O Wieśku

Czasem przychodzi Wiesiek. Siadamy pod parasolem w ogrodzie, albo w cieniu garażu. Jego przyjście jest przeważnie związane z jakimś problemem, który go trawi. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale "plącze się w zeznaniach". Czasem otwieramy piwo, dla lekkiego rozwiązania języka.

Kilka razy obiecywałem sobie, że opiszę naszą rozmowę, ale doprawdy trudno mi się zebrać. Kiedy zaczynam układać w głowie zdania, wychodzą mi jakieś takie banalne. Ale jakież mogą być męskie rozmowy? Mogą być wulgarne. Ale to na pewno nie z Wieśkiem i ze mną. Tak, są raczej banalne… O męskich zmaganiach z kobietami… A może z nami samymi…

No właśnie, już sam zaczynam się plątać, jak w Wieśka stylu. Może dziś za dużo się nasłuchałem jego narzekań…

W poszukiwaniu

W poszukiwaniu równowagi, czasami rozpaczliwym… Gdybym mógł określić wszystkie zmienne, od których moja zależy… Czasem wydaje mi się, że wiem, innym razem – że nie mam pojęcia. W ostatnich dniach – kilka sukcesów, które dowodzą, że ewangeliczne zasady działają niezawodnie. Tylko że… czasem trzeba tytanicznej siły, żeby je zastosować. No właśnie… czy rzeczywiście tytanicznej? Czy w ogóle wymagają one siły? Może wprost przeciwnie, wystarczy luz-blues, bez napięcia i walki…

Nie wiem nawet tyle czy wiem, ile wiem…

Brak silnych wrażeń

Z moją przyjaciółką Romą wracaliśmy dziś z pogrzebu. Szliśmy asfaltową drogą, podczas gdy wyprzedzały nas jadące powoli samochody. Powiedziałem, że mam jakieś dziwne uczucie, jakby coś ciągnęło mnie, żeby pod przejeżdżające koła podłożyć stopę. Roma, dyplomowana pielęgniarka, stwierdziła, że brak mi silnych wrażeń…

Pomyślałem – ciekawe, że Beniamin nie jest mi w stanie dostarczyć silnych wrażeń. Jestem przekonany, że płacz dziecka, z odległości, w której rodzic zmienia mu pampersa, przekracza granicę bólu 130 decybeli. Pamiętam, że to samo trzeszczenie w uszach słyszałem na koncertach rockowych. Tyle, że Beniamin ostatnio coraz mniej płacze, to pewnie dlatego…

Ukojenie przez zrozumienie ;-)

Zastanawiam się nad tym, co napisałem wczoraj. Często trudno mi uchwycić to, o co mi chodzi. To niełatwe – myśli i problemy czuję i widzę – w wyobraźni. Mają obłości, odnogi, wypustki. Ale nie od razu wiem, jak wyglądają. Ujmowanie w słowa pomaga mi je zbadać, ale z drugiej strony słowa są zbyt toporne. Na początku, by opisać coś niezrozumiałego, potrzebuję używać wielu słów. Ale z czasem wyłania się jakaś prostsza zasada, reguła, później jeszcze prostsza. Aż wreszcie dochodzi do "objawienia" – i wtedy nie mogę się nadziwić, jakie coś jest proste i oczywiste. Niestety, nie oznacza to, że dla innych staje się oczywiste, stąd konflikty z otoczeniem 😉

Niezrozumienie czegoś sprawia ból. Aby go usunąć próbuję zrozumieć. Jakoś nie pomaga świadomość, że zrozumienie będzie tylko przybliżeniem prawdy. Odnalezienie jakiejś zasady przynosi uspokojenie, przynajmniej na jakiś czas…

Piszę krótko

Trochę się zmuszam, żeby wejść do internetu, odebrać pocztę… Po co? – pytam siebie. Z pewnością będzie tam list od przyjaciela, albo wpis od fajnego człowieka, z pewnością mnie poruszy, z pewnością będę chciał odpisać.

Czuję się zmęczony natłokiem ludzi, kontaktów. To wrażenie utrzymuje się już dość długo, jak dla mnie. Czuję się zmęczony w ogóle.

Również moje siły i mój czas są ograniczone. W połowie życia myśli się o tym, żeby poświęcić się jednej pracy i zrobić coś konkretnego. Czy moich słowach, listach, jestem w stanie dać komuś coś, co będzie miało wartość?

Podobne pytania przerastają mnie. Czyżbym więc poddawał się i zbyt płynął z prądem? Nie wiem, tak wiele nie wiem. Otrzymałem wiele zdolności, ale albo zbyt mało ambicji, albo umysł zadający zbyt wiele pytań.

