Refleksje z pracy

Znaleźć człowieka, który fascynuje się tym, czego akurat potrzebuje firma, to ogromne szczęście. Zrozumiałem to uczestnicząc od jakiegoś czasu w przyjmowaniu ludzi i organizowaniu im pracy. W krótkim i średnim okresie czasu ludzie się nie zmieniają. Czyli tacy, jacy są, tacy pozostają w pracy. Nawet jeśli mają najszczersze chęci, żeby dopasować się do oczekiwań pracodawcy, to po pewnym czasie, zwykle po okresie próbnym, ciągną do swoich przyzwyczajeń, ulubionych zadań w których czują się pewnie, pomijając zbytni wysiłek zgłębiania nowych terenów. Aby ich skłonić do zrobienia kroku naprzód – trzeba poświęcić im czas i cierpliwość. Po jakimś czasie dopiero widać, czy ta inwestycja się zwróci, czy ktoś nie jest zbyt sztywny. Pomijam oczywiście etap zniecierpliwienia, narzekania itp. w momencie, gdy mobilizuje się ich do czegoś dla nich nowego.

Ja kiedyś zajmowałem się tylko sprzętem – komputerami, wzmacniaczami, aparatami fotograficznymi i kamerami. Te urządzenia robiły to, czego oczekiwałem, a jeśli nie – czytałem instrukcje, względenie oddawałem do serwisu. Z ludźmi jest inaczej. Można im po prostu "kazać" coś zrobić ale to bardzo nieefektywne. Za to jeśli otrzymają samodzielne zadanie do własnych rąk, z którego będą rozliczeni, za które odpowiadają – wtedy jest szansa, że się tym przejmą.

Patrzę na moją córkę i widzę, że ja rozumiem wiele rzeczy, których ona jeszcze nie rozumie. Patrzę na moich pracowników i często widzę to samo. Mogę dziesięć razy tłumaczyć, że np. trzeba coś zacząć planować wcześniej. Ale rozumieją to dopiero wtedy, jak katastrofa wisi nad karkiem. A jednak wiem też, przez analogię, że moim szefowie mają to samo ze mną. Tej praktycznej wiedzy nie można przekazać ludziom podłączając ich do komputerów, przesyłając kabelkiem. To zadziwiająca i fascynująca cecha, w dobie powszechnej łatwości kopiowania informacji. Nie da się "przetłoczyć" innym doświadczenia. Można ich skłaniać do tego, by je zdobyli. Często – poprzez pozostawienie ich sam na sam z problemem, żeby poczuli sami ten dreszcz, kiedy sytuacja się wali. I trzeba też przetrwać ich narzekanie, które rozsiewają wokół, że "ich szef taki nieludzki", że "tego się nie da" itd. Miałem to, przeżyłem. Na nic zdaje się tłumaczenie – spróbuj, odpocznij, popatrz świeżym wzrokiem. Albo jest fascynacja, i ona odszuka rozwiązanie, albo trzeba kogoś takiego oddelegować do rzemieślniczej roboty.

Współpraca z ludźmi jest fascynująca… Bo każdy jest tak inny. Podobnie jak fakt, że żyjemy na najdziwniejszym ze światów :-)))

Tam czas nie istniał

Wracam z pracy, mam przed sobą 50 minut drogi w ciemności. Jakimś przypadkiem odtwarzacz w samochodzie przeskakuje na "Children’s song". Chick Corea. Z płyty z 1972 roku. To rok w którym ujrzałem światło dzienne.

Słucham tego nagrania, jednego z moich ulubionych, i czuję to. Moje dzieciństwo. Widzę topniejący pod moimi małymi butkami śnieg, z którego woda rzeźbi w nim kaniony na naszym nierównym, ziemistym podwórku. Czuję zapach tego śniegu, widzę odbijające się w kryształkach śniegolodu słońce… Podwórko pokryte małymi kanionami, ja wśród nich, na nich, bez pośpiechu, bez tego, co za moment, za chwilę, za godzinę. Przyszłość nie istniała, bo nie zdawałem sobie z niej sprawy. Podobnie jak przeszłość. Jasne, jaskrawe w słońcu mury domu, mróżę oczy. Tam czas nie istniał. A Chick o tym wiedział…

