Nie do pogodzenia

– Hej, i jak ty tak? Właśnie – jak ty tak?
– No właśnie – ja tak…
– I tak możesz?
– Właściwie, to tylko tak mogę. Tyle mogę.
– A ja inaczej…

– Wiesz, mógłbym wejść do ciebie, do środka. Trzeba trochę czasu, ale mógłbym. Boję się tylko…
– Boisz się? Dlaczego? Czegoś strasznego?
– Boję się dreszczu w zetknięciu… Utraty energii w poszukiwaniu – siebie, drogi pomiędzy.
– Nie chce ci się?
– Nie tyle nie chce, co nie mam czasu. Mało siły. I czy to coś zmieni….?
– Tego nie wiem.

– Myślisz, ze ty i ja….
– Możemy współpracować? Jeszcze nie wiem. Musimy?
– Nie. Ale może w imię…
– …idei? Praktyki?
– Jeśli istnieje sens, to w imię jednego i drugiego.
– To chyba zbyt daleka droga.
– Chciałbyś?
– Tak. Lecz nie rozumiem, sprzeciwiam się.
– Ja też. Zatem – może kiedyś…
– Może…

Pan daleko?

– Daleko pan jedzie?
– Czterdzieści kilometrów.
Starszy mężczyzna, zaniedbany, w garniturze nie przypominającym…
Brunet, o naprawdę czarnych włosach, zmieszanych z białymi. Zapadłe policzki, zarost. Kiedyś przystojny, z pewnością. Teraz – rozpierający się, raczej – wiszący kurczowymi chwytami na oparciach foteli.

Foteli tych, które montują w busach. Akurat dla niego i jeszcze dwóch zabrakło miejsca. (Również dla kobiety, która postawiła złożony chodzik w przejściu.) Rzut oka po wnętrzu – nikt nie jest tak stary jak on.
– Dobrze się pan czuje?
– Co?

Niedosłyszy. Jakby miał to wypisane na twarzy.

– Czy nie jest panu słabo?!
– No trochę…
"Trochę…" Kurcze, to banalna sytuacja. Czy wytrzyma te pięćdziesiąt minut? Pewnie, że wytrzyma. Inaczej nie jechałby sam. Zresztą w takich sytuacjach ludzie mobilizują siły. Nikt wokół nie wie, że stary, blady na twarzy, przytula się resztkami sił do oparć, obejmując je szeroko. Resztkami, których starczy na długo, bo na tym właśnie polegają resztki.
– Czy może ktoś z państwa by ustąpił miejsca?
To wręcz bezczelne pytanie. Wiem i o to mi chodzi. Nie słyszy go chłopak ze słuchawkami na uszach.
– Pani? Dziękuję…

Mechanizmy

…ludzie mają własne mechanizmy obrony przed fałszem, niepewnością i samotnością, szkoda tylko że te mechanizmy często stosują właśnie fałsz i niepewność, oraz wtrącają ich w jeszcze większą samotność….

Sporo satysfakcji

On dobrze zarabia, ale nie zawsze chce opowiadać, jak to robi. Również swojej żonie, która przecież potrzebuje pieniędzy, by prowadzić dom, wychowywać trójkę dzieci. Chciałaby też jeździć niezłym samochodem, a nie takim, z którego wychodzi rdza, ma zmatowiały od słońca lakier i krzywe, zdradzające przygody, błotniki. Chciałaby się też w miarę ubrać, nawet jeśli nie dba przesadnie o figurę, ale chodzi o miłe, delikatne kolory i zręczny krój, uwydatniający to, co akurat pozytywne. Chciałaby też nie liczyć skrupulatnie wypływającej gotówki. Dlatego nie pyta, jakimi metodami osiąga się kwoty na koncie, zresztą, mąż wcale nie jest skłonny o tym mówić. Czarny metalik turbodiesel combi i powolny, majestatyczny ruch, z jakim zabiera dzieci z przedszkola, daje jej sporo satysfakcji. To jest właśnie sukces.

Może to brzmieć jak zarzut, opis prostactwa, prymitywnego szpanu. Ale uczciwość mówi: wszyscy jesteśmy podobni. Nie wiadomo tylko jak niektórym się udaje, choć na chwilę, od tego uwolnić.

