Cud pamięci

Ponad trzydzieści lat temu leżałem w pokoju mojej babci. Mama, wychodząc do pracy, zostawiała kilkumiesięczne niemowlę, wraz z pakietem pieluch, razem z babcią. Babcia w tym czasie chorowała, i z powodu żylaków musiała spędzać większość czasu w łóżku. Podobno leżeliśmy obok siebie, na szerokim tapczanie. Nie pamiętam tego, zresztą to nic dziwnego. Dopiero niedawno usłyszałem tę historię.

Niemowlę, którego świadomość jeszcze nie zaczęła się rodzić.

Dzisiaj byłem w szpitalu, przy babci. Lecz tym razem, to ona – ledwo patrząc (na mnie, nie na mnie?) – pogrążona w niezbadanej przestrzeni – już niepamięci? Nieświadomości? Ja, ludzka istota w sile mojego wieku – tak, jak ona, ponad trzydzieści lat temu. Patrzyła na mnie, i pewnie zastanawiała się nad moją przyszłością, tak jak ja dzisiaj myślę z oczekiwaniem o przyszłości mojej córki. Zobaczyła moją przyszłość. Widziała swoją prawnuczkę.

Dzisiaj – to ja mogę wspomnieć jej przeszłość, ona już tego nie zrobi.

Role w życiu zmieniają się. Człowiek wyłania się z nieopisanej otchłani i pogrąża się w niej z powrotem. Na co przeznaczy tych kilkadziesiąt lat swojej świadomości…?

Serce zaczyna mocno walić, gdy wspomnę te gorące lata, zapach topniejącego śniegu i odmarzającej ziemi, woń powietrza z halnego wiatru, eksplozję wiosny, z nieokiełznaną radością szturmującej ziemię, nie przejmującej się tym, że wraz z żółknącymi, czerwieniącymi i opadającymi liśćmi jesieni wróci tam, skąd przyszła. Serce bije gdy wspominam ją, babcię, nieodłączną część moich najpiękniejszych wspomnień, część mnie samego. Rozpoznaję w sobie te same ruchy ręki, to jej godne zamyślenie, które próbowałem naśladować. Gest pozostał ten sam, gdy ręka zrywa się nagle. Z zamyślenia – tylko nikły ślad w wyrazie brwi – jedynej chyba części twarzy, która pozostała taka, jak dawniej. Teraz – walczą, poprzez kurtynę morfiny, z bólem.

Pozostaje nadzieja, że to, co przeżyliśmy, skarby, które zachowaliśmy w pamięci, wszystko, co spotkaliśmy i czego nauczyło nas życie – nie było bez sensu.

Raj – nie raj

Przypominam sobie mój ostatni wpis o raju… Zamieszczony po północy, już popołudniu zmienił swoją barwę na ciemniejszą. Do szpitala odjechała bardzo osłabiona babcia, wywieziona z domu na wózku inwalidzkim, przez wąski przedpokój i korytarz domu wypudowanego po staroświecku. Przez zakurzone podwórko dotarła do samochodu, gdzie powoli usiadła na fotelu. Nie mogłem przestać myśleć o tym, że dużym prawdopodobieństwem jest to jej ostatnia podróż i że nie wróci. Nie wróci do tych progów, w których stawała w upalne lato, wychylając głowę przez ganek i wołając nas na obiad – w dwusylabowych słowach, z których pierwsza – brzmiała nisko, zaś druga wspinała się w swojej tonacji tak wysoko, na ile babcia mogła jeszcze krzyczeć: Pio—truś!, Krzy—siu! Kryliśmy się w jaśminach, krzakach agrestu, pomiędzy wysokimi wtedy jabłoniami, rzucającymi rozległy cień na najbliższą domu część ogrodu, tuż za stodołą.

Energiczna i zawsze z dystynkcją, godnością, nawet kiedy stawiała nas do klęczenia po kątach, albo przykładała "dopolonych" chłopaków ścierką po plecach. Protestowaliśmy, gdy zabolało, ale w gruncie rzeczy miała rację.

