Brak kindersztuby

Słucham wiadomości i znów słyszę, jak jeden z wysokich polityków mówi o "braku  kindersztuby" drugiego wysokiego polityka. Zaiste, brakiem kindersztuby jest mówienie o tym, że komuś brak kindersztuby. Najwyraźniej jednak ta świadomość wymaga jakiejś zadziwiającej ponadprzeciętności, którą spotyka się nader rzadko ostatnio w polityce.

To niskie i smutne. Obraziłbym moje dzieci, gdybym powiedział, że to dziecinne.

Chyba słabością demokracji jest to, że przeciętność wybiera… przeciętność. Siłą rzeczy.

 

Jeszcze o „Przesunąć horyzont”

Martynie Wojciechowskiej trzeba oddać to, o czym nie wspomniałem w poprzedniej notce – chęć zdobycia Everestu to nie tylko chęć doświadczenia ogromnych wrażeń oraz zdobycia ekstremalnego trofeum. To może nawet bardziej – cel, do którego dążenie pozwoliło podnieść się po wypadku, przejść rehabilitację i zwyciężyć przede wszystkim siebie. W tym ma niewątpliwie rację, że stawianie sobie ogromnych wymagań i szalonych nawet celów sprawia, że dokonujemy rzeczy niewiarygodnych.

Jednak są i inne cele, mniej spektakularne i doceniane przez niewielkie grono znawców. A osiągnięcie ich wymaga skrytego wysiłku który w sumie przewyższa wysiłek przy zdobyciu Everestu. Dziewczyna, która potrafi w wieku dwudziestu paru lat perfekcyjnie zatańczyć w balecie, ma już za sobą ponad dziesięć lat niemal codziennej, ciężkiej fizycznej harówki i mnóstwa wyrzeczeń. I właśnie jej kariera dobiega końca.

Mezzo

Wygnany od rodziny z powodu przeziębienia, przeglądałem kanały telewizji. Planete, nawet TVN Turbo zaczął emitować dokumenty wcale nie o samochodach. Zniknął Discovery, ale w jego miejscu pojawiły się inne, dość podobne. Nie mogę na razie zrozumieć programów w rodzaju "potyczki konstruktorów", wydaje mi się bezsensowne niszczenie jeżdżących aut, przecinanie ich na pół, wysadzanie poduszek powietrznych i tak dalej po to, żeby zbudować jakieś dziwadło.

Lecz trafiłem w końcu na Mezzo i… nie oderwałem już wzroku. Balet. Na ile mogę ocenić – fantastycznie i perfekcyjnie zrealizowany. Zbliżenia pokazywały mimikę twarzy, a wszystko bezbłędne (na ile mogę ocenić) – gest, ruch. Pomyślałem o porównaniu – co łatwiej – zdobyć Everest czy tak zatańczyć. Porównanie niepoważne oczywiście, ale nasunęło mi się ponieważ czytałem "Przesunąć horyzont" Martyny Wojciechowskiej. Z drugiej strony – uczestniczyłem w próbach do niewielkiego przedstawienia, gdzie od czasu do czasu występowały tylko elementy tańca. W pamięci pozostał mi obraz ogromnego wysiłku tancerzy, który kontrastował z monotonią powtarzania w nieskończoność tych samych ruchów, kroków. Przez 6-7 godzin dziennie, z drobnymi przerwami.

W tym porównaniu zdobycie Everestu wydało mi się prymitywną sztuką. Może dlatego, że sama książka Martyny emanuje powierzchownością, jakby doświadczane emocje nie pozostawiały prawie żadnych refleksji, oprócz tych sloganowych. Po Martynie spodziewałem się trochę głębszych przemyśleń i subtelniejszego stylu w opisie swoich zmagań. Formę książki ratuje nieco zabieg przeplatania czasów i wątków, ale ze wstępu dowiaduję się, że samą redakcją i opracowaniem materiałów nie zajmowała się Martyna.

Mając przed sobą takie porównanie dwóch zmagań, dwóch ogromnych wysiłków fizycznych i samozaparcia – balet wydał mi się czymś iście niebiańskim, choć tworzony w godzinach, dniach, miesiącach i latach w zamkniętych ścianach sal do ćwiczeń.