Ten czas już nie wróci, wydaje się rajem. Wiem wiem, to cecha ludzkiej pamięci. Żyć tym, co teraz, to najszczęśliwsze podobno. I teraz mam obok siebie, a w zasadzie w sobie raj, choć inny, ale ciągle teraźniejszy. Tylko o nim nie zapomnieć… Byle nie zatracać się w przeszłości ani walczyć o przyszłość. Jeśli odpowiednio przeżywasz teraźniejszość, nie musisz martwić się o przyszłość… Przytul bliską Ci osobę, wyłącz komputer, telewizor. Popatrz za okno, nawet jeśli masz tam kolejny blok. Ale ludzie się krzątają, może w kuchni, może czytają książkę w pokoju, może z przyjacielem. Rzeczywistość będzie i tak ciekawsza od tego, co zaserwują Ci w TV. Trudno uwierzyć…? Mnie też często trudno. Staje się jasne gdy wyłączą prąd…

Ale i tamten dawny raj mam obok siebie – prawie, że namacalny, a na pewno rzeczywisty. W głowie mojej córki, w jej szczęściu i uśmiechu, lęku przed nieznanym, ciekawości zaprogramowanej i pchającej naprzód. W jej płaczu, jej dramatach, wykrzywiających twarz w podkówkę. Mnie wydają się nieważne… A czy moje – są ważne…?

One wszystkie to nic. To po prostu raj.

Ach, a jednak jakże jej zazdroszczę czasem. Niemądrze…

Kit jak na dłoni

Nie ma nic bardziej ośmieszającego, jak próba "wciskania innym kitu", która jest widoczna jak na dłoni. To ośmiesza tego, który próbuje ten kit wciskać. Nie rozumiem, jak niektórzy ludzie potrafią się łudzić, że "ciemny lud to kupi", że tego nie widać. Ta naiwność ośmiesza podobnie, jak same próby krętaczenia.

Założę się, że na stanowiskach wyższych od naszych wszyscy chcielibyśmy widzieć autorytety, z których chcielibyśmy brać wzór – mądrości, zaradności, opanowania, dobrych uczuć. Więc tym bardziej powoduje niesmak odkrycie, że posługują się oni takimi metodami, którymi sami się brzydzimy.

Sara

Powstrzymuję się od porównywania mojej córki z innymi dziećmi – to zdanie nie może być prawdziwe… Ale przecież jestem świadomy, że nie znam innych dzieci. Sam mam tylko jedno, nie mam z kim porównywać.

Sara mnie "powala", mówiąc potocznie. Byliśmy wczoraj w sklepie samoobsługowym, wieczorem. Chciała mnie trzymać za rękę, ale wyplotłem palec z jej uścisku i pobiegłem w głąb sklepu, uśmiechając się do niej. Podjęła zabawę. Szukaliśmy razem – jajek, twarogu. Dotykała wielkich kartonów w miejscach, gdzie były namalowane banany i jabłka. "Banana". Wkładała mi do koszyka różne artykuły, a ja przekonywałem, że nie wszystko potrzebujemy.

Kiedy wjechaliśmy samochodem do garażu, wskazałem na drzwi i poprosiłem o zamknięcie. Ochodzo popchała je, a potem i drugie – sama, bez pokazywania czy namawiania. Gdy szliśmy do wejścia do domu pokazała mi, że trzeba zgasić światło na podwórku. Zanim się zorientowałem, sama przycisnęła klawisz.

Sara ma szesnaście miesięcy. Nie mogę się nadziwić, że może tyle rozumieć, choć jeszcze niewiele mówi. Znów fascynacja – w tej małej głowie już powstał mały świat. Inny niż mój, inny niż wszystkie. Nikt nie będzie miał do niego dostępu. Samotny, choć wśród ludzi, samodzielny, choć zależny od innych. Oby jak najbardziej.

Proszę – cierpliwości

Spodziewam się, że inni potrzebują wiele cierpliwości wobec mnie. Dlatego proszę sam siebie o cierpliwość dla innych.

Dziękuję za cierpliwość:

  • za rzeczy, które dla innych są oczywiste, ale nie dla mnie
  • za to, co jest proste dla innych, lecz skomplikowane dla mnie
  • zrozumiałe dla innych, ale dla mnie niepojęte
  • za mój upór, ociąganie się,
  • za stawianie na swoim, za okazjonalną bezwzględność
  • za brak postawienia na swoim, brak zdecydowania, kiedy trzeba
  • za żarty i uszczypliwość
  • za nieosiągalność
  • za… za… za…..

