Refleksja człowieka, który nie chce spać

Tak trudno podejmować naprawdę zmieniające życie decyzje… Może nie tak trudno, ale to wymaga czasu, cierpliwości, sukcesywnego drążenia tematu… Pewien rodzaj doświadczenia, rutyny, który obroni Cię przed mylącą euforią, jest czymś ogromnie cennym…

 Sztuką jest nie palić mostów, nie zamykać za sobą do końca drzwi, by móc wrócić, wycofać się… Są sytuacje, z których warto się wycofać nawet z pozornym wstydem, przyznaniem do błędu, pozorną utratą twarzy. 

 

 

Teraz jestem już zmęczony, ale ciągle… nie chcę iść spać, tak jakby jutro nie czekał na mnie kolejny dzień… Jeszcze dziś coś przeżyć, coś zobaczyć… Nienasycenie…

 
Już nic. Po prostu spać – sen to też przyjemność.

Bardziej od nas wyrozumiały…

Różnie myślimy o Bogu. Raz dziękujemy mu w chwilach wielkiej radości, szczęścia. Innym razem nie myślimy o Nim zbyt często. Czasem zastanawiamy się czy istnieje, pomimo dowodów, które kiedyś były dla nas oczywiste. Są chwile, kiedy błagamy Go o pomoc albo prosimy o radę, w chwilach dramatycznych, na rozstajach dróg życia, wtedy, kiedy nagle Go potrzebujemy. 

Czy ktoś, kto rzadko pamięta o Bogu, ma prawo prosić Go o pomoc albo radę, gdy wreszcie poczuje się bezradny i mały…? Nie ma prawa – łatwo powiedzieć. To brak konsekwencji, instrumentalne traktowanie Jego, wreszcie zwykły brak klasy. 

A jednak, chyba nawet w takich chwilach, On jest skłonny choć w części nas wysłuchać… Choć trochę pomóc, nawet za to niedowiarstwo, chłód, którym czasem Go traktujemy, może zapomnienie…

Jest bardziej cierpliwy, wyrozumiały, niż na to zasługujemy…. Wierzę w to… Mam nadzieję…

Z fotografią – naprzód

Udało się wreszcie – zacząłem tworzyć własną stronę ze zdjęciami. Strona www to oczywiście tylko część przedsięwzięcia… raczej wskaźnik czegoś, co dzieje się w moim życiu…

Z pewnością podoba mi się chwytanie momentów w kadrze. Chwytanie ulotności wymaga jej dostrzegania. Poszukiwanie tematów, zwłaszcza blisko związanych z ludźmi – szalenie rozwija, pozwala zrozumieć innych, jest po prostu fascynujące, jest super. Fotograf może mieć ogromny potencjał wpływu na rzeczywistość. Mnie interesuje taki wpływ na ludzi, aby oni otwierali swoje wnętrze i pokazywali najdrobniejsze odcienie swoich uczuć, osobowości. Fotograf może działać jak katalizator, uwalniając te uczucia, prowokując do nich. Kiedy widzisz, że człowiek otwiera się na ciebie, wystarczy tylko naciskać na spust migawki… A wtedy oni sami są zdziwieni, bo takimi siebie nie znali, nie widzieli… Nie zauważyli tej chwili…

To ciekawe, ale na mojej stronie www nie ma na razie tego, czym najbardziej żyję w fotografii. Może właśnie to jest najmniej medialne. Ale myślę, że znajdzie się w końcu. Potrzebuję tylko więcej poszukiwań. Na razie – to raczej warsztatowe wprawki…

Zostawiam Was z adresem mojej strony Moje fotografie oraz ze zdjęciem mojej córki.
Hm… Ona wcale taka nie jest – Sara, moja córka. Na zdjęciu… – czy to inne dziecko? Nie, może raczej uchwycona właśnie w tym krótkim momencie, "innym" momencie… Nie wiem. Ale to nieważne. Może ważne jest właśnie to, żeby stworzyć trochę "inną rzeczywistość"…


Harówka albo laba

Trudno jest mi żyć pośrodku. Zabierając się do pracy szukam fascynacji, a znalazłszy ją – pozwalam jej wykorzystać mnie do końca. To znaczy do momentu, w którym zmęczenie załamie moje zdrowie. Ulubiony cykl pracy – 3-4 dni zatopienia się w problemach, ale później – wzlecenie do innego świata…

Dziś przesiedziałem przy komputerze kilkanaście godzin. Nadrabiam dni totalnego lenistwa. A może nie lenistwa? Przez tamte dni układałem sobie w głowie to, co chcę osiągnąć, do czego chcę dążyć. Teraz, powoli, wszedłem w realizację… To w zasadzie ostatnie dni mojego urlopu. Ale zanim wpadnę w wir najemnej pracy – ostatnie głębokie wdechy. Jak pływak, które wie, że musi nabrać powietrza aby starczyło na jak najdłużej…

