Teraz ja…

Idę w góry, albo biorę rower i gnam po bezdrożach. Albo zerkam w wpatrzone we mnie oczy niemowlaka i zastanawiam się, co on… Czy ten uśmiech, to uśmiech, czy jeszcze grymas… Grymas trwał bardzo długo, z rozciągniętych od ucha do ucha ust wypadł smoczek, zaciągnął się mgłą… Nigdy się nie dowiem.

Później próbuję o tym komuś opowiedzieć i łapię się, że to banalne. Że już to słyszałem – z innych ust, wiele razy. Znam te opowieści, te zwroty i westchnienia. Ale teraz to ja… Czyżby nic nowego…? Nie jestem Einsteinem, nie odkrywam niczego… Odkrywam dla siebie coś, co prawie wszyscy znają…


Beniamin


Sara

Tu się dobrze pisze

To jedna z lepszych antyreklam, jakie znam :-)))))

Zaczynam się zastanawiać, jak zrobić kopię mojego bloga, bo nie sądzę, że ktokolwiek z opiekunów blox.pl wzruszy się, jeśli "Moja (nie)codzienność" zostanie wchłonięta przez trzewia serwera.

Cierpki „żer dla skner”

– Chciałbym kupić słuchawki. Czy mogę tych posłuchać?
– Niestety nie, są zapakowane.
– Nie możemy rozpakować?
– Nie, ponieważ później nikt ich nie kupi.
– Ale jak mam kupić słuchawki, które nie wiem jak grają? A może mógłbym przetestować w domu i ewentualnie wymienić?
– Niestety, nie wymieniamy sprzętu zapakowanego w jednorazowe opakowania.
– Czy w takim razie mógłbym porozmawiać z kierownikiem?
– Ale dlaczego?
– Bo pan nie może mi pomóc. Może on będzie mógł.
Przychodzi kierownik (kierowniczka).
– O co chodzi?
– Chciałbym posłuchać słuchawek, które chcę kupić, ale podobno nie można. Kupiłem już jedną parę i właśnie przyszedłem wymienić.
– Zgadza się, nie możemy naruszyć opakowania, ponieważ ulegnie zniszczeniu.
– To jak mam wybrać słuchawki?
– Kolega ze stanowiska panu pomoże.
– Ale jak? Opowie mi?
– A jakie słuchawki przedtem pan kupił?
– O te, tutaj.
– A… proszę pana, takie małe słuchawki to wiadomo, że nie brzmią dobrze. Trzeba wziąć nauszne.
– Proszę pani, miałem kiedyś takie małe słuchawki, brzmiały świetnie.
– A jakie to były?
– Philipsa, ale to było dawno temu, może z piętnaście lat.
– Musi pan kupić duże.
– Ale które?
– Kolega panu doradzi.
– Proszę panią, czy pani kupiłaby meble przez telefon, nie widząc ich?
– To nie jest to samo.
– Nie? A jak kupić słuchawki nie słysząc ich? W dodatku nie będę mógł ich wymienić.
– Niestety, nie mogę panu pomóc.
– To może mógłbym porozmawiać z pani kierownikiem?
– Ale to ja jestem kierownikiem.
– Ale pani nie może mi pomóc, może ktoś wyższy będzie mógł?
– Kierownika nie ma w tym momencie.
– Czy to jest standardowa odpowiedź, której udzielacie? Proszę się nie przejmować, przecież to nie pani wina, to nie pani ustala reguły. Może jest ktoś inny, z kim mógłbym porozmawiać?

Ile jeszcze muszę się nagadać….?! Wreszcie idzie do telefonu. Nie popuszczam. Kierwnik się znajduje. Przychodzi. Czas skończyć tę zabawę w ciuciubabkę. Pytam go:

– Proszę pana, czy kupiłby pan meble przez telefon?
– Proszę pana, takie mamy zasady…
– Niech mi pan odpowie na to pytanie – kupiłby pan meble przez telefon, nie widząc ich?
Chwila wahania.
– …. tak.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań.
– Ale pan nie rozumie…
– Proszę pana, szkoda czasu. Do widzenia.

