„Spać? Lubię”

Dziś usypiałem moją córkę. "Usypiałem" – to złe określenie.

Kiedy pomyślę, jak bardzo zmieniło się zasypianie Sary w ciągu ostatniego pół roku, to wydaje mi się to nieprawdopodobne. Wcześniej – wyłącznie podczas karmienia. Ioana wchodziła do łóżeczka, albo karmiła pomiędzy szczebelkami.

Dzisiaj – moja mała dziewczyna chce iść spać. Wystarczy, że o tym wspomniałem, w sypialni włączyłem nocną lampkę. Zdjęła buty i chciała wejść do łóżeczka – ale powiedziałem, że musi się jeszcze umyć. Gdy kończyliśmy zapytała – "Spać? Lubię". Układając się do snu zadrżała z radości, bałem się, że się pobudzi i trudno będzie jej usnąć. "Połóż" powiedziała do mnie. Nie minęło pół minuty, jak dobiegł mnie jej równy oddech.


Kołysanka

Jak wiele się zmieniło w zasypianiu mojej córki. Kiedyś wyłącznie przy piersi. Dzisiaj – sama wchodzi do łóżeczka. Myślę, że ogromnie przyczyniła się do tego zmiana postawy Ioany. Ioana usypiając Sarę dawała jej nieme znaki, że tak naprawdę… nie chciała jej uśpić. Dziecko protestowało, a matka swoim postępowaniem dawała jej nadzieję na spełnienie tych protestów. Jakkolwiek bezlitośnie by to nie brzmiało, to zmiana postępowania dzieciaka była możliwa wtedy, kiedy pozbawiliśmy go wszelkiej nadziei na spełnienie jego życzeń.

Gdy usypiam Sarę to bardzo lubię wprowadzać ten spokojny, senny nastrój – już w łazience. Później, przy przebieraniu, mówię coraz mniej, zwalniam ruchy. Sara zdejmuje spodnie, bluzkę. Podsuwam jej jednoczęściową pidżamę. Wkłada najpierw ręce, naciąga rękawy, później dwoma rękami nakłada piżamę na głowę. Chwilę siłuje się, jeśli nie chce przejść, czasem ze złością.

Później ze spokojem idziemy do łóżeczka. Lalka już czeka. Przez puste miejsce w dwóch szczebelkach Sara wchodzi na materac, przytula się do poduszki, obejmując lalkę. Śpiewam jej, dziś nie opowiadam bajki. Za ścianą zaczyna szumieć woda – to nasza kuzynka Gosia – w łazience. Słuchamy razem tego szumu, a ja przypominam sobie zimowe ferie na zgrupowaniu chóru w Zawadce. Tam w górach, gdzie kończyła się asfaltowa droga, w skrzącym śnieg mrozie stała malutka szkoła, wśród wsi – zastygłej w zimie i w ciemności zimowej nocy. Tam śpiewaliśmy tę pieśń-kołysankę… na podłodze ne materacach, obok kaflowych pieców. Chwile nieziemskiego spokoju…

Ból dziecku mojemu sprawiam

Dziś jest drugi dzień, kiedy Sara poszła spać razem ze mną, nie z Ioaną. Mała córka bardzo to przeżywa, próbuje poszukiwać mamy i różnymi metodami nakłonić mnie, żebyśmy "szli do mamy". Chyba stosuje metody "nie wprost" – np. chce misia, ale nie podoba jej się żaden, którego jej pokazuję. Nie woła wprost "do mamy", bo wtedy odpowiadam wprost: "dzisiaj jesteś ze mną". Wydaje mi się, jakby zdemaskowała nasze metody, kiedy tak często odwracamy jej uwagę. Próbuje robić to samo? Czy dziecko 21 miesięczne jest już do tego zdolne…?

