Skarpetki

– Zmywasz naczynia, sprzątasz. Oczywiście nie idealnie, ale jesteś facetem, i tak nie dorównasz w tym kobiecie. Chodzisz z dziećmi na spacer, nie brzydzisz się zmieniać pampersów. Ale, chłopie, to wszystko nie to. Dlaczego?
– No?
– Bo jej chodzi o coś innego. O jedną rzecz.
– Tak? Ciekawe…
– Tak. Jej chodzi, dajmy na to, że zostawiasz skarpetki przy łóżku na podłodze.
– Jak zostawiasz, to zostawiasz. Problem duży, nieduży.
– Ale! Co tam skarpetki. Chodzi o to, że nieważne, że zmywasz naczynia, sprzątasz, chodzisz z dziećmi na spacer, wieszasz pranie, nawet prasujesz. Chodzi o te skarpetki.
– Coś ty.
– No mógłbyś w ogóle nie sprzątać, nie zmywać naczyń i tak dalej, wystarczyło by, żebyś nie zostawiał tych skarpetek. I było by OK. Przynajmniej ona tak mówi.
– No to dlaczego nie zrobisz, jak chce. Zmobilizuj się i wrzucaj te skarpetki do kosza. I nie sprzątaj, nie wieszaj prania i tak dalej. Siadasz, czytasz gazetę, albo patrzysz w okno i jest super.
– No i tutaj mam problem. Bo takie skarpetki, to rzeczywiście żaden problem. Ale jak zacznę je sprzątać, to coś mi mówi, że ona wtedy czegoś innego się czepi.
– Bujasz.
– Poważnie. Widzisz. Skarpetki to taki klucz. Jak tu odpuścisz, to front przeniesie się na coś innego, bardziej poważnego. Na piwo, dajmy na to. Albo spanie do dziewiątej rano. To już wolę upierać się przy tych głupich skarpetkach.
– Masz łeb. Ja bym o tym nie pomyślał.
– Patrz. Coś jednak wiem.
– No to dlaczego sprzątasz i zmywasz naczynia, skoro to i tak na nic. Skoro chodzi o skarpetki.
– Bo wiesz, jak ona o tych skarpetkach, to ja mogę powiedzieć, że zmywam i sprzątam, a czasem nawet prasuję.
– Acha…

No i tak te rozmowy z Wieśkiem. Przy piwie, oczywiście. Piwie, którego by nie było, gdyby Wiesiek odpuścił skarpetki.

Polar, BMW i przesuwający się w milczeniu trawnik

Drobna przerwa w pracy. Na odprężenie – piszę. Co mi tam… co myśl na palce przyniesie.

Od tygodnia pierzemy w nowej pralce. Porzuciłem zatem doktorat z pralki Polar. Porzuciłem dzięki Tobie, moja kuzynko, pozdrawiam Cię przy okazji (niech żyją sklepy internetowe z osobistym odbiorem i płatnością w kasie). Porzuciłem doktorat w dobrym momencie, bo nawet tata, który uparł się, że starą pralkę sam rozbierze (choć w sklepie – internetowym(!) chcieli ją wziąć), to rozbierają ją stwierdził urwanie obu amortyzatorów bębna. Nic dziwnego, że pralka podczas wirowania zwiedzała całą łazienkę.

Moja miłość do samochodu jest wystawiana czasem na próbę, niestety. Zwłaszcza, kiedy po całonocnej jeździe, po pięciuset kilometrach, o szóstej rano, auto odmawia startu na stacji benzynowej, zaledwie sto kilometrów od domu. Wyładowane po brzegi (bo wracamy po miesięcznej włóczędze), z niewyspaną załogą, szczególnie Beniaminem, którego wrzask nie pozwalał mi się skupić. Ach, półgodzinne moczenie dłoni w zbiorniku z benzyną wcale nie niszczy jednak skóry – nie tak, jak myślałem.

