Pustka klatka

Chomik nie przeżył z nami dwóch tygodni. Wczoraj zauważyłem, że był nieswój – mało ruchliwy, jak na jego naturę. Dzisiaj rano podobnie, choć jeszcze gryzł mi palce. Wieczorem stało się jasne, że nie jest z nim dobrze. Myśleliśmy, że może się przegrzał, bo wtedy chomiki leżą bezładnie, rozciągnięte. Próbowaliśmy go trochę ochłodzić i dać wody. Ożywił się na moment i dał nam nadzieję, ale niestety były to przedśmiertelne ruchy.

Pamiętam, że w sobotę, kiedy go kupowaliśmy wraz z klatką, padał deszcz, czułem się fatalnie i całe to kupowanie przeszło jakby obok mnie. Radość dzieci była ogromna, bo czekały na niego kilka tygodni. Dziś wieczorem właśnie zaczęliśmy mu zmieniać trociny.

Takie sobie narzekanie

Napiszę, co mnie wkurza. To, że ktoś, kto mi zleca robotę, nie zastanowi się dobrze, i każde "robić". Ja robię. Za pół godziny dochodzi do wniosku, że lepiej będzie inaczej, więc robimy jeszcze raz. Za godzinę przychodzi trzecia osoba i mówi – ale przecież jeszcze trzeba to, a tamtego się tak nie da, a rewelacyjnie byłoby, gdyby… I robimy po raz trzeci.

Pół biedy, jeśli chodzi np. o ułożenie bibelotów na półeczce. Gorzej, jeśli czyjąś decyzją uruchamia się cały mechanizm, angażuje łańcuszek ludzi, kontrahentów; zaopatrzeniowcy zaczynają jeździć po mieście i rozpaczliwie szukać materiałów, inżynierowie projektować, kompozytorzy już nucą nowe motywy, a reżyserzy już  mają wizje i je przeżywają. No ale przecież można to wszystko znów zmienić, i to w pięć minut!

Lecz pozostają tego efekty – chaos i wypaleni ludzie, którzy po raz kolejny nie będą się już angażować.

Z dnia

Cicha mgła, mżawka po drodze do domu. W sypialni dzieci Beniamin niewidzącym wzrokiem jednak jakby mnie dostrzegł, przewrócił się na drugi bok. Wszyscy odwracają się ode mnie, bo to noc, w sumie. Śmiertelna cisza za oknem, czyżby przestał istnieć świat.

Dziś na kolejnej, dorocznej licytacji, której dochód przeznaczono dla ośrodków pomocy, zobaczyłem jak niektórzy ludzie, których fotografowałem przed kilku laty, niektórzy wtedy byli jeszcze harcerzami, dziś mają swoje dzieci i postarzeli się. Odcisnęło się na nich piętno. Czego? Mogę się tylko domyślać, ale to nietrudne. Ciekawe – figury kobiet nawet podobne. Twarze o tych samych rysach, innych szczegółach. Oczy – czasem tak samo żywe jak kiedyś, a czasem zgasłe. I ślady chorób, zmartwień.

W ostatnich "Charakterach" krótki tekst – czy ludzie w ogóle myślą? Właśnie – świadome życie…. Przychodzimy na imprezę, robimy, co trzeba – ktoś prowadzi, ktoś licytuje, ktoś śpiewa. Przychodzi godzina, rozchodzimy się. Automat. Podobne przywitania, te same pożegnania. Odpowiedź na pytanie o sens zdaje się oczywista. Zdaje się, czy jest…?

Dramatycznie bronić się przed stwierdzeniem, że sił i entuzjazmu starcza akurat na tyle, aby wydać potomstwo i usamodzielnić je, by samo jakoś przeżyło. I by wydało kolejne potomstwo.

Oddech

– Proszę pana. Pana poprzedni wpis nosi znamiona samookaleczenia. Oczywiście powstałego nie przy pomocy bicza, żyletki czy stłuczonej na poczekaniu butelki. To samookaleczenie innego rzędu, bardziej współczesne podcinanie się mentalne. Nie, pan tego nie wynalazł, psychiatria opisała to już dość dawno temu. Nic oryginalnego. Czy na kanwie tego można coś stworzyć? Myśli pan o czymś z pogranicza sztuki? Nie wiem, jestem lekarzem, nie krytykiem, a tym bardziej nie twórcą. Proszę, tu panu przepisałem…. O tej porze – tylko apteka dyżurna. Wizje białej miski powinny zacząć zanikać. Jeśli pan się choć trochę weźmie za siebie, jest szansa, że będzie lepiej.


