Wielbłądów warkocze

Zawiewa dziś… Już noc. Niesione frunącym powietrzem igiełki – zamarznięte krople deszczu – stukały w nasze szyby. "Sara, słyszysz?". "Słyszę…"

W drodze powrotnej z pracy – wijące się po bieli warkocze czerwonych świateł. To karawana współczesnych wielbłądów, z ludźmi – zamkniętymi w ich garbach. Kiedyś wystarczyło nawoływanie, dziś – mają CB radio, przez które posyłają wzajemnie ostrzeżenia, narzekania, przekleństwa i dowcipy. "Jedzie jakiś wariat w tę pogodę". O mnie…? Nad warkoczami i wielbłądami unoszą się ostatnie dni. W czerni nad drogą buszują lekkie drgnienia i szalone wzruszenia serca. Twarze przyjaciół, dzieci, żony… jakiś mail, od kogoś sms, zdjęcie… I zaraz potem – eksplozje wrażeń… Czasem już brak na nie sił… A czasem trzeba jeszcze powalczyć, mocno, desperacko…

Deszczowe igiełki jakimś trafem zamarzły na szybach. Za nimi, bo za oknem, przyduszone śniegiem, przekrzywione krzewy i drzewka, obwisłe, nagie gałązki. Już noc, przestało zawiewać.

Miłość i fascynacja

Z prywatnej korespondencji…

Zauroczenie, fascynacja człowiekiem, wiąże się z subiektywnym spojrzeniem i euforią, i przeważnie nie ma gruntu w rzeczywistości. Nie liczy się prawda o drugim człowieku, ponieważ jeszcze nie zdążyliśmy go poznać. Dlatego są to uczucia egocentryczne, ponieważ własne pragnienia i oczekiwania "projektujemy" na tę osobę licząc, że zostaną zaspokojone.



Miłość jest związana z prawdą, jest osadzona w rzeczywistości. Poznałem już kogoś, wiem jaki jest, czuję jego uczucia, widzę błędy, dostaję rany – wszystko to widzę, ale chcę z tym kimś być. Chcę być, ponieważ stworzyliśmy nasz wspólny, duchowy świat, w którym czujemy się jednak dobrze, bezpiecznie, pomimo zawirowań. To bezpieczeństwo jest bardzo ważne. Miłość jest uczuciem dwustronnym, jestem tego pewien. To nie jest "zbyt" piękne, żeby było prawdziwe. To się zdarza 🙂 Tylko stworzenie tego świata trwa długo. Ale warto!

Ślę listy

Ślę listy – do moich przyjaciół, do ludzi, o których wiem, że się rozumiemy, że mogę napisać prawie cokolwiek i będę dobrze zrozumiany. Jakież to wspaniałe!

Kiedyś fascynowała mnie technika, programowanie, nowości. Lecz to wszystko zmienia się w takim tempie, że traci sens przywiązywanie się do tego, przejmowanie się tym, jakaś fascynacja.

Pozostaje fascynacja człowiekiem. Ludzie bywają piękni. Niezgłębiony ich czar… Nawet wtedy, kiedy sami próbują zaprzeczyć swojemu pięknu, bronią go, starają się ukryć, kluczą… Kiedy sami nie są tego pewni, rozpaczliwie bronią się, pogrążając jednocześnie. Im bardziej się bronią, tym bardziej pogrążają. Co za paradoks!

Najlepiej, gdy ludzie są sobą. Nawet, gdy cham jest chamem. Bo cóż gorszego, gdy cham próbuje grać arystokratę? Tym większy niesmak, tym większy cham. W końcu każdy ma prawo być takim, jakim jest, ale biada, gdy próbuje być kimś innym.

Orzeszki pistacjowe

Czekasz na gest od kogoś, chciałabyś usłyszeć słowa, chciałabyś wiedzieć. I nagle dostajesz – email, sms – z tymi właśnie słowami, tylko… od kogoś zupełnie innego. Przez chwilę zastanawiasz się, czy to gdzieś w "centrali telefonicznej" coś się nie pomyliło, albo Twój komputer nie pozamieniał adresów. Czy to jakiś żart? A może oni się umówili? Znają się?

