Dziś…

Dziś są Twoje urodziny. Tamtego dnia, gdy Twoja matka krzyczała z bólu, ja brnąłem po pas w śniegu małymi, niezgrabnymi kroczkami. Później, przez lata, pytałem – gdzie jesteś…

Po dwudziestu latach zobaczyłem to małe okienko na zakręcie drogi, w małej miejscowości, w obcym kraju, gdzie rozpoczęła się Twoja historia.

Znamy się od ponad jedenastu lat. Nigdy jeszcze nie wróciliśmy do miejsca, gdzie się spotkaliśmy. Jakby było na Marsie, lub gdzieś równie niedostępne. Czasem próbuję cofnąć się tam i przypomnieć. Pamiętam.

Spełniło się tamto największe marzenie. A kolejne – na moje życzenia dla Ciebie.

Nightingale

Nightingale

Sing us a song

Of a love that once belonged

Nightingale

Tell me your tale

Was your journey far too long?

Does it seem like I’m looking for an answer

To a question I can’t ask

I don’t know which way the feather falls

Or if i should blow it to the left

All the voices that are spinnin’ around me

Trying to tell me what to say

Can I fly right behind you

And you can take me away

Nightingale – Norah Jones

Słucham tego utworu. Niesamowite wrażenie sprawia na mnie wzrost napięcia, mimo jakby nieustannie sennego głosu Norah, mimo niejako niespiesznego akompaniamentu to wypływających to chowających się akordów fortepianu, gitar, szemrzących instrumentów perkusyjnych. Pulsowanie roztacza się poprzez drobne szarpnięcia strun, to cichsze to znów głośniejsze, ale tylko niewiele głośniejsze, i niewiele cichsze. Wszystko powstrzymane, jak człowiek, który z zewnątrz wydaje się spokojny, ale w błyskach oczu, sprężystych nagle ruchach, zdradza wewnętrzny ogień. Narasta powoli ale nieustannie i nieuchronnie, do spełnienia które musi nastąpić ze spokojną i naturalną sobie konsekwencją. Aż wreszcie nadchodzi, choć… nie wiadomo dokładnie, kiedy…

Niech wszystkie…

Niech wszystkie dobre duchy zwrócą się do Ciebie, niech podadzą Ci spokój, niech rozjaśnią swoje oblicze nad tobą jak wiosenny dzień rozjaśnia się nad nikłym, krótkim, wiosennym mrokiem.

Nie można nauczyć się wyobraźni

…wyobraźnia to stan umysłu, a może stan zafascynowania światem. Nie można nauczyć się śnienia na jawie.

Pamiętam, że gdy miałem kilkanaście lat, siedziałem w klasie i słuchałem wiersza "Snow" Louisa MacNeice’a, poety z Belfastu urodzonego w 1907 r. Nagle zacząłem krzyczeć: "Wiem, wiem, zrozumiałem!" (…) Załapałem nie tyle znaczenie tego wiersza, ile cel literatury, którym jest to, że jakiś nastolatek w Belfaście w latach 70. poczuje to samo, co 40 lat wcześniej zobaczył i poczuł Louis MacNeice.

Z rozmowy z Glennem Pattersonem, GW 28 grudnia 2007

Po co pisać

Po cóż pisać o codziennych sprawach. Na przykład o szczegółach fotografowania. Będąc przez tydzień w Rumunii krążyłem po ulicach Cluj Napoca, spotykając różnych ludzi. Ciekawość pcha mnie do nich, aparat fotograficzny jest pretekstem, ale i wyzwaniem, służy też wyrzuceniu mojej ekspresji, tkwiącej we mnie, męczącej.

Pisać mógłbym o nowym, stojącym na moim biurku wspaniałym komputerze, z pakietem najnowszego oprogramowania do tworzenia filmów, animacji i obróbki zdjęć. To wspaniałe. Tak. Nawet jeśli na razie ten system jest dla mnie mało zrozumiały, jeśli nie umiem w nim zrobić najprostszych rzeczy, jeśli przedzieram się przez dziesiątki okienek Macintosha i tomy instrukcji obsługi.

