Czasem zdarza się, że w psychice powstaje taki kanał do którego prowadzą jedne drzwi. I czegokolwiek się doświadcza, to wszystko w głowie kojarzy się z tą jedną rzeczą, wszystko odnosi się względem niej. Prawie każde wydarzenie, uczucie, myśl jest kluczem, który pasuje tylko do tego jednego zamka w ciągle tych samych drzwiach, prowadzących do znanego już korytarza, z którego trudno się wydostać. Tymi drzwiami może być jakieś nieszczęście albo wprost przeciwnie – szczęście. Albo przedmiot pożądania, albo wstrętu itp. To jest rodzaj obsesji, czyli zniewolenia.
Jak się bronią…?
Zastanawiam się, jak ludzie wybitni, wrażliwi i mądrzy bronią się przed prostactwem świata wokół siebie?
Przekora i inne dziwactwa
Podobno jest taki portal, Nasza Klasa,który, zdaje się,
robi furorę. Nie byłem tam i wcale mnie nie ciągnie, m.in. właśnie
dlatego, że robi furorę. Żyje moje stare przekonanie, że to, co podoba
się wielu ludziom, jest "średniackie", "przeciętne", i że lepiej od
razu zabrać się za coś, co leży ponad tę przeciętność. To naiwny
schemat myślowy (przyznaję się) i często na nim tracę.
Absurdalnym przykładem podobnej przekory był mój dobry przyjaciel. On,
zwiedzając z przewodnikiem muzea, zawsze patrzył w przeciwną stronę niż
wszyscy inni zwiedzający. Ta jego praktyka nawet mnie wprawiła w
zdumienie. Ale mnie nie powinno już nic dziwić, skoro jednym z moich
dziwactw jako nastolatka było zamartwianie się tym, że ogólna entropia
Wszechświata nieubłaganie wzrasta, co doprowadzi nieuchronnie do
zagłady wszelkich znanych nam form życia. Pamiętam, starałem się więc
nie rozpraszać niepotrzebnie energii, nieświadomy tego, że praca mojego
mózgu związana z tym staraniem rozpraszała więcej energii niż po prostu
bezmyślne leżenie bykiem na tapczanie.
Żarty trzymają się mnie dzisiaj. Żartujemy? Spróbujmy dalej!
Jednym z marzeń niektórych z nas jest pogodzenie się ze samym sobą. To
znaczy – uzyskanie jakiegoś tam "świętego" spokoju, i wreszcie jako
takiego funcjonowania. Wczoraj jedna z moich przyjaciółek stwierdziła –
mam 40 lat i wreszcie zaczynam żyć w zgodzie z sobą. Hm, ja mam prawie
36 lat i ostatnio znów mam wrażenie, że zaczynam życie od początku.
Ułuda?
Znów mam nadzieję na życie bez szarpania się, dramatów, zawodów,
rozczarowań. Naiwna nadziejo! Przecież dopiero czekają mnie największe
dramaty. Coraz starsi moi rodzice, za 10-15 lat moja córka będzie w
trudnym okresie życia, moje zdrowie będzie się tylko pogarszać,
podobnie jak moje zdolności umysłowe, kiedy wszystkie moje wady zaczną
przybierać na sile. A cóż to jest 10 lat, to jakby pojutrze… Czeka
mnie rozstanie z moją dziewczyną, której szukałem przez piętnaście lat.
Nie mogę się powstrzymać, aby o tym nie myśleć…
W ciągu 10 lat naszego małżeństwa średnio co 2-3 lata miałem wrażenie,
że zaczynamy żyć razem na nowo. I wtedy nie potrafiłem sobie w ogóle
wyobrazić, jak mogliśmy byli żyć ze sobą wcześniej – bez przełamania naszych kolejnych mitów i barier.