Tak więc jakoś płynę i przeważnie tylko… patrzę.

Bezlitośni wobec dzieci

Czasem moje zdanie na jakiś temat różni się tak bardzo od zdań innych, nawet bliskich mi ludzi, że zastanawiam się, czy przypadkiem to ja jestem nienormalny…? Czy czegoś nie rozumiem? Są sprawy sprawy dla mnie tak oczywiste, że nie może mi się pomieścić w głowie jak ludzie, których znam od wielu lat, nie mogą się z nimi zgodzić.

Większość osób, które zobaczy moją córkę zmagającą się z czymś, od razu rusza ochoczo do pomocy, nie pytając jej o zdanie, nie obserwując, czy jest to potrzebne i słuszne. Od razu znajduje się też cały tłum doradców, prześcigających się w doradach. Patrzę na to i po prostu krew mnie zalewa, bo widzę, że trzyletniemu dziecku nie daje się czasu i szansy, by samodzielnie pomyśleć, spróbować, pomylić się, a tym samym – samodzielnie odkryć coś, zrobić coś dobrze, i w efekcie – w pełni nauczyć się i mieć z tego radość!! I tę bezmyślność popełniają osoby, które same wychowały dzieci! To nie mieści mi się w głowie.

Patrzę na to i widzę, jak wujkowie, ciocie, dziadkowie oraz dobrzy znajomi, gdyby pozostali tylko dłużej z Sarą, zniweczyliby nasze rodzicielskie wysiłki jej usamodzielniania. Usamodzielniania przede wszystkim mentalnego, osobowościowego, nie tylko ubierania się, mycia, jedzenia i robienia siku. Przecież ktoś, kto ciągle słyszy podpowiedzi, rady, nie ma czasu wykształtować własnych myśli. Paniczna chęć uwolnienia dzieci od popełnienia błędu czyni z nich inwalidów pod względem umiejętności radzenia sobie w życiu – podejmowania decyzji, przełamywania zniechęcenia i uczucia porażki, a tym samym – odczuwania szczęścia! Czy to takie trudne do zrozumienia? Z mojego doświadczenia wynika, że to wiedza tajemna znana nielicznym 😐

Moja dobra znajoma, lekarka-pediatra, ma dwoje dzieci w wieku około 10 lat, nie stosuje prostej zasady, że do dziecka, jak zresztą do każdego dorosłego człowieka, w danej chwili powinna mówić tylko jedna osoba! Nie jestem w stanie jej przekonać, żeby mi nie przerywała, kiedy rozmawiam z córką, bo ja jestem "na razie początkującym tatusiem".

Ludzie powszechnie pozwalają sobie na przegadywanie innych dorosłych, gdy mówią właśnie do dzieci! To nawet śmieszne – jedna mała istota, a wokół wianuszek schylonych "dorosłych", którzy próbują przekonać – zjedz jeszcze jedną kromeczkę, ubierz sweterek, a może jednak pójdziesz… może zrobisz… może powiesz…. Ludzie!!!!!!

Inny przykład – dorośli potrafią bezlitośnie obnażać niedoskonałości dzieci – w ich obecności, głośno i bez żenady. Powszechne jest zdanie: "o, wstydzi się dziecko, Sara się wstydzi" (!!!) Natomiast czy ktoś pozwoliłby sobie powiedzieć dorosłej kobiecie: ale pani nieśmiała!

Ostatni przykład – ludzie bez pardonu pozwalają sobie dotykać moją córkę tylko dlatego, że jest ładna. Czasem dzieciak jest zdezorientowany, kiedy trafi pomiędzy gości. Wyciągają się ku niej ręce – do loków, policzków, szarpią za ręce. A przecież nikt nie zrobi tak żadnej dorosłej osobie!

Do moich gości (2)

W odpowiedzi na komentarz agpagp pod wczorajszym wpisem – skoro mój blog jest ogólnodostępny to znaczy, że nie traktuję odwiedzających i wypowiadających się jak intruzów. Taka konsekwencja wydaje mi się naturalna.

Zastanawiam się ciągle co jest pociągającego w pisaniu publicznego bloga. Dla porównania – dzisiaj, przeglądając stare szafki, znaleźliśmy moje listy, pisane do szuflady przed osiemnastu laty. Tak osobiste, że nie mógłbym ich skopiować tutaj. Bądź co bądź łatwo mnie tu rozpoznać, dowiedzieć się, kim jestem i jak mnie spotkać. Jest więc granica, której tutaj nie chcę przekroczyć, a która nie istnieje gdy piszę "do szuflady". Z drugiej strony – pisząc "do szuflady" nie mam szans na kontakt z ludźmi podobnymi do mnie. Nie mam szans wzbudzić czegoś pozytywnego w innych, a właśnie takie "wzbudzenia" bardzo mnie cieszą.