Są rzeczy, z którymi ciągle w sobie walczę. Po pierwsze, z największym problemem – uczuciem wewnętrznego napięcia. Moje życie to ciągłe poszukiwanie jego przyczyn… I znajduję bardzo różne – od zwykłego zmęczenia, a nawet np. zatrucia pokarmowego, aż do napięcia "twórczego" w którym próbuję zgłębić nieznaną część rzeczywistości… mnie samego… ludzi wokół…

A jednak – bez napięcia nie ma życia… Przynajmniej w moim przypadku. Jestem jedną wielką emocją, którą próbuje ujeżdżać, jak dzikiego konia, intelektualna część mojej osobowości.

Zmuszam się, żeby odejść od komputera, ale moja emocjonalna część ciągle wymyśla jakieś preteksty… Spróbuję jeszcze raz… Życzcie mi powodzenia…

Być tam, gdzie chcę, chcieć być gdzie jestem


Samotność – nie znam się na niej. Jestem samotny – to znaczy bez Ioany i Sary – od kilku dni. Jak dotąd nie miałem ochoty chodzić na noc do naszej sypialni – wydawała mi się jak na antypodach, i pusta. Teraz zaczyna odtwarzać w niej własny świat. Z kilkoma pozycjami do czytania. Bo nic tak dobrze nie usypia, jak kawałek tekstu… jedno zdanie. Tylko tyle, by przenieść się w inny świat… Najlepiej – historyczny…

Czyż to nie fascynujące, że my, ludzie XX i XXI wieku chcemy zgłębiać tak dokładnie historię… Chyba żadnej cywilizacji żyjącej przed nami na tym nie zależało. Zaś nasz wiek, dość w osiąnięcia ducha – muzyka, malarstwo, rzeźba – są nikłe w porównaniu do osiągnięć poprzednich okresów w sztuce. Nasza specjalność to powielanie, gromadzenie. Odkrywanie również, ale w dziedzinach technicznych i naukowych, jakbyśmy nadganiali w sferze materialnej dystans, który w dziedzinie ducha zakreślili Bach, Michał Anioł czy Szekspir. Np. współczesny muzyk skończywszy szkołę powinien umieć wykonać dzieła napisane od renesansu do muzyki współczesnej, bazując na studiach materiałów historycznych. Od żadnego muzyka w historii nie wymagano takich umiejętności.

Ale wracając do sypialni… – wystarczą dwa zdania o Aleksandrze Wielkim, żebym myślą oderwał się od trosk codziennych i zapadł w błogi sen. To chęć bycia gdzieś indziej, niż miejsce dobrze znane, chęć przemierzania nowych przestrzeni, połykania nieznanych miejsc, chęć czynienia ich oswojonymi, odciśnięcia mentalnego śladu – będącego tylko w mojej głowie.

Pamięć o jaśminie, pod którym, z kawałków strzaskanych szklanych płytek, budowaliśmy nasze małe domy i garaże. Używając zmoczonego wodą piasku. Jaśmin był naszym miastem, pachnącym białymi kwiatami, odurzając nas bezlitośnie również wtedy, kiedy należało iść jeszcze do szkoły.

Jestem sam w sypialni, przypominam sobie lata samotności, innego wglądu w siebie, większego oderwania od ziemi, częstszego tworzenia. Proces przechodzenia od siebie na zewnątrz jeszcze będzie trwać…

Blog Kazimierza Marcinkiewicza

Dla mnie istnieje tylko w mojej pamięci i wyobraźni. Kusiło mnie, żeby tam zaglądnąć, ale znów, na szczęście, powiedziałem sobie, że tego nie zrobię.

Pozycja, sława i popularność osób, po przekroczeniu pewnego progu nasilenia tych cech, odrywa ich od poziomu prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem. Panie Kazimierzu, jeśli do Pana napiszę, nie będzie Pan miał czasu, żeby choć pobieżnie się nad moimi słowami zastanowić, by się do nich wewnętrznie odnieść, nie mówiąc już o kontynuacji dialogu. Pan, siłą rzeczy, musi się koncentrować na Pana karierze, linii, którą Pan sobie wyznacza. Jesteśmy jeszcze w demokracji, więc potrzebuje Pan nas, zwykłych ludzi, aby posuwać się do przodu. Nie spodziewam się, że mógłbym wpłynąć na Pańskie przekonania, zdaje mi się że ma Pan je dobrze ugruntowane – również np. co do moich własnych potrzeb, i tego, jak powinienem je realizować.

Dziś, wczoraj i przedwczoraj robiłem zdjęcia w domu pomocy społecznej, i wiem, ża ludzie na nich są autentyczni. Czasem aż do bólu, ale czasem aż do przyjemności, spokoju i tej pewności, że obcuje się z autentykiem. Ale ci ludzie nie poprowadzą kraju. Skąd wynika ten paradoks?