Pogodzić się ze sobą – czy to nie będzie oznaka stagnacji? Może właśnie
zaskoczenie, niezrozumienie, dyskomfort, gniew, wzburzenie, zwątpienie,
strach, a raczej walka z tymi uczuciami sprawia, że nie jestem jeszcze
skostniałym starcem…
Myślisz, że możesz przygotować się na
przyszłe trudności, uodpornić na burzę, która znów nadejdzie – prędzej
lub później… Nic podobnego. Zbierasz doświadczenie, próbujesz je
katalogować, systematyzować po to, by w razie potrzeby zastosować jedną
z wypróbowanych wcześniej metod. Nadaremnie, fiasko, drwina. Umiem i
wiem więcej, niż 20 lat temu, ale ciągle za mało… Czasem zastanawiam
się, po co to całe staranie się o "życie z godnością", skoro bez końca
walczymy o nią, a w końcu… umieramy.
Spokój można uzyskać głównie poprzez ignorancję rzeczywistości, przynajmniej jej części, tej najmniej dla nas wygodnej.
Walka o to, żeby się nie łudzić. Też daremna. Złudzenia to jedna z
najprzyjemniejszych rzeczy – nie nowość to ani odkrycie. Dowodzi tego
ogromna siła, z jaką ludzie bronią swoje złudzenia przed
zdemaskowaniem.
…
Ten wpis umieszczam w wątku "Czasem żartem, czasem serio". Na szczęście mam taki wątek… bo zbyt często nie wiem, które serio jest żartem, a co żartem – serio…
„Czas jest mściwy…”
Dalsza część opowiadania Ignacego Jana Paderewskiego.
Nauczyłem się tych wszystkich utworów w ciągu dwóch tygodni i zagrałem je dobrze, technicznie bez błędu, to znaczy bez żadnego potknięcia! Lecz nawet na dziesięć minut przed występem nie byłem pewien swej pamięci, i to było okropne! Przed samym wyjściem na estradę zaglądałem do nut, a specjalnie do koncertów. Aż do ostatniej chwili przypominałem sobie, starałem się zapamiętać. Koncert się udał, szczęśliwie (…).
O tym wszystkim opowiadam dlatego, że w trzy dni po koncercie nie pamiętałem już niczego i nie byłbym w stanie odegrać ani jednego utworu. (…)
Każdy człowiek powinien sobie zdawać sprawę z faktu, że dobre i trwałe wyniki osiągnąć można jedynie drogą krótkich, lecz ciągłych, codziennych wysiłków. Jednorazowy wysiłek jest kompletnie jałowy. Prawdziwą umiejętność zarówno w nauce i w sztuce, jak w każdych innych zajęciach, zdobyć można tylko codzienną pracą i codziennym wysiłkiem. I to jest bezwzględnie pewne. (…)
<<Czas jest mściwy i bierze srogi odwet za sprawy dokonane bez jego współdziałania>>
Do przyjaciela
Chcesz działać, pracować nad czymś twórczym. Masz zdolności, ktoś powiedział Ci o tym. Rozumiesz wiele ze sztuki – teatru, muzyki, literatury. Masz wrażenie, że straciłeś wiele lat w meandrach swojego życia. Teraz chcesz to nadrobić, czujesz, że masz wiele różnych zdolności, i coś popycha Cię do tworzenia.
Życzę Ci sukcesu z całego serca. Pozwól jednak, że napiszę kilka słów – wprost, bez ogródek i owijania w bawełnę. Zacznę od cytatu mistrza I.J Paderewskiego:
Jest to trudne do wyobrażenia – ile trzeba przejść, ile przerobić materiału, aby rzeczywiście się zorientować w jakiejś dziedzinie, następnie – stać się w czymś dobrym, żeby choćby zacząć panować nad warsztatem. A to jeszcze nie twórczość, jeszcze nie wykorzystanie talentu, jeśli się go oczywiście ma i to w niemałej mierze.
Tak więc nie wystarczy przekonanie, że "mam talent" i "muszę z nim coś zrobić". Klucz to odnalezienie drogi (dopiero: odnalezienie), żeby (znów: dopiero) zacząć po niej kroczyć. Samemu jest bardzo trudno, bez nauczycieli potrzebowałbyś może i ze sto lat. Nie da rady bez zmuszania się do rzeczy niemiłych, pozornie absurdalnych. Nie obejdzie się bez walki z codziennością, zwykłymi rodzinnymi problemami, konfliktami. Z brakiem pieniędzy. To norma, znikomy promil artystów ma szansę spokojnie żyć jedynie ze swojej wolnej, nieprzymuszonej sztuki.