Publiczne wyrażanie myśli trochę dopinguje mnie do pewnej staranności (na przykład dziś przeczytałem wczorajszy wpis i zdecydowałem, że muszę go poprawić). Jest też zmierzeniem się z pewną "opinią publiczną" – z różnymi tego konsekwencjami: utrzymania kontaktu i dystansu jednocześnie, mierzenia się z zewnętrznym wpływem, budowania wewnętrznej granicy życia osobistego. Chciałbym, aby było wyrażeniem mojej wiary w coś wyższego niż codzienne czynności – budzenie się, spożywanie posiłków, pracę, wypełnianie obowiązków.

Ostatnio zdałem sobie też sprawę z ułomności internetu jako środka komunikacji między ludźmi. Nie zastąpi on zwykłego spotkania w pubie na kawie, czy osobistej rozmowy w parku. Byłem wychowany na tradycyjnych listach, które rozpoczyna się od "Drogi ….." a kończy na "pozdrawiam serdecznie". Ciągle dziwne są dla mnie smsy i gadu-gadu, w których rozmowę można przerwać w każdym momencie, a po tygodniu – wznowić, jakby nigdy nic. Dlatego internet traktuję z przymróżeniem oka.

Zrobić porządek u siebie

Wiosna i początek lata, w tym koniec sezonu w pracy i rozpoczęcie wakacji to jedne z najtrudniejszych okresów w "mojej firmie". To już wiem, kończąc mój dziewiąty rok pracy. Jednocześnie zmienia się mój stosunek do ludzi wokół, szczególnie tych "artystycznych". Dziś dotarło to do mojej świadomości wraz z przeświadczeniem, że muszę wyrobić sobie nowy styl – konsekwentnie i świadomie. "Samo się" nie zrobi.

Na razie straciłem chęć głębszego poznawania ludzi, zachwycania się, przejmowania się nimi, tym co czują i myślą. Nie mam cierpliwości. To, co mnie najbardziej pociągało – czyli tajemnica, coś obiecującego, skrytego w cieniu – przestało się liczyć. Ba, nawet wątpię, czy to istnieje. Ludzie wydają się prości jak cepy, nie mają czasu by wzbogacać siebie.

Od czasu do czasu przychodzi moment, gdy trzeba powrócić
i zrobić porządek na swoim podwórku, własnym nastroju. Mądry przyjaciel Michał mówi –
kiedy jesteś zagubiony, zacznij znów wszystko od początku. Tak, to jest
rozwiązanie teraz dla mnie.


Nawet ciepła pogoda i widok dziewcząt, wystawiających do słońca więcej swoich kształtów, nie poprawia mi nastroju. Dostrzegam tylko więcej niedoskonałości – figury, kształtu rąk, nóg… Twarze, rzadko tchną czymś przyjemnym, spokojnym. Przejechałem na rowerze dwa razy przez centrum, pomiędzy tłumami przechodniów, robiłem zakupy w Almie w Galerii Krakowskiej, i znalazłem może 3-4 kobiety – nie przygarbione i o niezłej figurze. Czy to moje pesymistyczne złudzenie, czy rzeczywistość…?

Niedopowiedzenia

Dlaczego o tak wielu pięknych rzeczach, które widzę w innych, nie mogę z nimi porozmawiać. Chciałbym czasem wyciągnąć taki jeden miły detal, oświetlić go ze wszystkich stron, pokazać i nazwać. A może i tego byłoby mi za mało. Może chciałbym wycisnąć z niego całą tę zawartość, która powoduje ekscytację. Ale okazuje się, że lepiej pozostawić go w cieniu, wśród innych szczegółów i cieszyć się nim nawet wtedy, kiedy jest mało dostrzegalny. Cieszyć się tym, że właśnie ja wiem, że on tam jest.

Jest też drugi biegun. Nie mogę porozmawiać z innymi o tym, co widzę w nich niedobrego. Inni też rzadko mi mówią o tym, co widzą we mnie niezbyt korzystnego.

W imię jakoś ogólnie pojętego własnego interesu nie rozmawiamy ani o dobrych ani o złych detalach. Nie pozostaje nic innego jak tylko się z tym pogodzić. 😉

Bliżej a jednak dalej

Dziwne jest to, że niekiedy trudno zdać sobie sprawę i wyrazić nawet proste uczucia, myśli, chęci, które żywimy wobec najbliższych osób.