Albo dzisiaj – kiedy muszę zdążyć na czas, a wskazówka temperatury silnika wachluje w okolicach czerwonego pola. Albo dwa tygodnie temu – gdy bezsilnie patrzyłem, jak w poprzek przedniej szyby idzie sobie pęknięcie, błyszcząc figlarnie w słońcu. Albo gdy z boku opony odnajduję świeżutki gwóźdź. Żeby jeszcze w bieżniku, ale z boku – to opona na straty.
– Może strzelić? – pytam w zakładzie wulkanizacji.
– Może – odpowiada mechanik – proszę nie szaleć.
– Nie szaleć, to znaczy ile jechać? To auto ciągnie dwieście dwadzieścia.
– Tego nikt nie wie, może strzelić przy stu, a może przy trzydziestu na godzinę.
– To co mam robić?
– Niech pan jakoś dociągnie do jesieni i potem zmieni na zimowe.

Ot co!

No, ta opona, to nie jego wina (samochodu), szyba – też nie, nie mam o to do niego żalu. Ale tam wtedy, o szóstej rano przy wrzasku Beniamina, już przysięgałem, że wymienię go na inny. 

Wracając do nowej pralki – testuję różne programy. Piorę wszystko, co wpadnie mi w ręce, Ioana dziwi się, ze piorę i piorę, a z kosza wcale nie ubywa.
– Jak ty to zrobiłeś – cztery prania w ciągu doby i nie zabrakło ci miejsca na suszarce?
Irytują nieścisłości i niedopowiedzenia w instrukcji obsługi – na studiach za coś takiego to bym nie dostał zaliczenia: Do poprawy!

W zasadzie powinienem Was raczyć wspomnieniami z podróży – tymi duchowymi, mistycznymi, niedopowiedzianymi. Ale o tym trudniej pisać. No – spróbuję może o jednym. Odkryłem pewien magiczny widok – to ten, który widać z okna samochodu jadącego w korku, gdy patrzy się na trawnik przesuwający się tak… powoli, jakby w milczeniu…

Zasłyszane

Jednym uchem w radiu usłyszałem "Czerwona maki…" (pod Monte Cassino). Jako nie-harcerz akompaniowałem na gitarze harcerkom z licealnego zespołu – grywaliśmy na akademiach i innych chałturach okołoszkolnych, dzięki którym można się było urwać z lekcji…

Dziś, słysząc te słowa, zdałem sobie sprawę jak one zupełnie nie przystają do obecnej rzeczywistości… Może nigdy nie przystawały do żadnej…? Ja nie wiem.

I poszli szaleni, zażarci, 
I poszli zabijać i mścić,
I poszli jak zawsze uparci,
jak zawsze za honor się bić.

Zemsta, honor… Znane dziś głównie z filmów a Arnoldem…

Po tych makach szedł żołnierz i ginął, 
lecz silniejszy od śmierci był gniew!


Gniew… Dziś kto się gniewa – przegrywa. Wszelkie emocje nie służą negocjacjom i osiąganiu własnych celów, chyba, że są wyreżyserowane. Ale reżyserowany gniew nie byłby mocniejszy od śmierci… Chłodna kalkulacja – zdobywanie Monte Cassina mi się nie opłaci 😉

Jednak wolę taką rzeczywistość, w której nie gloryfikuje się gniewu ani zemsty w imię honoru.

Piotruniu !!!

Znowu ktoś nazwał mnie "Piotruś"! Ktoś, kto wcale mnie osobiście nie zna, tylko ze zdawkowych, kilku, prawie służbowych korespondencji. Znów ktoś wziął mnie za miłego, kulturalnego, dobrodusznego, poczciwego, nieszkodliwego człowieka. To wielki błąd! Nie dajcie się zwieść pozorom! Domyślam się, że to może być trudne, ale błagam! Wasze rozczarowanie tylko rozsierdzi mnie jeszcze bardziej, zadany Wam cios będzie tym bardziej zaskakujący, bolesny, dogłębny, bezlitosny, a niesmak jeszcze bardziej niesmaczny.

Może spróbuję zebrać opinie osób, które "przejrzały na oczy", oczywiście o ile będą chciały ze mną rozmawiać.   