Niewdzięczna rola polityka, który musi wikłać się w niedopowiedzenia, półprawdy, musi uświęcać środki, wskazując cele, które od tysięcy lat leżą na piedestale ludzkości. A jednak polityk nie podejmuje się swojej roli jako męczennik.

Tak więc być może niedługo znów będę miał okazję oglądać Pańską optymistyczną twarz w telewizji, a jeśli w Pańskim blogu pozostawiłbym może kilka słów mojego komentarza, to jednak dalej pozostaniemy sobie obcy, nierozumiejący się nawzajem.

Z fotografią po cichu

Zbyt dużo naraz… siadając do komputera podłączonego do internetu rozmieniam się na drobne. Postanowiłem sobie, że w trakcie urlopu dam zielone światło fotografii. Kompletuję moje galerie, przeglądam konkursy, robię wizytówki i reklamówki. Wzbraniałem się przed zaglądnięciem na forum fotograficzne… ale nie wytrzymałem. Nie można robić wszystkiego naraz, ledwo ciągnę do przodu plan, uczyniony na kartce w terminarzu. Tak więc wrzucenie 4 zdjęć na forum zajęło mi 3 godziny, wraz z przeglądnięciem zdjęć innych kolegów i koleżanek pasjonujących się fotografią.

Monika Kozień-Świca nazwała internetowe forum fotograficzne… nie pamiętam dobrze, ale jako coś w stylu "pralnia kompleksów"…?! Nie pamiętam dobrze, pamiętam za to, że było to świetnie pasujące określenie. Przypominam sobie tych kilka chwil spędzonych w krakowskim Muzeum Historii Fotografii – prawie w oderwaniu od realnego świata, oglądaniu starych i nowych fotografii, bez uprzedzeń, rywalizacji i nadęcia.

Dla mnie jeszcze nie czas na forum, choć wpadam tam, żeby podpatrzeć techniki. A może już nie czas… Największa wada znanych mi forów to skoncentrowanie na jednym zdjęciu, upośledzenie możliwości budowania serii. Nawet jeśli się je buduje, to mało kto zwraca uwagę na ich układ, konsekwencję. Najlepszy dowód – to możliwość zamieszczania przeważnie 1-2 zdjęć naraz. Tymczasem potrzeba przynajmniej 3, a najlepiej – nawet do 10 i więcej.

Pracuję nad reportażem z domu spokojnej starości. Ale nie interesuje mnie pokazywanie tragedii starszych, raczej coś przeciwnego. Zwłaszcza, że ten dom który fotografuję, tętni życiem, młodym personelem i stymulacją do działania. I wiarą w Boga.

Jedziemy przez Polskę

Spędzam z rodziną już trzeci tydzień. Odwiedzamy rodzinę jadąc przez Polskę… Moje życie 24 godziny z rodziną jest inne niż wtedy, kiedy chodzę do pracy. Musiałem się do niego przyzwyczaić, co wymagało wysiłku i cierpliwości. Ale teraz jest pięknie, żyję jak w bajce.

Teraz myślę już o tym, że ten czas się skończy i znów wrócę do pracy. Czy naprawdę muszę?

Wiem, że powinienem, i wyrażając to wcale nie myślę akurat o konieczności zarabiania pieniędzy. Trzeba żyć w różnych miejscach, w różnych trybach, również poza rodziną, aby do niej wnosić nowe wartości, świeżość.

Moja córka potrafi pięknie się uśmiechać. Oglądają się za nią ludzie na ulicy (ma trzynaście miesięcy), a w parku macha do spacerowiczów rączką, albo biegnie się z nimi przywitać. Bada świat dookoła z zaprogramowanym przeświadczeniem, że zgłębianie go ma sens. Zawstydza mnie tym, bo mój sens, choć teoretycznie znany, w praktyce nie może się przebić w uśmiechu, dobrym spojrzeniu na drugiego człowieka. Po raz kolejny w życiu nie wiem dobrze, co się ze mną dzieje.

Cieszę się, że jeszcze dla córki mam trochę dobrej energii. Ale jeśli się nie pozbieram, to ona kiedyś odkryje, że to raczej fasada. A wtedy – będzie szkoda…

Niemodne – o sensie życia

Rzadko rozmawiamy o sensie życia. Naszego życia. Spuszczamy na to zasłonę milczenia, samotnego zmierzenia się z pytaniem… Kapłan w świątyni daje odpowiedź, ale to jest jego odpowiedź… Aby dać własną, trzeba zmierzyć się z pytaniem samotnie.

