„…kiedy byłem artystą…”

…od tamtych lat po dziś dzień, kiedy piszę te słowa, gros mojej pracy polega na bezustannym zastanawianiu się, co wy myślicie, czy odgaduję wasze myśli, marzenia, czy zrozumiecie, zaakceptujecie moją propozycję. Czasem myślę po prostu, jak was zaskoczyć coraz to nowym pomysłem, nową konfiguracją mych umiejętności. Zawsze wam, o was, dla was. Oto całe moje życie – być z wami, pośród was. Czasem w tej chęci służenia ci, Widzu, przesadzałem. Widząc tylko ciebie, zapominałem o sztuce, upajałem się twoją reakcją, aplauzem. Megalomanio święcił wtedy swe tryumfy. Ale czasem też udawało mi się wzruszyć cię, wzruszyć choćby na moment, na kilka sekund może, i to były rzadkie chwile, kiedy byłem artystą. 

J. Stuhr, "Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce", Czytelnik, W-wa 1992, str 143

Świadomym

ŚWIADOMOŚĆ – to najtrudniejsze i najpiękniejsze zadanie do realizacji w życiu. Być świadomym swego każdego scenicznego działania, gestu nawet, być świadomym każdego wyboru artystycznego, moralnego, obywatelskiego, być świadomym tego, co się chce ludziom przekazać i po co. Mawiał do nas, studentów, wspomniany już wcześniej rektor Fulde: "Proszę państwa, bo my możemy Hamleta nago, na strychu, przy świeczce wystawić, ino po co?"

Tamże, s. 83

„Błazeńskie schorzenie”

To spotkanie nosiło wszelkie znamiona objawienia. Szukałem kolejnej wystawy Miesiąca Fotografii, kiedy wszedłem do bramy i pomieszczenia z książkami na półkach. Zapytałem o galerię. Wychodząc – zdałem sobie sprawę, że to antykwariat. No… to mam chwilę czasu. Gdzie fotografia? Tutaj? A film? Obok. Łatwo czytać na grzbietach, dobrze poukładane. Wyciągam jedną – Stuhr. Pisze o sobie. Otworzyłem i zacząłem przebiegać akapity.

…już teraz zwracam uwagę na to, co najgroźniejsze w byciu aktorem, co ja nazywam "błazeńskim schorzeniem". "Błazeńskie schorzenie" zasadza się na tym, że jeśli pewien typ zachowania i stworzonej przez aktora osobowości został zaakceptowany i polubiony przez publiczność, aktor zaczyna z próżności, dla własnej wygody, aby być dalej lubianym, przenosić ten typ zachowania na życie. I tu zaczyna się błazeństwo – choroba. Młodzi adepci aktorstwa, uważajcie, połykając szlachetnego bakcyla teatru, połykacie go z wirusem próżności. Zacznijcie z nim walczyć już teraz! Ulotkę tej treści proponuję rozdawać w czasie egzaminów wstępnych do szkół teatralnych.

J. Stuhr, "Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce", Czytelnik, W-wa 1992, str 27

Hm… Ciekawe.

Może tragizuję…

Jestem słomianym wdowcem, znowu. W Rumunii cała rodzina, włącznie z moimi rodzicami, więc pół domu – puste. Zawsze mogę zaglądnąć do drugiej połówki, do "wujostwa" 😉

Byłem dziś w szkole, odwołano ostatnie zajęcia. Siedzę w domu, obrabiam zdjęcia, telewizor mam w tle. Zwykle nie oglądam w ogóle i chyba dlatego przeraża mnie ta ilość reklam. A konkretniej – ich nachalność, prymitywizm. Nie chodzi tu o słabą jakość techniczną, ale odwoływanie się do najniższych instynktów. Włosy 5 razy silniejsze, 3 razy bardziej lśniące i 20 procent mniej wypadające. Samochody – nieskazitelnie rajskie. Proszki – to już standard, ciągle to samo. Zmarszczki – 30 procent mniej w 2 tygodnie. Mieszkania, domy – idealne, jakie chcesz. Uśmiechnięte kobiety, całe rodziny, dzieci. Elegancja, dostojność i oczywiście – szczęście. I tu jest istota kłamstwa, które wtłaczane jest nam dość wprost.

Dla tej propagandy nie ma w telewizji praktycznie żadnej duchowej przeciwwagi. Czasem tylko szczątkowe dotknięcie tematu człowieczeństwa, istoty szczęścia, więzi międzyludzkich, przyjaźni. To jest dla mnie przerażające. Na kogo by wyrosły moje dzieci, gdyby uczyły się tylko na telewizji… Zresztą – to nie tylko telewizja, ale pewien wszechobecny styl życia. I w konsekwencji – czy jesteśmy w stanie tę przeciwwagę stworzyć…

Rozmowa nagrywana!

– Witamy w firmie LG, w trosce o najwyższą jakość rozmów rozmowy mogą być nagrywane. Jeśli nie wyrażacie państwo zgody, prosimy o przerwanie połączeni.


– Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc?
– Dzień dobry, czy ja również mogę nagrywać rozmowę, skoro państwo możecie mnie nagrywać?
– Nie, ja nie wyrażam takiej zgody.
– Ale przecież to jest nieuczciwe, dlaczego wy możecie a ja nie mogę?
– Proszę pana, jeśli chce pan nagrywać, to ta rozmowa się nie odbędzie.
– Rozumiem. W takim razie nie mam wyjścia…

——————

– Dzień dobry, nazywam się … …, dzwonię do pana z firmy Polkomtel.
– Dzień dobry.
– Dzwonię ponieważ posiadamy szczególną ofertę, ale zanim ją panu przedstawię chciałabym uprzedzić, że ta rozmowa jest nagrywana.
– W takim razie dziękuję.
– To znaczy, że nie chce pan wysłuchać szczególnie korzystnej oferty, którą przygotowaliśmy dla pana?
– Nie życzę sobie, aby ta rozmowa była nagrywana.
– Rejestrujemy rozmowy w trosce o dobro naszych klientów.
– Sądzę, że rejestrują państwo rozmowy w trosce o własne dobro.
– W takim razie chce pan wysłuchać oferty telefonu Motorola za 1 zł…
– Do widzenia.

————–

– Proszę pani, jeśli ktokolwiek nagrywa tę rozmowę, i jeśli ktokolwiek będzie jej słuchał, i będzie chciał zrobić cokolwiek dla dobra waszej firmy, nie mówiąc już o moim, to niech mnie posłucha. Mam dość waszych skomplikowanych promocji, w których sami się nie orientujecie, dość naciągania, dość drobnych druczków, regulaminów do wglądu na www, i waszego oczekiwania, że powiem TAK, które później odtworzycie mi z taśmy w sądzie. Nie chcę, bo nie wierzę, nie mam zaufania, bo zniszczyliście je wcześniej wy sami.

Geniuszu, przebrnij przez maturę

W radiu słuchałem rozmowy z przewodniczącym krajowej komisji maturalnej – przewodniczący czy jak się nazywa to stanowisko, wszystko jedno. Najciekawszy fragment rozmowy brzmiał mniej więcej:
– Drodzy państwo, nie spodziewajcie się, że egzamin maturalny wyłowi geniuszy.
– Jak to, dlaczego? – zdziwił się prowadzący.
– Jest to po prostu niemożliwe w tej skali egzaminu.
– To nie można stworzyć takiego egzaminu, żeby najwybitniejsi i najzdolniejsi otrzymali najlepsze wyniki?
 – Nie można przy tej ilości uczniów do przeegzaminowania. Wszystko, co staramy się robić, to aby ci najwybitniejsi nie otrzymali niższych ocen niż pozostali. I myślę, że w tym roku to nam się nie najgorzej udaje.

Pomijając już samą maturę – fascynujące jest to, że są jeszcze ludzie, którzy przyznają niedoskonałość rzeczy, które sam tworzą i za co są odpowiedzialni. W szkole uczono mnie, ze nie ma rozwiązań idealnych, że położenie punktu ciężkości na jeden aspekt spowoduje zaniedbanie innego. Tak przecież bardzo często bywa w życiu i my wszyscy o tym wiemy. A mimo wszystko tak często słuchamy bezkrytycznie, bez słowa protestu, "propagandy sukcesu" 😉

Duma i inspiracje

Tak sobie żartowałem, że powinienem przestać pisać bloga, a tymczasem biję rekordy, to już trzeci wpis dzisiaj. Tak, ta niekonsekwencja będzie miała swoją konsekwencję.

Już dawno miałem napisać – coś, o czym warto.

Babcia kupiła Sarze książeczkę – historie biblijne – na wyprzedaży – za jakieś pięć złotych czy coś takiego. Rzut oka i… Fascynująca perspektywa! Izraelici pod górą Synaj. Przerzucam strony – Izraelici przechodzą przez morze – widok, który wywołuje dreszcz. Widziałem nie tak mało rysunków tego momentu, ale w tym jest doniosłość chwili, strach, nadzieja, przywództwo, małość człowieka i wielkość tego, którego nie widać. Oglądam dalej – rysunki fascynujące, z rozmachem, choć w małej książeczce, przemyślane, zakomponowane nieruchome obrazy, które ożywają w oczach. Szukam nazwy rysownika. No tak. Marek Szyszko.

Justyna Kowalczyk. Niewiele mogę powiedzieć konkretnego o jej sukcesie, spotkałem go gdzieś mimochodem, na stronach przerzucanych przy okazji gazet. Wystarczyło.

Tomasz Wiech, reporter, znany mi głównie ze zdjęć w krakowskiej Wyborczej, zdobywca jednej z nagród World Press Photo. Jego zdjęcia, zwłaszcza te ostatnie (niekoniecznie te z dziennika), mają w sobie mniej z teatralności, a więcej z ludzkich uczuć.

Ci ludzie ucieszyli mnie bardzo. W ogólnym bałaganie, dżungli panującej wokół, organizacyjnej, politycznej beznadziei, wszechobecnym "ratuj się kto może", "wszystkie chwyty dozwolone"… Dziś znów przejechałem kilka ulic w centrum na rowerze, i znów nie mogłem się opędzić od myśli, że nazywanie "ścieżkami rowerowymi" tego, co tam jest, to produkt jakiejś paranoi. No dobrze, ale miało być o dumie i inspiracji, więc…  Są jednak ludzie, którzy robią coś dobrze! To fantastyczne! Po prostu  – fantastyczne.

