Kołysanka

Jak wiele się zmieniło w zasypianiu mojej córki. Kiedyś wyłącznie przy piersi. Dzisiaj – sama wchodzi do łóżeczka. Myślę, że ogromnie przyczyniła się do tego zmiana postawy Ioany. Ioana usypiając Sarę dawała jej nieme znaki, że tak naprawdę… nie chciała jej uśpić. Dziecko protestowało, a matka swoim postępowaniem dawała jej nadzieję na spełnienie tych protestów. Jakkolwiek bezlitośnie by to nie brzmiało, to zmiana postępowania dzieciaka była możliwa wtedy, kiedy pozbawiliśmy go wszelkiej nadziei na spełnienie jego życzeń.

Gdy usypiam Sarę to bardzo lubię wprowadzać ten spokojny, senny nastrój – już w łazience. Później, przy przebieraniu, mówię coraz mniej, zwalniam ruchy. Sara zdejmuje spodnie, bluzkę. Podsuwam jej jednoczęściową pidżamę. Wkłada najpierw ręce, naciąga rękawy, później dwoma rękami nakłada piżamę na głowę. Chwilę siłuje się, jeśli nie chce przejść, czasem ze złością.

Później ze spokojem idziemy do łóżeczka. Lalka już czeka. Przez puste miejsce w dwóch szczebelkach Sara wchodzi na materac, przytula się do poduszki, obejmując lalkę. Śpiewam jej, dziś nie opowiadam bajki. Za ścianą zaczyna szumieć woda – to nasza kuzynka Gosia – w łazience. Słuchamy razem tego szumu, a ja przypominam sobie zimowe ferie na zgrupowaniu chóru w Zawadce. Tam w górach, gdzie kończyła się asfaltowa droga, w skrzącym śnieg mrozie stała malutka szkoła, wśród wsi – zastygłej w zimie i w ciemności zimowej nocy. Tam śpiewaliśmy tę pieśń-kołysankę… na podłodze ne materacach, obok kaflowych pieców. Chwile nieziemskiego spokoju…

Otwieram wystawę!

Kasiu – z podwładną lepiej. Można było albo się zaraz pożegnać, albo zacząć wszystko od początku. Wybraliśmy to drugie… 🙂

Klamka zapadła, wici poszły w świat. Teraz albo gilotyna, albo tron. Niesamowicie ciekawe jest to, że tak wiele z momentów, które później najbardziej się wspomina, jest dramatycznych, trudnych – wtedy, kiedy się je przeżywa

Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat


Zapraszam na otwarcie wystawy moich fotografii teatralnych

Teatr mój widzę…


Otwarcie nastąpi w środę,
11
kwietnia, o godzinie 18:30,
w Krakowie na ul. Sarego 7 (przecznica św.
Gertrudy).

Przez te fotografię próbuję uchwycić coś z nastroju teatru, w którym pracuję od kilku lat. Nastrój ten jest nieuchwytny dla kogoś, kto go nie zna, ale otacza i zatapia w sobie tych, których dusza rezonuje z jego drganiami. Niezauważalnie – wciąga. Trudno czasem w nim żyć, czasem czekam na koniec sezonu i półtora miesiąca przerwy. A jednak potem powracam z pewną nostalgią, patrząc na zakryte pokrowcem fotele i kulisy odarte z kotar. Za kilka dni znów zapełniają się teatralnymi gestami, krokami, słowami. Wciągają – niezauważalnie – znowu.

Do mojej nowej podwładnej

Every breath you take
Every move you make
Every bond you break
Every step you take
Ill be watching you

(The Police)


Czuję Cię, widzę… Widzę jak się buntujesz wewnętrznie. Widzę Twoje reakcje jak na dłoni – każde zesztywnienie, kiedy nie chcesz zrobić tego, co sugeruję, o co proszę. Kiedy masz przeświadczenie, że wiesz lepiej, ale zrobisz to tylko dlatego, że ja tak każę. Widzę, czuję, kiedy kluczysz próbując zatuszować swoje błędy. Czy naprawdę sądzisz, że tego nie widać…?

Chyba brak Ci wiary w to, że dzieli nas różnica nie tylko tych 10 lat wieku, ale i mojego doświadczenia w tej pracy, i że naprawdę mogę mieć rację. Buntujesz się, bo za często mówię, co masz robić, i co robisz nie tak. Nie przywykłaś do tego. Wierzgasz, kontratakujesz. Ja też nie przywykłem do tego. Ale przywyknę. Muszę.