Sara płacze przeraźliwie, raz przychodzi do mnie, innym razem – ucieka z rezygnacją i większym krzykiem. Niestety, muszę jej spokojnie dawać do zrozumienia, że nie ma innego wyjścia. Nie będzie dziś mamy, nie ma na to szans. Musi się z tym pogodzić, a to tylko kwestia czasu, zmęczenia i złamania jej determinacji. W końcu zasypia, dziś bardziej spokojnie niż wczoraj, godząc się na moje towarzystwo jak na jedyny ratunek, na który może liczyć. Kontynuuję opowiadanie bajki z wczoraj. Pytam, czy pamięta pieska, kotka… Odpowiada "tak" – jakby usłyszała uniewinniający wyrok w sądzie…

Sara nie wie jeszcze, że celem naszych zabiegów jest też pożegnanie jej z piersią matki – ostoją bezpieczeństwa. Wydaje mi się to tak niesamowite, że prawie takie same sytuacje rozpoznaję w dorosłym życiu. Nasze tragedie rozgrywają się tylko w innej scenografii, ale są takie same. Ktoś nas zawiódł, wypadki potoczyły się nie tak, jak chcemy, życie skręciło nagle w inną stronę i już nigdy nie będzie tak, jak było. Rozpaczamy, pytamy: dlaczego. Odpowiedź jest jasna – człowiekowi przeznaczono podążać po drodze życia, i moim zdaniem – zmierzać do dorosłości, samodzielności. Te dwie cechy pojmuję poprzez pryzmat Pisma Świętego – dojrzałość, która nie szkodzi, ale stwarza w sobie silną ostoję dobra, żeby dawać je innym. Żeby do niej dojść trzeba sporo doświadczyć a jednocześnie przenieść ponad wirami życia ten ideał.

Doświadczanie bólu, choćby tego drobnego,  jest nieuniknione. Inaczej każdy z nas pozostałby niemowlęciem. Natura ludzka każdą rzeczywistość zaadoptuje do swojej skali, i chociażby postawiona w raju, to za chwilę odnajdzie i tak swoje dramaty. Jeśli brak zmagań z otoczeniem, zwraca się przeciwko sobie. Człowiek potrzebuje zmagania i walki, a ponieważ ma zaprogramowany rozwój i eksplorację nowych terenów, nie może obyć się bez konfliktów, wygranych i przegranych sytuacji…

Zachwyt dzieckiem

Zastanawiałem się przez jakiś czas co jest takiego eskcytującego w dziecku, czym zachwycają się rodzice i dziadkowie, a co jednocześnie wcale nie porusza postronnych osób. Pamiętam, kiedy jeszcze nie byłem rodzicem, zachwyt nad dziećmi wydawał mi się jakąś dziecinadą właśnie. Ot, dziecko kiwa palcem, albo powiedziało słowo, a już peany na jego cześć. 

I nawet czasem mam ochotę pisać tutaj o zachowaniach mojej córki, ale zawczasu się z tego wycofuję. Bo wiem, że bezdzietni raczej pomyślą, że jestem kolejnym tatusiem który zwariował na punkcie swojego dziecka. A ci, którzy mają dzieci, zaczną te "rewelacje" porównywać z osiągnięciami swoich pociech, które okażą się (bo muszą) o niebo wyższe.

Zachwyt nad własnym dzieckiem wynika z prostego powodu – to właśnie ja, chcąc niechcąc, obserwuję nieodwołalnie jego kroki naprzód. Ponieważ jest to moje pierwsze dziecko, więc moim udziałem jest coś, czego jeszcze nigdy nie widziałem. To prawda, że mam brata młodszego o siedem lat, ale niewiele pamiętam z tamtego czasu. Ciągle widzę coś po raz pierwszy, co wczoraj jeszcze było niemożliwe, a dziś staje się faktem.

Dzisiaj po raz pierwszy usłyszałem, jak Sara skleiła ze sobą dwa, trzy słowa. Nie mogłem tego nie zauważyć. Zamarłem na chwilę – to kolejny milowy krok naprzód. Takich kroków było już mnóstwo, takich kroków czeka ją jeszcze niezliczona ilość. A ja widzę prawie każdy z nich, następujących konsekwentnie po sobie, jak zaprogramowanych, zmieniających całe epoki w jej życiu.