Zdarza się, że jestem wprost wściekły, kiedy inni nie rozumieją rzeczy prostych, a mnie się wydaje, że rozumiem. Oczywiście, do prostych rzeczy dochodzi się latami, czasem dopiero pod koniec życia. Więc wściekanie się na innych nie ma sensu, tylko opóźni ich dotarcie do prostoty. Lecz jest kilka rzeczy, których jestem absolutnie pewien, które sprawdziłem na swojej skórze. I cierpię, kiedy starsi ode mnie pozostają krok za mną. Nie przywykłem, że w niektórych kwestiach mam kształcić tych, co są wyżej ode mnie. Tak brak czasami autorytetu, zachwytu u boku mistrza, spojrzenia w przyszłość znów niedosięgłych, kolejnych umiejętności…

Słabość i arogancja

Człowiek często sam nie wie, co jest dla mniego najlepsze, to fakt, i niestety, jego słabość. Ale już przekonanie polityków, że wiedzą, co jest lepsze dla innych, to zwykła arogancja. 

Programowanie

Na końcu naszego ogrodu jest rząd drzew, wraz z kamiennym murem. Wyglądają one na zachód, za nimi – mogiły, gdzieniegdzie metalowe krzyże. Chodzę tam z Sarą, wyglądamy – chłoniemy zachody słońca. Sara czuje ten nastrój wtedy, kiedy patrzę na coraz dalsze, pofalowane pola, znikające na horyzoncie. Choć znam ten widok, jestem zafascynowany, bo nigdy tak samo. Ona też patrzy, wzniesiona na moich rękach, by mogła wyglądnąć ponad murem. Nic nie mówi, nie wyrywa się, nie chce odejść.

Tak inny jest ten widok od tego, co przed murem – tam w zaroślach już mrok i nieprzyjemnie. Ale wystarczy tylko przylgnąć do jeszcze ciepłych kamieni, może lekko stanąć na palcach, by złapać ostatni blask przestrzeni, który zderza się z konarami drzew i niknie głębiej w zaroślach ogrodu. Twarze muskane przez czerwonawe niebo…

Patrzę na Sarę i wiem, że teraz właśnie tworzy się jej przyszłość. Tych obrazów nie będzie pamiętać, ale one pozostaną w niej na zawsze. Jeśli będzie kiedyś coś tworzyć, będzie z nich czerpać. Będzie ich szukać przez życie – wraz z tym ciepłem moim, bezpieczeństwiem, kiedy ją przyciskam do piersi. One pozwolą dać kiedyś bezpieczeństwo innej istocie.

Uczucia są pierwotne, i zawsze tak pozostanie. Cała filozofia, intelektualizm, służą tym drgnieniom uczuć. Daj dobre uczucia, "zaprogramuj", a stworzysz dobrego człowieka. 

Ja wracam tak często do mojego pięknego dzieciństwa. Nie pamiętam zbyt wiele z tego, czy ktoś mnie "programował", choć z pewnością robili to rodzice, starając się wychować wzorowo pierworodnego. Z pewnością robiła to babcia. Ale głównie co pamiętam, to pociąg do nieznanego. Do burzy, ciemnej nocy, do tego, co za bramą, za pierwszą górką, właśnie tam, gdzie nie mogłem chodzić. 

Nasze bezpieczne miejsca, do których wracamy – może nawet tylko w myśli… Spokojne chwile przed snem… Magiczne zakątki i ludzie, którzy mogą nam dać niespodziewaną wiarę i siłę. 

Być wolnym nad wszystko

Skończyłem tydzień pracy w piątek. Rzecz nieczęsta, gdy pracuje się w zespole obsługi sceny. Myślałem, że czeka mnie sobota z córką i tylko parę spraw do załatwienia przy komputerze. Przegląd zdjęć, zaległy tekst redakcyjny. Ale przede wszystkim – czas z Sarą, aby pozostawić Ioanie czas na pracę. Tłumaczenie. Jak zwykle gonią terminy, a opieka nad 15 miesięcznym dzieckiem nie pozostawia wiele czasu na prace biurowe.

