Najlepsza zemsta

– Mogła by cię zwymyślać, nakrzyczeć, powiedzieć: ty draniu, mogłaby opowiedzieć o tym wszystkim wokół, niechby był skandal, mogłaby dać ci w twarz przy wszystkich… Tak o tym myślisz, nawet sobie to wyobrażasz, i wiesz, co byś wtedy zrobił; mógłbymś się jej roześmiać w twarz, albo zastygnąć w oczekiwaniu i zaskoczeniu, potem wolno odwrócić i odejść. Ale ona nie, ona nie tak, ona będzie półsłowkami, że wszystko dobrze, ale nie do końca, że jest w porządku, tylko coś nie tak, że ty mógbyś trochę inaczej; a potem, z drobnych uśmieszków, spojrzeń, niedopowiedzeń ludzi wokół ciebie, zorientowałbyś się, że ona już to zrobiła, wtrąciła drobinkę jadu w twoje otoczenie, które oczywiście nigdy nic ci nie powie, nie zwróci ci uwagi, które zawsze będzie "z uśmiechem", ale i ty, i oni, i ona – wszyscy wiecie, że nie jest w porządku, bo jesteś draniem, którego osądzono zaocznie, bo wszystko i tak świadczy przeciwko tobie, a im więcej powiesz, tym więcej przeciwko.

Ha, ale to wszystko jeszcze nic! Bo ty chciałbyś coś wiedzieć, coś wyjaśnić, zorientować się, na czym stoisz, nawet, jeśli już zasądzono ci dożywocie. Chciałbyś odczytu aktu oskarżenia, a potem wyroku, niechby wszystko było jasne, nawet jeśli tylko twarzą w twarz, w cztery oczy. Lecz nic z tego. Nie jest ci to dane, machasz rękoma w próżni, nikt ich nie pochwyci, albo choćby obciął… Nie wiesz niczego na pewno, gubisz się w przypuszczeniach, a im bogatszą posiadasz wyobraźnię, tym bardziej staje się ona dla ciebie zmorą, bo oto plątasz się w domysłach, rozpatrujesz najróżniejsze scenariusze, próbujesz im przypisać miarę prawdopodobieństwa po to, aby do czegoś wreszcie dojść, coś zrozumieć, poukładać. Ona, zamiast skierować samą siebie przeciwko tobie, kieruje ciebie przeciwko tobie samemu, i wszystkie twoje siły mobilizujesz, ale tak naprawdę przeciwko sobie; to mózg, pozbawiony realnych, konkretnych informacji, których jest głodny, których by się uczepił i które by go uspokoiły, zaczyna sam je produkować, aby zapełnić pustą, nieznośną przestrzeń, lecz nigdy nie jest ich pewien, bo nie może oddzielić tego, co jest jego produkcją, od tego, co realne… A im więcej myśli, tym mniejszą ma szansę na wymyślenie rozwiązania… Piotr! To jest najlepsza zemsta, najskuteczniejsza tortura!

Wiesiek przeszedł samego siebie. Mógłbym przejść obok tego wszystkiego, co nagadał, nieprawdopodobnego zresztą. Ale zaświtała mi w pamięci pewna historia, z gatunku tych, o których się raczej nie zapomina, a nawet jeśli, to uderzona w oddali struna wyzwala natychmiastowy rezonans… Nagle ciarki przeszły mi po plecach, wstrząsnęło mną, czy to powodu chłodu tylko…?
– Bredzisz – szarpnąłem się nagle i wstałem od stolika. 

Wszędzie, gdzie nas nie ma

Niedzielni goście. Gdy wysiadałem z samochodu, dwóch mężczyzn siedziało już na szerokiej huśtawce ogrodowej, między nimi może dwunastoletni chłopak, syn. "Mężczyzn", wszak to moi przyjaciele, ale i rówieśnicy, ciągle jednak dziwnie brzmi owo "mężczyzn", bo w tej sytuacji wskazywałoby, że i ja się do nich zaliczam. Nie żebym sobie tego odmawiał, jednak jakbym to nie ja miał decydować o przyznawaniu tego tytułu, zwłaszcza wobec siebie samego. To myślenie oczywiście ułomne, ale dajmy mu w tym momencie spokój.

