Ekscytacja

Sposób na przeżycie to uciekać od ekscytacji. To męczące uczucie. Zdolność do zapadania w "uskrzydlenie" (wg Daniela Golemana) jest cudowna, ale też cudownie wykańcza. Siły to jak kanister paliwa, który w pewnym momencie pustoszeje. Od tego nie można się wykręcić. Po prostu – nie ma! "Nie wiem, nie pamiętam, nie widzę, nie rozumiem". Co gorsza – "nie mogę się ruszyć, stanąć na nogach". Jedyne co pomaga, to sen, ewentualnie – bezmyślne gapienie się w sufit, w jakąś nic nie znaczący szczegół.

Kiedy ogarnia mnie chęć do pracy, siadam w kącie i czekam, aż mi przejdzie. Do niedawna to zdanie świadczyło o lekceważącym stosunku do pracy. Lecz teraz wiem, że to sposób na przetrwanie. Bo ja mogę dokładnie wyliczyć, ile energii zabiera mi każda czynność, i kiedy ta energia się kończy. Jak w samochodzie, w którym zabrakło benzyny, i on staje w szczerym polu, nie bacząc na błagania ani przekleństwa kierowcy.

Drogi Krzysztofie, nauczyłeś mnie wielu rzeczy, ostatnia, którą próbowałeś mi wtłoczyć, to selekcja zadań, w które się pakuję. Reżyseria to eliminacja pomysłów – ile razy trzeba paść, aby zrozumieć, że to jedyna droga…

Drogi Michael’u – rozumiem Twoją powolność, spokój, jakbyś nigdzie się nigdy nie spieszył. Twoją ignorancję wręcz, chłód, i wydawałoby się – brak litości. Dziesiątki lat menadżerowania wyrobiły w Tobie ten odruch, pozwalający Ci przetrwać.

Przez tyle lat uczenia się, jak pracować solidnie, przychodzi czas na szkołę olewajstwa. Jeśli coś da się zrobić lewą ręką, dlaczego angażować prawą? Jeśli coś można zrobić bezmyślnie, po co angażować mózg? Już najbardziej dają w kość uczucia. Większość spraw – załatwiać bez serca, by pozostało ono na te najważniejsze. Ktoś z Was to u siebie poznaje?

—–

A teraz coś na koniec.

Córka, zainspirowana moją pracą zamieszczoną w poprzednim wpisie, poszła tym torem. "Narysowałam to w przedszkolu" – przybiegła ze śmiechem. Dowcip. Zrobiła mi dowcip. Beniamin robi podobnie, dzieciaki żartują sobie czasem ze mnie, a ja zastanawiam się, kto ich tego nauczył… (?)

Codzienność

Wieczorne rozmyślania przy zlewie.

Kładąc się spać pozostawiam kotwicę – jedną dobrą myśl, której mogę się uchwycić by powstać. Jeśli któregoś dnia jej zabraknie, jeśli zapomnę, przez niedbalstwo, niefrasobliwość, jeśli nie będzie mi się chciało podjąć tego ostatniego przed snem wysiłku – następnego dnia po prostu się nie obudzę.

Brnę, brniesz, brniemy

Zamknięty w czterech ścianach samochodu, z zamazanymi bocznymi szybami, jedyny kierunek – naprzód. W ciemności rząd czerwonych guziczków, to światełka, przypominające maliny w gęstwinie maliniaka, gdzie panował półmrok nawet w najbardziej słoneczne i gorące dni lata. Guziczki tasują się, pną i opadają w dół wraz z falowaniem szosy, ale tak naprawdę – tkwią w rzędzie, związane i spięte w naszyjnik, z którego nie uda im się wyrwać.

Ale tu nie lato, na zewnątrz – ostry eter, napastliwy, srogi, kolczasty. Tam tumany żarłocznych, solnych iskierek, jak wiatr słoneczny, ten z ciemnej próżni, zabójczy. Brnę przez, brniemy my, potulne, posłuszne, apatyczne koraliki naszyjnika, brniemy po kolana, po pas, ze zgasłym wzrokiem i zastygłymi tępo ustami, w automatycznych ruchach, zaprawionych przez lata i codzienność… Byle dobrnąć do domu.

Noworoczne

Noworoczne nabożeństwo w naszym zborze. Powiedziałem sobie, że nie dam się "wtopić" podczas składania życzeń – kilka słów, najwyżej dwa zdania, raz dwa i po sprawie.