Życzę Ci więc powodzenia, ale i pokornego spokoju w godzeniu się na to, z czym pogodzić się musisz, oraz w walce z tym, co wywalczyć możesz.
Miłość x3
O trzech składnikach miłości – namiętności, intymności i zobowiązaniu.
tylko do jej partnera, ale także jej własna namiętność. Kiedy kobieta
przekroczy czterdziestkę, namiętność praktycznie zanika, tak jak
zdolność rozrodcza kobiety. U mężczyzny zdolności te prawie nie zmieniają się z wiekiem.
pragnienie, by jak najczęściej przebywać z obiektem uwielbienia. Jeżeli
ten ostatni namiętność odwzajemni (lub przynajmniej jej nie odrzuci),
namiętność owocuje częstymi kontaktami partnerów, zwierzaniem się,
wzajemnym wspieraniem i świadczeniem sobie dobra. W ten sposób rodzi się
intymność. Jest ona najsilniejszym wyznacznikiem satysfakcji ze związku.
A także przekonania, że odnosi się zeń więcej korzyści niż strat, i że
jest to związek sprawiedliwy.
nim dowolną i świadomą kontrolę. Zaś cały związek trwać może dzięki
zobowiązaniu nawet wtedy, kiedy namiętność i intymność już wygasły.
Jednak z faktu, że zobowiązanie poddaje się świadomej kontroli, wynika
też pewna jego słabość – jest to jedyny składnik miłości, który może
zostać przez nas wycofany nagle, niemalże z dnia na dzień.
Prawdziwy mężczyzna (w TokFM)
Dziś w nocy, w TokFM, temat: co znaczy być prawdziwym mężczyzną. Bo były jakieś badania według których mężczyźni ostatnio niewieścieją itd. itp. więc czy tak jest naprawdę, co kobiety na to, co sami mężczyźni…
Otóż, odpowiedź na to pytanie jest prosta, podzielę ją na kilka części. Prawdziwy mężczyzna:
– powstaje przy konkretnej kobiecie, i nie w ciągu jednej nocy po zapoznaniu w pubie, nie po tygodniu czy miesiącu; nie istnieje ktoś taki jak "uniwersalny prawdziwy mężczyzna" – wszędzie i dla każdej kobiety;
– powinien być ponad wszystko, ponad małe i większe małostkowości, z godnością przyjmować przeciwności i zwycięstwa, potwarze i pochwały;
– powinien mieć anielską cierpliwość, która jednak może się kiedyś skończyć, powinien umieć powiedzieć: dość, kiedy już dłużej nie można;
– kiedy sytuacja tego wymaga powinien umieć wejść w zakręt wiedząc, że z niego żywy nie wyjdzie, prawdziwy mężczyzna ma w sobie coś z kamikaze;
– powinien być wrażliwy w środku, ale zdecydowany na zewnątrz, opiekować się słabszymi, ale prowadzić do przodu najsilniejszych, rozumieć wiele, ale znać granice swojej wiedzy, czyli:
– powinien umieć godzić przeciwności, rzeczy niemożliwe do pogodzenia, powinien sprawiać rzeczy niemożliwe, mówiąc krótko – powinien być cudotwórcą;
– cudotwórcą, który zaczaruje kobietę i będzie ciągle czarował, wyciągając z kapelusza, rękawów i zaczarowanych pudełek coraz to nowsze cuda; powinien być więc czarownikiem;
– powinien odgadywać czego oczekuje kobieta, zanim jeszcze ona zda sobie z tego sprawę, powinien być więc jasnowidzem;
– powinien dać oparcie kobiecie, ale nie oczekiwać, że otrzyma je w zamian, bycie prawdziwym mężczyzną to świadome decydowanie się na samotność;
A prawdziwa kobieta jaka powinna być – zapytała mnie Ioana. Odpowiadam – prawdziwa kobieta – może być każdą kobietą.
Wyobraźnia i kobieta doskonała
Tylko nie propaganda sukcesu
Kasiu, na razie jeszcze nie zamykam blogu… ostatnia wypowiedź, podobnie jak inne, są wyrazem chwili, która jednak mija. Nie znaczy to, że jest ona nieprawdziwa. Wprost przeciwnie, uczucia chwili bardzo często potrafią wyrazić więcej prawdy o niej, niż późniejsze, przemyślane i intelektualne podsumowania…
Dziś wyrażam mój sprzeciw przeciwko innej praktyce, zwyczajowi, manierze, 'recepcie na sukces’ wg niektórych. Chodzi o ocenę własnej pracy, pracy zespołu ludzi, którego jest się częścią. Ocenę efektów.