Nie przytoczyłem nawet połowy z całej kłótni. Czas na wniosek:

Niektórzy z nas zaczynają rozumieć, że jakość towaru oraz obsługi ma niewielkie szanse iść w parze z niskimi cenami. Tam, gdzie tanio, tam kiepsko, niedbale, i w dodatku wmawiają, że jesteś wielbłądem. Jeśli w Media Markt, Saturnie, Realu, Praktikerze i tak dalej, nie mówiąc już o Tesco, uda ci się kupić coś sensownego, co się zaraz nie zepsuje, to masz szczęście. Jeśli wszystkie ceny w kasie będą tymi samymi, które widziałeś na półkach – masz szczęście. Jeśli go nie będziesz miał, to… albo położysz uszy po sobie, albo wejdziesz na drogę poszukiwania kierowników, wysłuchiwania idiotycznych wykrętów, uzasadnień i dowodów, że i tak to ty źle myślisz.

Ja do Saturna nie zaglądnę szybko, choć mam go po drodze. 

Opakowanie

Kupiłem kilka kabelków do połączenia telewizora. Pozostały mi po nich plastikowe opakowania, które zajmują dwa razy więcej miejsca niż kabelki. Gdybym je pociął na drobne kawałki, zmieściłyby się w połowie szklanki. Niestety, nie mam takiego urządzenia. W naszym miasteczku zamknięto w końcu wysypisko śmieci, niestety teraz pozbywanie się odpadków kosztuje więcej. Piękne opakowanie kabli podziwiałem przez 5 minut, teraz myślę nad tym, jak się go pozbyć.

Rozmyślania te zbiegają się z tematem fotografii. Opakowanie fotograficzne, czyli pewien rodzaj estetyki i formy, musi być ładne bez względu na temat, jaki ukazuje, zawiera. Zdjęcia ogromnych ludzkich tragedii, rozgrywających się w brudnych, ponurych, brzydkich czy po prostu paskudnych, wstrętnych sceneriach, są "ładne" – w pięknych kolorach, nienagannie ostre, nienagannie skomponowane. Powstaje teatr. Maltretowani ludzie stają się dla fotoreportera aktorami, ziemianki, katownie, zagrzybione piwnice, pogorzeliska – scenografiami, pięknie oświetlonymi. To, mówiąc delikatnie, nieporozumienie.

Opakowanie – ważniejsze od zawartości.

Bezlitośni wobec dzieci

Czasem moje zdanie na jakiś temat różni się tak bardzo od zdań innych, nawet bliskich mi ludzi, że zastanawiam się, czy przypadkiem to ja jestem nienormalny…? Czy czegoś nie rozumiem? Są sprawy sprawy dla mnie tak oczywiste, że nie może mi się pomieścić w głowie jak ludzie, których znam od wielu lat, nie mogą się z nimi zgodzić.

Większość osób, które zobaczy moją córkę zmagającą się z czymś, od razu rusza ochoczo do pomocy, nie pytając jej o zdanie, nie obserwując, czy jest to potrzebne i słuszne. Od razu znajduje się też cały tłum doradców, prześcigających się w doradach. Patrzę na to i po prostu krew mnie zalewa, bo widzę, że trzyletniemu dziecku nie daje się czasu i szansy, by samodzielnie pomyśleć, spróbować, pomylić się, a tym samym – samodzielnie odkryć coś, zrobić coś dobrze, i w efekcie – w pełni nauczyć się i mieć z tego radość!! I tę bezmyślność popełniają osoby, które same wychowały dzieci! To nie mieści mi się w głowie.

Patrzę na to i widzę, jak wujkowie, ciocie, dziadkowie oraz dobrzy znajomi, gdyby pozostali tylko dłużej z Sarą, zniweczyliby nasze rodzicielskie wysiłki jej usamodzielniania. Usamodzielniania przede wszystkim mentalnego, osobowościowego, nie tylko ubierania się, mycia, jedzenia i robienia siku. Przecież ktoś, kto ciągle słyszy podpowiedzi, rady, nie ma czasu wykształtować własnych myśli. Paniczna chęć uwolnienia dzieci od popełnienia błędu czyni z nich inwalidów pod względem umiejętności radzenia sobie w życiu – podejmowania decyzji, przełamywania zniechęcenia i uczucia porażki, a tym samym – odczuwania szczęścia! Czy to takie trudne do zrozumienia? Z mojego doświadczenia wynika, że to wiedza tajemna znana nielicznym 😐

Moja dobra znajoma, lekarka-pediatra, ma dwoje dzieci w wieku około 10 lat, nie stosuje prostej zasady, że do dziecka, jak zresztą do każdego dorosłego człowieka, w danej chwili powinna mówić tylko jedna osoba! Nie jestem w stanie jej przekonać, żeby mi nie przerywała, kiedy rozmawiam z córką, bo ja jestem "na razie początkującym tatusiem".

