Najszczęśliwszy

Kasiu i Krzyśku

Wasze dwa tak różne, ale obydwa krzepiące mnie komentarze…

Kasiu, chciałbym odpowiedzieć na Twoje pytania, ale trudno mi Cię nasycić 😉 Beniamin jest niecałe dwa tygodnie w domu, dopiero. Oceniam, że jest dużo bardziej wrażliwy niż Sara w jego wieku. Kiedy przyszedł do domu wydawał mi się ogromnie zalękniony.

Trudno powiedzieć jak Sara go przyjęła, bo to dopiero początek przecież. Lubi Beniamina, pamięta o nim, głaszcze go, ale nie ciągnie jej do niego zbytnio. Sara powiedziała raz, że denerwuje ją jego płacz. Powiedziałem, że mnie też denerwuje. Wtedy wszyscy byliśmy trochę przybici, bo chłopak płakał rozdzierająco, trudno było go uśpić, trudno było to zrozumieć.

Sarze brak kontaktu z mamą, objawia się to tym, że czasem po prostu rosną jej łzy w oczach. Kiedy pytam: "chcesz do mamy?" ona kiwa głową i płacze. Ale dzięki tej sytuacji Sara i ja zbliżyliśmy się do siebie, Sara ma też swoje koleżanki-kuzynki, z którymi dużo się bawi. W pogotowiu jest ulubiona babcia. Nigdy bym nie przypuszczał, że z trzyletnim dzieckiem można prowadzić poważne rozmowy na argumenty, przekonywać je, otwierać już przed nim pewne abstrakcyjne mechanizmy z życia ludzi.

Jak to jest mieć chłopaka…? Nie wiem jeszcze. Na razie pozostają mi marzenia o tym, kiedy będzie duży. Jaki będzie? Czy większość chłopców jest taka zalękniona na początku? Próbuję nawiązać z nim jakiś bliższy kontakt, ale na razie to tylko marzenia, oczywiście. Jakby powoli pojawiał się na końcu długiego tunelu o nazwie "nieświadomość". Proste odruchy – uspokojenie jako reakcja na bezpieczeństwo, i dramatyczny płacz na strach, osamotnienie, ból, spowodowany choćby dotknięciem.

Jednak ten okres jest z pewnością jednym z najpiękniejszych w moim życiu. Zastanawiam się, jak go wykorzystać najlepiej, by wynieść coś na gorsze czasy. Nie chodzę do pracy, jest początek lata, zieleń, ciepłymi wieczorami śpiewają ptaki, czy to możliwe, że raz trafił się słowik? Jestem w raju. Moja kobieta kwitnie, przyglądam się z przyjemnością nowym odcieniom jej przyjemnych nastrojów. Cieszę się, że z nią jestem. Z Sarą jeździmy do centrum miasteczka na rowerze, załatwiamy różne sprawy, np. becikowe. Karmimy kaczki w parku, spotykamy inne dzieci na placach zabaw, w parku we wózkach, pchanych przez ich mamy.

Jestem szczęśliwy pomimo tego, że czasem czuję się okropnie zmęczony. Niekiedy walczę ze zmęczeniem całymi dniami… Czasem trudno odsunąć od siebie myśl, że już nigdy nie poczuję się dobrze, i że chciałbym jakoś zakończyć ten ból. W jednym takim momencie przypomniałem sobie babcię przed 20 laty, gdy głową wskazując mur cmentarny powiedziała – chciałabym już tam być. Wtedy wydawało mi się to nienormalne.

Domyślam się, że na wpół ukryte emocje wychodzą ze mnie teraz, objawiając się zmęczeniem. Czekam, aż to przejdzie….