Ioana przywitała mnie wiadomością, że w sobotę rano odwiedzą nas goście. Początkowo mieli być tylko chwilę, ale okazało się, że wygodnie jest im zostać do pory obiadu. Ioana dzisiaj też nie pracowała wiele, ponieważ rozmawiała z innym gościem, który przyjechał odwiedzić mojego brata. Tak więc widzę, że – jak zwykle – rzeczy konieczne stają na końcu kolejki.

Zakasałem rękawy i sam zabrałem się do tłumaczenia. Nie rozumiem rumuńskiego tak dobrze, jak Ioana, ma się rozumieć, ale zawsze coś podgonię. A jak maleństwo wreszcie uśnie, to pociągniemy na dwa komputery.

W te wakacje mój dawny przyjaciel, Paul, powiedział mi: pamiętaj, masz ograniczone siły, czas i zdolności. I właśnie się zastanawiam, jak naraz: odespać tydzień, odpocząć, być z córką, i posunąć jeszcze kilka spraw do przodu. Wiem, że rzeczywistość jest nieubłagana, i w pewnym sensie ja też muszę być wobec niej nieubłagany, jeśli mam przetrwać, a wraz ze mną – moi bliscy, nie smagani moimi frustracjami, zmęczeniem i chorobą. Rachunek jest prosty – coś trzeba z programu wyrzucić…

Być wolnym – godzić się spokojnie na wszystko, na co trzeba się zgodzić.

Wakacje skończyły się na dobre

Wakacje skończyły się na dobre. Właśnie wróciła pozostała część mojej rodziny. Zaczęły się zwykłe dni, choć jeszcze w pamięci wakacyjne sceny.

Postanowienia – utrzymania tego, czego nauczyłem się, zdobyłem, z czego zdałem sobie sprawę podczas wakacji. To wiedza dotycząca mnie samego. Po pierwsze – jak nie wpaść całkiem w kierat, jak odzyskiwać dystans do problemów. Teraz tak wiele wydaje się łatwe i proste – nie po raz pierwszy zresztą. Jak ten stan zatrzymać, albo jak do niego wrócić.

Aby móc ocenić np. budynek trzeba stanąć w pewnej odległości od niego. Zbyt blisko – przytłacza ogromem, sprawia, że czujesz się mały i bezradny. A przecież to człowiek go zbudował, taki jak ja.

Dystansować się od problemów, które nie są moimi.

Po drugie – jak dzielić siły na zadania zarobkowe, rodzinne, osobiste i pomoc innym. Teraz wydaje mi się, że wiem i umiem. Zobaczymy za miesiąc…

Zaczynam zwykły tydzień. Może być niezwykły…

 

Blog to powierzchowność

Dziś po raz kolejny pomyślałem, ze to szkoda, że internetowy blog nie może być prawdziwym pamiętnikiem. Czasem chciałbym napisać o kilku rzeczywistych dylematach, które czekają na rozwiązanie. Wyliczyć wszystkie za i przeciw, wątpliwości, nadzieje. Nie mogę tego tutaj zrobić, przez skórę czuję, kto mnie czyta. Przychodzi refleksja, że tak popularne pamiętniki internetowe nie są tym czymś, czym były (i są, choć może rzadziej) osobiste pamiętniki pisane do szuflady. Nie są miejscem odreagowywania najskrytszych uczuć, uporządkowywania myśli, rzutem oka na rzeczywiście przeżyty dzień, tydzień. Zamknięty w szufladzie pamiętnik jest zapisem spowiedzi gdzie grzesznik i spowiednik to ta sama osoba. Zwierzenie ograniczone jest tylko sposobem pojmowania siebie, zdolnością samoobserwacji, wstydem przed samym sobą, lecz nigdy przed kimś innym, choćby najbliższą istotą. 

Spowiadanie się w blogu to jak przesłuchiwanie siebie przed weneckim lustrem, za którym, choć nie wiadomo dokładnie kto, to jednak obserwują inni… Sam fakt ich obserwacji wpływa na zjawisko bloga, podobnie jak w fizyce najmniejszych cząstek. 

Blog to tylko powierzchowność, to "ja" jakie chcę pokazać, choćby nawet ludziom, których nigdy nie spotkam. Najdelikatniejsze niuanse, jeśli istnieją, chcemy zachować dla siebie, i dla bliskich, którzy nie zdradzą nikomu…

Największe skarby ludzkiej duszy pozostają skryte…