Pustka klatka

Chomik nie przeżył z nami dwóch tygodni. Wczoraj zauważyłem, że był nieswój – mało ruchliwy, jak na jego naturę. Dzisiaj rano podobnie, choć jeszcze gryzł mi palce. Wieczorem stało się jasne, że nie jest z nim dobrze. Myśleliśmy, że może się przegrzał, bo wtedy chomiki leżą bezładnie, rozciągnięte. Próbowaliśmy go trochę ochłodzić i dać wody. Ożywił się na moment i dał nam nadzieję, ale niestety były to przedśmiertelne ruchy.

Pamiętam, że w sobotę, kiedy go kupowaliśmy wraz z klatką, padał deszcz, czułem się fatalnie i całe to kupowanie przeszło jakby obok mnie. Radość dzieci była ogromna, bo czekały na niego kilka tygodni. Dziś wieczorem właśnie zaczęliśmy mu zmieniać trociny.

Widok z okna

Widok z okna szpitala

To widok z okna przychodni i szpitala. Z oddziału wewnętrznego trzeba było przejść długim korytarzem całą kardiologię, by go zobaczyć. Nie byłoby w nim nic szczególnego, ot zwykłe zaplecze szpitala, gdyby nie to, że stał się on obiektem pożądania dla kogoś, kto nie mógł wyjść poza oddział. Dla kogoś, kto nie był pewien, czy jeśli wreszcie wyjdzie, to o własnych siłach.

Budynki na pierwszym i drugim planie, pochodzące z lat socjalizmu, choć nie urodziwe, jednak przypominają dzieciństwo: wiosenne przechadzki nowymi tropami, po lekcjach, kiedy zamiast iść do domu, uczeń włóczył się poznając miasteczko. Z tej włóczęgi najsilniejszy pozostał zapach ziemi, schnącej po śnie w zimowych śniegach.

Większą tęsknotę wzbudzał horyzont. Za pierwszą i drugą linią drzew rozpoczynają się pola. Tam po glebie ślizga się wiatr, rozpędza się za szeregiem zabudowań i hamuje dużo dalej, gdy dopada następnych.

To zdjęcie zrobiłem w piątek, odbierając wyniki. Inaczej się podchodzi do okienka mając w pamięci ostatnie wieści od przyjaciół, walczących o życie. Nim wezmę do ręki kartkę z cyferkami i kliszę z opisem, zdążę pomyśleć, że może i mnie przyjdzie przeczytać z niej fatalne wieści.

Ale jeszcze nie tym razem. Dziś to tylko niewielkie ślady po zapaleniu płuc. Antybiotyk kończę we wtorek.

Z dnia

Cicha mgła, mżawka po drodze do domu. W sypialni dzieci Beniamin niewidzącym wzrokiem jednak jakby mnie dostrzegł, przewrócił się na drugi bok. Wszyscy odwracają się ode mnie, bo to noc, w sumie. Śmiertelna cisza za oknem, czyżby przestał istnieć świat.

Dziś na kolejnej, dorocznej licytacji, której dochód przeznaczono dla ośrodków pomocy, zobaczyłem jak niektórzy ludzie, których fotografowałem przed kilku laty, niektórzy wtedy byli jeszcze harcerzami, dziś mają swoje dzieci i postarzeli się. Odcisnęło się na nich piętno. Czego? Mogę się tylko domyślać, ale to nietrudne. Ciekawe – figury kobiet nawet podobne. Twarze o tych samych rysach, innych szczegółach. Oczy – czasem tak samo żywe jak kiedyś, a czasem zgasłe. I ślady chorób, zmartwień.

W ostatnich "Charakterach" krótki tekst – czy ludzie w ogóle myślą? Właśnie – świadome życie…. Przychodzimy na imprezę, robimy, co trzeba – ktoś prowadzi, ktoś licytuje, ktoś śpiewa. Przychodzi godzina, rozchodzimy się. Automat. Podobne przywitania, te same pożegnania. Odpowiedź na pytanie o sens zdaje się oczywista. Zdaje się, czy jest…?

Dramatycznie bronić się przed stwierdzeniem, że sił i entuzjazmu starcza akurat na tyle, aby wydać potomstwo i usamodzielnić je, by samo jakoś przeżyło. I by wydało kolejne potomstwo.

Do śmierci…

…jak się przygotować? Dziś wpadła mi myśl – to tak, jak przygotować się do snu wieczorem. Z tym też nie mogę się pogodzić, co dzień prawie tak samo. Jak to zrobić, aby spokojnie zakończyć sprawy dnia, następnie toaleta, przebranie do pidżamki i powolne dojście do łóżka. Potem – jeden ruch – pod kołdrę, westchnienie, przesunięcie wzroku po suficie, wsłuchanie się w szmery, i zamknięcie oczu…