Znak, że żyję(emy)

Żyjemy, potwierdzam. Dużo wrażeń… Nie chodzę do pracy – mam "opiekę nad żoną". Uczymy się żyć z Beniaminem… jest inny, niż Sara – tak, jak ją pamiętam. Bardziej wrażliwy, trudniej usypia. Dziś kończy trzy tygodnie…

Dużo się zdarzyło, ale brak u mnie głębszej refleksji. Głównie to walka z zaległościami w szkole, z nową sytuacją w domu. Kiedy usypiam Sarę wieczorem, to później nie mam już na nic siły. Kończę, niestety bezrefleksyjnie, choć życie tak bogate z czasem nasunie refleksje…

No insulin – no meal

Nie mogłem przed chwilą znaleźć glukometru. Szukając w różnych pomieszczeniach w pracy zastanawiałem się, czy to możliwe, że zostawiłem w domu. Okazało się, że niestety, cała torebka z insuliną, glukometrem i zestawem ratunkowym leży sobie u nas w przedpokoju…

Trumf Trumf Misia Bela
Misia Kasia Konfacela
Misia A Misia B Misia
Kasia Konface

Mam szczęście – ktoś może podejść na przystanek i
wysłać mi ją autobusem, przez te czterdzieści kilometrów dzielących
mnie od domu. Będzie więc obiad! I kolacja!

(Nie)codzienność

Piszę o kebabie i kinie domowym bo… nie mogę pisać o Ioanie i Beniaminie. Nie rozumiem dlaczego, chyba te przeżycia są za bardzo osobiste.

Ioana dzisiaj, za dwie, trzy godziny ma wyjść ze szpitala. A ja nie mogę być tam wtedy, siedzę w pracy – próba rano i spektakl wieczorem. Jest to jedyna chyba już sztuka, którą tylko ja mogę zrobić, nie mam więc zmiennika. No i głupio.

Tęsknię za małym, tyle mogę napisać. Za dziewczyną tęsknię, to oczywiste. Trochę źle się czuję, że ona, wrócąc do domu wpadnie w kierat domowych prac. Trudno się od nich zdystansować… A ja właśnie wyjeżdżam służbowo na trzy dni.

Cieszę się, ża Sara i ja zbliżyliśmy się do siebie. Przebywanie z nią jest przyjemnością, a ona teraz wita mnie serdecznie, kiedy wracam do domu. Trochę męczące jest dla mnie to, że Sara budzi się ostatnio między szóstą i siódmą rano. Przychodzi do mnie i nie mam już szans na zaśnięcie. Ale dzisiaj słuchaliśmy razem padającego deszczu, wyglądaliśmy przez okno, na fruwające rzadko ptaki…

Acha – w szpitalu widziałem matkę, która właśnie urodziła ósme dziecko…

Co łączy kebab i kino domowe

Lubię poznawać nowe tereny, ale czasem przejawiam totalne zatwardzenie w niektórych kierunkach. Jestem realizatorem dźwięku, ale w domu nie posiadaliśmy żadnego sprzętu do słuchania, z wyjątkiem pożyczonego "jamnika". MP3 słuchaliśmy na komputerze. Kiedy jamnik wreszcie się zepsuł, orzekliśmy, że trzeba wreszcie coś kupić. Myślałem, że załatwię sprawę za pomocą 500, maksimum 700 zł. Ale po wizycie w sklepie Ioana stwierdziła, że trzeba kupić system 5.1, czyli minumum dwa razy tyle. Na szczęście ten sprzęt w ciągu ostatnich 10 lat nieźle potaniał – o systemach audio kina domowego pisałem wtedy pracę magisterską.

Przerażała mnie konieczność wyboru. Zawsze spędzam nad nim dużo czasu, zwłaszcza, kiedy mam wydać więcej niż 100 zł. "Przecież nie mam na to czasu!" W ogóle wiele rzeczy jest dla mnie męczarnią ponieważ próbuję zważyć jak najwięcej za i przeciw. Tak więc – sam nie wiem, jak to zrobiłem, ale kupiłem.