Czy nie wiesz, że łagodnością, prostymi słowami – jak "proszę" – można zdziałać więcej, niż uporem i ostentacyjnym buntem. Nie wiesz. Idziesz na oślep jak ćma do ognia, bo przecież ja decyduję o Twoim losie. Naiwna młodzieńcza straceńczość, skrywająca nieprzystosowanie, nieumiejętność kompromisu, negocjacji. Stawiać na swoim – ja też to potrafię.

Cóż, kiedyś ktoś znosił mnie, więc i ja powinienem znosić Ciebie. Ale potrzebuję mieć człowieka, na którego mogę liczyć, który w dramatycznym momencie nie odwróci się i nie pójdzie do domu. Który zostawi tu część swojej duszy. Muszę się dowiedzieć, czy takim jesteś.

Kiedy nie może być lepiej

Mam kryzys, pewnie dlatego, że dużo ostatnio pracuję, tkwię w tym kieracie… Ale najbardziej męcząca i frustrująca jest nie sama praca, ale świadomość, że system nie jest idealny… Nigdy nie będzie, to prawda… Ale bardzo pomogłaby świadomość, że razem w zespole tworzymy coś porządnie, solidnie… Niestety, nie mogę mieć tego wrażenia. Jedyne, co próbuję robić, to zachować jakość na własnym podwórku, odgrodzić się płotkiem, trzymać u siebie pewną konsekwencję, solidność, słowność, terminowość. Nie obiecuję na wiatr, uprzedzam o konsekwencjach, staram się przewidywać, muszę planować.

Frustrujące jest kiedy wielka praca idzie na marne ponieważ coś zostało nieprzewidziane, nieprzygotowane, coś było nierealne, ale komuś wydawało się takie. Dziś wiem, że manager potrafiący dobrze planować i przewidywać jest człowiekiem na wagę złota. Sam potrzebuję się uczyć, ale nie mam obok siebie autorytetu, wzoru. Muszę otwierać otwarte drzwi, uczyć się tylko na własnych błędach. Nie sztuką jest mieć głowę w chmurach, gdzie wydaje się, że wszystko idzie wspaniale, sztuką jest realizować ideały widząc, jak wiele trzeba poprawić tutaj na ziemi. Planowanie to ogromna sztuka i praca, to harówka – bezwzględna, nie wybaczająca błędów, obnażająca niedoskonałości. Chyba, że już straciliśmy nadzieję na solidność i jest nam wszystko jedno, albo z głową w chmurach oderwaliśmy się od ziemi i bujamy we własnych wspaniałych wyobrażeniach.

W planowaniu nie można dowolnie przesuwać rzeczy w czasie, zwłaszcza kiedy idzie za nimi praca kilkudziesięciu pracowników. Bo oni, zamiast posuwać sprawy dalej do przodu, muszą wracać do czegoś, co już zrobili, i walczyć z zaskakującymi ich zmianami. To oczywiste cofanie się w czasie, oczywista i dramatyczna strata… To marnowanie ludzkiego zapału, bo oni widząc to, zaczynają machać na wszystko ręką.

Mój miły, starszy przyjaciel opowiedział mi wrażenie ze swojej młodości.

Czasem widzisz, że w pewnym systemie trzebaby zmienić jedną albo dwie drobne rzeczy, i wtedy wszystko działałoby dużo lepiej. Próbujesz dokonać tych zmian, zmagasz się, próbujesz zrozumieć czemu to jest takie trudne. I wraz z upływem czasu dociera do ciebie, że te drobne zmiany są po prostu… nie do zrealizowania. To dalej tak musi trwać…

Tego wrażenia nie życzę Wam ani sobie…

Ból dziecku mojemu sprawiam

Dziś jest drugi dzień, kiedy Sara poszła spać razem ze mną, nie z Ioaną. Mała córka bardzo to przeżywa, próbuje poszukiwać mamy i różnymi metodami nakłonić mnie, żebyśmy "szli do mamy". Chyba stosuje metody "nie wprost" – np. chce misia, ale nie podoba jej się żaden, którego jej pokazuję. Nie woła wprost "do mamy", bo wtedy odpowiadam wprost: "dzisiaj jesteś ze mną". Wydaje mi się, jakby zdemaskowała nasze metody, kiedy tak często odwracamy jej uwagę. Próbuje robić to samo? Czy dziecko 21 miesięczne jest już do tego zdolne…?

