Czasem warto uwolnić się od Apple

Wyznanie dla komputerowców

Siedem lat temu moja fabryka kupiła całą stację roboczą firmy Apple. Pamiętam, że trudno było mi się przestawić na sposób, w jaki działała mysz. Pamiętam też, że od zawsze nie lubiłem klawiatury Apple, ponieważ najzwyczajniej nie pozwala naciskać klawiszy, o ile nie zrobiło się tego dokładnie pod odpowiednim kątem.

W myszy najbardziej doskwierała mi kulka, która w zamyśle powinna umożliwiać manipulację w dwóch kierunkach. Powinna, ale robiła to kapryśnie. To lepiej już, kiedy coś w ogóle nie działa, niż działa według własnego uznania, które trudno mi zgłębić. Przyciski działały dziwnie, w zasadzie był to jeden przycisk, który miał rozpoznawać, gdzie naciskam mysz, czy z lewej czy z prawej strony. Ale częściej nie rozpoznawał.

Dziś skończyła się moja cierpliwość. Zapytałem Grześka, który jest u nas informatykiem, czy nie ma wolnej myszy. Znalazł taką najzwyklejszą, na kabel i wcale nie laserową. Podłączyłem i od razu poczułem ulgę. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej?

Dobra, teraz czas na klawiaturę. Co z tego, że mysz i klawiatura Macintosh kosztowały trzy razy więcej, niż dobrej klasy akcesoria innej firmy? Czy dlatego mam czuć do nich sentyment?

Zrozumieć. Kamuflaż

Co jakiś czas Wiesiek spotyka się z twierdzeniami, że kobiet nie da się zrozumieć. Wiesiek opowiada mi o tym ze zgrozą w głosie szczególnie wtedy, gdy zdanie kobiet nie można zrozumieć wypowiedział w jego obecności mężczyzna. Wiesiek przychodzi do mnie o północy albo nad ranem i nie bacząc, czym się zajmuję, czy akurat się kładę albo czy nie mam zamiaru jeszcze wstać, pomstuje: „ja wtedy takiemu mówię, żeby zapytał jakąś kobietę, czy ona sama siebie rozumie”.

Wiem, o co mu chodzi. Dręczy go podejrzenie, że jesteśmy gorsi, bo czegoś nie rozumiemy, albo nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Wiesiek nie zauważył, że kwestia „tego nie zrozumiesz”, owo uniwersalne zakończenie co bardziej emocjonującej rozmowy, nie ma sensu stricte, a raczej jest przyznaniem się do niemocy. To trzeba czytać między wierszami, albo po prostu wiedzieć.

Próbuję Wieśkowi czasem tłumaczyć, że owa rzekoma niepoznawalność kobiet nie bierze się z faktycznej niepoznawalności, lecz raczej z o wiele większych niż nasze, męskie, umiejętności kamuflażu. A kamuflaż nie wynika znów ze złośliwości, sprytu, prób wymanewrowania męskiej części rodzaju ludzkiego, ale z desperackiej potrzeby podtrzymania własnego wizerunku: „cokolwiek by się działo, mam wyglądać pięknie”. Lecz tłumaczenia w takich chwilach na niewiele się zdają, po prostu muszę przeczekać, zupełnie jakby Wiesiek był wtedy kobietą. Oczywiście nie wspominam mu o tym, żeby nie przepełniać czary.

A i tak, kiedy Wiesiek ochłonie, wypomina mi moje słowa, mówiąc krótko: naiwność. Czytam jednak między wierszami, że to tylko papierowy rewanż za moją krytykę.

Różne są dni

Są takie dni, w których po prostu nie ma siły – pracować, kreować, odrabiać codzienną pańszczyznę, w których ledwo się żyje, bo ciało i mózg nie chcą się ruszać.

Są dni z wrażeniem, że nie trzeba w ogóle odpoczywać, bo wszystko idzie jak po sznurku, od zadania do zadania z sukcesem. Energia zdaje się niespożyta, a co kilkanaście minut przychodzi, nie wiadomo skąd, orzeźwienie. W takie dni trzeba się zmusić się do snu, bo katastrofa jest blisko.

Grać naiwnością to nie wstyd

Upalne lato na Manhattanie. Dwudziestolatek z Europy Środkowej wchodzi do sklepu fotograficznego. Tu wszystkie sklepy są klimatyzowane. Ogląda półki, chciałbym mieć choć jeden z tych aparatów, choć ten najtańszy. Chce zapytać o coś sprzedawców, ale ci nie kwapią się do rozmowy. Ponawia pytanie, a wtedy jeden z nich podrywa się, macha ręką i mówi coś chrapliwym głosem z nowojorskim akcentem.