Ale okazało się to za mało. Skoro oprócz słuchania muzyki można też oglądać i filmy, trzeba kupić telewizor… Ueeeee! Kolejny wybór i to w dziedzinie, w której nie jestem na bieżąco. Koszmar!

Nieważne. Kupiliśmy coś, i choć nie mamy anteny, to za pomocą zbiorów wideo mojego brata mogę nadrabiać zaległości filmowe 🙂 A Sara – przeżywać swoje ulubione bajki.

Czas odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Otóż montując całe to ustrojstwo przypomniałem sobie czasy, w których na ulicach Krakowa zaczynano sprzedawać kebaby. Nowości kulinarne to kolejna dziedzina, od której stronię, lecz do przełknięcia pierwszego kebaba namówiła mnie również Ioana.

Jest !!!

Sobotę Ioana spędziła z nami na przepustce. Dlatego dzisiaj (piszę to w niedzielę) "mogła" mnie zerwać z łóżka po czwartej rano twierdząc, "że już czas". Pojechaliśmy. Kiedy wróciłem do domu, Sara czekała na mnie w oknie, wraz z babcią. Miałem wrażenie, że babcia zamiast dziewczynę uspokajać, rozbudziła ją, w dodatku obiecała "kakałko" – o szóstej rano!?! W konsekwencji nie zmróżyliśmy już oka.


Czekanie…

Zdjęcie powyżej zostało zrobione po 18:15, po tym jak pomachałem przez korytarz mojej dziewczynie, wiezionej "do cięcia". Wkrótce przez głowę zaczęły mi przechodzić różne warianty tego, co się zaraz stanie. Niestety, mam skłonności do wyobrażania sobie najgorszych rozwiązań, jakbym w ten sposób mógł je odsunąć. A z drugiej strony jakby było w nich coś fascynującego, bo heroicznego (odkrywam to z przerażeniem !!). Drepcząc wokół ławki zauważyłem foliowe pokrowce na buty, porzucone, zapewne, przez jakiegoś "tatusia". W słoneczne, suche dni jak dzisiaj nikt tego nie używał, może jeden chłopak, który przyszedł w odwiedziny na patologię ciąży. Patrzyłem na niego z politowaniem, że jest taki "w porządku".

Kiedy za drzwiami jakieś urządzenia zaczęło wydawać pulsujące dźwięki podejrzewałem, że robią dziecku reanimację. Respirator? Defibrylator? No dobrze, ale co z dziewczyną? Z dwojga złego…. Kurcze, o czym ja myślę???