Tę godność widać do ostatnich chwil. Osłabiona, próbowała ukryć przede mną chwile swojej niedyspozycji, niepamięci. Jeszcze niedawno w konspiracji przynosiłem jej lody, których podobno nie powinna jeść… z których się cieszyła. To babcia w dużej części wychowała mnie. Pamiętam te lekcje, w zasadzie wykłady o życiu, których udzielała, gdy przychodziliśmy (mój kuzyn i ja) na posiłki. Gotowała dla całego domu, przez 15 lat mojego życia. W jej kuchni spotykaliśmy się wszyscy – dziesięć osób, trzy rodziny. Codziennie te same garnki, fajerki na węglowym piecu, skwierczące pod kołyszącą się pokrywką ziemniaki (nie było szybkowarów). Nie wolno było się bawić pogrzebaczem w popielniku, choć czekały tam na nas czerwieniące się drobniutkie węgle. Nawet gdy narzekała na ciężar życia, nieposłusznych chłopaków, nie traciła dystynkcji i godności.

Nie straciła jej również odjeżdżając do szpitala. Uśmiechała się machając ręką, nagle ożywiona, do gromadki dzieci, wnuków i ich rodzin, do prawnuczki. Kilka godzin wcześniej spotkałem ją na ganku – miała smutną i zmęczoną twarz. Kiedy spojrzałem jej w oczy usmiechnęła się z wysiłkiem, ale nie sztucznie. Powidziała – idź do swojej pracy…

Babcia była moim przyjacielem, choć jako dziecko skarżyła na nas rodzicom powracającym z pracy. Miałem jej to za złe tyle razy – skoro sama nas ukarała i okrzyczała, to dlaczego nie mogła już tego zachować dla siebie? Dostawaliśmy burę dwa razy za to samo.

A jednak potrafiła stworzyć coś z konspiracji wokół naszych kontaktów. Potrafiła zadać jedno dyskretne pytanie na temat poznanej dziewczyny czy innej osobistej rzeczy, i zyskując zapewnienie, że jest dobrze, nie wracała już więcej do tego tematu.

Teraz jest w szpitalu, miejscu tak dla niej obcym. Nie rozpoznaje miejsca, nie wie do końca, co się z nią dzieje. Jednak podpisała zgodę na operację i wiem, że zrobiła to ze świadomością. Przygotowywała się do tych chwil wiele lat wcześniej. Wiem o tym, zauważałem. Znów niewielkie szanse, że zobaczymy ją z powrotem w domu, ale czy o to chodzi…? Ona odchodzi i… odejdzie.

Wracam do dzieciństwa

Byłem dzisiaj z córką na spacerze, dość dużą część drogi niosłem na ramieniu, tocząc przed sobą wózek. Przydałaby się trzecia ręka. Ale nie o tym…

Mam okazję lepiej zrozumieć samego siebie. Sara jest w tych samych miejscach, w których ja obijałem kolana, biłem się z dziećmi sąsiadów, ukrywałem w krzakach agrestów i zerkałem na zakazany teren poza ogrodzeniem. Teraz, gdy próbuje robić zdjęcia, to zastanawiam się, dlaczego nie pociągają mnie ładne, kolorowe kompozycje, eleganckie układy elementów… Moje dzieciństwo to rozsypany żwir na powórku, dziury na socjalistycznej drodze, nieskoszona trawa w ogrodzie… Patrzyłem na to wiele lat, to ciągnie mnie nostalgią.

Przeżywam na nowo swoje dzieciństwo, próbuję sięgnąć do wspomnień, ale już nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia, czy rzeczywiście coś pamiętam – nawet nie wiem z jakiego okresu życia… Pamiętam na pewno jedno z wydarzeń – lament wychowującej nas pod nieobecność rodziców babci… Siedziałem przy stole w specjalnym dla dzieci krzesełku, jadłem z miski. W pewnym momencie – babcia załamała ręce, a ja nie wiedziałem o co chodzi. Po latach powiedziano mi, że miskę ze słodzoną śmietaną włożyłem sobie na głowę.