Ulubiona

Co tak lubię w gitarze basowej? To, że jest tak mała i można wszędzie ją zabrać [śmiech]. Oczywiście to tylko część odpowiedzi. Najbardziej lubię w niej to, że mimo swoich niewielkich rozmiarów jednak jest w stanie wygenerować potężny dźwięk. Oczywiście po podłączeniu do odpowiedniego wzmacniacza i głośników. Ale to w dzisiejszym świecie uznaje się za naturalne, inaczej musielibyśmy się cofną do czasów… w zasadzie aż do czasów cywilizacji chińskiej, z której wywodzą się organy, najstarszy obecnie używany instrument. Organy, które tysiące lat później posiadając już inną konstrukcję, wstrząsały murami kościołów. Ale również te najpotężniejsze dźwięki organów to właśnie najniższe, basowe tony. Podobnie jak w naszej gitarze. Na marginesie – dzieje się tak, ponieważ im niższy dźwięk, tym musi mieć wyższą energię, by mógł być słyszany tak samo głośno jak dźwięk wysoki.

Wracajmy do gitary. Najbardziej fantastyczne wrażenia łączą się u mnie właśnie z tym basowym dźwiękiem, wydobytym z pojedynczej struny o długości nie przekraczającej półtora metra. Struna nie może być pierwsza lepsza. Zamocowana w gitarze zbudowanej z najlepszych materiałów, dociśnięta do idealnie wyszlifowanego i wbitego progu, wzbudzająca elektryczne drgania w starannie dobranych przystawkach. Wyobraźcie sobie stadion i na jednym jego końcu dużą scenę. Na niej zupełnie zgubiony człowiek, niewielki w skali sceny, a cóż dopiero stadionu; na ramieniu szeroki pas, wspierający jeszcze mniejsze "wiosło". Ruch dwoma palcami, oczywiście precyzyjny zarówno w swoim tempie jak i sile, ruch, pochodzący w istocie z wyobraźni, emocji człowieka, powoduje powstanie fali.

Fali dojmującej, płynącej przez stadion, niezatrzymanej. Wcale nie chodzi tu o coś jak grom, wystrzał armatni, dźwięk porażający i ogłuszający. Chodzi o tę zadziwiającą kombinację niezwykłej mocy, która sprawia wrażenie, że nikt jej nie zatrzyma, oraz opanowania, spokoju. Jeśli tylko ten mały, daleki człowiek czuje podobnie jak ty, to fala ogarnia cię, jakby była twoją częścią albo twoimi skrzydłami. Zaczynasz na niej płynąć przez stadion, ponad głowami słuchaczy. Tajemnicą jej jest to, że sama jest tajemnicza, niepoznana do końca. Tak, jest trzon wyraźnie słyszalny, silny, choć miękki, ale w nim zawarte są coraz subtelniejsze barwy, pomruki, drgnienia, zachwiania, zależnie od tego, na który z wielu sposobów struna zostanie szarpnięta, dociśnięta, zwibrowana, i wreszcie puszczona.

I jeszcze jedno. Najniższego dźwięku w zespole nie da się ukryć. Grając na basówce możesz mieć pewność, że to, co poślesz w przestrzeń, zawsze zostanie usłyszane. Nawet lekkie muśnięcia, pojedyncze, drobne jak początki mżawki. Nawet jeden długi dźwięk, jedno uderzenie, zaleje przestrzeń muzyczną, będzie podstawą i tłem jednocześnie dla kolegów z zespołu. Jeśli nic nie zagrasz wszyscy od razu to odczują, jakby zabrakło czegoś ważnego, czego zwykle nie brakuje.

Czy gitara basowa jest kobietą? Nie wiem. Ale wiem, dlaczego tak ją lubię…

Ojciec

Wczoraj, na ulicy Retoryka, ojciec pchający dwa wózki dziecięce przez przejście dla pieszych. Przepuściłem go przed maską mojego samochodu. On, w połowie przechodzenia, nagle, bo widocznie teraz o czymś pomyślał, wprawnym i zwinnym ruchem dotknął szybko dłonią nosków dwóch 2-3 letnich szkrabów, którzy okutani szczelnie w kurtki i czapki, chwiali się na swoich pojazdach. Znam ten rodzicielski ruch!