Wysiadając z samochodu, z bólem głowy po zbyt krótko przespanej nocy i przejechaniu w upale trzystu kilometrów, dołączyłem do tych mężczyzn. Dołączyłem nie mówiąc nic; dziwnie łatwo mnie i im to przyszło – nie mówić, a jeśli już to cedzić pojedyncze słowa. Takeśmy się porozumieli w tym niemówieniu, ewentualnie cedzeniu, że nas to ucieszyło, prawie bezgłośnie, jeśli nie liczyć twierdzącego poszumu liści rozpościerających się ponad huśtawką ogrodową na trzy osoby.

Nasz przyjaciel Andrzej, z uwagi, że pracuje na co dzień w domu, czyli maluje, również może zachować daleko idące milczenie, bo raczej odpadają mu częste rozmowy przez komórkę, albo twarzą w twarz z osobami, od których więcej lub mniej w jego życiu zależy. Takeśmy się łatwo zgodzili z tym, że nasz przyjaciel Andrzej to ma takie życie na co dzień, które i my byśmy chcieli. Skupienie, spokój, samotność, brak pośpiechu, oczywiście nie za dużo, ale sporo; te pożądane cechy są przeciwstawieniem pędu, tempa, ciągłej konieczności rozmów i tak dalej, a my na milczenie możemy sobie pozwolić tylko od święta, albo jeszcze rzadziej, tak jak tu, na huśtawce ogrodowej.

Oczywiście, i Andrzej pewnie musi zrobić coś na termin, ale pewnie ma na to przynajmniej trzy tygodnie, a już zdaje się niesłychane, żeby musiał malować coś, na przykład, na wczoraj. Tak więc – dużo czasu, skupienie, spokój, telefony – z rzadka… Nie żebyśmy od razu myśleli malować, ale chociaż pomyśleć, że gdzieś są takie nisze spokoju, i że ktoś je ma, tym bardziej jeśli ten ktoś jest naszym przyjacielem, i na co dzień ma to, co my od święta. A i to nie bardzo.

O szczęściu – i co z tego…

Radość, która jest w zasięgu ręki nigdy nie dorówna tęsknocie za szczęściem niedosięgłym, a przez to – niesprawdzalnym, najprawdopodobniej wyimaginowanym. Paskudny ludzki mechanizm, chyba ten sam, który pcha nas do odkryć, poszerzania horyzontów, zdobywania nowych terenów, jednocześnie skazuje nas na ciągłą tułaczkę, coraz śmielsze marzenia i w końcu – nieuniknione rozczarowanie.

Jak napisać książkę głównie o szczęściu, skoro już sama myśl o takim dziele wywołuje skojarzenia o niemożności, a raczej – taniej, naiwnej i mdłej w końcu cukierkowatości. Zdaje się oczywiste, że książka o szczęściu musi być przede wszystkim o nieszczęściu, a samo szczęście powinno pojawiać się tam w dozie dość ograniczonej, prawie że zdawkowej. Tak więc np. bohater przez większość stron powinien zmagać się z najróżniejszymi przeszkodami w osiągnięciu szczęścia, a każda z nich powinna być tym bardziej wymyślna i zaskakująca. Wszystko po to, aby kiedy już je pokona, móc stwierdzić – i żyli długo i szczęśliwie – i postawić końcową kropkę. Bo o czym wtedy już pisać? Że to jednak nieprawda? Albo że szczęście znów składa się z przezwyciężania najróżniejszych przeszkód, z których każda następna jest bardziej wymyślna i zaskakująca…

Czyli – powróciliśmy do początku. Radość, która jest w zasięgu ręki, nigdy nie dorówna tęsknocie za niedosięgłym.