Jednego jestem pewien – dzieciństwo miałem wspaniałe. I teraz trzymając maleństwo na piersi próbuję wyobrazić sobie samego siebie – na jej miejscu. Nieświadomość rąk, nóg, całego ciała, jakieś obrazy, które niewiele mają wspólnego z tym, co ja widzę i rozumiem. I morze uczuć. Smutku, rozpaczy, samotności, ale przede wszystkim – ciepła, bezpieczeństwa, ciekawości, zainteresowania.

Dzisiaj moi rodzice zwrócili uwagę, że Sara rzeczywiście przygląda się szczególnie czemuś, co widzi po raz pierwszy… Wczoraj próbowałem opisać moje wrażenie, kiedy na nią wtedy patrzę… Ale chyba nie do końca mi się udało. To nie tylko fascynacja, to raczej jakby pobożne poszanowanie nowego zjawiska… Wiem, że przesadzam z tymi interpretacjami, ale tak chciałbym, żeby zachowała czystą ciekawość świata… Ja ją zachowałem do teraz, choć potrafię być również zachowawczy i niechętny… Ale – tajemnica – pociąga, nadaje życiu sens jej zgłębienia, zrozumienia czegoś jeszcze… Tajemnicą ciągle dla nas jest ON, choć przecież tak blisko, jakby za cienką ścianką…

Historia dzieje się, teraz, i jestem pewien, że będę ją wspominał…

Dotykać muzyką

Przypominam sobie niedzielny koncert… Śpiewaliśmy i graliśmy w pięknej sali, a ja wracałem myślą do czasów, kiedy zaczynałem dopiero czuć się tak dobrze na klawiaturze, że mogłem już próbować zagrać to, co czułem. To niesamowite móc wyrazić na instrumencie te drgnienia uczuć, zmiany nastrojów, te rozpędy i hamowania, wnoszenia i opadania, zatrzymania… Gdy obok znajdzie się ktoś drugi, kto czuje podobnie jak ja, to można odnieść wrażenie, że poprzez instrumenty dotykamy się gdzieś wewnątrz, w mózgu, albo raczej na sobie dotąd znajomych terenach, który istnieją w naszych głowach. Te spotkania to odnajdywanie siebie nawzajem, którego nie można doświadczyć w normalnym życiu, z trudnością możnaby odnaleźć je – w erotycznym związku, w którym tak wiele rzeczy przeszkadza i który tak bardzo narażony jest na spłycenie i chybienie celu.

Niestety, a może na szczęście, mój styl życia to nie wolny zawód, nie zmagania z własną duszą, uczuciami, nie stresy i rytm koncertów, albo wegetacja od jednej fuchy do następnej. Może mój styl życia to mocniejsze stąpanie po ziemi, co ma oczywiście swoje dobre strony. Przede wszystkim więcej spokoju, mniej targania duszy, walki w rankingu artystycznym, przekonywania samego siebie o tym, na ile jestem dobry itd., z drugiej strony – próba ochrony tej wewnętrznej delikaności, która właśnie pozwala na tworzenie czegoś sensowenego.

A jednak sztuka to piękno, coś nieuchwytnego, co tak pociąga, aby mu służyć. A z drugiej strony – bezlitośnie wykorzystuje, łudzi, że kiedyś uda się dojść do ideału i z nią się zespolić. Nieprawda.

Niech wszystkie dobre myśli….

…towarzyszą Tobie, nowa istoto, która ujrzałaś dzień dzisiaj o 17:30…

Dziś przyszła na świat Julka, córka moich przyjaciół… oczekiwana, przyjęta… Wracam myślą do chwili, kiedy zobaczyłem moją – wtedy jeszcze bezimienną… i wyobrażam sobie tego ojca, który dzisiaj zobaczył swoją córkę. Powracam myślą też wcześniej, do czasu kiedy narodziny dzieci moich innych przyjaciół i znajomych nie robiły na mnie wrażenia…

Zanim zdecydowaliśmy, że powołamy do życia istotę, zastanawiałem się wiele razy, czy ja miałbym jej coś do przekazania. Wątpiłem. Teraz myślę, że wystarczy jej pokazać świat, który, patrząc z mojego punktu widzenia, jest piękny. Przekazać wiarę w piękno, a ona może go uczynić doskonałym.