O korupcji

Przeczytane w gazecie o korupcji w służbie zdrowia:

Jest w tym skomplikowanym zagadnieniu miejsce na autentyczną wdzięczność pacjenta, którą chce jakoś wyrazić, ale w podtekście, niemal zawsze, ukrywa się grube świństwo. Nawet jeśli po zakończeniu leczenia dajemy różę czy czekoladki, zawsze kołacze w podświadomości nadzieja, że "następnym razem" ten człowiek będzie dla nas życzliwy. A stąd już niewielki krok do czystej łapówki. Na przykład, za "przyspieszenie" operacji czy jakiegoś badania albo za "specjalną opiekę" ze strony zespołu medycznego. A to naprawdę skandal, bo osoba dająca łapówkę musi mieć świadomość, że te ułatwienia osiąga kosztem innych pacjentów.

Polska Gazeta Krakowska, 25 września 2008

Autorem tych słów jest pan Adam Sandauer, przewodniczący stowarzyszenia pacjentów "Primum Non Nocere".

Nazwa niewiele mi mówi, widocznie to stowarzyszenie jest jest dla mnie. Natomiast niepokoi mnie to, że pan Adam Sandauer znakomicie wie, co "prawie zawsze" kryje się za moim poczuciem wdzięczności i sposobem jego wyrażenia. W takim razie oświadczam, że mam ukrytych sporo świństw, i nie tylko grubych, ale i wielkich, ogromnych oraz wołających o pomstę do nieba.

Druga kwestia, o której dość rzadko słyszę, to dokładne określenie, co jest korupcją, a co nie. Moim zdaniem korupcja polega na uzależnieniu sposobu leczenia, badań, opieki itp. od przyjęcia korzyści majątkowej. Dlatego zachodzić ona może wyłącznie przed lub w trakcie leczenia. Natomiast po zakończeniu leczenia mówienie o przyjęciu łapówki jest nieporozumieniem. I tu chciałbym oświadczyć, że wtedy mogę lekarzowi, pielęgniarce, portierowi lub pani w kiosku oddać np. mój samochód, jeśli miałbym takie życzenie, i nikomu nic do tego (po zapłaceniu podatku od darowizny, oczywiście).

Jedno zdanie o kastracji

Próbuję wyrazić moje oburzenie, jednocześnie nie obrażając nikogo, choć konkretne słowa cisną mi się na klawisze.

Nie wolno propagować pomysłu okaleczania, nie należy o nim wspominać, należy zapomnieć o tym, że kiedykolwiek padł. To haniebne.

Jakby nie istniał żaden dorobek nauk społecznych i psychologicznych, żadna świadomość, ukształtowana przez wieki.

I w konsekwencji zadaję sobie pytanie – czy nas jako społeczeństwo Polaków, nie stać na przewodników zrównoważonych, światłych, o szerokich horyzontach, a przede wszystkim – o nie powierzchownym zrozumieniu i wyczuciu moralności…? Albo przynajmniej na takich, którzy potrafią takich udawać.

Garść cytatów Tomasza Jastruna

Dźwiękami rezonującymi u mnie zabrzmiał felieton Tomasza Jastruna w Newsweeku 31.08.2008.  Pozwolę sobie przytoczyć najbardziej rezonujące:

A przecież wiem, że to, co uważam za polską głupotę, to często tylko
gniew upokorzonych przez wolność. To musi się ujawnić i wypalić. A im
więcej teraz zgiełku, tym szybciej się wypali. Gdy się wypali, wtedy w
pełni ujawni się inny dramat. Stanie przed nami pustka duchowa naszej
cywilizacji, wyniszczające mechanizmy komercyjne. Czy jest to tylko
etap w rozwoju ludzkości, czy jej finał – tego nikt nie wie.

Gdy jestem na wsi, nocą siadam na krześle i patrzę na niebo rysowane
przez kosmiczne kamienie, które próbują się przedrzeć przez atmosferę.
Jakie by to było banalne, gdyby istniał reżyser tego spektaklu.

Przystanki autobusowe na naszych wsiach – jeśli wykonane z odpowiednio
wybrakowanego betonu – po latach przypominają dziurawe rzeźby Henry’ego
Moore’a, wzbogacone oryginalną grafiką naszych plemion tubylczych.

Olimpiada to obecnie za wiele dyscyplin, czasami doprawdy idiotycznych,
i nadmiar medali. Telewizja chce ogarnąć wszystko, więc już same tylko
finały stają się kolejnymi odcinkami komiksu. Właściwie taka impreza to
już może sobie trwać przez cały rok i 24 godziny na dobę.