Potem przede mną okładka książki Strach Jana T. Grossa. Zupełnie nie zdajemy sobie sprawy, w jak szczęśliwych warunkach żyjemy.

Gdzieś… mają

Rząd kas w jasno oświetlonym hallu. Na co drugiej napis w stylu "kasa nieczynna, zapraszamy obok". Stamtąd, w środek małego tłumu ludzi wdzierają się okrzyki "zapraszam do kasy". Tam też czerwona koszulka i czerwona czapeczka z daszkiem, nasunięta mocno na oczy, lecz pod nimi – szeroki uśmiech.
– O, pani uśmiechnięta! Długo pani tu pracuje?
– Niedługo! – Dziewczyna nie zbita z tropu. Wiadomo, że niedługo, nikt, kto tu dłużej pracuje, nie wdaje się w dyskusje. Zresztą, zaraz, ma plakietkę "uczę się" na lewej stronie koszulki.
– Musi się pani tak uśmiechać? Tak każą?
– Na taki dobry dzień!
Akurat. Te dobre dni kończą się definitywnie i najpóźniej po tygodniu. Pozostaje już tylko wymarzona pierwsza praca w dobrze zgranym zespole.
Nagle obok niej inna, starsza i chuda, w popielatej koszulce i popielatej czapce z daszkiem. Była tu wcześniej, czy wyrosła dopiero teraz? Etykietka "instruktor", na twarzy – bezbarwność, obojętność, nieobecność, przezroczystość, jakaś mieszanina tych cech…
– To proszę zestaw, z frytkami i colą, koniecznie bez cukru.
Uśmiechnięta dziewczyna w czerwieni, w prostej koszulce z kołnierzykiem starczającym za wszelkie dodatki, i w czapeczce nasuniętej na oczy, wskazującym, powolnym palcem naciska niewidoczne, chyba wirtualne klawisze, gdzieś tam, przed sobą.
– Przyniosę – instruktorka niespodziewanie śmiga do tyłu, jak na łyżwie i z zaskakującym tu polotem, nie pasującym do tej obojętnej i przezroczystej twarzy, podjeżdża długim krokiem pod automat do napojów.
– Cola zero.
– Zero. A mam wybór? Smakuje paskudnie, wyperfumowana woda.
– Jest lepsza od light. Zdrowsza.
Instruktorka to, co mówi, to sobie mówi. Mówić, może nie mówić. Mówi, żeby uspokoić gadatliwego klienta i mieć spokój. Mówi, bo tak jej gdzieś powiedzieli. Kto powiedział – nikt nie wie, nieważne. Nieważne, bo dla tego, kto to powiedział, też było nieważne. Mówi, bo nie wiadomo co, tak sobie mówi. Powiedzieć, ot powiedzieć. Ludzie mówią, a jak mówią, to jest prawda. Cóż jest prawda. Zresztą, cola zdrowsza czy nie, może nie zdrowsza… A dlaczego to nie powiedzieć? Byle coś powiedzieć, byle
, a i jeszcze komuś się chce. Ot, czy się chce…
– Czy mogłaby pani…
– Ja nic nie mogę. Nic ode mnie nie zależy. Życzę smacznego, kasa wolna!

Nad rzędem stolików panoramiczny telewizor. Po chwili zdać sobie można sprawę, że muzyka, poszatkowana ciężkim basem, rozbrzmiewająca tutaj wszędzie z wyjątkiem ogródka i parasoli na zewnątrz, ma swój odpowiednik, łączy się niewidzialnymi nićmi z wyginającymi się na ekranie postaciami. Nieskazitelna blondyna ubrana w skórę, śpiewająca, jak się może wydawać, a w tle nieskazitelna grupka podskakujących facetów, oto nasze towarzystwo. I nieprzerwanie płynące u dołu ekranu napisy – premier… piłkarze… stan wody… kurs dolara…

Światowy koncern, na podstawie szeroko zakrojonych badań nad preferencjami klientów, dowiedział się, że to właśnie jest esencja ludzkich potrzeb. Żarcie, pulsujący rytm, blondyna i przekonanie, że jesteśmy częścią wyższego świata, że ktoś z nami rozmawia, albo przynajmniej informuje, dba o nas, jesteśmy dla niego ważni. I że trzymamy rękę na pulsie, bo jeśli coś się znaczącego stanie, to oni – ktoś, kto dba, czuwa – zaraz to zauważy, oceni, doceni, i napisze o tym na ekranie, takim jak tu, i jak w setkach, tysiącach innych miejsc.