Sara płacze przeraźliwie, raz przychodzi do mnie, innym razem – ucieka z rezygnacją i większym krzykiem. Niestety, muszę jej spokojnie dawać do zrozumienia, że nie ma innego wyjścia. Nie będzie dziś mamy, nie ma na to szans. Musi się z tym pogodzić, a to tylko kwestia czasu, zmęczenia i złamania jej determinacji. W końcu zasypia, dziś bardziej spokojnie niż wczoraj, godząc się na moje towarzystwo jak na jedyny ratunek, na który może liczyć. Kontynuuję opowiadanie bajki z wczoraj. Pytam, czy pamięta pieska, kotka… Odpowiada "tak" – jakby usłyszała uniewinniający wyrok w sądzie…

Sara nie wie jeszcze, że celem naszych zabiegów jest też pożegnanie jej z piersią matki – ostoją bezpieczeństwa. Wydaje mi się to tak niesamowite, że prawie takie same sytuacje rozpoznaję w dorosłym życiu. Nasze tragedie rozgrywają się tylko w innej scenografii, ale są takie same. Ktoś nas zawiódł, wypadki potoczyły się nie tak, jak chcemy, życie skręciło nagle w inną stronę i już nigdy nie będzie tak, jak było. Rozpaczamy, pytamy: dlaczego. Odpowiedź jest jasna – człowiekowi przeznaczono podążać po drodze życia, i moim zdaniem – zmierzać do dorosłości, samodzielności. Te dwie cechy pojmuję poprzez pryzmat Pisma Świętego – dojrzałość, która nie szkodzi, ale stwarza w sobie silną ostoję dobra, żeby dawać je innym. Żeby do niej dojść trzeba sporo doświadczyć a jednocześnie przenieść ponad wirami życia ten ideał.

Doświadczanie bólu, choćby tego drobnego,  jest nieuniknione. Inaczej każdy z nas pozostałby niemowlęciem. Natura ludzka każdą rzeczywistość zaadoptuje do swojej skali, i chociażby postawiona w raju, to za chwilę odnajdzie i tak swoje dramaty. Jeśli brak zmagań z otoczeniem, zwraca się przeciwko sobie. Człowiek potrzebuje zmagania i walki, a ponieważ ma zaprogramowany rozwój i eksplorację nowych terenów, nie może obyć się bez konfliktów, wygranych i przegranych sytuacji…

Wielki dzień

Kasiask… Kiedy zakładałem tego bloga postanowiłem sobie, że nie będę się angażował w korespondencję z innymi blogowiczami. Ale jednak o Kasisk myślę. Dzieciaki były poprzeziębiane. Czy teraz już lepiej…? Mój dzieciak jest zdrowy, wczoraj byliśmy u pani doktor. Sara pozwoliła sobie zaglądnąć do gardła, nawet otworzyła usta. Było to dla niej trudne, bała się, widziałem – była cała czerwona, milcząca i sztywna. Ale nie uciekała. Rety, jak to wyraźnie widać – jak dziecko walczy ze strachem. Że wie, że tak jak chcą rodzice, tak trzeba. Ale z drugiej strony – z trudnością opanowuje strach.

Znów tak bardzo chciałbym coś napisać, coś fajnego. Ostatnie dwa dni to raczej pasmo dobrych zdarzeń, zwycięstw, napięć i odprężenia, rozwiazania kolejnych problemów. Wielkie dni. Podobały się moje zdjęcia – cieszę się z tego, że pokazały coś więcej, niż znaną rzeczywistość. Boże, dziękuję za chwile opanowania, za spokój, kiedy był najbardziej potrzebny.

Ale spałem tylko pięć godzin, dla cukrzyka i chorowitka od urodzenia to za mało. Wiem, że jeśli nie odpocznę, przyjdą poważniejsze problemy…

Ekscytacja… w pracy robię kilka rzeczy naraz (nie wiem, w imię czego…), komputery i ludzie nie nadążają, nawet moje własne słowa nie nadążają za euforią i sprintem myśli. To niedobry sygnał, wiem o tym. Trzeba po prostu iść spać, na siłę.