Wreszcie wychodzi pielęgniarka:
– Zaraz zobaczy pan córkę!
– Córkę??? – podrywam się na równe nogi.
– To znaczy: syna – poprawia się, biegnąc na wyższe piętro.
"Ładne kwiatki" myślę. Po chwili znów drgnęły drzwi:
– Pan Łukasz? – mówi pielęgniarka, chyba do mnie.
– Przepraszam?
– Ma pan piłkarza. Silny chłopak.
"Rety! Cóż to znowu za pomysł z piłkarzem! Co z tego, że mistrzostwa, przecież ja nawet nie wiem, kto z kim dzisiaj gra. Nie chcę piłkarza!". Mogę za to zrobić chłopcu zdjęcie, no i potrzymać, podczas gdy pani doktor postanawia nas sfotografować. Chłopak popłakał się, zresztą zaraz mi go zabrali. Dziwny jakiś, z szeroką twarzą…
– Czy będę mógł zobaczyć dziewczynę? – pytam panią doktor.
– Nie od razu, wie pan, muszą ją zaszyć, wybudzić…
– Wybudzić? To znaczy, że miała ogólne? [znieczulenie] "To nie zwykłe cięcie, coś było nie tak" myślę niecierpliwie.
– Proszę pana, dzieciak był duży… niech pan czeka – pani doktor idzie do schodów.
– Ale czy ma wszystko… wie pani… czy wszystko dobrze – Moje pytanie nie jest bezpodstawne, u Sary nie od razu zauważono niedorozwój dwóch palców.
– Musi przeżyć te dwanaście godzin, niech pan czeka! – woła już w dołu.
Za chwilę wychodzi "Wołek" – mój dawny kolega z liceum. Łapię go za rękaw, bo gotowy mi się wywinąć jak tamci.
– I jak tam?
– W porządku.
– A znieczulenie? Dlaczego ogólne?
– Ogólne? Nie. Od pasa w dół. Muszę lecieć.
– Jasne, jasne… Na razie!
Zostałem sam. Czy ci ludzie byli przy tym samym porodzie, skoro różnią się w dość istotnych szczegółach? Czym są tak rozkojarzeni? Meczem?? Myślę z rozbawieniem, że to chyba cud, jeśli wszystko dobrze poszło.
Drzwi otwierają się znowu, wygląda ładna pani doktor:
– Chce pan zobaczyć żonę?
– Oczywiście.
– Niech pan idzie. Ma pan obuwie zmianowe?
– Eeeee…. Coś się znajdzie…. – dyskretnie sięgam pod ławkę po wzgardzone przeze mnie foliowe bamboszki. Pani doktor kiwa głową.
– Mogę wziąć aparat?
– A będzie pan robił żonie zdjęcia? – dziwi się. Przestaję dyskutować, ubieram zielony, półprzezroczysty fartuch. Wchodzę na salkę i dostrzegam uśmiechniętą, leżącą płasko i drgającą lekkimi falami Ioanę. Te dreszcze to chyba od znieczulenia, zresztą poprzednio też miała to uczucie zimna. Przynoszą chłopaka, przystawiamy go do piersi. Złapał! Dobry jest!
Na zmianę opatrunku wpada podekscytowany lekarz.
– Ma szansę być pierwszy!
"Kto?" – myślę sobie – "mój syn? Na oddziale? Jakiś ranking? W końcu cztery kilo dwieście oraz sześćdziesiąt centymetrów to nie byle co. A może chodzi o tego piłkarza – Żewłakow czy jak mu tam?"
– Robert Kubica! Hamilton miał stłuczkę!
– Acha, to świetnie…..!
Uffff… Cóż mi pozostaje, jak solidaryzować się w emocji z lekarzem, który wyciągnął na świat moje dziecko…

——
PS. Dopisuję po kilku dniach
, ponieważ nie udało mi się w tekście pokazać, że wszystkie dialogi traktuję z przymróżeniem oka. Pomimo trudności w uzyskaniu informacji werbalnej informacji od pierwszej wymiany zdań z pielęgniarką czułem, że poszło dobrze. Po prostu ich rozkojarzona beztroska i pośpiech "do czegoś innego" mnie uspokoiła 🙂 

Sami

Zostaliśmy sami w mieszkaniu – Sara i ja. Duża dziewczyna w dużym brzuchem od dzisiaj śpi "na oddziale". Nudzi jej się, prosiła mnie, żebym jej załatwił jakiegoś laptopa, bo chce tam tłumaczyć. Hehe… Na razie udało się tę kwestię oddalić…

Pusto bez niej w mieszkaniu. Skoro to czuję, to znaczy, że Ioana dużo w nim znaczy… To prosty test. I taki rodzaj bólu, który przynosi radość.

Podziwiam odnowione ściany, podłogi, nową szafę, w zasadzie te dwa, prawie zupełnie nowe pokoiki – to wszystko jej inicjatywa. By ją zrealizować pokonała sporo problemów, w tym mój specyficzny opór. Za to jestem z niej dumny. Myślę sobie: "Dziewczyno, jesteś dobra!" Te proste słowa to jeden z największych moich komplementów, większy niż wyszukane zwroty. I jestem dumny, że mogę być dumny z bliskiej mi osoby 🙂

Poza tym to przyjemność przegrywać, kiedy jest się zwyciężonym z klasą.

