Dalej prószy

W ciągu dwóch dni pogoda zmieniała się sam nie wiem ile razy. I to jak bardzo! Pozostał mi obraz okna w moim pokoju w kamienicy, gdzie pracuję. Okna wysokiego, z długimi firankami i zasłonami.  Za nim – obrazy raz ciepła wiosennego słońca kładącego się na przeciwległych oknach, innym razem – bieli wśród niewidzialnej płatkami śniegu ulicy. Ale tam nie czuję zapachów, tych rano, gdy idę otworzyć drzwi garażu, i tych wieczorem, gdy w ciemności omijam kałuże, idę zamknąć bramę podwórka. Był już zapach wiosny, lekko rozgrzanej ziemi, dziś wrócił ten z owianych śniegiem, pustych pól, nad którymi unoszą się przepastne, bezkształtne, białe chmury.

—–

Opędzam się od myśli, że to, co robię, nie ma sensu. "Ciche dni" z samym sobą to dobry czas na porządki, podgonienie zaległości, na niepozorne, ale sukcesywne i konsekwentne "zbieranie manny", które kiedyś zaowocuje. Mój dawny nauczyciel muzyki mawiał: na kaca najlepsza jest praca.

Tęsknota

Życie jest nie do ogarnięcia. Jeśli tylko stan zdrowia nie zatruwa go całkiem (nie mam na myśli siebie) i można trochę rozejrzeć się wokół (co oznacza, że i materialnie nie jest najgorzej).

Sara i ja byliśmy dziś na wycieczce. Najpierw w muzeum UJ na wystawie interaktywnej. Zbyt zaawansowanej jak dla niej, ale zainteresowały ją jakieś światełka i obrazki. Później – u mnie w pracy – to były ćwiczenia z "komunikacji interpersonalnej". Na koniec – w aquaparku. Tam urządziliśmy sobie czyste szaleństwo.

Było niewiele osób. W brodziku zanurzała Sara się powoli, oparta na nadmuchiwanym kółku. Patrzyliśmy, jak grupa 6-7 latków uczy się pływać. Tak i Sara – trochę na plecach, trochę na brzuchu, przestała dotykać stopami dna. Później zaproponowała, żebyśmy poszli do głębszego basenu. Tam pływałem wokół niej, nurkowałem pod nią. Ona, machając w najróżniejszy sposób kończynami, potrafiła sobą sterować i posuwać się do przodu. Lubi, kiedy jej się nie przeszkadza technicznymi uwagami, za to warto jej pokazywać dwa, trzy kroki naprzód. "Tam jest cel", a sama znajdzie drogę.

Jest taki stan, kiedy nie włącza się paraliżujący strach, lecz ciekawość i jakaś delikatna nić fascynacji prowadzi nas do przodu. Stanąłem na linie po której można przejść nad basenem. Sara wyruszyła za mną, ale nie miała szans się przytrzymać, była zbyt mała. Próbowała ręką, nogą, w końcu odrzuciła kółko, poprosiła mnie o rękę i ruszyła po linie. Powiedziałem jej: "pamiętaj, kiedy będziesz spadać do wody, zamknij buzię". Wtedy zdała sobie sprawę. Zdjąłem ją, złapała się rękoma liny, uczepiona nad głębokością, która mogła ją pochłonąć.

Popłynęliśmy pod prąd, Sara na kółku, musiałem ją popychać. Przy ścianie były rozwieszone liny, złapaliśmy się ich i podciągali. Jak sprawnie jej to szło, jakbym widział zupełnie inną osobę. Za zaułkiem porwał nas prąd i wir, który kręcił się wokół wyspy. Chyba zostanie mi w pamięci jej widok – uśmiechniętej, bez żadnego lęku.

Gdy usypiała w łóżeczku, podała mi rękę. "Tatuś, chcę być z tobą przez cały czas". Coś drgnęło mi niespokojnie w środku. Może jednak nie przejmie ode mnie tej nieustającej tęsknoty? Od której nie mogę się opędzić, choć otoczony życzliwymi i kochającymi ludźmi. Zresztą, czy mamy jakikolwiek wybór? Albo – może właśnie tęsknota jest nam potrzebna…

Nic nie wiem.

Kończę. Jeszcze robota czeka.

—————-
Na deser – migawka z domu. Tym razem choruje "starsza dziewczyna".


Szczęk zamykanej bramy

Poprzedniej nocy, około pierwszej, wróciła załoga naszej rodziny. Wtoczyła się przez bramę kapsuła samochodu, wypełniona ludźmi i bagażami. Podświetlając sobie latarką co mniej błotniste miejsca dotarłem do drzwi samochodu i zaglądnąłem do środka. Zanim otwarto najmłodsi podróżnicy mieli nałożyć skafandry. W końcu mogłem wyszarpnąc z fotela moją córkę, Beniamin pofrunął w powietrze w ramionach Ioany. Na podórku czujniki ruchu zapaliły światło, nieśliśmy nasze skarby w ramionach do domu, jak ratownicy z wyprawy górskiej. Po drodze pokazałem Sarze kupkę śniegu – pozostałość po prawie dwumetrowym bałwanie, którego ulepili przed wyjazdem.