Jednak nie. Tak po prostu bywa. Ciągle chodzisz do tego samego sklepu i ciągle dziwisz się, że nie mają tam Twoich ulubionych orzeszków pistacjowych. A są przecież w… sklepie naprzeciwko! 

Wiatr znów

Gra wiatr na bezlistnych włosach drzew. W półmroku pokoju – nagły, przez sen, śmiech dziecka. Dreszcz. Jestem częścią jakiejś wielkiej sprawy, mechanizmu, kręcącego się niewidzialnie. Skulony próbuję odnaleźć w nim moje miejsce, bezpieczne. Po omacku oswajam przestrzeń, przesuwam dłoń po podłodze, czuję jej chłód, ale też dziwną miękkość. Drewno jest miękkie? Docieram do okna. Tam na zewnątrz mała gałązka rzuca wielki cień w poprzek ulicy, szaleje na wietrze. To mój cień, ja jestem w tym tańcu. Nie chcę spać. 

10 listopada

Ach, marzenie, by pisać, co myśl na palce przyniesie…! Bez planu, założonej formy, bez celu, bez i treści. Wyłączyć tę część mózgu, która chce wszystko poukładać.

Dziesiąty listopada… To pobudka na lichej leżance. Z reklamówki wyjęta bułka i słoik ze śledziami. Herbata – gotowana w drugim pomieszczeniu.

To widok podziemnego pomieszczenia, długiego jak kiszka, z ledwo otynkowanymi ścianami. To dźwięk piosenek, usłyszanych dopiero dwa, trzy razy, a już kręcących się ciągle w pamięci. To ciemność, i kable ciągnięte w świetle latarki. Kable – trywialna, głupia, bezczelna rzeczywistość. I nawet nie ma gdzie postawić skrzyni ze sprzętem. Siedząc, skręcony, na ustawionym bokiem krześle, mam z tej plątaniny drutów, dziesiątek gałek i klawiszy, wykrzesać coś, co wzruszy widza. A przynajmniej – nie zepsuje starań aktorki, uwijającej się po drugiej stronie owej "kiszki".

Teatr to magia, to bzdura jednocześnie – zależnie, z której strony i w jakim nastroju na niego spojrzeć. Więc czy to "kiszka", czy La Scala – liczy się czar człowieka, który wchodzi na scenę. Obok czaru – światło, trochę dźwięku. I już znika rzeczywistość, powstaje – inny świat. Czasem tak cienka granica oddziela magię od… kompletnej bzdury właśnie. Tak cienka, a tak nie do przekroczenia.

Dzięsiąty listopada – to kumpel, któremu robiłem zdjęcia. To telefon od Grzegorza, że ma zapalenie płuc i nie przyjdzie przez tydzień do pracy.

To droga do domu. W ciemności – czerwone strzałki na zakrętach. Deszcz na szybie. Nieoznakowany, policyjny "miśkowóz". Błoto, gdy wysiadam, aby otworzyć bramę. Jest po 20:00, ktoś zamknął – ktoś z naszego "rodzinnego bloku".

To tańcząca w kuchni córka, którą nagrywam telefonem komórkowym. I uśmiechnięta inna, duża dziewczyna, kiedy tylko zwracam ku niej wzrok.

Wspomnienie, myśl o przyjaciołach, nawet jeśli nie mam siły do nich napisać ani zadzwonić. Myśl o nich… myśl…

Ścieżki wspomnień

Co za nastrój, jesienny. Znał go dobrze, czuł silnie. Ale nigdy nie wiedział, co było pierwsze – czy to uczucie, czy bezkształtna jesień. Czy tęsknota, czy to wdzierające się do wewnątrz zimno. Czy to zimno z zewnątrz, czy chłód w samej piersi.

