Chcę z siebie to wyrzucić, z drugiej strony chciałbym nie być całkiem subiektywny. To, co przeżyłem dzisiaj wymaga ułożenia się we mnie… Dlatego, że chciałbym zrozumieć, jak jest naprawdę… choć pewnie prawda jest banalna…
Jakoś nie mogę sobie przypomnieć ludzi, których cenię, a którzy potrafili być chamami. W mojej pamięci rzucanie mięsem kojarzy się ze skrywanym dyletanctwem. Najprostszy sposób by skryć swoją pustkę i bezradność to atakować innych. Jakże trudno mi teraz oprzeć się wrażeniu, że prawdziwi artyści to ci, którzy potrafią stworzyć wartość praktycznie z niczego, samym sobą. Tkają swoją materię, dla niej samej, nie po to, by pokazać siebie. Chyba chcą coś przekazać – coś z tego, co przeżyli, czego doświadczyli, a mają tego sporo. Z pewnością nie chodzi o informację o tym, jacy są wspaniali.
Ci artyści sztuczni potrzebują zastępu opiekunów, dublerów, wizażystów, choreografów, reżyserów, z wielkimi nazwiskami, tonami drogiego sprzętu. Ludzi, którzy powiedzą im w każdej sekundzie, co robić. Celem jest oczywiście osiągnięcie sukcesu, czyli pozostanie w świetle reflektorów. "Mam ładną buzię, wy macie zrobić resztę". Powód tej postawy, jeden prawdopodobny – wewnętrzna pustka dotycząca tego, co naprawdę jest sztuką, wartością. Histeryczna, obsesyjna promocja siebie, i obrona jednocześnie, przed wyimaginowanym stadem czyhających co krok wyzyskiwaczy.
Jestem wściekły i zawiedziony. Dlatego, że z jednej strony angażuję się emocjonalnie i daję najlepsze co mam, z drugiej – trzebaby się zdystansować, by mieć spokojne życie. I nieodparte wrażenie, że w takiej atmosferze ludzie pracują chyba tylko dla pieniędzy. A gdzie zagadka wspólnego tworzenia? Gdzie wspólne poszukiwanie, odkrywanie, zabawa… Nigdzie. Tylko kłąb nerwów – czy na pewno wyglądam świetnie, czy coś znaczę, czy i tym razem się udało…
Ten system wartości jest nie dla mnie. Do widzenia, primadonno.