Pisać o samochodzie, którym jeżdżę od trzech miesięcy, trzynastoletnim BWM serii 5, dzięki któremu zrozumiałem, jak można zakochać się w samochodzie.

Pisać o polityce? O gotowaniu? O tak zwanych "rzeczach praktycznych"…? Można znaleźć ich tony choćby w internecie. Można pisać o wielu rzeczach, dla jednych są one ciekawe, dla innych – już nudne i banalne, dla jeszcze innych – dopiero niezrozumiałe. Ale kiedy przychodzi wieczór, mam dość codziennego zmaganiach się z materią. Najbardziej niesamowite są "duszy podróże", ciągłe dziwienie się (nie)zwykłym sprawom, ludziom, rzeczom. Lepiej pisać o mojej córce, z którą mogę czuć się jak z przyjacielem, mimo, że
żyje dopiero trzydzieści miesięcy. O mojej dziewczynie, wyrozumiałej i
cierpliwej. Ludziach, których spotykam na ulicy – jednym ich geście, spojrzeniu. Idąc dziś na krakowski Rynek uśmiechałem się zerkając na przechodniów. Ze
zdziwieniem, które przynosi zachwyt. Edward Hartwig powiedział podobno: "szkoda, że nie mam apratu w oku, jedno mrugnięcie, i pstryk…".

Dynastia Romanowów

Ostatniej nocy nie pomogła ani Dynastia Romanowów, ani bezruch w łóżku, w ciemności, ani… Bezsenność do prawie trzeciej w nocy, a później szybka pobudka o ósmej – w pełni energii. Czasem nie warto się zmuszać, walczyć ze sobą, trzeba po prostu przeczekać.

Odkąd zostałem poddanym królowej Cukrzycy obserwuję sam siebie, własne ciało. Wcześniej ignorowałem je bardzo często. Teraz jedną z moich fascynacji jest odnajdywanie drogi między własnymi upadkami i wzlotami – pominąwszy emocjonalne – tymi zwykłymi, fizycznymi. To wspaniałe, kiedy potrafię zająć pozycję obserwatora – nie tylko zresztą samego siebie, własnych myśli, przewalających się uczuć, własnego zdrowia (patrz: hipoglikemia wiecznie żywa), ale również mogę obserwować spokojnie to, co dzieje się wokół mnie. A przede wszystkim – ludzi. I odgadywać, jacy są wewnątrz, co nimi kieruje, co ich pcha w tę lub inną stronę. A jednocześnie podchodzić z rezerwą do tych obserwacji, wyciąganych wniosków, bo nigdy nie dowiem się, jak jest naprawdę i do końca.

Dziś byłem ostatnim pacjentem, czekałem półtorej godziny w opustoszałym wieczorem korytarzu. Przygotowywałem się na szybką wizytę – przecież wiadomo, że lekarz też chce wyjść jak najszybciej do domu. Energicznie wchodząc do gabinetu i sadowiąc się na krześle, znudzony już czekaniem, nie od razu zrozumiałem, że pani doktor chce ze mną porozmawiać – spokojnie i bez pośpiechu. O sztuce teatralnej, na której ostatnio była, o ewakuacji przychodni z powodu pożaru, o tym i owym. Popatrzyłem na nią – na nowo. Tak, już kiedyś powiedziałem sobie, że jest w niej pewien spokój, ciepło, coś przyjaznego i otwartego. Tak! Jakby zachowała to coś z dziecka, co ma też moja Sara, a z drugiej strony – jakby potrafiła przenieść to coś ponad wszystkimi doświadczeniami, kolejami życia, aż dotąd. Zastanawiałem się znów, ile może mieć lat. Było dla mnie pewne, że kiedyś była piękną dziewczyną, kobietą. Jaka była wtedy? Czy równie spokojna, czy emanowała tym czymś…? O czym marzyła… Patrząc teraz to na jej twarz, to na ręce, wahałem się. Lecz przecież wiek – to nieważne. Ważne, że ja czuję się dobrze w jej towarzystwie, i ona najwyraźniej też.