Jesteśmy ważni o ile zapłacimy za bułę, frytki, i perfumowaną wodę. Łączność ze światem to łączność z ową nabytą właśnie bułą, z której możesz wszakże szybko zrezygnować, uchylając klapkę z czerwonym napisem "dziękuję, proszę nie wrzucać tac". Blondyna z ekranu nie pomacha do ciebie, ani nie napiszą o tym na płynącym tam pasku.

Talent to za mało

Truizm. Mówi się jeszcze – praca. Czasem się mówi – motywacja. Tak, jakby motywację można było sobie wstrzyknąć, albo wypracować.

Twórczość to nie jest to, że ktoś coś lubi, i coś sobie tam w wolnych chwilach pisze, komponuje, maluje. Twórczość to rozpaczliwe ratowanie się przed wewnętrzną, potworną, miażdżącą siłą, której nie można usunąć, przed którą nie można uciec. To bezwzględna konieczność, nie pozostawiająca wyboru, nie dającą odpoczynku, spokojnego snu.

Czy sądzisz, że masz w sobie taką siłę? Jeśli nie, to przecież nie jest to powód do wstydu.

Marta K.

Z pewnego pamiętnika.

17 maja 2003 roku

Dzisiaj rozpoczęła się moja wielka przygoda z Martą K. Rozpoczęła się zupełnie niespodziewanie, w sposób nie zwiastujący niczego szczególnego. Ale już wkrótce okazało się, że nie jest to zwykła znajomość, ba, nawet nie zwykła przyjaźń. Subtelność, energiczność, a jednocześnie delikatność tej nici porozumienia była zaskakująca, niespodziewana, ale nie euforyczna, dokładnie taka, jaka powinna być, żeby ta… przyjaźń, znajomość… jak to nazwać, mogła przetrwać nie tylko tygodnie i miesiące, ale lata. Dość szybko stało się jasne, że dzięki tej współpracy można porwać się na wiele. Londyn, Paryż, Nowy Jork – światowe rynki, może jeszcze nie stały otworem, ale stawały się całkiem realne, w zasięgu ręki. Oczywiście, byłyśmy przygotowane na mnóstwo pracy, wyrzeczeń, nieprzespanych nocy – w poszukiwaniu dróg wyjścia, rozwiązań problemów, które można było już rozpoznać na horyzoncie, a doświadczenie podpowiadało, że i poza horyzontem czeka jeszcze ich kolejka. Ale są sytuacje w życiu, kiedy jest się pewnym. No, prawie pewnym, żeby być uczciwym, bo nie powinno się używać słów "nigdy" i "zawsze".

Analizy, które przeprowadziłyśmy dowodziły, że się musi udać. Czy ktoś to robił już przed nami? Nie myślałyśmy o tym, to nie było dla nas ważne. Zresztą, każdy raz jest pierwszy, niepowtarzalny. Nie oglądać się w przeszłość, przyszłość jest jak jasno wytyczona ścieżka. Oczywiście nie usłana samymi różami, ścieżka ciernista. Ale jaka ulga, jaki spokój, bo to ścieżka właśnie ta, której się szukało, czekało na nią. Objawia się, prędzej czy później, warto więc w nią wierzyć, warto czekać.  

Elementy układanki same pasowały do siebie. Najpierw lista spraw do załatwienia, uruchomienia, odświeżenie znajomości, sporo z nich na pewno da się zaangażować. Zaplecze osób, to rzecz podstawowa, a tutaj świetnie się uzupełniałyśmy. Zresztą, również w planowaniu, konstruowaniu tej naszej "zmowy dziejów", wyprzedzałyśmy się, dopowiadałyśmy nawzajem swoje myśli. Przedsięwzięcie samo w sobie ma coś elektryzującego, a co dopiero, kiedy można je realizować z kimś, kogo się dobrze rozumie. Piękne po prostu, nowy rozdział, inna jakość, lepsza przyszłość…

18 [skreślone]
19 maja 2003

Pomyłka. Ta Marta K.