Miejcie się dobrze. Odnajdźcie choć jedną dobrą rzecz, która Was dziś spotkała. Zaśnijcie spokojnie, jutro też czeka Was dzień.


Próba generalna sztuki Wielki Dzień w reż. Andrzeja Majczaka

Najciekawiej gdy intuicja

W sumie lubię rozwiązywanie problemów. Gdyż ma to wiele wspólnego z odkrywaniem. Lubię nawet, jeśli czas goni, jeśli trzeba się skoncentrować, narzucić tempo. Wkraczam wtedy do innego świata, wszystko zaczyna kręcić się wokół jednej wspólnej osi. Analiza, skojarzenia, przeczucia.

Są różne grupy problemów. Specjaliści potrafią je dobrze opisać. Jedne problemy łatwo rozwiązać, wystarczy postępować według instrukcji, zaleceń, a ryzyko, że wystąpi coś dodatkowego, nieprzewidzianego, jest niewielkie. Takie problemy są mało interesujące, można je zlecić ludziom, którym nie chce się zbyt myśleć.

Są problemy "pośrednie" – gdy wiem, jak je rozwiązać, ale spodziewam się komplikacji na poszczególnych etapach. Te komplikacje mogą być najbardziej prozaiczne, głupie, proste, bezsensowne – a mimo to mogą nawet całkowicie zablokować sprawę.

Najciekawsze problemy to te, w których pozostaje głównie intuicja, przeczucie, często niejasne. Trudno mi wtedy komuś wytłumaczyć dlaczego tak trzeba się do tego zabrać a nie inaczej. Jakieś wspomnienia podobnych spraw, niedopowiedziane wątki, zapamiętane gdzieś zdania – nie wiadomo, czy wyczytane w książce czy usłyszane przelotnie. Nie mam pamięci do liczb, nazwisk, nazw miejsc. Ale czuję abstrakcyjne mechanizmy, nawet nie widzę je, tylko właśnie czuję – gdzieś w przestrzeni wyobraźni.

Wczorajszy problem był z gatunku tych średnich. Może rozwiązanie samego problemu nie przyniosło wiele satysfakcji, ale ucieszyło mnie zadowolenie ludzi, którym ułatwiłem życie 🙂

Dwie uśmiechnięte kobiety

(Kasiask – jestem zobowiązany odpowiedzieć 🙂 Zdrowie już lepiej, dziękuję!)

Uwielbiam tę chwilę, kiedy coś powstaje, przy czym mam udział. Ale to "coś" musi mieć element tworzenia – zaistnienia czegoś, czego jeszcze we mnie nie istniało. Czyli – odkrywanie, czegoś, z czego jeszcze nie zdałem sobie sprawy.

Przeglądam zdjęcia z mojego rodzinnego miasteczka. Składam zestaw zdjęć na wystawę. Od kilku godzin przeglądam, obrabiam, dobieram i wyrzucam. I wśród tych zdjęć trafiłem na to poniżej. Strzelone "z biodra", bez kadrowania, cyzelowania. Teraz wprowadziło mnie w tak dobry nastój. Jakże niewielu ludzi na ulicy jest uśmiechniętych…


StLe…

Choroby ciąg dalszy. Dziś wieczorem musiałem zrealizować spektakl. Tylko ciało opornie reagowało na tę konieczność, wzrok relacjonował dziwnie czasem przesywający się obraz świata, poprosiłem tatę, żeby pojechał ze mną. Przynajmniej zobaczył przedstawienie.