Internet wszech

Z powodu odwołanego dzisiaj przedstawienia miałem okazję uczestniczyć w części dyskusji panelowej na temat zdjęć, archiwizacji, internetu itp. w kontekście sztuki. Znaczące jest to, że na zajęciach w szkole, na prelekcjach, dyskusjach panelowych i innych podobnych imprezach przeważnie używa się internetu w dostępie do materiałów. Do niedawna jeszcze prowadzący przychodził z materiałami w laptopie (notesy, bruliony to dawno prehistoria), dzisiaj – wszystko, czego potrzebuje, to łącze z Siecią.

Tak, nie doceniam internetu. A on już wystawił mi cenzurkę. Cytuję coś, co BLOX.PL przykleił do mojego blogu:

Podobne blogi

    * Gniazdo na skałach kuszabadzisiaj 22:43
    * …Kto z miłości … irlandia1987dzisiaj 22:19
    * Zwariowany świat Kaat zaba_z_mozambikudzisiaj 22:16
    * Okiem przemądrzałej … czarodziejskikotdzisiaj 22:11

Czyli to proste: przemądrzały, kochliwy wariat, utrudniający sobie życie (gniazdo na skałach). Rzeczywiście, trudno o lepszą diagnozę. Internet wie o nas wszystko.

Pętla czasu

Podczas podróży w czasie powstaje zasadniczy problem – tzw. zapętlenia rzeczywistości. Nasza osoba, będąca ciągle w czasie "własnym", przenosi się w czas przeszły, w którym również występowała. Pytanie – co się dzieje wtedy? Czy znajdą się obok siebie dwie "nasze osoby"? Tutaj może nastąpić kilka rozwiązań, rozpatrywanych przez naukowców, nie będę Was zanudzał. Nikt jeszcze nie sprawdził tego empirycznie. Natomiast ja – prawie tak. Co prawda nie na przykładzie własnej osoby, tylko moich… zdjęć! Nie ma się z czego cieszyć.

Jednym z zagadnień podróży w czasie jest – co by się stało, gdybyśmy się cofnęli w czasie i np. zabili własnego dziadka. Czy w tym samym momencie zniknęlibyśmy?

Otóż w ten sposób zniknęły część moich zdjęć. Firma Apple oferuje w swoich komputerach Time Machine, dzięki której można cofnąć swój komputer do stanu np. sprzed dwóch dni. Ponieważ szukałem pewnych plików, postanowiłem je znaleźć w przeszłości. Cofnąłem się w czasie, i znalazłem je i wziąłem sobie stamtąd. Ale, naiwny, nie wziąłem pod uwagę, że to wpłynie na stan teraźniejszy… no i… zniknęły inne zdjęcia… To poważna niedoróbka firmy, powinni ostrzegać przed pętlą czasu, w końcu nie każdy jest Einsteinem…

Dżentelmen wobec tornada

Któregoś wieczoru Wiesiek "poczęstował" mnie następującego rodzaju rozważaniami.

Czy można przypisać burzy rozum? Czy tornado ma jakiś plan działania? Nawet jeśli obserwacja wskazywałaby ponad wszelką wątpliwość, że posuwa się ściśle według określonych zasad, by osiągnąć konkretne cele?

Często próbował zrozumieć dlaczego stało się coś, dlaczego ktoś coś powiedział. "Wszystko ma swoją przyczynę". Jednak… najtrudniejsze orzechy do zgryzienia to te… które nie kryją żadnej szczególnej reguły, zasady, żadnego mechanizmu. Po prostu – najmądrzejszy wydaje się ten, kto w ogóle nie zabiera głosu. Bo nawet praw chaosu nie można do niego zastosować.

Ciekawe, że kobiety potrafią wykorzystywać całą swoją, często nie byle jaką inteligencję, do uzyskania rzeczy, które można uzasadnić tylko… ich emocjami. Rzeczy niewytłumaczalnych intelektualnie, a nawet bezsensownych z punktu widzenia rozumu. Cały misternie przygotowany plan, łańcuszek starań, kalkulacji, podchodów, koalicji, uzasadnień, wewnętrznej walki, poświęceń, walki z zewnętrznymi przeciwnościami w imię… efektu… no właśnie… Który… który co?