Dla kogoś z zewnątrz to wydaje się normalne. Przecież każdy z nas umie jeść łyżką, ubrać się, przejść przez ulicę. Nie pamiętamy już, że każdego najdrobniejszego ruchu palca podczas sznurowania butów musieliśmy się kiedyś nauczyć. I każda z tych lekcji zbliżyła nas trochę do samodzielności, niezależności, była wielkim małym zwycięstwem.

Jakże długa to droga. Niezależność nie tylko po to, by przetrwać, jeść, mieszkać, ale też by odnaleźć to, co najsensowniejsze, uwolnić się emocjonalnie, psychicznie od rodziców, i od wrogów, polityków, filozofów, i szarlatanów ludzkiej duszy, nawet trochę od siebie samego. A potem, by znów związać się emocjonalnie i psychicznie, i dać komuś innemu, znów, nadzieję, życie, siłę, bezpieczeństwo. Rozróżniać coraz drobniejsze zawiłości życia, i przenieść między nimi i mimo nich ten odnaleziony sens. Stojąc na własnych, pewnych nogach, na tym, co niewzruszone.

Życie to wpadka

Moja córka jest niesamowita, wygląda tak mądrze, tak szybko się uczy, jest sprytna, na pewno będzie kimś wyjątkowym. Ma niski, altowy głos, który potrafi modulować. Np. kiedy mówi "nie mam", to pierwszą sylabę winduje głosem wysoko, by drugą sięgnąć swojego najniższego dźwięku. Są chwile, kiedy najwyraźniej ma coś do przemyślenia, cichnie wtedy, prawie się nie rusza. Są chwile, kiedy próbuje zatuszować swoje niezbyt dobre zachowanie, udaje, że nic się nie stało… Bada uważnie każdą nową rzecz, ćwiczy chwyty i ruchy, które jej nie wychodzą… I jest uśmiechnięta, niespodziewanie ściska nas małymi ramionkami i całuje…


No tak, wpadłem. Myślałem kiedyś, że uda mi się zachować pewną równowagę wobec mojego dziecka, ale najwyraźniej nic z tego. Już uważam, że jest bardziej zdolna niż inne dzieci, choć nie znam dostatecznie dobrze żadnego dziecka. Uważam, że jest szczególnie uzdolniona, choć nie mogę jej z nikim porównać. Cha, zresztą geniusze często byli właśnie opóźnieni w rozwoju… Próbuję popatrzeć na siebie z boku i widzę, że jestem śmieszny. Widzę już siebie, jak bronię mojej córki w przedszkolu albo w szkole, jak krytykuję wychowawców. Jak przeganiam kolegów, wytykam błędy przyszłego narzeczonego, by potem ich oboje bez pamięci wspierać…

Kim jesteś – życie – żeby udowadniać nam właśnie to, co uważaliśmy za niemożliwe.

Życie to ciągła wpadka – w coś, o czym nie mieliśmy pojęcia. To piękna wpadka.

Sara

Powstrzymuję się od porównywania mojej córki z innymi dziećmi – to zdanie nie może być prawdziwe… Ale przecież jestem świadomy, że nie znam innych dzieci. Sam mam tylko jedno, nie mam z kim porównywać.

Sara mnie "powala", mówiąc potocznie. Byliśmy wczoraj w sklepie samoobsługowym, wieczorem. Chciała mnie trzymać za rękę, ale wyplotłem palec z jej uścisku i pobiegłem w głąb sklepu, uśmiechając się do niej. Podjęła zabawę. Szukaliśmy razem – jajek, twarogu. Dotykała wielkich kartonów w miejscach, gdzie były namalowane banany i jabłka. "Banana". Wkładała mi do koszyka różne artykuły, a ja przekonywałem, że nie wszystko potrzebujemy.

Kiedy wjechaliśmy samochodem do garażu, wskazałem na drzwi i poprosiłem o zamknięcie. Ochodzo popchała je, a potem i drugie – sama, bez pokazywania czy namawiania. Gdy szliśmy do wejścia do domu pokazała mi, że trzeba zgasić światło na podwórku. Zanim się zorientowałem, sama przycisnęła klawisz.