To pensjonariusze domu spokojnej starości. Twarze przeorane, gdy podchodzę do nich, ożywają, zmartwychwstała na chwilę siła iskrzy w poblakłych źrenicach.

Oto kobieta; kilka lat temu, będąc w dobrej kondycji, przeszła wylew, paraliż. Wróciła, siedzi na wózku. Jak moja babcia, ma dystynkcję, przy podejściu – zrywa się do przodu, wyciąga rękę tak, jak widziałem to na kursach komunikacji – z dłonią otwartą ku górze. Dziecko mogłoby się wystraszyć jej twarzy i głosu, który od tamtego czasu bełkocze w dźwięku, lecz nie w sensie słów, pełnych poruszenia i starannych myśli.

Albo ona. Wstaje, żeby podać rękę, podnosi ją razem z łokciem i ramieniem, nie może inaczej. Do Domu przyjechała na wózku, dzięki rehabilitacji już od kilku lat chodzi samodzielnie. Jej delikatna skóra opina nieforemną, kiedyś piękną twarz, miękki głos z historycznym dziś tylnojęzykowym "ł" jest cichy i melodyjny, choć rwie się między słowami.

On, jeszcze dwa miesiące temu zabierał głos, był inni niż reszta, ofukiwał nas czasem i miewał rację, jakby mój brat – dostrzegał wielostronność tego świata. Dziś przejście krótkim korytarzem zajmuje mu dwadzieścia minut, teraz siedzi wpatrzony, z ustami w grymasie zastygłym niczym w drodze do uśmiechu.

Przeżycia, uczucia, które dawno temu spękały ich twarze, giną w nigdy już dla mnie nie poznanej historii. Nieznane, zapadła tajemnica. Znów. Było, a nie jest, zostawiło ślad; czy komuś będzie służyć…

Życzenia. Żadne "zdrowia, szczęścia, pomyślności". Tym, którzy jeszcze chodzą – żebyś jak najdłużej chodził. Kto na wózku – byś jeszcze mógł jeździć. Uśmiechającym – nadal uśmiechu, pogodnym – jak najdłużej spokoju… I w ciszy godnego dobrnięcia do końca. Życzenia ponad miarę… Nie życzy się zmian na lepsze, raczej nikt się ich nie spodziewa…

Dałem się wtopić.

Grzech

Popełniam grzech pośpiechu, powierzchowności, zdawkowości, nawet zaniedbania wobec tych najbliższych, których kocham, bardzo cenię, z którymi chciałbym być. Co więcej, jest to grzech prawie w stu procentach świadomy…

Zbrodnia!

Czyjeś najlepsze słowa, gesty, całe akapity napisane w liście – przechodzą, przebiegają niezidentyfikowane, nierozpoznane, w nicość. 

Trochę przyziemnej matematyki

Napiszę, choć może to być odebrane jako wylewanie żalów, dowód kompleksów, utyskiwanie na własne wyimaginowane ubóstwo – wszystko mi jedno.

Z Beniaminem odwiedziliśmy miejsce pracy mojego taty. Sprzedają tam Fiaty. Na szybie salonu – tabelka z cenami (podobno niesamowicie atrakcyjnymi). Najniższa z nich to 32 tysiące z ogonem. Prosta kalkulacja – gdybym chciał kupić ten najtańszy, to musiałbym przez prawie trzy lata odkładać tysiąc złotych miesięcznie. Trzeba uwzględnić ubezpieczenie, koszt przeglądów, zapewne – montażu instalacji gazowej, bo jazda na benzynie wydaje mi się nierealna finansowo. Ale zacznijmy od początku – nie jestem w stanie odłożyć tysiąca miesięcznie. Zresztą, samochód to nie jedyna rzecz, na którą musimy odkładać. Nie biorę już pod uwagę kredytu, gdyż każdy z nich to jeszcze większe koszty.

A może nie umiem kalkulować. Może jednak jakoś się to robi, jakoś miesza tymi kredytami, coś tam kombinuje i jakoś się kupuje te auta, domy i tak dalej. Nie mam nad głową żadnych zobowiązań, ale chyba mógłbym żyć z myślą, że jeszcze 20-30 lat spłat… Mógłbym, ale nie muszę, na razie, i nie widzę sensu.