Chłopak wychodzi na ulicę, gdzie czeka na niego starszy, szczupły i żwawy mężczyzna, jego opiekun i przewodnik. Młody relacjonuje mu sytuację w sklepie i to, że sprzedawca się zdenerwował.

– Zdenerwował się, ponieważ zadawałeś dobre pytania – odpowiada przewodnik. On właśnie nie pozwolił młodemu na samodzielne poruszanie się w tej dzielnicy. To zbyt niebezpieczne.

Chłopak do dziś wspomina to wrażenie, że sprzedawca nie chciał z nim rozmawiać, ponieważ zorientował się szybko, że chłopak niczego nie kupi. Ale w odpowiedzi opiekuna kryje się coś szczególnego – że ważniejsze są pytania niż bezsensowne odpowiedzi.

– Najważniejsze jest czy osiągniesz to, czego chcesz, a nie czy zachowasz twarz i udowodnisz wszystkim swoją słuszność – takie zdanie, po latach, powtarza sobie czasem chłopak. Ważniejsze są pytania, a czasem nawet niezadane pytania. Bo np. car Piotr I Wielki wprowadził zarządzenie: „Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak, by swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego”. 

Naiwnością, chyba nawet bardziej tą udawaną, można zajść nierzadko dalej niż ujawnianiem swojej świadomości. Być naiwnym to nie jest wstyd, a być naiwnym skutecznie, to nierzadko chronić otoczenie przed pośmiewiskiem. Za co ono niejednokrotnie ci się odwdzięczy (i to wcale nie sarkazm, tylko najprawdziwsza prawda).

Kierowca poeta

Kaszlał jak podstarzała kobieta, której już wszystko jedno, jak wygląda i jak się zachowuje. Zresztą był gruby i niski. Poza tym prawie nic nie mówił, tyle tylko, ile musiał, a i wtedy mruczał pod nosem, byle tylko dało się go zrozumieć. Siedział nieruchawo za kierownicą i patrzył przed siebie, jakby za nim nie było autobusu pełnego siedzących i stojących ludzi. Zresztą to stary autobus, bez najmniejszej ścianki działowej między kierowcą a fotelami pasażerów. Tym razem wóz był przeładowany, zresztą jak zwykle wieczorem, więc ludzie stali ściśnięci tuż przy kierowcy, a jeszcze paru zmieściło się przy drzwiach wejściowych, zaraz przy przedniej szybie. 

Żadnej dyskrecji, intymności, warunków do samotnego skupienia. Ale z drugiej strony – żadnego zaniepokojenia kierowcy, żadnego skrępowania. Nic, prawie obojętność. Jak księgowy, który wykonuje swoje codzienne obowiązki nie poświęcając im ani odrobinę więcej uwagi ponad to, co konieczne. A ponieważ pracuje w swoim fachu kilkadziesiąt lat, nie musi poświęcać uwagi prawie wcale. Jakby przesuwanie wzrokiem po kolumnach cyfr, przekładanie papierów, stawianie pieczątek i podpisów dokonywało się samo, a ustalony rytm pracy – od godziny do godziny, z przerwą na kanapkę i herbatę, był czymś tak znanym i oczywistym, jak niezmienne funkcjonowanie świata od jego stworzenia.

W tym momencie niewiele dzieli nas od stwierdzenia, że kierowca ten to minimalista i olewus. Do pasażerów, jak musi już coś powiedzieć, to burczy, poza tym kaszle prostacko, czyli niegrzecznie, zaś bezmyślnie gapiąc się na drogę marzy tylko, by zakończyć kurs i wyrwać się do domu albo do kolegów na piwo. Ale bardzo prawdopodobne, że popełnilibyśmy błąd. Bo zastanawiający okazuje się zestaw pewnych szczegółów, które nie każdemu dane jest zauważyć.

Bowiem zdarzyło się, że tuż przy drzwiach wyjściowych, przy przedniej szybkie, trzymając się wygiętej rurki dla pasażerów oraz wytartego uchwytu na desce rozdzielczej, zajął miejsce inny kierowca. Ha, zresztą nic dziwnego, dziś prawie każdy jest kierowcą, i w tym kraju więcej jest tych, którzy byli kierowcami i przestali nimi być z powodu jazdy po kieliszku, niż tych, którzy prawa jazdy nigdy nie mieli.