Skok

Lampa solna. Pochrapywanie. Śpią. Czyli w porządku. Ja pracowałem, przewaliłem kawał roboty, skończyłem już – czyli też w porządku. Nie mogę usnąć, chyba nie chcę, zanim się uspokoję, to też norma.

Skoro wszystko w porządku, zamknięte zadania na dziś, spokój się ostał, choć zmartwiały, szarpany, skoro zrobione co było można, skoro ktoś się cieszy… Dziwne uczucie (wbrew temu, co mówią) – jestem niepotrzebny.

Odejść, zapaść się, niech wieko się zamknie od góry. Ten sam skok wykonany wygląda tak samo – czy w dal i w przyszłość, czy w otchłań i zapomnienie. Wolność i tu i tam, tylko w zapomnieniu – trwalsza.


Zbawienna znieczulica

Wstając w nocy do toalety uderzyłem się w palec u nogi (czwarty). Do rana palec sczerniał, a ja podczas chodzenia dokładnie czuję ten palec, wiem który to, gdzie jest i co właśnie robi. No po prostu boli. Schodząc po schodach pomyślałem, co by dopiero było, gdybym tak czuł wszystkie palce i wiem, że wtedy musiałbym chodzić na piętach.

Nawet nie zdajemy sobie sprawę, jak zbawienna jest znieczulica…

Nie znoszę

Nie znoszę notorycznej krytyki wszystkich innych ludzi.
Nie znoszę notorycznej krytyki rzeczy, które są wytworem innych ludzi, albo które po prostu są.
Nie znoszę mieszania z błotkiem tych, którzy robią coś nie po naszej myśli.
Nie znoszę zaślepienia, które prowadzi mieszania z błotkiem tych, którzy robią nie tak, jak chcemy.
Nie znoszę tych, którym wszyscy inni rzucają ciągle kłody pod nogi.
Nie znoszę tych, którzy okazują przyjaźń tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują.
Nie znoszę tych, dla których wszystko jest jasne.
Nie znoszę tych, którzy zawsze twierdzą, że to nie tak trzeba było zrobić.

Teraz tylko trzeba się zastanowić, ile tych cech jest we mnie. Może i siebie nie znoszę…

Dobranoc…

W pół do trzeciej w nocy. Przychodzą na pamięć słowa – sztuka to przede wszystkim bycie szczerym sam ze sobą. Tak. Bo mimo ogromnych chęci, nie zawsze się udaje. Wymaga jakiegoś specyficznego nastroju, albo wysiłku… Ja wiem czego…?

O tej porze nocy trudno formułować twierdzenia. Zresztą, obiecywałem sobie, że już nie będę ich formułować, bo i tak są uproszczeniem, nie odzwierciedlają prawdy. Formułować czy nie – o tej porze nocy przychodzą do głowy raczej pesymistyczne. Na przykład – ludzka natura jest słabiuteńka. Dzień za dniem dobrego nastroju może zostać przerwane przez jedno wydarzenie, a raczej – jedną urojoną interpretację jednego wydarzenia.

Albo: mądrość przejawia się w tym, że człowiek wie, kiedy się wycofać. Np. zanim wycofają go inni, zanim się zbłaźni. Albo – kiedy dokonał już dzieła i po prostu przestaje być potrzebny. I jeszcze sztuką jest cieszyć się z tego, patrząc, jak to coś rozwija się i idzie naprzód samo, bez mojego udziału, który byłby może i nawet szkodliwym.

Albo: tory relacji międzyludzkich idą swoim własnym trybem. Raczej są przewidywalne. I spełnia się to, co piszą w książkach. Czy tego chcesz czy nie, czy bronisz się rękami i nogami, czy coś wydaje ci się tragedią, jeśli nastąpi. I następuje, i tragedia też się staje czymś powszednim… Podobnie jak marzenia powszednieją.

Jak ogromnie jesteśmy uzależnienie od innych. Kolejna pesymistyczna myśl, o w pół do trzeciej w nocy. Można się na nią wściekać, można jej zaprzeczać, i zapierać się znów nogami i rękami, ale ona powraca – ta myśl, to przekonanie, i bezsilność z nim związana.

I jeszcze: z tak wielu rzeczy nie zdajemy sobie sprawy, dopóki nas nie dotkną.