Znów dotykając czegoś niedotykalnego.

Zegar

Jest 2:18 w nocy, wieszam pranie… Słyszę tykanie staroświeckiego zegara z kukułką, który rodzice powiesili sobie na kortarzu, piętro niżej. Przypominam sobie te chwile, gdy mając kilka lat leżałem w środku bezsennej nocy. Nieznane jeszcze wtedy odgłosy rozlegały się w ciszy, zmieszane z półsnem, wzbudzały strach, ale i ciekawość. Przypominam sobie, jak odkrywałem, co one oznaczają. To tak, jak dziecko słyszy i czasem powtarza na pamięć jakieś zwroty, ale w pewnym momencie rozumie wreszcie, co to za wyrazy i co znaczą…

W nocy – głos spuszczanej wody, głos włączającej się w kuchni lodówki… Nieznane, tajemnicze. Nad nimi górował głos zegara. W ciszy wydawał się kroczącym ogromem, a zwykłe za dnia – tykanie po prostu: tyk, tyk… – w ciszy nocnej przeradzało się w grzechoczącą maszynerię – tak były wtedy słyszalne te trybiki i sprężynki, zamknięte w środku, pociągające jedne drugie. Kiedyś na zegar w sypialni nałożył się drugi, z pokoju gościnnego, tworząc symfonię uzupełniających się głosów…

34 rocznica…

… ślubu moich rodziców. Z życzeniami byłem tylko ja, Ioana – ciągle przy małej.
– Już trzydzieści cztery lata razem się mordujemy – powiedziała mama. Nie mordują się razem, wiem to dobrze.
– A trwało jakby trzy i pół miesiąca – dodał tata.
I to właśnie czasem wydaje mi się przerażające. Ale może właśnie dlatego, że dla nas zawsze jest "teraz". Liczy się to, co teraz. Jeśli teraz zrobisz to, co do ciebie należy, nie musisz martwić się o jutro. Jutro to też teraz. I przeszłość też. Zapachy jaśminu, który rośnie w tym samym miejscu od trzydziestu lat. Rozbite kolana…

Nadejdzie

Już dzisiaj spodziewam się powrotu mojej pani, i jednocześnie przybycia tej trzeciej – całkiem nowej w naszym domu. Kiedy podczas dnia myślałem o tym wydarzeniu, to przychodziły mi do głowy różne porównania, skojarzenia. Miałem nadzieję, że zatrzymam je w pamięci, żeby je Wam opisać. Ale teraz – nic…. zresztą o tej porze próbuję jeszcze w domu poukładać i uporządkować co się da, przygotować do sprzątania odkurzaczem, które planuję rano.

Nie będzie tak łatwo umieścić jeszcze jednego człowieka w naszym małym mieszkaniu, w którym największym pomieszczeniem jest… kuchnia 😉 Tak jakoś wypadło, zresztą dla mnie nic dziwnego – od dzieciństwa dzienne życie toczyło się w kuchni. To w kuchni, prawie trzydzieści lat temu, podczas dnia, szumiały ziemniaki, gotowane przez babcię na kaflowym piecu. Babcia była w domu od zawsze… W ogóle 'nasz’ dom to oddzielna opowieść. Może na kiedy indziej…

Przekonywałem babcię, że będzie jej dane zobaczyć prawnuka, i udało się tego dotrzymać. Ona, dzisiaj, już w niewielkim stopniu przypomina tę aktywną, trzymającą w porządku i karmiącą trzyrodzinny dom osobę… Ale najfajniejsze jest to, że można z nią ciągle pożartować, choć miejsca, daty i osoby zacierają się w jej świadomości.

Idę jeszcze coś zrobić, zanim owinę się kołdrą… Jutro to już dziś, to już dziś się zdarzy – przekroczy próg, choć jeszcze nieświadoma, nierozpoznająca… Zostanie otoczona tą aurą, tym zapachem, którego nigdy nie będzie czuć, tak, jak nie czuje się zapachu własnego rodzinnego domu. Przynajmniej ja nigdy nie czułem, za to pamiętam zapachy wielu domów. Ona będzie otoczona wszystkim, co trwa tutaj od lat. Muzyką, ciszą, hałasem przejeżdżających samochodów, szczekaniem psów, bakteriami i pyłkami, sposobem wysławiania, myślenia, radościami, lękami, kompleksami, zwycięstwami. Przesiąknie.