Po powrocie poczułem się na chwilę lepiej, jąłem przeszukiwać biblioteczkę u rodziców w poszukiwaniu reszty kolekcji powieści Lema. Natrafiłem wreszcie, przy telewizorze, na najwyższej półce, całą baterię fantastyki. Były wśród nich "Dzienniki gwiazdowe". Otworzyłem okładkę, na stronie tytułowej – niewyraźne, staroświecko postawione litery – StLe… "M" nikło gdzieś w zawijasie skręcającym w dół. Na dolnym brzegu strony widniała moja adnotacja – 1992-05-27 AGH. Pamiętam, byłem wtedy na spotkaniu… Już na korytarzu, jako prawie ostatni, z bezgłośnym "proszę" podałem ją starszemu już, ale nie tak szczupłemu jak na ostatnich zdjęciach, pisarzowi. Maznął długopisem. Próbowałem się zachowywać naturalnie, jak gdyby nigdy nic. Ale właśnie to pierwsze było moją naturą, nie pozwalając osiągnąć tego drugiego. Odchodząc, na zgięciu korytarza, spojrzałem za siebie raz… Pamiętam, że on też wtedy na mnie popatrzył. Próbuję sobie wyobrazić, jak wtedy wyglądałem i jak on mógł na mnie spojrzeć, jakby miało to mieć jakieś szczególne znaczenie, jakąś refleksję. Dziś, po piętnastu prawie latach, mogę myśleć albo o tamtej mojej naiwności, albo poczciwości i nieśmiałości, albo o wszystkim naraz. Może… poczciwość…? Podobna do tej, o której pisał w "Opowiadaniach o pilocie Pirxie"…? Podobna poczciwość siedziała w Lemie, to jasne. Tak świetnie opisał jej skutki.

Zresztą Lem w większość swoich postaci wkładał samego siebie. Gdy próbował naśladować prostackość np. policjantów w "Śledztwie", nie za bardzo mu to wychodziło. Jego postacie, choć tak szczegółowo kreślone, zawierają ciągle podobne rysy osobowości i podobne postrzeganie świata – uważne, szczegółowe, analityczne, marzycielskie.

Nic szczególnego…

Chcę coś napisać, choćby po to, aby zatrzeć wrażenie pozostające po poprzednim wpisie…

Rozchorowałem się, ból w piersi kłuje złowrogo. Najgorsza jest pierwsza doba – jakoś przetrwać odtrętwienie mięśni, ból stawów. Nie lubię lekarstw, które działają przeciwbólowo. Ból też po coś w końcu jest. Rozchorowałem się z mojego niedopatrzenia, znów. Wygnany na banicję od córki, wróciłem dziś po pracy do domowej separatki. Sarę widziałem dziś przez chwilę – przyklejała naklejki w książeczce. Na drugiej stronie były obrazki-naklejki – misia, słońca, kwiatów. Odrywała je, a później przerzucając kartki, rozglądała się wśród nich, poszukując takiego samego obrazka. W końcu z okrzykiem "jeśt" w którym za każdym razem pobrzmiewało zdziwienie, przyklejała, po pięć razy. Nie udawało się jej trafić dokładnie w miejsce. "Dobrze jest" – próbowałem ją uspokoić, ale ona tym bardziej się denerwowała. "Perfekcjonistka?" – pomyślałem z niepokojem, wiedząc, jak perfekcjonizm może przeszkadzać w życiu. Jednych trzeba nakłaniać do perfekcjonizmu, innych – z niego leczyć. Z tym, że to drugie chyba jest trudniejsze…

Ostatnią noc spędziłem w izolatce, namaszczony leczniczymi płynami, z termoforem, pokasłujący. Bolały nawet mięśnie między żebrami. Wziąłem książkę Lema "Śledztwo". Też mi świetny temat – historie zagadkowych zniknięć ciał z kostnic. Ale tak lubię styl pana Stanisława. Dziś przez chwilę wziąłem do ręki Sapkowskiego. To jednak nie to. Lem tka rzeczywistość subiektywnie, introspekcyjnie, w sposób lekko rozproszony, pozwalając wyobraźni wypełniać wolne węzły jak w krystalicznej siatce. Bierze elementy, porównania, z odległych dziedzin, z zaskakującą, oniemiającą rozpiętością i celnością zarazem. Zresztą "Śledztwo" jest w tym dużo prostsze niż "Katar" na przykład, ale i rozpiętość w czasie ich powstania to aż 17 lat. "Starość polega na tym, że zdobyło się doświadczenie, którego już nie można wykorzystać"… Zdarzają się miejsca błyskotliwe, gdzie na jednej stronie w usta bohaterów i do ich przemyśleń wtrąca Lem niesamowicie proste i odkrywcze sentencje. A wszystko w trakcie akcji, wśród filozoficzno-matematyczno-biologiczno-astronomiczno… itd. rozważań. Z byle bzdury tworzy filozofię, by za chwilę ją ośmieszyć.

Usypiałem na wpół przytomny, z lekką gorączą, szumem w głowie, bębniącym pulsem w uchu przyłożonym do poduszki, z książką w ręce. Lubię to odpływanie, kiedy rzeczywistość miesza się ze snem.