napięcia?

Spacerując pomiędzy wysokimi, niemłodymi drzewami napotykałem na różnych ludzi, w różnym wieku, różnie ubranych. Ci, którzy mieli białe fartuchy zdawali się być poza podejrzeniami, dopóki nie przypomniałem sobie powiedzenia, że psychiatra różni się tym od swojego pacjenta, że na noc idzie do domu. No ale byli też młodzi, pewnie studenci, więc oni pewnie nie są… W każdym razie alejki nie są tymi samymi, które wiją się w miejskim parku. A to dlatego, że mijane osoby przyglądały mi się inaczej, niż zwykli przechodnie. A może tylko tak mi się zdawało, bo sam najpierw przyglądałem im się trochę, a potem, kiedy już zdałem sobie sprawę, że się przyglądam, zacząłem odwracać od nich głowę, albo patrzeć przed siebie, co pewnie było jeszcze bardziej dziwne i sztuczne.

To nieprawda, że nie zrobiłem żadnego zdjęcia. Zrobiłem portret, lecz nie czuję, że mogę go tu umieścić. Oprócz portretu nie mam nic.

– Bo widzisz, mój drogi, albo się przeżywa, albo robi zdjęcia. A zdjęcie, bez przeżycia, będzie kiepskie. Z dwojga zatem lepiej nie zrobić zdjęcia, a coś przeżyć, niż odwrotnie. Obrazy i wrażenia zostają we mnie, odkładają się w pamięci, tego mi nikt nie zabierze…
– Lecz przecież można najpierw coś przeżyć, a potem zrobić zdjęcie…?
– Można, ale nie zawsze się udaje. Przeżyć nie przyspieszysz. Gwoli ścisłości – uczciwe zdjęcie robi się wtedy, kiedy jest się przekonanym, że można je już zrobić. Wtedy staje się ono oczywiste, nawet nie trzeba szukać kadru, bo on sam się pojawia.
– Uciekasz w teoretyzowanie…
– …a co mam pisać? Pawilony o architekturze z początku dwudziestego wieku…? Kraty w oknach? I to, że łatwiej do nich wejść niż wyjść?
– …zamiast powiedzieć to, co ci leży… 
– …bo nie wiem, jak to opisać… przynajmniej na razie…

Nocne

W nocy obudziłem się z krzykiem. Wołałem rozpaczliwie „tato!”, stojąc we śnie w uchylonej furtce naszego ogrodzenia, przed domem. Przede mną – piętnastoletnia dziewczynka, która od sześciu lat była w tej okolicy wampirem seksualnym. Za nią stała matka i wzruszała ramionami – mówiła, że nic nie jest w stanie na to poradzić. Dziewczyna (była zwyczajnie ubrana, jak osoba, która idzie ulicą) już powoli pochylała się nade mną, a ja ległem na plecach, przerażony i sparaliżowany, jak to w snach bywa. Jeszcze trochę, a dotknie mojej stopy, co odbierałem z granicznym przerażeniem, chyba jako skonsumowanie mnie, niczym samca modliszki. Głos mojego ojca dobiegł gdzieś spoza mnie, z daleka, więc wołałem go na ratunek. I chciałem wykrzyczeć – mam sen, obudź mnie, obudź!!

Wiesiek, jeśli to czytasz, to wiesz, co o tobie myślę. Przyszedłeś wczoraj i wywołałeś temat. A ja cię jeszcze poczęstowałem piwem. Powinienem być na ciebie wściekły, bo się wymądrzałeś, a ja odpokutowałem twoje głupie gadanie we śnie.

Nad ranem odwiedził mnie jeszcze Jasiu, mój były kierownik muzyczny. Zobaczył mnie i zdziwił się, że się tak krótko ostrzygłem, ale to przecież on ostrzygł się na okrągłe jajko. Nasze spotkanie miało miejsce jakby na tarasie wysokiego domu, z otworami okiennymi, z których rozlegał się widok przypominający ten z Kazimierza nad Wisłą, z wysoka.