Ludzie powszechnie pozwalają sobie na przegadywanie innych dorosłych, gdy mówią właśnie do dzieci! To nawet śmieszne – jedna mała istota, a wokół wianuszek schylonych "dorosłych", którzy próbują przekonać – zjedz jeszcze jedną kromeczkę, ubierz sweterek, a może jednak pójdziesz… może zrobisz… może powiesz…. Ludzie!!!!!!

Inny przykład – dorośli potrafią bezlitośnie obnażać niedoskonałości dzieci – w ich obecności, głośno i bez żenady. Powszechne jest zdanie: "o, wstydzi się dziecko, Sara się wstydzi" (!!!) Natomiast czy ktoś pozwoliłby sobie powiedzieć dorosłej kobiecie: ale pani nieśmiała!

Ostatni przykład – ludzie bez pardonu pozwalają sobie dotykać moją córkę tylko dlatego, że jest ładna. Czasem dzieciak jest zdezorientowany, kiedy trafi pomiędzy gości. Wyciągają się ku niej ręce – do loków, policzków, szarpią za ręce. A przecież nikt nie zrobi tak żadnej dorosłej osobie!

Przejaśnia się!

Ogromna ulga! Oto Beni leży i rozgląda się spokojnie wokół – bez grymasu, płaczu i zanoszenia się.  Widok tyleż dla nas niebywały i przyjemny, co zaskakujący! I szczęśliwy.

Najwyraźniej – powody szczęścia są jak najbardziej względne. Jeśli bolą mnie dwie nogi, po czym przestanie boleć jedna, to jak nie poczuć się szczęśliwym? 🙂

Beniamin całkiem dobrze przespał ostatnie dwie noce, jest wyraźnie spokojniejszy w ciągu dnia. Może to kolejny krok naprzód… milowy.

Podział świata ze względu na noworodka płaczliwego

Jeśli masz dziecko, które uspokaja się tylko w wózku jadącym po wyboistej drodze, ewentualnie na ręku chodzącego nieustannie rodzica, to twój świat zaczyna przejawiać dość prostą systematykę:

1) czynności, które możesz wykonać jedną ręką (na drugiej masz dziecko)
2) czynności, które możesz wykonać w krótkich przerwach między jednym płaczem a drugim (dwoma rękami)
3) czynności wykonywane w ekspresowym tempie i wszystkimi dostępnymi rękami i siłami, ponieważ dzieckiem, szczęśliwie i na chwilę, zajął się ktoś inny
4) czynności, których w ogóle nie możesz wykonać, bo dzieciak wrzeszczy ci do ucha, a ty nie możesz się skupić, nie jesteś w stanie nikogo usłyszeć, i w ogóle…
5) szczęśliwe 5 minut na dobę, w których dzieciak przestał płakać, błogosławisz te chwile i marzysz, że kiedyś będą coraz dłuższe…
6) (dotyczy pracujących) chwile odprężenia w pracy

Nie jest źle, Beniaminie!

Magisterium z pralki (Polar)

Głos w telefonie:
– Kochanie, pralka nie działa.
– To znaczy co się dzieje?
– Leje. Bardzo.
– Którędy?
– Chyba spod pojemnika na proszek. Przez uszczelkę.
– Acha…
Nieważne, że "spod pojemnika na proszek" raczej wyklucza się z "przez uszczelkę"… problem pozostaje.

Za każdym razem, gdy słyszę podobne zdanie, obiecuję sobie, że więcej nie kupimy Polaru. Wydawało mi się, że pralka powinna popracować przynajmniej dziesięć lat bez większego bólu. Niestety, tę pralkę poznałem zbyt dobrze w ciągu tych dziesięciu lat, aby nazwać tę znajomość: bez bólu.

Jedząc kolację zastanawiałem się, czy porozmawiam z nią po dobroci czy siłą. Ale w końcu to ona dyktuje warunki. Szybko okazało się, że woda przelewa się, bo pralka nie wyczuwa, kiedy powinna przestać ją pobierać. Odpowiedzialny za to jest mały czujnik ciśnienia, do którego prowadzi rureczka, podłączona drugim końcem z dolną częścią bębna. Podczas pobierania wody słup cieczy w rureczce podnosi się powodując wzrost ciśnienia w czujniku, wygięcie membrany i rozwarcie styków elektrycznych. Sam czujnik posiada regulację i można go kalibrować, nawet samemu.