Pewnie śpicie teraz. Choć jest to noc z soboty na niedzielę, i moglibyście trochę poszaleć i nie spać. Ale macie dzieci, rodziny, jutro obowiązki, albo padliście już kilka godzin temu na twarz, i to wcale nie z powodu wypitego C2H5OH, tylko zwyczajnie – po praniu, prasowaniu, gotowaniu, sprzątaniu, przewijaniu dziecka, zmiany pościeli, bo się posikało (to ja, ale ja nie śpię)….

To niesamowite, jak wszyscy jesteśmy blisko siebie. Mentalnie. Nawet, jeśli przestrzegamy społecznych zasad separacji jednych od drugich, jeśli nie umiemy się zachować i podziękować za zwolnione miejsce w autobusie, nawet jeśli jesteśmy mrukami i obrażalskimi i pokazujemy mimo woli albo przy udziale woli, że mamy innych gdzieś…

Dokonało się. To coś, co nie pozwalało mi zasnąć, opuściło mnie. Dobranoc…

W zupie

Wykrzyczeć!!! Ale… co…? Z czymś się nie zgodzić, oskarżyć kogoś, osądzić, skazać i wykonać wyrok, choćby w wyobraźni, bezlitośnie i konsekwentnie, raz-dwa i po sprawie, bo mu się należy – i wreszcie ulga; to wystarczy!

Nie da się. Logicznie rzecz biorąc – wszystko mniej więcej w porządku. Nikt nie zawinił, a nawet jeśli – da się go zrozumieć i wytłumaczyć. Lata ćwiczeń w rozumieniu innych wytrąca mi broń z ręki – broń, która mogłaby mi przynieść ulgę, lecz nie przyniesie, bo uczciwie – nie mogę oskarżyć, osądzić, skazać i wykonać wyroku, choćby w wyobraźni.

Tak tkwimy więc, w tej samej zupie, jak marchewka i seler, tak różni…

Na przystanku

Znów przystanek, i znów odwilż, tym razem słoneczna, z zapachem topniejącego śniegu i wysychającej gdzieniegdzie ziemi. W naszym małym miasteczku, z wiatą pomalowaną w tajemnicze wzory nawiązujące z pewnością do symboli któregoś z klubów. Rozrzucone wokół szpargałki, jak na przystanku; moje zamiłowanie do rzeczy wtórnych sprowadza mój wzrok do niezmiętej ostatecznie kartki…

Sam ze sobą. Jak nie niszczyć innych? By dać im tylko to, co dobre, a schować się, uciec, gdy szpetna szala przeważy. Pozorny spokój, ale wewnątrz – czekam na znak, moment, pretekst, żeby uderzyć – błyskawicznie i z całym impetem, bez drgnienia powieki; wykrzyczeć (ale co), zmiażdżyć, stłamsić. Może tropić siebie i zwodzić innych (w dobrej przecież wierze) – ja taki nie jestem – choć jestem taki; żeby nie narażać ich na owo zdziwienie twarzy, szerokie otwarcie oczu – że "co mu się stało". Nic mu się nie stało, on tylko się krył, chował, oszukiwał nas, było mu dobrze i nam, ale się skończyło, wyszło szydło, bez ideału, każdy – prymityw, niewdzięcznik, fałszywy, udawane zrozumienie, cierpliwe słuchanie, głupota i bajka… To tylko kwestia czasu. Nie odbierać telefonów, chodzić boczkami, niczego nie obiecywać, nikomu nic nie robić, nie przyzwyczajać, nie sugerować; przykleić uśmieszek i mieć wszystko… Ale! Już wiem. Te ciosy trzeba skierować na siebie… I już… Już będzie dobrze…


Kto to mógłby tu napisać? W naszym małym miasteczku, gdzie wystarczy rzucić tylko okiem na konkurujące ze sobą nędzne, niewydarzone gazetki, a język traktowania kondycji naszej mieściny, a szczególnie – konkurentów w walce o dosłownie najpodlejszy przywilej, wywoła mdłości. Kto to mógł napisać – kogo stać na ten choć drobny rachunek. Kto napisał – nie wiedział – listy donikąd drze się po napisaniu na kawałeczki, albo pali, najlepiej – jedno i drugie. A może chodzi o wypuszczanie w przestrzeń, o kozła azazela, jak wobec nieznajomego z przedziału, że właśnie im więcej osób to wchłonie i poniesie gdzieś, to pewniejsza ulga? Nadjeżdża bus, co robić? Wziąć ze sobą? Jeszcze mi gdzieś wypadnie i ktoś pomyśli, że to moje. Cisnąłem ukradkiem w kąt pod wiatą, drugą ręką sięgając po przygotowane pięć złotych na bilet.