Po niepowodzeniach naszej ekipy jest tragedia narodowa. Ale gdy
pojawiają się pierwsze medale, od razu narasta łatwa euforia – oto
nasza labilność emocjonalna, oparta na dużych ambicjach i nie
mniejszych kompleksach. A przegrani zaskakująco często źle mówią o
swoich trenerach. 

Czuję, że powinienem coś napisać na koniec, żeby nie zakończyć tym, co powyżej, ale jakoś nie przychodzi do głowy nic optymistycznego. W takim razie może jeszcze raz…:


Gdy jestem na wsi, nocą siadam na krześle i patrzę na niebo rysowane
przez kosmiczne kamienie, które próbują się przedrzeć przez atmosferę.
Jakie by to było banalne, gdyby istniał reżyser tego spektaklu.



Dziecięca paranoja

Z satysfakcją przeczytałem w Newsweeku artykuł o tytule "Dziecko w czasach paranoi", zaczynający się od słów:


My,
rodzice, wypowiadamy wojnę. Firmom farmaceutycznym, które straszą nas
śmiercią naszych dzieci, jeśli nie zaszczepimy ich przeciw pneumokokom.
Firmom elektronicznym, które straszą nas, że jeśli nie kupimy monitorów
oddechu, nasze dzieci uduszą się w czasie snu. Firmom medycznym, które
straszą nas, że jeśli nie pobierzemy krwi pępowinowej naszego dziecka
przy porodzie, nie przeżyje ono w przyszłości ataku groźnej choroby.

Mamy dość wmawiania nam, że musimy skończyć odpowiednie kursy, aby
stać się w miarę poprawnymi rodzicami. Mamy dość wpędzania nas w
nieustające poczucie winy. Dość wmawiania nam, że należy nałożyć
dziecku kask, kiedy stawia pierwsze kroki, żeby nie nabiło sobie guza,
oraz kupić dach nad wanienkę, żeby nie płakało, gdy naleci mu trochę
wody do oczu. Mamy dość wpędzania nas w opętańczą presję bycia mamą
idealną i idealnym tatą. My, rodzice, wypowiadamy wojnę wszystkim
złodziejom, którzy okradają nas nie tylko z pieniędzy, lecz także z
czegoś o wiele cenniejszego – z poczucia bezpieczeństwa. Won od naszych
rodzin!

tutaj dalsza część artykułu
Newsweek 31.08.2008

Ten rodzicielski manifest może wydawać się przesadzony, dopóki nie wejdzie się w rolę matki dziecka, szczególnie tego pierwszego, kiedy prawie wszystko jest nową niewiadomą i dylematem staje się każda sugestia babci, ciotki, przyjaciółki, lekarza oraz każdej osoby gotowej dawać "dobre rady". Fajny tekst, zainteresowanym polecam przeczytać 🙂

Do specjalizacji dąż

Cóż można napisać o pierwszej w nocy, kiedy choć ciało jeszcze się rusza, to w głowie myślowa pustka…

Ogromna jest liczba możliwości, które dziś możemy w życiu podejmować. Komunikacja i technika dają te możliwości. Kiedyś, gdy było niewiele do wyboru, trzeba było robić coś z niczego. Mistrzami byli ci, którzy z kawałków kabla i paru części elektronicznych potrafili uruchomić rozgłośnię radiową. Dziś takich ludzi mało kto potrzebuje, dziś się wszystko natychmiast kupuje, więc o wiele ważniejsze jest orientowanie się w szybko zmieniającej się ofercie na rynku. Kupujemy komputery, aparaty fotograficzne, programy, kamery – na dwa-trzy sezony, muszą na siebie zarobić. Po trzech latach i tak trzeba będzie je wymienić, nauczyć się nowych komputerów, systemów i programów.

Ludzie, którzy umieją robić wiele różnych rzeczy, przestają mieć szanse, ponieważ nie umieją robić niczego dobrze. Specjalizacja to nasza przyszłość, jedyna droga.