Wielu ludzi spotykam na swojej drodze, choć mało czasu, choć płytko. Ale i tak pięknie.

Zmienić coś w Twoim życiu

Spij spokojnie. Śnieg okrył noc. W światłach reflektorów
szukam drogi do domu, wśród bieli i czerni. Niech przyśni Ci się
wszystko co dobre. Przecież zawsze może być lepiej. Czasem tylko gorzej
być nie może.

Gdybym dziś mógł wesprzeć choć dziesiątki ludzi, myślą przestawić kilka
drobnostek w ich życiach. Obudzili by się rano – bez paru utrapień.
Pomyśl, może byłoby to możliwe. Zmieniłbym na lepsze coś i w Twoim
życiu. Powiesz – to niemożliwe, i tak walczy się samotnie. Nigdy nie
wiesz, na ile samotnie. Może ktoś wspiera Cię myślą… Nie bój się,
weź.

Uśmiechnij się w lustrze…

Po powrocie z pracy patrzyłeś dziś na siebie w lustrze. Pamiętasz, tak patrzysz bardzo rzadko. Pamiętasz trudne chwile twojego życia, w których spoglądałeś na siebie jak na drugiego człowieka – jakbyś chciał dać mu trochę współczucia, wesprzeć go. Zacięta twarz w lustrze, w końcu uśmiechasz się do niej. To działa… Tak! Uśmiechasz się i mówisz:
– Stary… wiesz jak jest – tamten kiwa ze zrozumieniem głową. – Nie muszę ci niczego wyjaśniać, sam wiesz najlepiej.
– Tak. Nie mów. Przecież wiem.

Tak chyba na ciebie nie patrzył nikt, nigdy. Z nikim się tak nie rozumiałeś. Wystarczy kawałek lustra, żebyś się z nim spotkał. Masz przyjaciela, w nim. On cię zrozumie, choćbyś najgłupszy był, najbardziej idiotyczny i bezsensowny.

Dziś patrzyłeś znów na siebie. Nawet nie wiedziałeś, ile przybyło ci zmarszczek. Podobno struny gitary, raz szarpnięte, nie przestają drgać aż do końca Wszechświata, nawet jeśli je stłumisz opuszkami palców: raz wzbudzone drgania nie kończą się nigdy. Może i tak – jeden uśmiech zostawił na twej twarzy maleńką bruzdkę. Jedno zacięcie ust, jedna wściekłość, jedno zdziwienie, jedno przerażenie, jedna rozkosz, jeden szloch. Czy to możliwe… Skąd tyle brózd? Masz tylko 35 lat. Tylko. Tylko…?

Dziś patrzysz w lustro ponieważ żegasz się z czymś… z kimś – z nim w lustrze. Z kolejnym etapem jego (swojego) życia. Ze snami, które po prostu przyszły, które należało przetrwać. Z marzeniem, wyobrażeniem, zbyt odległym od tego, co rzeczywiste. Dlaczego człowiekowi przychodzą do głowy rzeczy, które, gdy zrealizowane, dałyby mu w kość – bezlitośnie, niemiłosiernie. Ciekawe… Właśnie dlatego ty musisz być wobec nich bezlitosny i niemiłosierny.

Jutro wstaniesz trochę inny "ty", nowszy. Bogatszy, zapewne. Odzyskana wolności! Znów odetchniesz pełniejszą piersią. Jak tam, na szczycie Doliny Gąsienicowej, stojąc na nartach, masz wrażenie, że obejmujesz ją całą. Jeszcze chwila, zanim spuścisz się w dół. Poczekasz czując, jakbyś to ty był doliną – ośnieżonym stromym stokiem, graniami niczym ramionami, przestrzenią, przepaścią. Tak, masz w sobie przepaść…
Wreszcie spadasz w dół (samego siebie…?), zmagasz się ze stromością, łapiesz powietrze z każdym przerzutem nart, pochłaniasz… wolność.
Na chwilę, znów, na przyszłość, na moment, do snów, do marzeń, do milczenia, do natchnienia.