Innych sennych podróży nie bardzo pamiętam, ale wiem, że były. Gdy wstając rano z łóżka mam poczucie, jakby od wczoraj minął miesiąc, to jest jasne, że musiałem ten miesiąc przeżyć we śnie, nieważne, że w trzy godziny.

Wszystkiemu winien film, który włączyłem tuż przed snem. Świetnie się zapowiadał, ale jego nastrój niezbyt nadawał się na noc. W każdym razie – załączam i polecam. Film dokumentalny, ale nie taki, jakie zwykle się kręci. To w dużej części filmowa poezja, co w dokumentalnych nie zdarza się tak często. Słyszycie ten sugestywny, żeński głos lektorki? Taki miała właśnie bohaterka mojego snu, więc wszystko jasne.

 

Kobieta (Wiesiek)

Wiesiek przyszedł na chwilę. Powiedział mi, że zaglądał na blog Moja nie-codzienność i że zauważył, że temat „kobieta” (znajdujący się na liście tagów po lewej stronie blogu) przesuwa się na dalsze pozycje.

Popatrzyłem na Wieśka nie będąc pewien, co chce przez to powiedzieć. Czyżby przyszedł sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku?

– Wiesiek, może po prostu poważnieję. Wreszcie. Mając tyle lat należałoby.
– Rozumiem, że możesz poważnieć, ale mimo wszystko nie spodziewałbym się, że temat „K” kiedykolwiek będzie cię mniej interesował. To nie kwestia wieku.
– Więc czego, twoim zdaniem?
– Właśnie nie wiem i to mnie zastanawia.

Nie zwierzam się Wieśkowi z moich aktualnych zainteresowań, na pewno nie ze wszystkich. W sumie to on drażni się ze mną. Znamy się jak łyse konie i Wiesiek dobrze wie, a nawet jeśli nie wie, to świetnie przeczuwa.

– Słuchaj, podejrzewam, że nie piszesz o kobietach, bo masz przesyt.

Powiodłem wzrokiem po półce z książkami, jakbym czegoś szukał.

– Osiągnąłeś pewną stabilizację, i stąd brak potrzeby poruszania tego tematu na blogu.

Wydawało mi się, że na drugiej półce od dołu była książka w żółtej oprawie. Sam nie wiedziałem jeszcze przed chwilą, że będę jej teraz szukał wzrokiem tak usilnie. Dzięki temu nie musiałem patrzeć na Wieśka.

– Wiesz, że człowiek przestaje o czymś mówić niekoniecznie wtedy, kiedy to coś go w ogóle nie interesuje, tylko kiedy znalazł realizację swoich pragnień.

Musiałem coś odpowiedzieć Wieśkowi, bo najwyraźniej brnął coraz dalej w abstrakcję rozważań. Najskuteczniejszy okazał się najprostszy sposób:

– Wiesiek, co byś powiedział na piwo?
– No może tak – powiedział Wiesiek cedząc każdą sylabę.

Nagle zacząłem się bać, że Wiesiek po kilku łykach stanie się jeszcze bardziej rozmowny. Lecz intuicja tym razem mnie nie zawiodła. Wiesiek, opróżniwszy butelkę do połowy, zwiesił rękę, w której trzymał szkło, na oparciu fotela, i zapatrzony gdzieś (sam nie wiem gdzie, przecież za ciemnym oknem nic nie było widać, a telewizora nie mam), zamyślił się rozlegle, oddychając spokojnie. I ledwo zauważalnie kiwał głową, jakby ze zrozumieniem.


Grafika niewiadomego mi autora, znajdująca się w jadalni internatu w Tymbarku.

Wiesiek wygodny

To bardzo wygodne mieć Wieśka. Jest bliskim, może najbliższym przyjacielem, ale w razie potrzeby może być też przeciwnikiem albo i wrogiem. Może coś świetnie rozumieć i dlatego pomóc, ale może też być potulnym tępakiem, przyjmującym na siebie razy.