Sara ma szesnaście miesięcy. Nie mogę się nadziwić, że może tyle rozumieć, choć jeszcze niewiele mówi. Znów fascynacja – w tej małej głowie już powstał mały świat. Inny niż mój, inny niż wszystkie. Nikt nie będzie miał do niego dostępu. Samotny, choć wśród ludzi, samodzielny, choć zależny od innych. Oby jak najbardziej.

Zazdroszczę rozwoju

Czytam mój poprzedni wpis, zakończony trochę melodramatycznie… Nawet, jeśli prawdziwie. Dziękuję Oli za kilka słów… To miłe, jakaś myśl kogoś innego wyłania się z ciemności, na chwilę, zabłyśnie… 🙂

Czytam ostatnie zdanie mojego ostatniego wpisu. Tacyśmy już – skazani na półkroczenie półdrogami. Trochę tutaj, trochę tam. Potrzeba nie pyta o sens… niekoniecznie musisz szukać logicznego usprawiedliwienia. A jeśli to coś może być pożyteczne dla innych…



Dziś trochę realizmu. Zalicza się do niego moja córka. Jest realna, ale to, co się z nią dzieje, i to "zakrzywienie czasoprzestrzeni" które powstaje wokół niej, zakrawa na najpięknięjszą bajkę. Bajkę, której nigdy bym nie przeżył, gdyby nie ona.

Zazdroszczę jej. Dobrego nastroju, czystego uśmiechu, bez dwuznaczności, podtekstów. Ale najbardziej zazdroszczę jej rozwoju, postępu. Dziecko wykonuje ogromną pracę, dotykając wszystkiego dookoła, podnosząc się na czworaki, podciągając na rękach. Poszukując sposobu jak samemu zejść z sofy. W tych jej wysiłkach widzę moje własne – tyle tylko, że innego kalibru – moje teraźniejsze, z wczoraj, z dzisiaj. Problemy o innej skali, bardziej abstrakcyjne, ale przecież i ja szukam… Coś nowego do poznania, zbadania, nowy problem… Ona mnie prześciga w tempie nauki, i tego jej zazdroszczę.

Dotykam tajemnicy życia. Obok siebie mam rozwijającą się świadomość, nową istotę, do której nigdy nie będę mógł do końca zaglądnąć. Do której nie mam prawa własności, choć wobec której mam obowiązki. Nie nazwałbym ich nawet rodzicielskimi, to obowiązki po prostu ludzkie, jakie należałyby się każdej bezradnej istocie, z którą związałoby mnie życie. Obowiązek pokazania, że życie jest piękne.

Pierwszy ząb

Od czasu, kiedy zobaczyłem moją córkę na ekranie USG, machającą zawzięcie ręką, minęło kilka epok. Tutaj mam ochotę je opisać pokrótce, ale rezygnuję, mając wrażenie, że ci z Was, którzy tego nie przeżyli, pokiwają głową z lekkim ubolewaniem ("tatuś dostał fioła na punkcie córki"), a Ci, którzy tego doświadczyli, będą się nudzić. Nie nie, tak naprawdę nie chodzi mi o Was, ale o mnie samego – nie chciałbym pisać czegoś, co wcale nie jest takie odkrywcze.. 😉

A ja po prostu uwielbiam odkrywać. I to, co się dzieje w moim życiu z w powodu mojej córki, jest ciągłym odkrywaniem. Odkrywaniem tego, jak rodzi się ludzka świadomość, jak rodziła się i moja. Odkryłem, że ci, którzy mają dzieci, są w rozwoju tej świadomości dużo dalej, niż ja byłem przed poczęciem Sary. Odkryłem, ba, zacząłem dopiero odkrywać, jak często moi starsi przyjaciele używali wobec mnie tej cierpliwości i wyrozumiałości, którą można zdobyć tylko troszcząc się o dziecko.