Patrzę na cenę Bravy, prezentowana w salonie wersja, po uwzględnieniu rabatu, to pięćdziesiąt osiem tysięcy. Wsiadam… Ładne, nowe, ale bardzo przeciętne auto. A tam, za szybami salonu, stoi moja szesnastoletnia kolubryna, warta dokładnie dziesięć razy mniej, wyglądająca archaicznie, ale bijąca na głowę tę "nówkę" pod względem prowadzenia się, stylu jazdy, osiągów, niewielkich cen serwisu i części…

Czuję, że to nie najgorszy przykład tego, jak nasz świat jest ułożony. Coś tutaj stoi na głowie, ale na szczęście dla mnie i innych, którzy nie mają za dużo pieniędzy. To tak, jak znajomy powiedział – chciałem się zapisać na kurs fotograficzny za osiem tysięcy złotych. A ja mówię: przeszukaj Youtube, portale fotograficzne, przejdź się do dobrej księgarni i wynotuj nazwiska, a potem wpisz w google. Okaże się, że np. w Tarnowie jest za darmo spotkanie z polskim fotografem z elity, że w ramach Miesiąca Fotografii będziesz na wykładzie Martina Parra, światowego guru fotoreportażu. I sam sobie zrobisz lepszy kurs, za cenę biletu na autobus.

E-robactwo dzień dobry!

W piątek wieczorem, gdy chciałem wejść na mój blog patrz.kubic.info, ukazała się strona z czerwoną tarczą informującą, że ten adres, czyli mój blog, moja strona(!), rozsiewa szkodliwe oprogramowanie. Nie ma większego ciosu dla właściciela, autora i programisty w jednej osobie. Gdyby było nas trzech, ten cios nie byłby tak dotkliwy, niestety, musiałem przyjąć go sam.

Internetowe recepty w takich sytuacjach radzą w pierwszym punkcie, spokój. Czy nie mogliby radzić na wstępie czegoś, co da się zrealizować?

Dwa dni pełne myślenia i prób, Sherlock Holmes z puszką piwa w ręce śledzi daty i nazwy plików, zagląda im środka… Dziś rano – jest! Obca, wstrętna, obrzydliwa  instrukcja dopisana na samym początku pliku konfiguracyjnego.

Na szczęście jest już po problemie. Ale – na razie – bo nie jest jasne, dlaczego e-robak dodał paskudny kod do pliku, który przecież tkwi za ścianą zabezpieczeń. Gdzieś tam jest dziura, wyłom, jedna ruszająca się cegła, przez którą – lezą…

Samotne ściany

Usypiam wśród chłodnych ścian, jesienne podmuchy przeciskają się przez uchylone okna. Naprawdę chłód, naprawdę zimno. Ciszy nie wypełniają oddechy jak zawsze, od kilku dni te ściany są puste. Puste!! Sypialnia – na końcu naszego mieszkalnego labiryntu. Wcześniej jest pokój przejściowy, przedpokój, na prawo kuchnia, na wprost łazienka, na lewo wnęka z komputerem i korkową tablicą, na której mnóstwo kartek, przypiętych jedna na drugiej. Na drugim końcu mieszkania pusty pokój od strony podwórka.

Chłód hula w naszym małym labiryncie, ja na jego końcu, w ciemności, przykryty kołdrą, naciągam małą poduszkę na głowę – zimno. Jak pierwotny człowiek w jaskini. Gdyby nie Wy, nie potrzebowałbym tych ścian, kuchni, przedpokoju, drugiego pokoju. Mógłbym mieszkać w samochodzie, w lichym pokoju, gdziekolwiek. Skoro Was nie ma, tych małych nóżek tupoczących, i czarnych włosów wypływających spomiędzy pościeli, które zwykle bywały obok mnie, w ciemności.
 

Dalej podły

(korespondencja cd.)

Jesteśmy źli dla drugich – wszyscy. Tak, to jest prawda… To wynika często z wewnętrznego buntu: "dlaczego ja mam ulegać, rezygnować, brać na siebie……"

Rozważam, że momenty gdy się wyluzowujemy i odpoczywamy psychicznie, to te samolubne ucieczki i zamknięcie dla innych.

Nie mam dobrego dnia na precyzowanie myśli – w pracy trzy duże problemy i nic do przodu – ot życie, a tu uśmiechnięta żona i zbliżający się weekend.

Chyba nie jestem normalny, bo normalny facet by się po prostu opił :-)))