NIK, szpitale i Bee Gees

Wkładałem właśnie bułki do opiekacza, kiedy spiker radiowy w tonie sensacyjno-radosnym opowiedział, jak Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła mnóstwo nieprawidłowości we wszystkich placówkach opieki zdrowotnej, które kontrolowała. No tak, kantują w szpitalach na potęgę, zresztą tak samo, jak wszędzie.

Zżymam się na to. Niby tylko informacja, ale w kontekście przeciętnego człowieka – to jasne oskarżenie, a nawet i osąd. Ale przecież NIK kontroluje w kontekście przestrzegania przepisów prawa, a nie w kontekście sprawiedliwości w ogóle. A te dwie rzeczy to dwie różne sprawy.

Zdemoralizowanie państwa, społeczeństwa, polega nie tylko na tym, że obywatele nie przestrzegają prawa, ale również na tym, co gorsze (!), że samo prawo jest źle stanowione. Czy może coś demoralizować skuteczniej, niż nieprzemyślane, prymitywne, działające na szkodę ludzi prawo? Przykłady tego mamy wciąż na każdym kroku.

Tak więc nietrudno przypuszczać, że sporo nieprawidłowości w owych szpitalach mogło wynikać nawet wprost z dążenia do ratowania zdrowia i życia ludzi – zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i rzeczywistością, ale wbrew głupim przepisom. Uff…

Grają teraz Bee Gees, i cofam się myślą do liceum, i do Darka, który posiadał może wszystkie nagrania tej grupy. Widzę upalne lato, bloki małomiasteczkowego osiedla wybudowanego na "XXX-lecie PRL". Czuję zapach rozgrzanego asfaltu, który pokrywał szkolne boisko do koszykówki. I my – gramy w tym zapachu, a ja, tam na tym asfalcie, słyszę w głowie Bee Gees.

Żaden biznes

Dziś odwiedziliśmy Sławka i Bogusię, oraz ich sześciomiesięcznego Pawełka. Oboje ich pamiętam z czasów, gdy wzrostem sięgali mi do pasa. Dziś są ludźmi, którzy inspirują mnie swoimi przemyśleniami. Ale co najważniejsze, w ich obecności czuję się bezpiecznie. Bo wiem, że żaden gest z ich strony, ani uśmiech, zainteresowanie, ani przede wszystkim zaproszenie, nie wiąże się z żadnym biznesem. Że za chwilę, ani jutro ani za tydzień nie padnie zdanie "czy mógłbyś coś dla mnie zrobić". Słowa, które zniszczyłyby przekonanie, że liczę się dla nich ja jako człowiek, z moimi uczuciami, myślami, osobowością. A nie jako maszynka do wykonywania zadań, która po wykorzystaniu zostaje odstawiona do kąta. Oczywiście do następnej okazji.

Zastanawiam się jak to możliwe, że ludzie, których oceniam na ponadprzeciętnie inteligentnych, stosują czasem tak grubymi nićmi szyte sposoby. Proste pochlebstwa, szantażyk, metoda "znikającej marchewki". Albo "na litość". Ile razy będzie skuteczna ta sama "litość"? A może to elementy "cichej gry", w rodzaju: ty wiesz i ja wiem, ja wiem że ty wiesz, ty wiesz że ja wiem…? Chyba jednak przeceniam. W reżyserii liczy się efekt, mniej ważne jakimi metodami osiągnięty.

To zgorzkniałe, wiem. Dlatego kończę już 😉

Wojny…

Dziś przechoruję w domu, o ile nie wezwie mnie pilny telefon.

Jednym okiem oglądam Planete, National Geographic i tym podobne kanały. Lądowanie w Normandii. Budowa Wału Atlantyckiego. Wał Atlantycki zwraca moją uwagę – kadry filmowe ukazują gigantyczne przedsięwzięcie – ogromne dźwigi, bunkry, działa, mnóstwo sprzętu nie tylko wojennego, zasieki, zaminowane wody. W ziemi zakopano ponad cztery miliony min. Zaglądam do Wikipedii. Ów Wał to "3862 kilometrów umocnień wzdłuż zachodnich wybrzeży Europy". Hitler rozpoczął prace w roku 1942, pod koniec 1943 roku rozszerzono umocnienia poza główne porty. Na początku 1944 roku dowódcą Wału został Rommel.

W dwa lata gigantyczna fortyfikacja została stworzona na tyle, że otrzymała dowódcę, czyli zaczęła funkcjonować.

Stopklatka. Znów – coś dotarło do mojej świadomości.

Nasze autostrady… Nasze Euro 2012… Nowe osiedla bez dróg dojazdowych… Brak miejc w przedszkolach… Znajoma sprzedaje działkę już drugi rok, do urzędu ciągle trzeba coś donieść…

Wojny nam trzeba? Wojny?