W sumie w Wieśku spotykają się najróżniejsze osobowości. I nawet nie dziwne, że są one niekiedy zupełnie sprzeczne. Sprzeczność jest wpisana w kształt świata, a co dopiero w kształt człowieka. Wiesiek jest jak antycząstka cząstki właściwej, czyli mnie. Czyli, tak jak w fizyce najmniejszych cząstek, Wiesiek i ja jesteśmy ze sobą ściśle związani. I najwyraźniej powstaliśmy dokładnie w tym samym momencie stwórczym. A skoro Wiesiek może być nawet moim wrogiem, to oznacza, że wróg i przyjaciel istnieją rzeczywiście we mnie. Innymi słowy – każdy napotkany człowiek, znajomy czy nieznajomy, wszystko jedno, ma swoje odbicie w Wieśku, i na każdego człowieka patrzę przez Wieśka. Czyli nawet trudno stwierdzić, na ile istnieją i jacy są inni ludzie. Wiem tylko, że jest Wiesiek.

Skoro zatem nazwałem tajemnicę Wieśka, to czy jeszcze kiedyś on sam się pojawi? Może jego rola już się wyczerpała? Czy nie na tym polegała jego główna zaleta, że pozostawał dublerem rzeczywistości, ale takim nieuświadomionym i nienazwanym? Czarną owcą albo przewodnikiem-geniuszem, w zależności od sytuacji, potrzeb, nastroju, czy mówiąc konkretniej – mojego widzimisię?

Nie sądzę, że zniknie na zawsze. Wiesiek może teraz skryje się na jakiś czas jako samodzielny bohater, zaskoczony i zawstydzony tym, że został zdemaskowany. Ale pojawi się znów, niech tylko zajdzie jego potrzeba. Potrzebuję go, by się nad nim pastwić, albo pytać go o radę. Albo by choć chwilę z nim porozmawiać. To ja sam wzbudzę Wieśka i ja sam zapomnę, że go uśmierciłem. Wiesiek, nieodwołalny niewolnik, mój osobisty, na zawsze.

Wiesiek

– Wiesiek, wiesz, że obaj dostrzegamy kobiety, potrafimy je ocenić, docenić, i, że tak powiem, obaj w pewien sposób nawet je lubimy. Znam cię przecież, opowiadasz mi całymi godzinami.

Wiesiek znieruchomiał, zaskoczony moją tyradą. Nie dziwię mu się, przeważnie to on mówi, a ja słucham, i przeważnie przytakuję.

– Różni nas jednak pewna drobna, ale znacząca rzecz.

– …? – Wiesiek pozostawał nieruchomy.

– Ja potrafię palnąć pięścią w stół. Myślę sobie (ale tego nie mówię): „miarka się przebrała, tak dalej być nie może”, i robię coś z tym. A ty….

– Co a ja? No co ja??

– A ty nie…

Termin przydatności do spożycia

– Wiesiek, powiedz mi, czy facet jest w stanie zjeść na kolację jeden cały serek puszysty, 140g netto?
– Coś ty. Coś ci się stało?
– Zapomniałem dodać, że przeterminowany o pięć dni.
– …???
– No więc ja ci powiem: jest w stanie.
– …zjadłeś?
– Prawie. Właśnie kończę.

Cisza.

– Zawsze patrzysz na terminy ważności?
– Tak. I jem to, co akurat wychodzi.
– A ja nigdy nie patrzę.
– Twoja kobieta się tym zajmuje.
– Chyba tak. To znaczy – ufam jej.
– I nigdy się nie zawiodłeś?
– No nie. Biorę z lodówki i jem. A jak czuję, że coś jest nie tak, to wyrzucam i tyle.
– I nie rozchorowałeś się, nie miałeś, no wiesz….
– Nie. Chyba nie. Zresztą nie pamiętam. Nie wiem.
– To ja może też przestanę sprawdzać.
– No pewnie, co się przejmujesz.
– Masz rację. Głowa wolna od zmartwień. A pleśń i tak zdążę zauważyć.
– Jasne stary. Jedz, nie przejmuj się.
– To może chcesz trochę tego serka? Jeszcze zostało…
– Nie nie, dziękuję!……… A wiesz….. No to daj….