Ale kierowca kierowcy nie jest równy. Jeden jedzie i tyle, a drugi czyni z jazdy – koronkę. Ten, któremu tym razem przyszło być pasażerem, zauważył, że wóz jest prowadzony nadzwyczaj dyskretnie i łagodnie. Ba, kwestia nie polega na tym, że jedzie się po prostu wolno, jak to mówią kobiety – „ostrożnie”. Nie chodzi też o to, że wozem nie szarpie przy zmianie biegów czy hamowaniu. Ten poziom jazdy pozostawiamy daleko poza naszymi rozważaniami.

Chodzi o styl, w którym kierowca wchodzi w dialog z maszyną, ale również drogą wijącą się przed wozem. Kiedy każdy zakręt, podejście do przystanku, każda zmiana biegów staje się, używając terminologii literackiej czy muzycznej, frazą samą w sobie, ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Frazy mają swój rytm, tworzą akapity, rozwijające się, biegnące i zamykające. Podejmowane na nowo wątki to nie powtarzanie tego samego schematu, ale każdy z nich jest czymś nowym, bo literat, poeta, kompozytor, czy w tym przypadku kierowca, za każdym razem bawią się podporządkowaną sobie materią.

Znając maszynę, moc jej silnika, ugięcie opon na zakrętach, skuteczność hamulców, znając drogę tak, jak kierowca busa, który dziennie przemierza ją kilka razy, można dokładnie przewidzieć, na ile rozpędzić tę kupę żelastwa wraz z pasażerami, aby mocy starczyło na każdym z pagórków, kiedy zacząć hamować przed zakrętem, na ile ściągnąć kierownicę i kiedy zmienić bieg, by silnik nucił w spokojnym andante. Tę poezję da się zauważyć, a wtedy pojawia się to, o co w sztuce chodzi. Wpierw – poczucie zaskoczenia, odkrycia, potem – zrozumienia i sympatii.

Kreatywności jest za dużo

Zabija mnie to, że w ciągu dnia prowadzę kilkanaście różnych spraw, z czego kilka jest twórczych. Wiem, że powiecie, że takie jest życie i wielu ludzi tak robi. Ale pomyślmy przez chwilę rozsądnie – to jest drenaż naszych mózgów, ale również – naszego samopoczucia, naszego życia duchowego, czyli osobowości, świadomości.

Żyjemy w świecie, w którym kultem stała się kreatywność. Kreatywność dla samej kreatywności, bo często zaczyna brakować tych, którzy by tę kreatywność byli w stanie odebrać. Nie są w stanie, bo sami muszą być kreatywni. Dziś widziałem takie hasło (Saramonowicza?) – „nikt już nie czyta, bo wszyscy piszą”.

Czuję się zawalony propozycjami – oglądnięcia spektakli teatralnych, imprez, książek do przeczytania. Ale wracam do domu, a tam czeka na mnie inne zadanie, które kreatywnością przewyższa to, co spotykam w pracy – rozmowa z dziećmi, reagowanie na to, co robią, bycie z nimi.

Reklama, którą oglądałem już kilkanaście razy

Jestem cholerykiem. Dlatego też teksty piszę wyłącznie pod wpływem emocji. Któregoś ranka, słuchając radia TokFM, nie mogłem się doczekać wiadomości, które są tam nadawane co dwadzieścia minut. Nie mogłem się doczekać, ponieważ przeszkadzał mi długi ciąg reklam.

Było to zjawisko niespotykane do tej pory w tym radiu. Otworzyłem Facebooka i napisałem na stronie radia.

Czekam i czekam, aż skończą się reklamy, i nie mogę się doczekać. Ilość reklam, jakie zostały wyemitowane przed wiadomościami o 8:40 zaczyna wyczerpywać moją cierpliwość. Zgodnie z Waszym życzeniem wyłączyłem AdBlocka w oknie, w którym słucham TokFM przez internet. Czy w zamian mogę liczyć na mniej reklam na emisji?

 

Pytanie zostało postawione oczywiście retorycznie. Retoryka miała dać wyraz mojej bezsilności, bo (oczywiście) nie mam w kwestii ilości reklam nic do powiedzenia. Jedyne, co mogę zrobić, to to samo, gdy dzwonię na infolinię do banku, operatora sieci komórkowej, do serwisu sprzętu RTV i AGD itd., czyli – rozłączyć się.

Dziś jednak zobaczyłem świetną reklamę. Oglądnąłem ją kilka razy, potem, w domu, pokazałem dzieciom. Zachwyciła mnie!

To reklama małej kamery sportowej, którą można przyczepić prawie wszędzie. W reklamie umieszczoną ją na grzbiecie orła, który wystartował z Wieży Eiffela. Cudowne, słychać szum powietrza, widać, jak ptak rozgląda się na wysokości za swoim trenerem. Wreszcie dostrzega go i pikuje, by czym prędzej osiąść na jego ramieniu.