Możliwe powody awarii:
1) zatkana rureczka,
2) rozszczelnienie rureczki lub jej połączeń,
3) rozkalibrowanie czujnika.

Ad1) By to sprawdzić najłatwiej przedmuchać rureczkę płucami. Jeśli nie można liczyć na obce, trzeba zaangażować własne.

Ad2) Po odłączeniu czujnika można to sprawdzić dmuchając w rureczkę podczas gdy w bębnie znajduje się woda. Jeśli słychać bulgot bez żadnych dodatkowych dźwięków – powinno być OK. Natomiast samo połączenie z czujnikiem należy sprawdzić zakładając solidnie na niego rureczkę, posługując się przy tym wszelkimi dostępnymi zmysłami – dotykiem, wzrokiem, węchem i tak dalej.

Ad3) Wstępnie można sprawdzić dmuchając w czujnik i słuchając "cykania". Oceniając, jak mocno trzeba dmuchnąć aby "cyknęło".

UWAGA! Podczas dmuchania lepiej wyłączyć pralkę z kontaktu, ponieważ podczas tej operacji styki elektryczne, siłą rzeczy, muszą znaleźć się bardzo blisko ust. Szkoda stracić, choćby tylko na jakiś czas, przyjemność z picia piwa, o innych sprawach nie wspominając.

A więc jednak punkt 3. Wstępne kalibrowanie – poprzez dmuchanie. Kalibrowanie ostateczne – podczas pracy pralki, obserwując przez okienko poziom wody, i kręcąc odpowiednią śrubką. Uwaga na kable elektryczne! Jest w nich prawdziwe 230 Voltów, sprawdziłem to kiedyś na własnych palcach.

Jestem szczęśliwy, pralka wreszcie pierze, proszek się pieni. Na wszelki wypadek zostawiam jeszcze obok narzędzia, to taki przesąd, a może żeby ją trochę postraszyć. Oczywiście, że nie zakręcam obudowy śrubkami – nie robię tego już od lat! ;-)))

———–

Dwa lata wcześniej.
Dzwonię do firmy Polar, w słuchawce słyszę żeński głos. Chodzi mi o wężyki prowadzące od elektrozaworów do pojemnika na proszek – pytam, gdzie mogę je kupić. Odpowiedź brzmi – tych wężyków już nie ma, bo pralka nie jest produkowana. Nie ma w magazynie, może są w jakichś sklepach, ale w jakich i gdzie – tego pani z Polaru nie może wskazać.
– Co mam robić? – pytam – przecież mam wasz produkt, którego nie mogę używać, a który przecież nie jest jeszcze tak stary.
– Nie wiem, proszę pana, niech pan szuka.
– Ale gdzie? Skoro pani nie może mi niczego wskazać, to gdzie mam szukać??
– Nie wiem. Nic panu więcej nie powiem.
Właśnie dlatego jeszcze długo nie kupię niczego z Polaru.

Nie piszę…

Trudno mi pisać… nie do końca wiem dlaczego… Nie stać mnie na jakieś podsumowania. Tylko chłonę to, co przeżywam… To wszystko jest fascynujące, niesamowite. Wciąż nie mogę się nadziwić, że jest mi dane przeżywać życie, obserwować, czuć i próbować zrozumieć co się wokół dzieje. I jednocześnie pogodzić się z tym, że tak wiele rzeczy pozostanie tajemnicą…


Co ja tu robię? Tak niewiele. Powinienem tylko patrzeć…



Banalne

Byliśmy razem w Parku Wodnym, później w sklepach. W drodze do domu usnęła w samochodzie. Gdy zasypiała wieczorem trochę się pokłóciliśmy. Po chwili wyciągała do mnie rękę, mówiła – tausiu, już nie będę, już cię słucham. 


Mam wrażenie, że żyję w innym świecie, i że to lada chwila może się on skończyć, zniknąć jak bańka mydlana…

Na zajęciach z fotografii słyszę czasem, że jakieś zdjęcie jest banalne. 
Że tak powiem – chrzanię to. Życie jest banalne, uczucia są banalne. Najpiękniejsze chwile są banalne.