Często ostatnio myślę, że przeznaczeniem człowieka jest przejść pewną drogę… Jednym z jej etapów jest udział w stworzeniu istoty. To część, którą Bóg dał człowiekowi – na podobieństwo swoje. Stworzenie czegoś, co nie będzie ślepo posłuszne, ale niezależne, nieprzewidywalne, i co zarazem sprowadzi kłopoty i troski, podobnie jak my ludzie przysparzamy ciągle trosk Bogu. Dzieci – tak coraz mniej popularny, choć stary jak świat, a przez to nieoryginalny i wydający się nieciekawym – element ludzkiego życia. O wiele ciekawszym może wydawać się pięcie po szczeblach służbowej, finansowej kariery, niż właśnie – kariera spokojnego człowieka, który jak miliony innych, codziennie i bez rozgłosu, pracuje nad nowym istnieniem. Ale czy to ostatnie może równać się ze stworzeniem programu komputerowego, namalowaniem obrazu, który zyska sławę, albo wspięciem firmy na wyżyny sukcesu? Jeszcze nie wiem… Na razie wydaje mi się, że nie…

Kończę – już naprawdę…

Oczekiwanie

Trzecia nad ranem. Kiedy wracając z pracy zbliżałem się do bramy, spojrzałem odruchowo na okna. Uśmiechnąłem się do siebie – przecież nikt tam na mnie nie czeka.

Zapewne mniej niż dwanaście godzin dzieli mnie od spotkania trzeciego członka naszej rodziny.

Ciekawy jest ten mój spokój, to chyba najszczęśliwszy stan – spokojne oczekiwanie. Zdarza się tak rzadko… Pamiętam z dzieciństwa bezsenne noce, z próżnym oczekiwaniem snu, gdy nazajutrz czekała wyprawa w nowe miejsca z nowymi przygodami. Pamiętam irytację i znużenie, gdy czeka się na coś, czego nie można od razu otrzymać. Ale tym razem – jest to jedno z najlepszych uczuć. Nie za bardzo wiem, skąd się bierze, skąd ten spokój, i choć nawet niepewność, to jednak jest w niej więcej powstrzymania, zadumy, zastanowienia. Chciałbym móc włożyć ten stan do pudełka i móc wyciągnąć wtedy, gdy byłby mi balsamem dla mojej duszy.

Nasze (Ioany i moje) życie zmieni się z pewnością od jutra (a w zasadzie od dziś), cokolwiek się stanie. Tego jednego można być pewnym. Pewność – ach, jakie to piękne uczucie!

Nowe Nieznane, fascynujące, coś, zanim się stanie. Nieznana przyszłość, ale jednak naładowana dobrą nadzieją. W miarę, jak poznajemy coraz więcej, to wydaje się, że coraz mniej jest rzeczy, które potrafią zafascynować, dać ten zastrzyk hormonów szczęścia. Ale to nieprawda. Stare, dawne przyjemności i fascynacje powracają, łączą się z nowymi, tworząc niepowtarzalną i upajającą miksturę.

W samotności jest coś fascynującego, skupienie się na sobie, odkrywanie stanów, myśli, które można przelać na papier, albo stworzyć coś. Wsłuchiwanie się w siebie i stwarzanie tego, co z wewnątrz wypływa. Doskonalenie. Fascynujące uczucie tworzenia, tylko czasem odbiorców brak.