Pamiętał tylko teraz, że od szkoły podstawowej, jesienią, czuł ten ucisk, niepokój pomieszany z jakąś nostalgią, tęsknotą, albo chęcią, żeby się zamknąć, owinąć szczelnie… Żeby ktoś go zamknął w ramionach, w sobie, całego…  Niektórzy twierdzą, że to chęć powrotu do łona, gdzie było bezpiecznie, bez tego niepokoju…

Trawniki – jakby opustoszałe, biedne, ze zniszczoną zielenią. Chodniki – z mokrą bryją z brudnych liści. Przekorny ludzki umysł próbuje doszukać się w nich piękna – jednak, mimo. I znajduje – choć piękno przyciszone, swojskie, niezrozumiałe dla obcych. To ścieżki wspomnień…

Obok

Jesień – obok. Ulice pełne ludzi, jesienią – innych. Tuż obok – zimno. Tuż tuż. Leniwie sterczące korony drzew na krakowskich Plantach. Leniwe jesienne wspomnienia – początku roku akademickiego, sesji poprawkowych, ciemniejących coraz szybciej koron drzew na krakowskich Plantach. Wspomnienia żeglarskiego kursu, jesienią. Wspomnienia szkoły. Wcale nie miłe. Jesień – ta obok wszystkiego innego – dużo milsza…

Tak było…

Pamiętam, jak ktoś pisał o filmie Katyń Andrzeja Wajdy, że nie ma w nim wiele więcej ponad opowieść. Że "tak było" – to pokazuje ten film, a to przecież za mało.

Lecz właśnie ostatnio ta sama myśl u mnie świta. "Tak było", bo zbyt często niewiele więcej można powiedzieć.

Gośka pożyczyła mi albumy zdjęć pierwszych trzydziestu lat XX wieku. Świetne fotografie wraz z krótkimi komentarzami. Oglądając je znów odżywa we mnie to zdanie: "tak było". Ono jest, zdaje się, dla Was zbyt lakoniczne. Powinienem nadmienić, że po prostu wstrzymuję się od pochopnej oceny zdarzeń, a wstrzymuję się, bo nie znajduję odpowiedzi na pytania: jak to jest możliwe, że ludzie ulegali zbiorowej euforii, głupocie. Że w kierunku międzynarodowych tragedii jakby pchała ich jakaś siła. "W imię ojczyzny, Boga, zasad". Jakich zasad? Jakiego boga? Jakim prawem? Tak było, chcielibyśmy, aby nie było tak więcej, ale…

Albo w codziennym życiu. Nie popatrzył w lusterko, zawrócił wprost pod autobus. Tak było. Wniosek – patrz w lusterko. Ale będziesz patrzył, a zrobisz inny błąd, i wtedy znów ktoś powie – on zapomniał, nie zauważył, pomylił. "Nigdy się nie myl!" Ba, ale to przecież nierealne. Dlatego właśnie w końcu: tak było.

Brzmi to podobnie do "pamiętaj o śmierci". Nie dlatego, że można jej uniknąć, ale dlatego że sama pamięć o niej zmieni życie za życia. Pamięć o czyichś błędach, jak również i własnych, nie musi nas ustrzec przed popełnieniem tych samych, ale może przygotować nas na ich przyjęcie – bez buntu, zaprzeczania, niedowierzania.

„W mym świecie nie słyszę…”

No to jeszcze tekst piosenki, która przez wakacje pojawiała się w mojej głowie. Krzyśku, pamiętam jak sprzeczaliśmy się o przedostatni wers – to były czasy, kiedy rzadko wraz z płytami otrzymywało się teksty. Muzyka – świetna do tego tekstu, ciągle ją słyszę…

Voo Voo – Faz

Ulepię od nowa

I morza i lądy

Obsypię garściami

Pachnących łąk

Pozrywam granice

Zadepczę ich ślad

I z gór czekolady

Zbuduję mój świat

Domy różowe,

Bez okien, bez ścian

A snów hulajnoga

Zawiezie mnie tam

Śmiejecie się ze mnie

Nie wiedząc że ja

W mym świecie nie słyszę

Bo nie ma w nim was