Teraz, po pracy, jestem w domu. Sara czekała na mnie. Beniamin właśnie obudził w naszym łóżku, kiedy podszedłem, był już na skraju – raczkowanie stało się jego pasją, zaś celem przeważnie jest mama. Potem usiadłem przy łóżeczku Sary. Ona, zamiast leżeć, wstaje. "Sara, głowę na poduszkę", ale mnie nie słucha, idzie mnie uściskać. To muszę jej wybaczyć. Gdy zasypia czuję, jak zmęczenie uchodzi ze mnie – kawałkami –  z każdej części ciała:

Poczekaj…
no dobrze
Jeszcze, jeszcze
za chwilę…

Chwileczkę, chwileczkę
westchnienie.
półprzymknięte oczy
powoli

Półmrok
zastanawiam się
ciężar
o niczym

Obrazy dnia ze spokojem, jak zmieniane slajdy. To takie u mnie rzadkie. Ostatni z nich – padający z ukosa śnieg w światłach reflektorów. Szczęk zamykanej bramy.

Obsycha

Śnieg zniknął prawie zupełnie, przemienił się w błoto na naszym podwórku. Wyglądnęła zeszłoroczna trawa, gdzieniegdzie. Jej zapach ma coś z tamtej, letniej trawy, i z obietnicy nadejścia wiosny. Jej suchego powietrza, zawiewających tumanów kurzu, wśród których toczył się mój rower.

W tamtych czasach mało kto miał 10 biegów w rowerze. Później dowiedziałem się, ze tata mógł mi kupić motorower, żałowałem. Ale wtedy nie przeżyłbym tych przygód. Nie zobaczyłbym, jak w ciemności, w martwej ciszy, przesuwają się nade mną zarysy oszronionych drzew.

Obietnica wiosny…  która znów będzie nie dla mnie. Może na emeryturze… 🙂

Stopklatka

Dziś dwa przedstawienia, to w zasadzie prosta praca, o ile nic się nie zepsuje. Dziś na nowo walka z przeziębieniem, bólem gardła. Prawie przestaję się tym przejmować.

Pomiędzy jednym przedstawieniem a drugim zwykle kupuję w spożywczym kolację. Później wracam na skróty – mieszam się z wchodzącą publicznością, bileterce przy wejściu wkupuję się uśmiechem i – zmierzam do siebie.

Dzisiaj pewna twarz zwróciła moją uwagę, lecz nie jest to nic dziwnego, twarze często zwracają moją uwagę, szczególnie takie… fajne. Z kolei twarz zwróciła uwagę na mnie, później jeszcze raz, i dłużej. Nie nadmieniłem, że twarz była płci żeńskiej? "Cóż" – pomyślałem – "to się czasem zdarza" – próbując nie karmić własnej próżności. Ale na tym nie koniec, ponieważ twarz zdradzała intencje w moim kierunku. Wreszcie przemówiła:
– Przepraszam, czy Pan Piotr K…?
– Tak.
– Nazywam się … …. Znamy się z …..
– ?
W tym momencie…, no cóż, tu powinna być długa cisza, stopklatka.  To jedne z najmilszych momentów, jakie znam. Dezorientacja, nieznane, nowa era, nigdy już tak, jak przedtem, przekraczanie granicy, którą można przejść tylko raz. Gdyby można było się tym napawać, zatrzymać – jak akcję w teatrze. Ale chwila biegnie naprzód, nie daje się zatrzymać…

Tak… znamy się, choć tylko z korespondencji. Słowa pisane, informacje, sposób budowania zdań, niesione przez nie emocje – stworzyły obraz. Teraz on styka się z innym obrazem, zupełnie innym. Tak, jestem zaskoczony. Mózg poszukuje na szybko powiązań z pamięcią, z tamtymi słowami i wrażeniami – ale bezskutecznie, pochłonięty tym, co teraz. Przecież w osobistym kontakcie nie tak wiele liczą się słowa, jak ogrom emitowanych wrażeń – brzmienia, modulacji głosu, tempa słów, drgnień twarzy, postawy, ruchu ciała, ubioru…

Drgnęło we mnie, żeby przeczytać jeszcze raz tamte teksty i łączyć w wyobraźni z tym, co widziały  oczy. Ale chyba nie zrobię tego. To już przeszłość, daremna praca. Ze spotkania pozostało bardzo ciepłe wrażenie. Wspomnienie aury, której nie wystarczy chłonąć pięć minut 🙂

Szukam zanim

Szukam Cię z milczeniem. Kiedy pochylam się, by zasnąć. Szukam najpierw we mnie – tego uczucia – które otworzy mi
Ciebie, gdy przesunę dłonią po Twoim ramieniu. 