Albo który można by osiągnąć jednym, prostym, szczerym zdaniem. Którego jednak te delikatne usta nie są w stanie wypowiedzieć.

Zmęczyły mnie te rozważania Wieśka, trochę za bardzo uogólnione. Ale Wiesiek nie chciał powiedzieć nic konkretniej. Wiesiek jest jednak dżentelmenem.

Zły lepszy

Psst…! Kto powiedział, że zły nauczyciel jest lepszy od dobrego? Gombrowicz chyba też nie… Oczywiście, na początu kształcenia, gdy latorostka jeszcze niedojrzała, niczego nieświadoma, a szczególnie faktu, że istnieją też źli nauczyciele… Gdy jeszcze ufna jest, wpatrzona w mistrza… "Mistrza"?

Ale gdy już bardziej świadoma i wiedząca cokolwiek, gdy do pracy nie trzeba zachęcać a i kierunek w przodzie dość dobrze majaczy… Nie ma to czasem jak zły nauczyciel!

Powiedz jak mnie kochasz

– Powiedz mi jak mnie kochasz?
– Kocham Cię jak pójdziesz na pocztę zapłacić rachunki,
kocham jak popatrzysz na mnie z podziwem
kocham, kiedy mogę cię pouczyć
i szybko zniknąć bez pożegnania, wszak mi się spieszy.
Kocham, kiedy czekasz, mimo, że nie przyjdę
i kiedy pojawiam się nagle i widzę, że czekasz
kocham gdy piszesz listy (których nie rozumiem)
i gdy gonisz mnie na ulicy, by powiedzieć: witaj
kocham, gdy proszę cię o radę, z której nie skorzystam
też gdy jednym zdaniem mogę dać ci dzień pracy
bo kocham patrzeć, jak się starasz. Dla mnie.
Kocham cię uwodzić, choć wirtualnie
i
otwierać oczy ze zdziwienia, gdy pytasz: o co chodzi…?
Więc pozwól mi dalej kochać, przecież to najpiękniejsze na świecie…
– No dobrze, ale kiedy ty kochasz?
– Jak to? Kiedy ci te wszystkie okazje daję!

Ćwiczenia z samokontroli

Czytałem o czarnoskórej policjantce, którą często obrażano na służbie z powodu koloru jej skóry. Musiała ona np. wypisać mandat, a ktoś ją doprowadzał do rozpaczy-szału, półsłówkiem wspominając coś o "czarnuchach". Kobieta zapisała się na warsztaty samokontroli, polegające m.in. na tym, że prowadzący zajęcia robi właśnie to, co jego kursantów doprowadza do szału. A oni, wiedząc, że on wcale tak nie myśli, przyzwyczajają się do sytuacji i krok po kroku uczą się z nią radzić.

Coś takiego zastosowałem na sobie. Na forum fotograficznym publikuję moje ulubione zdjęcia (które odbiegają od potocznego standardu "piękności") i próbuję się opanowywać, kiedy dostaję negatywne opinie. Z drugiej strony – mam okazję obserwować, jak prawie-znawcy kreują się na autorytety. Wiem już, że dyskusja z nimi jest stratą czasu, ale i tak trudno mi się powstrzymać 🙂

Porozumienie między ludźmi jest możliwe tylko wtedy, kiedy oni tego chcą. Natomiast kiedy chcą udowodnić swoje racje, to poróżnią się nawet bliźniacy. Ludzie, których dzieli w rozwoju więcej niż dwa szczeble, w braku dobrej woli nie są w stanie nawiązać merytorycznego kontaktu.

Paradoksem jest to, że ktoś posiadający ogromną wiedzę i doświadczenie, często przestaje być kategoryczny, napastliwy, przestaje się bronić i udowadniać swoją wiedzę. Ale aby to nastąpiło, muszą móc przestać się opędzać od ignorantów. Niestety, często w dziedzinie generującej tyle piękna, co sztuka, istnieje tym większa napastliwość, obrzucanie błotem i deprecjonowanie innych.

Mimo wszystko – może są jakimś pożytkiem ćwiczenia z samokontroli… 😉