Przenosiny jednej szafki

W korytarzu, prowadzącym do naszego mieszkania, zrobiło się ciaśniej. A chodziło przecież o porządki, a raczej usprawnienie życia dnia codziennego. Innymi słowy – wczoraj, o godzinie 23:47 (czyli pół godziny temu), zakończył się (prawie) remont pokoju dzieci (o ile takie rzeczy kiedykolwiek się kończą).

Szczęśliwie też stworzony został „kącik do majsterkowania”, składający się z jednego segmentu meblościanki, kilkudziesięcioletniej, w którym mogę ułożyć moje „skarby”, czyli zestaw śrubokrętów, blaszek, śrubek, nakrętek, wkrętów, podkładek, kołków rozporowych, drewienek, papierów ściernych, wierteł do metalu i drewna, żarówek, kabli, przejściówek…

I tu pojawia się refleksja. Ponieważ musieliśmy przestawić biblioteczkę, nie dało się tego zrobić bez wyjmowania książek. Dowiedziałem się, czego od dawna nie czytaliśmy, choć mieliśmy nadzieję czytać. Jakieś dziesięć lat temu spora część książek trafiła na makulaturę, a te, które ocalały, miały być szczególnie wartościowe.

Ich wartość jednak stoi pod znakiem zapytania, skoro nikt jej, przez dziesięć lat, nie sprawdził. Nawet sobie o nich nie przypomniał. Cóż, przekładanie rzeczy z miejsca na miejsce… uczy. Uświadamia, że ciągniemy ze sobą balast, z biegiem lat coraz większy. Objawia się on w przypadku przeprowadzki, choćby tak drobnej, jak przeniesienie biblioteczki z jednego pokoju do drugiego. A cóż dopiero, gdyby zaglądnąć w inne zakamarki?

To jest przerażające, bo czy naprawdę aż tak wiele potrzebujemy? Czy nie możemy się rozstać z czymś, czego nie używaliśmy od dziesięcioleci? Mam przecież kolekcję płyt winylowych. Albo trzeba je grać, albo komuś oddać. Przetrzymywanie ich jest jakimś łudzeniem siebie, a samo przenoszenie z miejsca w miejsce – niepotrzebnym bólem nostalgii.

Jedno niewytłumaczalne zdanie

Gdy za cały kontakt człowieka z człowiekiem ma wystarczyć jedno zdanie, rzucone bez większego zastanowienia, dotyczące byle czego, sytuacji zmyślonej, problemu wyimaginowanego, choć sprawiającego wrażenie poważnego i istotnego? I zanim pomyślisz, zanim się zastanowisz, co odpowiedzieć – głupio, że próbujesz się zastanowić, tracisz tylko czas. Bo tego kogoś już nie ma, odszedł, rzucając promienisty uśmiech przez ramię. I nie wiadomo o co chodziło i po co to było.

Nie myśl, proszę, że to głupie i idiotyczne. Dla swojego dobra nie myśl tak. Nie szukaj tłumaczeń, że to nieumiejętność, kompleksy, płycizna osobowości albo nagląca potrzeba powiedzenia czegokolwiek. Odsuń i tę myśl, że to jest chore, a nawet tę, że do niczego niepodobne. Że to kretyńskie wręcz. Za nic w świecie nie sądź, że chodziło tu o ciebie i że twoja osoba odgrywa jakąś rolę. Porzuć nadzieję, że chodziło o niewinną zabawę, bo to przecież bez znaczenia, skoro ona jakoś zupełnie ciebie nie bawi. Proszę nie złorzecz w myślach. Odrzuć ufność, że chodziło o jakikolwiek kontakt. Ot po prostu przelatujący ptak upuścił coś akurat.

Jedyne, o czym możesz pomyśleć, to przypomnieć sobie, że Mrożek po prostu nie zabierał głosu w towarzystwie. I że lekko podejrzewasz, dlaczego tak robił.

Jesienny liść przykrywa stare chodniki. Nadchodzi nowa pora roku, a wraz z nią – zmiana. I choć ludzie wokół będą oczekiwać, że pozostanie stare, to nie wiedzą nawet, że oni sami już nie są tymi samymi. Niepotrzebnie, nieświadomie czekają na te same gesty i słowa, ale ich już nie będzie. Jest jakiś czas, jak okres fali, w którym przetacza się cykl, i fala jest już w nowym miejscu, poprzednie pozostało tylko w pamięci. Można tego bardzo chcieć, prosić: niech powróci, ale na próżno. Zachować spokój można tylko, gdy zaakceptuje się zmianę. Zaakceptuje, że wszystko się zmienia, nawet, jeśli bardzo tego nie chcemy.