Miłość chyba nie istnieje

Bo w zasadzie co to jest miłość. No już nie mówmy o tej szalonej, ale na przykład taka miłość braterska. Jeśli wystąpi zażyłość, nie w małżeństwie, między kobietą i mężczyzną, to od razu jest postrzegana jako odskok seksualny. Jeśli między mężczyzną i mężczyzną, to, dzisiaj już, że chodzi również o seks. No, może z wyjątkiem umawiania się na wspólne popijawy. Jeśli chodzi o dalszą rodzinę i przyjaciół, to w gruncie rzeczy każdy z nas w skrytości błaga, by nie musiał zostać wystawiony na próbę – ciężkiej choroby lub innego nieszczęścia, które by dotknęło kogoś, kogo na co dzień nazywamy dobrym, może nawet najlepszym przyjacielem.

Czy miłość braterska to uśmiechanie się do siebie, wspólne spędzanie urodzin, imienin, i świadczenie sobie drobnych przysług? Brzmi jak przyjemna obłuda.

Pisanie o niczym nr 3

Pod oknem przejechała ciężarówka. Nie widział jej z okna, może dlatego, że jest przecież środek nocy, a może po prostu zbyt późno spojrzał. Przyczepa chyba tąpnęła gdzieś dalej na jakiejś dziurze w drodze, bo echem w okolicznych domach odbił się metaliczny odgłos; w spokoju nocy zabrzmiał jak wystrzał, niedaleki grom. Te monstra, wyglądające w istocie jak pudełka od zapałek, tyle że powiększone, mkną po przebiegającej za oknem ulicy z góry na dół, odważnie, a raczej beztrosko i zarazem – z jakimś ukrytym morderczym pędem… Czasem zastanawiał się, idąc właśnie ulicą po chodniku, w górę, mierząc się z nadciągającym z przeciwka tym pędzącym zwierzem, przypominającym spuchniętego nosorożca, który w drodze dziwacznych ewolucji skwadraciowiał… co by było, gdyby ten tupoczący na dziurach pociąg ni stąd ni zowąd, ot tak sobie, skierował się dokładnie w jego stronę, na chodnik. Gdyby udało mu się dostrzec owo zagrożenie, co nie jest takie pewne, to próbowałby uciekać. Tylko, musztrował sam siebie, należało by to robić dokładnie w bok; ćwiczył w myślach ten odruch, przekonany że inna droga ucieczki, przybrana nieopatrznie w owej chwili niepojętej zupełnie, niewytłumaczalnej i niemożliwej do przewidzenia, tym bardziej była skazana na niepowodzenie. To już lepiej stać nieruchomo i czekać na cios.

Zastanawiał się tylko, czy uciekać będzie lepiej drobniejszymi krokami, ale za to szybkimi, czy raczej zrobić jeden duży skok, tam w coś, co mogłoby wyglądać jak trawnik, a naprawdę jest niekoszonym chyba nigdy rowem. Pomyślał, że to będzie zależało od sytuacji, przecież jakąś decyzję będzie musiał podjąć; zdanie się jedynie na odruch, choćby najlepiej przewidziany i wyćwiczony myślowo, lecz w konkretnej sytuacji zupełnie i oczywiście ślepy, też nie wróżyło dobrze całemu przedsięwzięciu.

Ba, jest jednak noc, on jest po tej stronie okna, o zagrożeniu na chodniku nie może być teraz mowy. Już od dłuższej chwili, odkąd snuł w głowie swoje rozważania i symulacje, nie przejechał żaden samochód. Tylko z oddali dobiegał odgłos szosy, wzdychającej nawet teraz, pomiędzy jednym samochodem a drugim.

Ćwiczenie nr 2 z pisania o niczym

Trudno stwierdzić, czy bardziej nam, ludziom, podoba się to, kiedy potrafimy coś przewidzieć, czy akurat ta część nieprzewidywalna. To, że potrafimy kogoś do czegoś przekonać czy to, że ktoś akurat pozostaje w czymś niezależny. Że coś dzieje się po naszej myśli, czy że właśnie zaskakuje nas… Te zaskakujące rzeczy mogą być miłe lub niemiłe. O ile te niemiłe wolelibyśmy przewidzieć, to przewidzenie tych miłych niespodzianek zniszczyło by zupełnie ich atrakcyjność, a tego z pewnością było by nam szkoda.