Obecnie w sklepach wyprzedają odtwarzacze mp3, ponieważ zastępują je odtwarzacze mp4. W moim zaprzyjaźnionym sklepie nie było zwykłych mp3-jek – zdziwiłem się niezmiernie. Cóż, jestem zbyt wolny…

Tu się dobrze pisze

To jedna z lepszych antyreklam, jakie znam :-)))))

Zaczynam się zastanawiać, jak zrobić kopię mojego bloga, bo nie sądzę, że ktokolwiek z opiekunów blox.pl wzruszy się, jeśli "Moja (nie)codzienność" zostanie wchłonięta przez trzewia serwera.

Cierpki „żer dla skner”

– Chciałbym kupić słuchawki. Czy mogę tych posłuchać?
– Niestety nie, są zapakowane.
– Nie możemy rozpakować?
– Nie, ponieważ później nikt ich nie kupi.
– Ale jak mam kupić słuchawki, które nie wiem jak grają? A może mógłbym przetestować w domu i ewentualnie wymienić?
– Niestety, nie wymieniamy sprzętu zapakowanego w jednorazowe opakowania.
– Czy w takim razie mógłbym porozmawiać z kierownikiem?
– Ale dlaczego?
– Bo pan nie może mi pomóc. Może on będzie mógł.
Przychodzi kierownik (kierowniczka).
– O co chodzi?
– Chciałbym posłuchać słuchawek, które chcę kupić, ale podobno nie można. Kupiłem już jedną parę i właśnie przyszedłem wymienić.
– Zgadza się, nie możemy naruszyć opakowania, ponieważ ulegnie zniszczeniu.
– To jak mam wybrać słuchawki?
– Kolega ze stanowiska panu pomoże.
– Ale jak? Opowie mi?
– A jakie słuchawki przedtem pan kupił?
– O te, tutaj.
– A… proszę pana, takie małe słuchawki to wiadomo, że nie brzmią dobrze. Trzeba wziąć nauszne.
– Proszę pani, miałem kiedyś takie małe słuchawki, brzmiały świetnie.
– A jakie to były?
– Philipsa, ale to było dawno temu, może z piętnaście lat.
– Musi pan kupić duże.
– Ale które?
– Kolega panu doradzi.
– Proszę panią, czy pani kupiłaby meble przez telefon, nie widząc ich?
– To nie jest to samo.
– Nie? A jak kupić słuchawki nie słysząc ich? W dodatku nie będę mógł ich wymienić.
– Niestety, nie mogę panu pomóc.
– To może mógłbym porozmawiać z pani kierownikiem?
– Ale to ja jestem kierownikiem.
– Ale pani nie może mi pomóc, może ktoś wyższy będzie mógł?
– Kierownika nie ma w tym momencie.
– Czy to jest standardowa odpowiedź, której udzielacie? Proszę się nie przejmować, przecież to nie pani wina, to nie pani ustala reguły. Może jest ktoś inny, z kim mógłbym porozmawiać?

Ile jeszcze muszę się nagadać….?! Wreszcie idzie do telefonu. Nie popuszczam. Kierwnik się znajduje. Przychodzi. Czas skończyć tę zabawę w ciuciubabkę. Pytam go:

– Proszę pana, czy kupiłby pan meble przez telefon?
– Proszę pana, takie mamy zasady…
– Niech mi pan odpowie na to pytanie – kupiłby pan meble przez telefon, nie widząc ich?
Chwila wahania.
– …. tak.
– Dziękuję, nie mam więcej pytań.
– Ale pan nie rozumie…
– Proszę pana, szkoda czasu. Do widzenia.

Nie przytoczyłem nawet połowy z całej kłótni. Czas na wniosek:

Niektórzy z nas zaczynają rozumieć, że jakość towaru oraz obsługi ma niewielkie szanse iść w parze z niskimi cenami. Tam, gdzie tanio, tam kiepsko, niedbale, i w dodatku wmawiają, że jesteś wielbłądem. Jeśli w Media Markt, Saturnie, Realu, Praktikerze i tak dalej, nie mówiąc już o Tesco, uda ci się kupić coś sensownego, co się zaraz nie zepsuje, to masz szczęście. Jeśli wszystkie ceny w kasie będą tymi samymi, które widziałeś na półkach – masz szczęście. Jeśli go nie będziesz miał, to… albo położysz uszy po sobie, albo wejdziesz na drogę poszukiwania kierowników, wysłuchiwania idiotycznych wykrętów, uzasadnień i dowodów, że i tak to ty źle myślisz.

Ja do Saturna nie zaglądnę szybko, choć mam go po drodze.