Nie znoszę propagowanej zbyt często opinii – jest świetnie. Tak, jak nie znoszę bezmyślnej krytyki wszystkiego, co wokół nas. Ale równie szkodliwe jest przemilczanie problemów, wazelinowanie konfliktów, bagatelizowanie szczegółów sprawiających problemy.
"Jest dobrze, jest świetnie" – tym można karmić dyletantów. Ale każdy, kto choć trochę zna się na wybranej dziedzinie, a nawet po prostu na życiu, nie kupi tego naciągania. Bo rzeczywistość nigdy nie jest bezproblemowa i idealna.
Jestem przekonany, że trzeźwa ocena sytuacji, mówienie prawdy o niej, i poważne rozmowy dotykające sedna problemu mogą rzeczywiście otworzyć drogę do najwyższej jakości efektów pracy.
Najlepsze zespoły na świecie nie są w stanie rozwiązać czy przewidzieć wszystkich problemów. Jest to oczywiste. Z drugiej strony oczywiste jest, że marketing wymaga przedstawiania w korzystnym świetle, przemilczania wad i podkreślania zalet. Dlatego trzeba pamiętać, gdzie jest miejsce marketingu, a gdzie jest miejsce rzetelnej oceny sytuacji, nawet, jeśli ta ocena nas boli. Trzeba ją przetrawić, pogodzić się z nią, a stanie się punktem wyjścia do prawdziwych zmian.
Rzeczywistość, tylko rzeczywistość jest bazą do rozwoju. Nie zaś marzycielstwo.
Bezradny wobec względności
Jeśli chcesz komuś udowodnić, że masz rację, nie uda ci się zrobić tego inaczej, jak tylko dobrem. Jeśli chcesz komuś pokazać, że może coś robić lepiej, że się myli, że postępuje niesprawiedliwie – masz niewielkie szanse.
Pomijam tutaj rozważania techniczne, matematyczne, fizyczne, w których za pomocą liczb można wskazać czarno-na-białym rację. Chociaż i w tych naukach udowodnienie czegokolwiek jest możliwe tylko przy przestrzeganiu ściśle określonych założeń i zasad rozumowania. Natomiast w delikatnych materiach stosunków międzyludzkich, szczególnie takich jak poczucie sprawiedliwości, krzywdy, równości – często należy zapomnieć o niezmiennych założeniach i zasadach logicznego rozumowania. Względność ludzkiego zachowania jest czasem oszałamiająca, wręcz przerażająca.
Ogólnie rzecz biorąc są dwie drogi. Pierwsza – użyć argumentów siły, druga – użyć uległości, pokory, cierpliwości – słowem – wyrozumiałości i dobroci. Pierwsza działa natychmiastowo (mąż przydusza żonę do ściany i od razu jest jasne, że "ma rację"). Druga – zwykle wymaga czasu (nikt nie wie ile, czasem nawet lat), i aby była skuteczna, nie może zakończyć się stwierdzeniem "a nie mówiłem".
Mówię sobie – to ja muszę być w stanie znieść wszystko, co próbuje mnie wytrącić z równowagi. Muszę umieć nie tylko trwać, ale i się wycofać, dać spokój, odpuścić. Uświadomić sobie, że nie mogę przyspieszyć ani zmienić rzeczy, których nie mogę przyspieszyć lub zmienić. Cóż za pożytek ze zbliżenia się do doskonałości…? Spokój ducha, wypływający ze świadomości, że zachowałem się uczciwie inajlepiej jak mogłem? Bycie pożytecznym dla innych? Mistrzostwo może być inspiracją dla innych, ale nie można go przelać, skopiować. Można produkt mistrzostwa, ale ta drogi zakrawa na profanację. Zarówno głupi jak i mędrzec mają z własnej perspektywy problemy na swoją miarę. Pierwszy drugiego nie zrozumie, drugi pierwszego nie przekona.