Odkryłem jak mały człowiek potrzebuje akceptacji, i że pod jej wpływem niesamowicie się rozwija. I że my, dorośli, pod tym względem nie różnimy się wcale od dzieci. Tylko że w przypadku dziecka widać to tak wyraźnie, podczas gdy my umiemy już skrywać tę potrzebę po wieloma warstwami – kurtuazji, pozerstwa.

Dziś córka zaskoczyła mnie gestem – siedząc ze mną na łóżku, złapała moją rękę i nieporadnie zaczęła zakładać ją sobie na głowę. Próbowałem rozwikłać tę zagadkę, bo przecież znam już kilka gestów. Przede wszystkim wyciąganie rączek oznacza, że chce, by ją wziąć na ręce. Gdy się do niej zbliżyć – łapie się kurczowo ubrania, nie puszcza, i podciąga. Ale zakładanie mojej ręki na jej główkę?

Poszedłem dalej za tym jej ruchem, przesunąłem rękę na malutkie ramiona i przycisnąłem do siebie. Jej twarz rozświetlił uśmiech…

A przy okazji – dziś, stercząc w łazience nad płukaniem pieluch (wziąłem się tylko dlatego, że mam wolny dzień oraz wykazałem dobrą wolę), głos Ioany, z napięciem, dotarł do mnie. Pomyślałem – jeszcze coś innego do zrobienia, jeszczeg tego nie skończyłem. Ale nie… "Mamy pierwszy ząb. Jeszcze nie widzę, ale czuję". Rzeczywiście, ostry jak brzytwa…

Ale cóż to jest wobec… zakładania ręki na głowę 🙂

Jestem obserwowany

Sara w ogromnym tempie robi postępy. Za siedem dni kończy pięć miesięcy. Obserwowałem ją dzisiaj, kiedy siedzi w swoim leżaczku. Przed sobą ma rozpięte zabawki. Jeszcze półtora miesiąca temu nie wzbudzały w niej żadnego zainteresowania, nie mówiąc o próbach chwytania. Dzisiaj – chwyta je do woli, obraca w rękach i wkłada do ust stroną, która jest dla niej najbardziej wygodna.

Sara obserwuje też wszystko, co zwróci jej uwagę. Pobyt u lekarza lub u znajomych zwykle jest spokojny, ponieważ nowe otoczenie tak ją interesuje, że zapomina o swoich smutkach i niewygodach.

Przygląda mi się z takim spokojem, jakby była naukowcem. Wczoraj miałem wrażenie, że zaraz wyciągnie notatnik i zacznie coś w nim notować. Wśród nas, dorosłych, każde spojrzenie coś znaczy, ma jakiś powód. Nie patrzymy na innych ot tak sobie. Ale Sara tak właśnie robi. Patrzy bez skrępowania, a kiedy zauważy coś nowego, w jej oczach pojawia się ta dziwna mieszanka uczuć, o której już pisałem. Dominuje w niej jakiś napięte zainteresowanie, jakby przestrach. Jakby nie wiedziała, czy nowe zjawisko może jej zagrażać. Albo próbowała bezskutecznie zrozumieć, co się dzieje.

Trzymając ją na rękach podnosiłem do ust kanapkę. Najpierw myślała, że to dla niej – dostrzegłem ruch ręką, aby chwycić. Kiedy odgryzałem kęs i odkładałem bułkę na talerz, obserwowała wszystko z powagą.

Dużo się uśmiecha. Tak bardzo chciałbym jej zaszczepić pozytywny stosunek do wszystkiego, co ją otacza. Pomimo problemów i niedoskonałości, które z pewnością kiedyś dostrzeże, jeśli tylko będzie to jej dane.

Czym są Twoje małe smutki… Niewygodne śpioszki, zapłakane oczy, odrzucona grzechotka. Są takie, jak nasze, mają taki sam kształt, fakturę, koloryt. Tak samo je przeżywasz, może trochę bardziej autentycznie, bo nie dusisz ich w sobie. Nasze są całkiem podobne, podobnie jak Twoje – często wyolbrzymione.

Nie możesz zasnąć, coś Cię dręczy. Mama już zasypia przy Tobie, a Ty ciągle ściskasz kołderkę malutkimi dłońmi.