W byciu z drugim człowiekiem jest coś fascynującego. To coś, co ściąga na ziemię, do natarczywej rzeczywistości, od której nie można uciec. Ale z którą zmagania kształtują i zmieniają mnie, zmuszają mnie, wymagają ode mnie. To wydaje się męczące, ale po latach… przynosi nieocenione efekty. Bycie z kimś to też ból tego, że nie można się do końca zjednoczyć. To świadomość czyjejś obecności, która zwalnia moje myśli, poczynania, ogranicza, ponieważ jest w innej skórze, z którą trzeba kontaktować się topornymi słowami. Z drugiej strony – ta obecność daje coś, czego bez niej natarczywie brak. Obecność kogoś to też ciągłe odkrywanie czegoś nowego. Po latach siedmiu przedwczoraj znowu miałem wrażenie, że tak dobrze, jak ostatnio, nie rozumieliśmy się jeszcze nigdy…

Uzależnienie – prawdziwy kontakt z drugim człowiekiem zaczyna się dopiero wtedy, gdy pojawia się uzależnienie, oczekiwanie. To wyzwanie.

Czekam… na maleństwo. Uzależni mnie. Sam się o to będę starał.

„Działania zabronione”

Na wstępie zaznaczam – jeśli ktoś w ogóle czyta ten tekst – że pisząc w drugiej osobie liczby pojedynczej mam na myśli nie Was, ewentualnych bądź przypadkowych Czytelników, ale samego siebie. Przemawianie do siebie poprzez "Ty" to jeden ze sposobów prowadzenia dialogu z samym sobą. Jeśli już do niego dochodzi, to nie jest źle – znaczy, że udaje się choć trochę zdystansować do siebie 😉 A dystans do samego siebie to jak wysunięcie peryskopu z łodzi podwodnej ponad powierzchnię wody, w celu zorientowania się w sytuacji. To jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie znam w stosunkach z samym sobą.

Fizycy zajmujący się badaniem cząstek elementarnych, poszukują tzw. działań zabronionych. Działanie zabronione to zjawisko, które nie powinno się zdarzyć według obowiązujących aktualnie teorii. A jednak czasem działanie zabronione zostanie zaobserwowane. Np. z jednej cząstki powstanie inna, która według teorii nie powinna powstać. Odkrycie działania zabronionego to krok naprzód, krok do podważenia dotychczas wyznawanych teorii, krok do poszerzenia wiedzy, lepszego poznania naszego świata.

Jeśli robisz w życiu rzeczy szalone, to poszukujesz takich "działań zabronionych". Robisz coś wbrew radom przyjaciół, znajomych, rodziny. Wcale nie zachęcam do czystego szaleństwa. Ale zachęcam do "szaleństwa kontrolowanego".

Szaleństwo kontrolowane to szaleństwo na bezpiecznym terenie, jak na przykład ślizganie się samochodem w środku wielkiego placu. Szaleństwo kontrolowane to również szaleństwo osiągane "krok po kroku". Robiąc jeden krok sprawdzasz, jakie na nowym terenie panują zasady, gdzie jest on niebezpieczny, a gdzie można postawić nogę bez obawy o załamanie się gruntu.

Tak więc w podejmowaniu "działań zabronionych" chodzi o to, żeby próbować robić rzeczy, które w umysłach Twoich bliskich jawią się jako idiotyczne, bezsensowne, i również oczywiście – niebezpieczne. Nie chodzi w tym wszystkim o działanie na przekór dla zasady, ale o działanie, które poprowadzi Cię do większej wiedzy, umiejętności i świadomości. Z czasem stwierdzisz, że niektóre z rzeczy, które ogóie uważane są za głupotę, są bardzo ciekawe i rozwijające. Np. chodzenie po cienkiej linie również podlega zasadom fizyki i wcale nie jest czystym szaleństwem. Jeśli tylko potrafisz ocenić, wyczuć i zachować margines błędu.

Jeszcze jedno – nie chwal się swoimi szaleństwami. Ze wszystkich poszukiwań "działań zabronionych" to właśnie pycha przynosi najawięcej szkody i sprowadza nieszczęście. Powstrzymaj swój język i chęć zaimponowania. Inni i tak nie zrozumieją, w najlepszym przypadku wezmą Cię za wariata albo szpanera. Lepiej jest czekać na swoje pięć minut, w których tak po prostu, ni stąd ni zowąd, komuś pomożesz, załatwisz sprawę wydającą się niemożliwą do załatwienia, albo wybrniesz z sytuacji, która wydaje się bez wyjścia. I to wystarczy 🙂