Przyjacielu w lustrze. Nie: żegnaj… Raczej: do widzenia… Ale już nie tego co wczoraj i dziś. Do nowego widzenia, z naszymi nowymi rolami, na trochę innej drodze.

Bo rzadko jesteś pewien, czy pociąga cię rzeczywiste piękno, czy tylko twoje o nim wyobrażenie.

Nie nie! Przecież ostatecznie to ty je stwarzasz…!

Odkryć innych, odkryć siebie

Chwilo odkrycia… Fascynująca chwilo, w której odsuwa się jakaś zasłona, i to, co było skryte, niezrozumiałe, wyłania się… Nieśmiało, jak zarysy gór, aż wreszcie stają szczyty w blasku – tak wraźne, oczywiste.

Moją fascynacją była technika. Chyba do czasu, gdy znudziło mnie jej ciągłe gonienie, za jej rozwojem. Teatr wzmocnił inną fascynację – człowiekiem. Na scenie, głównie podczas prób, dokonuje się ciągła analiza i synteza działań ludzkich: bohaterowie rozbierani są na czynniki pierwsze po to, by zaraz złożyć ich od nowa. Teatr przyciągnął mnie jeszcze bardziej wraz z odkryciem, że każdy reżyser jest psychologiem, prześwietlającym ludzi po to, aby tworzyć sceniczne postaci.

Poznawanie ludzi jest fascynujące. Na moją akcję – odpowiada czyjaś reakcja. Jej dostrzeżenie jest ograniczone moim doświadczeniem i wrażliwością. Ludzie nie chcą, a nawet nie mogą wypowiedzieć wszystkiego słowami. Społeczne konwenanse utrwalają w nich schematy zachowania, o których się nie dyskutuje. Na te schematy nakładają się osobowości poszczególnych ludzi, a te są niezgłębione nawet przez nich samych. Przedzieranie się przez ten konglomerat przypomina wędrówkę przez dżunglę, która ogólnie rzecz biorąc wydaje się haosem, a jednak każdy jej element skądś wynika i dokądś prowadzi. I to nic, że jedne części zdają się zaprzeczać innym. Tak po prostu jest, niekonsekwentnie, niezbadanie.

Poznawanie ludzi pociąga za sobą poznawanie siebie. Nawet w tych dziedzinach, w których negatywne cechy nie rokują większej poprawy, raczej nigdy. Poznawanie ludzi pociąga za sobą godzenie się z tym, jaki sam jestem.

Blog bezużyteczny

Przed chwilą zdałem sobie z tego sprawę. O tym, co naprawdę mnie porusza, co przeżyłem dziś z innymi ludźmi, nie mogę tu napisać, może bardziej – nie chcę. Naraz opisy tych wszystkich sytuacji z życia, których wcale nie ma tu tak wiele, straciły sens. A tym mniej sensu mają rozważania teoretyczne, bujanie w obłokach.

To, co najbardziej się liczy, to jest to, co zdarza się między ludźmi, i o czym wcale nie chcą rozgłaszać na szerokim forum.

Żyję na pół w niematerialnym świecie, na pół – w materialnym. Dusze ludzi wokół to jakby chmurki, które przenikają się z moją duszą. Niektóre bardziej, inne mniej. Jedne są twarde, od innych wolałbym trzymać się dalej. Ale im głębiej się wchodzi, tym bardziej drżę – czy powinienem i co dalej.

Wieczory przed snem są dla mnie trudne. Skumulowane wrażenia z dnia kłębią się, niewyjaśnione. Na próżno się nad nimi zastanawiać. Uciekam w sen, do następnego dnia.

Jest uczucie, które bardzo doskwiera – bezsilność. I nie tyle wobec własnego cierpienia, co cierpienia innych.