Sensu życia nie sposób udowodnić tak, jak przeprowadza dowody nauka. Sens życia leży na polu wiary. A wiara jest początkiem nauki, wiara też jest jej przedłużeniem. Naukowe podejście nie wynika bowiem z niczego innego, jak z zawierzenia fundamentom, których nie da się udowodnić. A i później, po całym zestawie naukowych dociekań stajemy na brzegu kręgu światła, mając przed sobą niezbadaną jeszcze naukową ciemność. Przeświadczenie, że coś tam jeszcze jest, co powie nam więcej o naszym życiu – to znów promień wiary.

Nauka jest tylko pomostem, drogą – pomiędzy chęcią dociekania prawdy, od której to chęci wszystko się zaczyna, a końcowym wnioskiem – niemożnością całkowitego prawdy zgłębienia – na czym proces naukowy się kończy. A dalej może sięgnąć znów tylko wiara.

Od pytania o sensie życia można uciekać. Można go pozostawić na poziomie materialnym, zaspokojenia potrzeb, samorealizacji, samozadowolenia. Ale tak pojęty sens nie jest dla ludzi osiągalny. Hedonizm napotyka na granicę percepcji zmysłów, tracących punkt odniesienia przy oderwaniu od cierpienia.

Nawet altruizm, bezinteresowność, poświęcenie na rzecz innych nie może doczekać się zupełnego spełnienia. Ludzie, którzy są obiektem tych wspaniałych postaw – dalej cierpią, umierają. Zatem sens życia człowieka nie może mieścić się tylko w pomaganiu innym, w ochładzaniu ich cierpnień. Musi on leżeć gdzieś indziej – gdzieś, gdzie znajdzie swoje ostateczne i skuteczne spełnienie.

Rozmowy o sensie życia mogą być niewygodne, mogą napawać niechęcią, nawet strachem. Mogą być zbyt ekshibicjonistyczne duchowo. Mogą być zbyt trudne z prostego względu – bo ktoś, będąc już w połowie życia może jeszcze do końca nie wiedzieć o jego sensie. Sensem może być jego poszukiwanie…

A mnie brak rozmów o sensie. Boję się o niego zapytać moich kolegów, znajomych… Zresztą… atmosfera staje się coraz mniej sprzyjająca… np. w pracy. Coraz bardziej liczy się efektywność, liczba zorganizowanych przedsięwizięć, rozwiązanych problemów, kwota wpływów. Nie ma czasu, żeby pytać – po co to wszystko. Zresztą może to być źle zrozumiane…

Prawdziwy sens życia nie może pochodzić z naszego świata.

Jestem częścią pulsującego życia

Pamiętam radio, które tata miał przy sobie, w łóżku. Miałem kilka lat, kiedy spaliśmy w trójkę w pokoju – sypialni. Radio było przyciśnięte do ściany, na brzegu tapczanu. Tata spał z tamtej strony. Pamiętam, że mamrotało po cichu – i nie tylko w nocy.

Było dość ciężkie, choć przenośne i na baterie, z rozchwianą gałką włącznika-głośniści. Ten produkt Polski socjalistycznej był zdaje się jednym z lepszych, z wieloma klawiszami, wyciąganą anteną i… rączką, która już się zgubiła…

W wakacyjnych wyprawach towarzyszyło nam. Chyba sześć, albo osiem baterii R-14 mieścił zasobnik, porosły zaciekami wyschniętego kwasu. Tamte baterie, wtedy nikt nie słyszał o alkalicznych, zanim jeszcze wydały ostatnie tchnienie, już zostawiały po sobie lepką krwawicę.

Chyba nie dziwiłem się temu zwyczajowi zasypiania przy odgłosach ze świata. Mama też się nie dziwiła. Radio było tam od zawsze. Tata używał tylko jednej stacji, na jednej fali. Dwieście dwadzieścia metrów, pierwszy program polskiego radia. Kiedy odkryłem dużo większe możliwości tego tranzystorowego miasteczka, sfukał mnie, że mu przestawiam fale.

Ale pamiętam – zwłaszcza krótkie fale – małe drgnienia gałki powodowały przeskok kilku stacji, z tajemniczym świergotem. Zaszumione ludzkie głosy, ledwo rozpoznawalne muzyki – sprawiały wrażenie, że tutaj oto zbiegają się nici z prawie całego, niewiadomego, wielkiego świata. Oto ktoś, w środku nocy, siedzi gdzieś daleko, i mówi do mikrofonu, w nieznanym języku… nie wiedząc, czy ktoś go w ogóle słucha… Tutaj mały Polak – przez przypadek – przedzierający się przez dziesiątki stacji…

Do dziś – pozostała we mnie ta chęć – uczestnicznia w czymś… Dziś jamnik gra w kuchni, program drugi wraz z rozważaniami, z których docierają do mnie jedynie bełkotliwe sylaby. Nie rozumiem, ale jestem ich częścią. Częścią pulsującego gdzieś życia.