Wiosna znów

Ten moment – w którym przynaglone nadchodzącym ciepłem, zdziwione, zaskoczone, choć przecież od dawna czekające na ten właśnie moment – drzewa i wszystkie rośliny – wypuszczają liście. Ten moment pamiętam z lat studiów: wybuch wolności, nie należącej do mnie, lecz gdzieś tam, za ścianą sali wykładowej, laboratorium, sali do ćwiczeń na instrumencie. Nie należącej, a jednak po nią sięgałem, wbrew mojemu prawu, zdrowemu rozsądkowi. Dni utkane strachem, bo prawie nigdy nie byłem przygotowany, z tygodniowym bagażem nie poukładanych zajęć, nie porzuconych fascynacji, uczepiony skrawków wolności, wdychania zapachów wiosny w pędzie po alejkach parku, chłodzie krakowskiego Rynku o trzeciej nad ranem, wieczornych audycji radiowych i improwizacji U Harrisa, i jeszcze czegoś, i jeszcze…

Tak pozostało, cudowne zaklęcie wiosny topiące się w falach trwogi, do dziś. Choć trwogi już nie ma… powodów. O szóstej rano patrzę za okno, wiosna nie jest moja, no może na godzinę lub dwie, gdy z dziećmi na placu zabaw (zresztą – za chwilę się obudzą). Lecz i tak, co z tą wiosną? Chyba tylko pójść w pola, poza granicą osiedla, tam usiąść, położyć się, zostać.

Niedziela po weselu

Nie wiedziałem, że Pani Młoda ma dziewięcioro rodzeństwa…. Szok… Jej ojciec miał właśnie przeszczep nerki. W sobotę mówili, że idzie dobrze, bez temperatury ani innych powikłań… Za to ojciec Pana Młodego umarł dzisiaj. Podobno lekarze starali się, żeby nie
było to wczoraj… No i udało się… Cóż można napisać więcej.

Stany emocjonalne, smutek, szczęście, apatia, ekscytacja, wzniosłość, przyziemność… To wszystko takie delikatne, niepewne, zmienne, nieokreślone. Jadę do domu z myślą, że mógłbym
teraz, zaraz rozpłynąć się w chmurach, które tkwią tam, ponad tymi
domami w ogrodach – obiektami wzdychań i marzeń ludzkich, ponad drogą i pędzącymi
samochodami… Ponad tą materialną nędzą. W zasadzie tylko myśl, że jestem
potrzebny dzieciom, sprowadza mnie na ziemię.

Potem wracam do domu i okazuje się, że nastrój się poprawia,
nawet zmienia na przeciwny. Więc jaka jest prawda… Że jesteśmy bardzo podatni na wpływ wszystkiego, i nie
wiadomo czego? Czasem głupia zgaga wywołuje  filozoficzne
rozważania. Ot i człowieczeństwo – czy to nie żałosne w sumie?

Tak więc, mówiąc już na koniec, starając się trzymać jakiejś jednej
konsekwentnej linii myślenia, oceniania, muszę stwierdzić, że jest
całkiem, dość, a nawet bardzo dobrze, że mam szczęśliwe życie, mam czas,
żeby poobserwować świat i próbować klecić teorie na jego temat, mogę
sobie pozwolić nawet na komfort odczuwania cierpienia wynikającego z
owego, nie wiadomo na ile rzeczywistego czy urojonego, przymusu klecenia
tych teorii… Śmieszne, nie? Dobrze, jeśli choć zdolność śmiania się z
nas samych pozostaje, może to jest ostatnia deska ratunku –
niewielki styk z rzeczywistością…

Za ile umrzesz

Tak mi się pomyślało, że miarą naszej cywilizacji może być to, ile kosztują niektóre najprostsze i nieuniknione czynności w porównaniu do tych wymagających zaawansowanej technologii. Dostęp do Internetu, rozmowy przez telefon komórkowy – kilkadziesiąt złotych miesięcznie, laptop, nowoczesny aparat fotograficzny – dwa tysiące… Dla porównania popatrzcie na artykuł:

Wzrosła wysokość zasiłku pogrzebowego

Od 1.03.2010 r. wzrosła wysokość zasiłku pogrzebowego. Teraz
członkowie rodziny zmarłego otrzymają 6487,20 zł w ramach zasiłku
pogrzebowego. Zasiłek jest formą rekompensaty rodzinie zmarłego za
pokrycie kosztów pogrzebu.
źródło: wieszjak.pl

Wysokość ustala się jako 200% aktualnego, przeciętnego wynagrodzenia i suma ta w swoim przeznaczeniu ma służyć jako pokrycie kosztów – wydarzenia absolutnie najprostszego w życiu każdego człowieka, i nieuchronnego zarazem.

Pola bitew na przestrzeni tysięcy lat ktoś tez musiał sprzątać, ciekawe jednak, czy kiedykolwiek tak wysoko szacowano koszt pochówku.

Pocieszenie

Dużo wydarzeń wokół rozpoczynających we mnie jakby nowe wątki, a przecież kontynuujących stare; błyski wniosków, zbyt szybkich jak na te powierzchowne, szybkie obserwacje. Przed wnioskami zatem próbuję się bronić, wnioski to rzecz ostateczna. Wyciągnięcie za życia ostatecznego wniosku wydaje mi się coraz mniej prawdopodobne, za to to, na czym warto się się skupić, to sama droga do wniosku – niewyczerpane źródło zdziwienia i fascynacji.