„Spotkałem nie tak mało kobiet”…

– Spotkałem nie tak mało kobiet, które nie potrafią po prostu być z drugim człowiekiem. Żeby z kimś być, potrzebują jakiejś zasłony – czegoś, co usprawiedliwi to ich bycie. Na przykład nie mieści im się w głowie, że można tak po prostu przyjść i pobyć. Przychodzą, ale z czymś konkretnym do zrobienia – przynoszą w garści albo coś do naprawy, albo inną potrzebę, palącą, której oczywiście tylko ty możesz zaradzić, i właśnie dlatego do ciebie przychodzą. Nie świta im w głowie, że w ten sposób same się ośmieszają, albo poniżają tę relację, sprowadzając ją do usług elektryczno- mechaniczno- komputerowo- samochodowych. Nie, o „usługach seksualnych” nawet nie wspominam, to byłaby już katastrofa. To pewnie nie ich wina, tylko niestety facetów, którzy pojawili się wcześniej, choćby np. tatusia, którego nie było albo był chamem. Okej, nie będę uprawiał psychoanalizy, sprawa sprowadza się do pytania – dlaczego ja mam naprawiać błędy tamtych facetów? Z prostej męskiej solidarności? Mam to gdzieś. Ile mógłbyś wytrzymać to, że naprawiając np. żelazko dajesz wyraz przyjaźni? No sam powiedz. No oczywiście, że naprawić możesz, ale jeśli pozostaje ci tylko to, bo już po naprawie ona czym prędzej wychodzi rzucając przez ramię krótkie „dziękuję”, no to sam powiedz, chciałbyś naprawiać drugi raz? No powiedz, wiesz przynajmniej o co mi chodzi, czy nie wiesz? Czy choć ty mnie rozumiesz?

– Wiesiek!! Jest dziewiąta rano w sobotę. Zlituj się, błagam!

– Ale powiedz, że rozumiesz.

– Rozumiem! Właśnie dlatego, że rozumiem, daj mi spokój.

Ale tak naprawdę nie wiem, czy rozumiem. A co mam mu powiedzieć? Przecież nie dałby mi żyć. Zaznaczam, że za dywagacje Wieśka nie odpowiadam, na kobietach się nie znam, a na naprawach żelazek tak sobie. A piszę o tym tylko dlatego, żeby odreagować, bo przecież sobota dopiero się zaczęła i ostatnią rzeczą, jakiej mi trzeba, jest ta, żebym przez cały dzień myślał o kobietach Wieśka. Albo, co gorsza – o poprzednich facetach tych kobiet.

Ćwiczenia z pisania o niczym

Bezradność. Chciałbym coś tu napisać, ale nie bardzo wychodzi.
– Nic dziwnego.
A właśnie to zadziwiające, jak ten sam człowiek raz tryska energią i wiją mu się same historie i skojarzenia, a innym razem staje się klocem drewna, który uporczywie rozgląda się wokół i tylko na to go stać.
– A kiedy wiły się te historie i skojarzenia…?
Trudno. Teraz już wiem, że nie należy z tym specjalnie walczyć.
– I słusznie.
Można ewentualnie sprawdzić w kalendarzu, kiedy ostatnim razem się wyspałem. Albo po prostu iść spać bez sprawdzania.
– Ale nudzisz.
Tak, rzeczywiście najlepiej iść spać. Ale teraz nie mogę. Do łóżka mam daleko. Choć ledwo patrzę, a jeśli już, to ledwo widzę.
– Ale kręcisz, trzymajcie mnie….! To może byś napisał coś o jakiejś kobiecie….?
– Wiesiek!!!