O dzieciach

Nie tak dawno jeszcze sądziłem, że to córka mnie uwiodła i dlatego cieszyłem się, że była pierwsza. Wydawało mi się, że chłopak nie będzie mnie tak zachwycał. Tymczasem wcale jej nie ustępuje. Co ciekawe – jakby od razu, z urodzeniem, otrzymał te cechy, o które ja w sobie walczyłem przez dwadzieścia, trzydzieści lat, a teraz – znów je tracę. Zazdroszczę moim dzieciom!
Ogromnie pozytywne spojrzenie na wszystko wokół, oczy, które wierzą w człowieka, na którego patrzą, uśmiech, który obezwładnia. Ma w sobie pewien spokój, mam cichą nadzieję, że odziedziczył go po matce. Z tym spokojem i pozytywem obserwuje świat. A czegóż można więcej oczekiwać? To w sumie i tak realny szczyt ludzkich możliwości. Bardzo dokładnie wie, czego chce. Nie interesują go pluszaki, woli coś konkretniejszego, twardszego, co się otwiera, kręci, przesuwa. I w końcu – jest po prostu piękny, o delikatnej skórze, jasnych włosach, kształtnej głowie i proporcjach oczu, nosa, ust. Jeśli jeszcze się uśmiechnie… Co będą miały z nim kobiety? I w konsekwencji – co on z nimi będzie miał… Moja dotychczasowa wiedza z pewnością nie wystarczy, ale może choć na początek… Niech trochę dorośnie…


Beniamin, prawie osiem miesięcy

Sara. To dzięki niej zacząłem pisać bloga. Wdrożona na dobre w rytm codziennego życia, ubiera się, myje, je, a nawet sprząta – prawie sama, z niewielką pomocą. Ale przecież nie to jest najważniejsze. Gdy pozostawić jej trochę wolności – eksperymentuje, ma różne pomysły. Gdy robimy coś razem, to jak na dłoni widzę, którędy chodzą jej myśli. Dziecku nie wolno wszystkiego tłumaczyć! I to jeszcze zanim zapyta! Pozostawiać "zdania niedokończone", zjawiska nie wyjaśnione! Jej głowa pracuje, trwa to sekundy, czasem minuty, czasem dni. I w końcu – pojawia się to pytanie, albo stwierdzenie. I fascynacja – "rozumiem!"
Czasem tak cienka jest granica między narzucaniem dziecku własnej wizji, a wspólnym dochodzeniem. Współpracować z nią – to rajska przyjemność. I gdy mogę jej powiedzieć: "tak, masz rację!"
Czesałem jej mokre włosy. To są moje włosy – ja miałem takie w jej wieku. Moje włosy na głowie dziewczynki, która mówi: "mogę się przeglądnąć w lustrze?" Tkwi w niej kobieta.
Czasem powie: "tatuś, kocham cię, chcę cię uściskać". I jakoś nie musimy sobie tłumaczyć, czym jest miłość. Na razie…


Sara, trzy i pół roku

Żyję w kosmosie. W najlepszym okresie mojego życia.

Jeśliś dobry..

… w tym, co robisz, to nie sprzedawaj się tanio i byle komu! Dedykuję mojej żonie oraz wszystkim, którzy potrafią robić coś solidnie, dobrze, znakomicie, z polotem, z fantazją…! Oto cytat, który dziś znalazłem:


Jeśli spotkasz kogoś, kto biegły w swoim zawodzie,
to wiedz, że królom będzie taki służył,
nigdy zaś nie będzie posługiwał prostaczkom.

Księga Przysłów 22, 29
wg tłumaczenia Bp. K. Romaniuka

Kiedyś…

Najlepszą przyczepność kiedyś się traci
któryś zakręt będzie zbyt ciasny


Wsiada. Najpierw tułów. Później otrzepuje nogi ze śniegu i półobrotem lokuje je na pedałach. Ręce na kierownicę. Jest. Jest w czymś znajomym i przyjaznym. Jest jak w łonie matki, w ramionach oczekiwanej kochanki, w leżaku na słonecznej plaży, w fotelu domowego zacisza, w ciepłej wannie… Jest
.
Wszystko jest na swoim miejscu, on jest na swoim miejscu, jego prawa noga jest na swoim miejscu, lewa noga, ręce, wyciągnięte, ich skóra dotyka innej skóry, obłego kształtu – są na swoim miejscu – pewnym i spokojnym.