Przedwczoraj, za drzwiami, przy których stałem, lekarze prowadzili reanimację, ze skutkiem negatywnym. Nie, nikogo z mojej rodziny. Zdziwiło mnie to, jak smutek a nawet szloch może sąsiadować we mnie z nastającym zaraz potem spokojem, a nawet jakby biurokratyczną obojętnością. Ponieważ było to tutaj, w Rumunii, szybko pojawiło się u mnie pytanie, którego, mimo poczucia wewnętrznego wstydu, nie udało się odsunąć, zresztą, pytanie całkiem uzasadnione biorąc pod uwagę problem, z którym i tak ktoś będzie musiał się zmierzyć: jak wiele trzeba będzie załatwiać, i ile to będzie kosztowało – chociażby przewiezienie ciała do Polski.

Siłą rzeczy trafiałem czasem w kręgi osób doszukujących się pozytywów w całej tej negatywnej sytuacji, no i rzeczywiście pozytywów – że to w sumie piękne odejście, może z krótkim tylko bólem, lecz za to w szczęśliwym momencie życia; że to i tak, prędzej czy później, bo już ten wiek, i te choroby; niestety tylko ten drogi transport do kraju i kłopot dla rodziny, głównie syna, a poza tym to przecież całkiem niezła śmierć. Dziwiłem się sam sobie, jak łatwo przychodzi mi nie wtrącanie swoich trzech groszy do tych gładkich, wszystko rozumiejących przemów, zbyt łatwo milczałem jak na mnie, ale może dlatego, że poprzez rozgadane głosy kobiet w różnym wieku i tak bym się nie przebił.

Po lekarzach była policja i żandarmeria, potem kryminalni, wreszcie nadeszło dwóch ze złożonym w prostokąt kocem. Cztery rogi, czterech mężczyzn, piąty… tam, w środku. W aucie typu kombi bez bocznych okien czekał stelaż z białych, drewnianych listewek.

Wobec formalności, pytań lekarzy, funkcjonariuszy i dzwoniących komórek, które jeszcze przez następne dwa dni miały nie milknąć w tej sprawie, słabymi akcentami docierały kondolencje, i zobaczyłem jak przy całej szczerej chęci obu stron – aby je wyrazić i aby je przyjąć – są mało znaczące. Współodczuwanie czy pocieszenie to przeważnie fikcja. Nie dlatego, że tego bólu zrównoważyć pocieszeniem nie można, ale że pocieszenie jest wręcz zbędne, jak oczywista i o niczym nie informująca notatka na marginesie; a przy dostatecznie dużej liczbie pocieszycieli staje się męczące, i dalej – nie do zniesienia.

Szczęście odejść

Chyba to jest szczęście – móc odejść w chwili, kiedy wszystko zostało poukładane, załatwione. Wyprostowane, wyjaśnione. Czegóż więcej można oczekiwać? Chciałbym odejść właśnie w takim momencie. Zanim nadpłynie następna fala spraw i problemów do załatwienia. Niech one zostaną już przyszłym pokoleniom. Odejść z przekonaniem, że zrobiłem kawał dobrej roboty, choć (z pewnością), nie wszystko było najwłaściwsze i bezbolesne (dla innych). Człowieka liczy się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy, więc oby ten koniec…
Odejść w najlepszym momencie.

Człowiek powinien odejść wtedy, kiedy zyska największą świadomość. Tak by się wydawało. Bo właśnie świadomość jest tym, co można zyskać; nie bardzo wierzę w kształtowanie charakteru (w gruncie rzeczy, zostajemy tacy sami), w dokonania życiowe (w stylu – odkrycie, wynalazek, książka, firma, most/wieżowiec, rekord Guinnessa). To, co potrafi nas zmienić, to nawet niewielka świadomość rzeczywistości – ta świadomość jest porażająca, bo bezdyskusyjna.

Ale zwykle nie odchodzi się wtedy, gdy świadomość największa. Przychodzi starość, zdziecinnienie, zapomnienie. Po co to? Żeby nie żal odejść…? Może to dla mięczaków, niepogodzonych…

Ci na zdjęciach – zwłaszcza dwóch pierwszych – jeszcze beztroscy, z niewielką świadomością… Która dopiero na nich czeka. To dla nich na razie nie powinienem odchodzić 😉 To jest jeszcze do załatwienia… ;-))

Ioana

Idę spać… Wchodzę do sypialni, przykrywam Sarę… I wtedy zdaję sobie sprawę, że nie słyszę oddechu Beniamina, który właśnie dziś miał szczepienie. Podchodzę do łóżeczka, on jest odkryty, odkopał się, a głowa – odchylona do tyłu, z otwartymi ustami. Sprawdzam najpierw ręce… są zimne! Oblewa mnie lodowaty pot. Bo gdybyśmy musieli się z nim pożegnać… teraz… Przecież już tyle z nim przeżyliśmy…