Trzeba zatem, aby jakiś mechanizm, maszyna, obca osoba, albo może uboczna, nieświadoma część naszego własnego mózgu mogła zawczasu rozpoznawać, przewidywać, może dowiadywać się nieodkrytym jeszcze sposobem, czy nadciągające wydarzenie, jeszcze nam nieznane, będzie przyjemne lub nieprzyjemne; i w tym drugim przypadku – powiadomi o tym naszą świadomość, podczas gdy w pierwszym – zatai. Tak, to byłoby niegłupie.

Tak naprawdę to chcę, zdaje się, napisać o czymś trochę innym. Ale próbując dociec, o czym tak naprawdę chciałbym napisać, to nie mogę się zdecydować, czy o tym, czy o czymś jeszcze. Nawet jeśli bardzo chciałbym napisać. Czasem wydaje się, że najtrudniejsze jest czekanie, aż ta rzecz (jak na przykład to, o czym chciałbym napisać) wyłoni się z czasem, zwyraźnieje niczym to jedno, właściwe i poszukiwane źdźbło trawy na tle innych; stanowczo inne, choć początkowo tak podobne do pozostałych.

Pomieszane

Pojawiają się w głowie różne myśli, ale w momentach, w których nie mam szansy napisać – gdzieś w ciemnych korytarzach, na ciemnych, wijących się drogach (ciemnych wieczorem lub z rzadka – rano), w ciemnej piwnicy, w której ciągnę akustyczne kable, w ociemniałych od hipoglikemii oczach. Tak, jak wczoraj na spektaklu, miałem zrobić zdjęcia, a pożarłem cały zapas słodyczy. No więc te myśli się pojawiają, fantastyczne odkrycia, gonią, znikają. Znikają, ba! skoro nie pamiętam, gdzie przed chwilą położyłem klucze, a tu trzeba zaraz zagrać muzykę do spektaklu, i muszę wyjść, żeby zagrać, ale nie mogę, bo zgubiłem klucze, a otwarte nie zostawię, to już wolę ból spóźnienia i ból dywanika u kierownictwa niż ból niezamknięcia mojej klitki.

Już w telefonie uruchomiłem możliwość pisania bloga, aby tracić mniej tych myśli, kiedyś w autobusie, pisałem poprzez zawroty głowy i nudności, które tak jakoś narastają odkąd diabetyk ze mnie, więc pisałem i w końcu cały tekst straciłem. Już nie powtórzę.

Tak ostatnio, czekając na przystanku, na kogoś, czekając i dziwiąc się, jak różne są czekania, bo jedne – raczej pewne, inne – niepewne, a jedne i drugie mogą być z bólem lub bez, z rezygnacją, z euforią, która później opada, czekania w panice i czekania w letargu. Najbardziej lubię czekania w słońcu, jak można się wyciągnąć.

Tak o tych czekaniach można by pisać książkę, jak Myśliwski – o łuskaniu fasoli, i może nawet te książki całkiem podobne by były. Ale Myśliwski napisał wcześniej, zresztą, wcześniej napisał też Kamień na kamieniu, to już teraz i fasola mu przejdzie. Tak na marginesie – na marginesie, to znaczy na obwolucie tej książki o fasoli było napisane coś, że ta książka w sam raz dla współczesnej młodzieży, a dziwię się, bo dotąd jedną trzecią przeczytałem, ja, nie młodzież, a młodzież do tej jednej trzeciej zdaje się by nie zdołała doczytać nawet…

Ściskać – nie ściskać…

Droga Marto!

Piszę do Ciebie w zaufaniu, że doradzisz, jak zwykle to bywało. Mając na względzie Twoje doświadczenie rodzinne oraz zawodowe. Chodzi o ściskanie. Wiem, że mnie nie wyśmiejesz, choć to może zabrzmi śmiesznie, ale chciałbym zapytać, czy są jakieś granice w ściskaniu dzieci. Nie chodzi o to, czy mocno, tylko jak często.