Najlepszą przyczepność kiedyś się traci

któryś zakręt będzie zbyt ciasny


Metalowe ciało ożywa. Drgnienie, lekkie, z gracją, z lekkim ukołysaniem, ze stanowczym gestem. Pod opuszkami palców, pod powierzchnią stóp, pod oparciem ud – wyczekiwanie, by spełnić jego życzenie. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze chwilę, zanim ciepło rozleje się wewnątrz bijącego z pod maską serca. Powoli, coraz wyżej, delikatnie, rozgrzewa, rozpędza, oswaja…

Najlepszą przyczepność kiedyś się traci

któryś zakręt będzie zbyt ciasny

Strzałka pnie się w górę, pomruk rośnie, zdaje się, bez końca – im wyżej, tym lżej. Jak niedźwiedź, niby ociężały, gdy ruszy do natarcia jest zwinny i szybki, nie do zatrzymania ni zbicia z tropu. Nie do uwierzenia… Znikają problemy… Spełnić każde życzenie… Lekko… Pewnie… Naprzód… Bez wysiłku… Bez wątpliwości… Jeszcze… Dalej, szybciej… dlaczego nie… jeszcze…

Najlepszą przyczepność kiedyś się traci

któryś zakręt będzie zbyt ciasny

Trzynaście kilometrów od jego domu stoi przy drodze krzyż. Trzej chłopcy nie wyszli cało z rozbitego BMW. Było sucho? Jechali 120 km na godzinę? Niemożliwe, przy tej prędkości trzeba postradać zmysły, żeby na prostej, suchej i równej drodze BMW wypadło z trasy. Więc ile? 180 km?

Może przeskoczyć jeszcze jeden samochód? To tylko trochę dodać gazu. Jeden drobny ruch kierownicą, małe naciśnięcie na hamulec – i będzie OK…
To złudzenie. Złudzenie, któremu trudno się oprzeć, które obezwładnia, zachwyca, odrywa od ziemi w miarę, jak strzałka posuwa się w górę – cztery tysiące, pięć tysięcy obrotów. I wydaje się, że wszystko jest coraz prostsze, wszystko możliwe, że każdy zakręt, każda przeszkoda, każde hamowanie, każdy ruch ręką kierownicy…

Najlepszą przyczepność kiedyś się traci

któryś zakręt będzie zbyt ciasny

Dziś przejeżdżał obok miejsca w którym… Wczoraj dogonił lekką mgiełkę. Termometr wskazywał minus jeden. Wchodząc w zakręt poczuł ledwo zauważalne "zmiękczenie" kierownicy. To znany sygnał. A może mu się zdawało? Wychodząc z zakrętu pocisnął pedał, i… może w ciągu sekundy lub dwóch pędzące 110 km/h półtoratonowe cielsko stanęło bokiem!!! Wciśnięcie sprzęgła i kontra kierownicą – błyskawiczny, zbawczy, automatyczny odruch. Jak żółtodziób – wypadłby z drogi do środka zakrętu. Do środka – jak żółtodziób!  

Najlepszą przyczepność kiedyś się traci

któryś zakręt będzie zbyt ciasny

Powtarza to zdanie jak mantrę. Powtarza, kiedy w lusterku znikają samochody. Gdy wskazówka ot tak sobie dotyka 180, gdy ktoś próbuje się zmierzyć z BMW serii 5, choćby nawet czternastoletnim. Zmierzyć się choćby to passatem, albo octavią, albo jakąś mazdą. Ale to przecież tylko zabawki… Nie próbuje się z nimi ścigać, nie musi. Bo to jest zupełnie inny sort, inny świat, w który trudno uwierzyć, jeśli się w nim nie było…

Najlepszą przyczepność kiedyś się traci

któryś zakręt będzie zbyt ciasny

Powodzenia!

Ruszamy dalej w nieznaną podróż. Wszyscy mamy coś z Kolumba, przecież nikt z nas nie pozostaje obojętny na opowieść o wyczekiwaniu widoku ziemi – ponad horyzontem oceanu.

Z Kolumbem łączy nas niepewność jutra. Nie stłumi jej ani ubezpieczenie na życie, ani uzbierana suma na koncie, ani zwerbowana dywizja znajomych, którzy "z wdzięczności" powinni pomóc w tragicznej godzinie. Z czasem przyjdzie walczyć i z najbliższymi – marynarzami niedoli, szerzącymi bunt na pokładzie.

Z Kolumbem łączy nas nadzieja na ujrzenie upragnionej ziemi nad horyzontem. W wyobraźni słyszymy już wrzask majtka z bocianiego gniazda.

Nic nie jest pewne, nic nie jest wiadome. Zdani na łaskę losu, wierząc w nadrzędny sens, wyruszamy w dalszą podróż. Powodzenia!