Usiadłem do komputera, żeby napisać tę notkę podczas kolacji, ale pociemniało mi w oczach. Musiałem zadzwonić po mamę, niestety. Ale kiedy doszedłem do siebie, to okazało się, że parę naczyń jest już umytych, a inne już zmierzają do nie mojego porządku (!) "Zaraz zaraz, to ja miałem się zajmować tym domem!"

Mam trudność

Mam trudność pogodzić się z niektórymi ludźmi.

Z tymi, którzy narobią bigosu, a później zachowują się tak, jakby nic się nie stało, nic takiego nie miało miejsca. Amnezja totalna.

Z tymi, którzy wyrażonymi uwagami na ich temat czują się tak dotknięci, że nie mogą dostrzec choć nikłej ich zasadności.

Z tymi, którzy którzy zamiast dać jakoś znać – "nie wyszło", "no, rzeczywiście to nie było najlepsze", (nie wspominam już o słowie "przepraszam", wcale nie musi paść) – to brną dalej, na upartego, robiąc ostatecznie z siebie idiotów, narażając się na śmieszność, choćby łudząc się, że nikt tego nie widzi. Otóż – to widać. Bardzo.

Z tymi, którzy sądzą, że słodkimi słowami rozwiąże się problemy, nieporozumienia. Że uśmiechem zawsze się wybrnie. Otóż – nie wybrnie się. To śmieszne i jednocześnie tragiczne. Naiwność.

Potwarzam sobie, że ja powinienem znosić niewygodne dla mnie zachowania innych. Choćby dlatego, że inni znoszą moje. Ale czasem nie mam siły, nie mogę.

Spać…

Spać… spać… jak dobrze, że istnieje łóżko… Ce bine că există paturi – jak mawia moja dziewczyna.

Trochę narzekania

Pamiętam moment, w którym poszedłem do punktu kserograficznego zaraz po wprowadzeniu prawa, zabraniającego kserowania książek (chyba, że na własne potrzeby). Nie pamiętam, żebym kiedyś widział takie pustki w punkcie ksero. Kserokopiarki stały puste, rzędem od drzwi wejściowych aż do lady. "Zbankrutują" – pomyślałem. Ale było w tym coś dziwnego, ponieważ kopiarki stały nie ZA ladą, ale PRZED nią. "Będą je wywozić?" – pomyślałem. Szybko okazało się, że kopie wykonują sami klienci (na własne potrzeby), więc kopiowanie odbywa się dalej. I nawet sporo szybciej, bo tempo kopiowania nie jest ograniczone liczbą pracowników punktu ksero.

"Genialne" – pomyślałem z uznaniem. "Jakże prosty sposób, żeby nie łamać prawa, które przecież w pocie czoła było tworzone, omawiane w pierwszym i drugim czytaniu, głosowane, drukowane, rozprowadzane w Dziennikach Ustaw itd. Potrafimy ten trud docenić!"

Brak słów na tę naiwność. Podobnie jak na kolejną – karanie rodziców za jakiekolwiek uderzenie dziecka. Nie mam wątliwości, że nie wolno bić nikogo, tym bardziej dziecka. Ale życzę powodzenia we wprowadzaniu i egzekwowaniu tego kolejnego paragrafu. Moim zdaniem to gra polityczna, albo naiwność. A raczej – granie na naiwności Polaków.

Mam w samochodzie CB radio. To przykład pięknej, pożytecznej aktywności obywatelskiej Polaków. Niestety, skierowanej w dużej części przeciwko władzy. To nasz sposób na paranoję panującą na naszych drogach, na których NIKT nie jedzie 50 km/h w mieście (chyba, że są koszmarne dziury), na których znaki są nieaktualne albo kierują w przeciwnym kierunku niż powinny, nie mówiąc o tym, że wręcz prowokują do łamania przepisów. NIKOGO to nie dziwi, nikt nie odczuwa schizofrenii. To jest nienormalne. Ale można się przyzwyczaić.