Bo widzisz, mam takie dzieci, które aż się proszą o ściskanie. Zaczyna się od samego rana, zanim wstaniemy z łóżka – przychodzi Beniamin. Potem Sara. No i… Potem trochę jeszcze śpimy, a jak się budzimy, to mówimy sobie "dzień dobry" i znowu… Potem ubieranie, śniadanie i tak dalej, no i co jakiś czas… wiesz… A jak wracam z pracy, to rzucają mi się na szyję, no i nie da się uniknąć…

Tak sobie myślę, że mogę im robić krzywdę tym, że im pozwalam. Ja też się nie powstrzymuję zbytnio. Bo jak, dajmy na to, się przyzwyczają? A odzwyczaić się, oj, trudno. A ileż ja będę mógł ich jeszcze ściskać… Albo jak im zabezpieczyć ściskanie na przyszłość…? Jaką mam gwarancję, że ktoś je kiedyś będzie… A jak nie będzie? Albo będzie za mocno?

No i takie mam wątpliwości, gdybyś mogła, odpisz szybko, bo idę zaraz spać, i mógłbym jeszcze dzieci, choć śpią, to przez sen…

Pozdrawiam, Piotr.


Powołania

Niektórzy wydają się powołani do smutku. Albo do tęsknoty. Spełnianie tego powołania czyni ich pięknymi, w bólu. Może ty, miła dziewczyno, albo ty współczujący chłopcze, uwiedzeni tym czarem chcielibyście ich uwolnić od cierpienia. I może nawet udaje się ich przemienić, zaczynają emanować szczęściem. Cieszycie się, że wam się udało. Ale to na krótko. Środki przestają działać, wbrew  logice, zdrowemu rozsądkowi, wszelkim argumentom i zabiegom – popadają z powrotem w swoje… powołanie.

Albo ludzie powołani do dziwienia się. Zanim jeszcze wyjdą z domu, już się dziwią. Potem, w drodze na przystanek – zachwycają się dwiema spadłymi z drzewa gałązkami, przebiegającym psem, wyjątkowym ułożeniem szronu na trakcji tramwajowej… Wieczorem leżą długo w łóżku nie mogąc usnąć, bo pozostało im jeszcze tyle rzeczy do podziwiania…A przecież dawno już wyrośli z wieku dojrzewania, ba, mają nawet rodziny, dzieci… Można się zastanawiać, jak dają radę pracować, zarabiać pieniądze… A może ktoś za nich spełnia te codzienne, nudne czynności, bo czy można się dziwić np. gotowaniem wody na herbatę…?

Prawda o mnie

Po wejściu na mój blog, po prawej stronie, tuż przy brzegu okna przeglądarki są trzy małe trójkąciki – białe, na skrawku ciemnego tła. Kiedy na nie kliknąć, rozwija się okienko, a w nim – tytuł: Podobne blogi. To oczywiste, że ten zestaw "podobnych blogów" dobiera program komputerowy, według jakiegoś tam klucza – pewnie analizy wyrazów z wpisów wszystkich bloggerów. Potem grupuje i przydziela jedne do drugich.

Śmieszy mnie ten zestaw, wygląda jak mój "horoskop". To mój "profil", "prawda o mnie samym", zbadana w ułamku sekundy przez maszyny analizujące portalu blox.pl. Myślę sobie – ja to ja, to moje przeżycia, odczucia, niepowtarzalne, jedyne. Ale serwer wskazuje – wiemy o tobie więcej, niż ty sam, wystarczą cztery słowa, by cię podsumować. Patrz, mamy tutaj takich na pęczki. Piszą o tym samym: "Życie jest piękne…", albo "Przemyślenia i…", "Żona, ja i reszta…".

Pewną nadzieję podnosi we mnie tytuł "makaki bywają" – coś obiecującego na pierwszy rzut oka, ale… pewnie to i tak grafomania, jak i moja, więc nie zaglądam.

Piszę dalej sobie – ja, ignorant.