… jak to możliwe, że ludzie, którzy występują w różnych mediach, zachowują się drętwo w kontaktach bezpośrednich. Ani be ani me ani kukuryku… 😉
Ugotują, zanim zjedzą
Poprzedni wpis to reakcja na bezsilność. Lecz nie chodzi tym razem o niemożność zrobienia wszystkiego, co trzeba, na co się ma ochotę, co by się chciało. Nie chodzi o to, że za dużo jest pracy, by ją wykonać.
W ciągu ostatnich dni miałem kilka krótkich, burzliwych dyskusji z ludźmi, a które okazały się chyba prawie bezsensowne. Jedną z nich opisałem tutaj, na blogu patrz.kubic.info. Inna dyskusja – z kobietą dziesięć lat ode mnie młodszą, w hipermarkecie, która tak przeciskała się między mną a półką, że musiałem się czegoś złapać, żeby się nie zachwiać. Zwróciłem jej (niepotrzebnie oczywiście) uwagę, że można użyć słowa „przepraszam”; w zamian usłyszałem, że „powiedziałam!”. Znów niepotrzebnie zauważyłem, że warto powiedzieć tak, bym miał szansę usłyszeć, zwłaszcza, że jestem tak blisko, że doszło, niewątpliwie, do kontaktu cielesnego. Dyskusja zakończyła się rzuconym mi wyzwiskiem, za to z taką siłą głosu, że usłyszało je pół sklepu.
Zresztą to bardzo ciekawe, że słowo „przepraszam” wydaje się ludziom chyba wręcz wstydliwe, skoro wymawiają je bezgłośnie. Za to zwrot „odpierdol się” wydziera im się z gardła z szaleńczym triumfem.
Wydawało się kiedyś, że umieć i rozumieć dużo – to będzie szczęście. Lecz nie zdawałem sobie sprawy z pewnej trudności. Chodzi o znoszenie zachowania ludzi, którym się wydaje, że wiedzą i rozumieją, i głosem nie zawierającym cienia wątpliwości plotą zupełne androny.
Jedno słuszne wyjście – nie odzywać się za dużo. Płynąć z zewnętrznym prądem. Potem wracać do siebie i robić to, co wydaje się słuszne. Wobec ignorantów jest się bezsilnym, nic nie można na to poradzić. Ktoś kiedyś powiedział: głupcy zjedzą mędrca na kolację, a wcześniej ugotują go w kotle. I zrobią to pełnym w majestacie ich prawa i logiki, a on nie zdoła się żadnymi argumentami obronić.
Szał tworzenia
Twórczość ma ponoć być tym, do czego każdy człowiek jest stworzony, za czym tęskni. Twórca to podobno nasz naturalny stan, na który wreszcie możemy sobie pozwolić, zaspokoiwszy podstawowe ludzkie potrzeby – jedzenia, ubrania i seksu. Każdy co rusz chce coś tworzyć. Nie wiem, czy mając nadzieję na przejście do historii naszej epoki. Może bardziej trywialnie – na tzw. realizację siebie. A cóż to znaczy?
Łapie mnie jakiś wstręt do tworzenia na tej kanwie. Kolejne telefony, które odbieram, sugerują, że mógłbym np. moje zdjęcia, albo teksty, włożyć w to, tamto, lub jeszcze inne przedsięwzięcie. Coraz natarczywiej pojawia się przede mną to pytanie: po co.
Czy jestem w stanie percypować kolejne dzieło? Gdziekolwiek jestem, dopada mnie coraz częściej przemyślana czyjaś twórczość. Ot chociażby butik z kawą w galerii handlowej, a obok niego – stoisko ze scyzorykami, dalej – winoteka. Wszędzie dostrzegam tę samą niemal perfekcję, projektowaną przez kogoś, kto skończył odpowiednie studia (projektowanie w zależności od przeznaczenia, miejsca, targetu itd.), i wprost kipi twórczością, nie może jej powstrzymać, zresztą po co miałby to robić, skoro wziął za to niemałe pieniądze.
Nie rozumiem, jak to możliwe, że wobec takiej ludzkiej przedsiębiorczości i chęci wyróżnienia się wśród tłumu, nasza rzeczywistość staje się tak podobna do siebie samej…?
Idąc przez Galerię Krakowską doświadczam przeciągłego uczucia nudy. Czy tylko dlatego, że jestem tam prawie codziennie? Czy dlatego, że wszystkie oferowane mi usługi i ułatwienia prowadzą ostatecznie do jednego – mojego portfela, które wcale nie mam zamiaru wyciągać?
Czy może nudzą mnie te stare sztuczki, które wyczuwa się już w pierwszych zdaniach konwersacji – że chodzi o zawarcie wysoce dla mnie korzystnej umowy, które ułatwi i umili mi życie, a co do której podskórnie czuję, że przysporzy mi kolejnych kłopotów, skoro tylko ją podpiszę. Skoro tak, to nie chcę ułatwień, ani korzyści. Chcę spokoju.
Dziś czarny węgiel został wysypany w pryzmę na naszym podwórku. Dużą, szeroką łopatą wrzucałem go przez wąskie okienko do piwnicy. Wziąłem grube, skórzane rękawice – po to, by uniknąć bąbli na dłoniach. Nieprzyzwyczajone. Jakże ten świat, zza łopaty, jest inny. W przyspieszonym pulsie skroni i biciu serca, pomiędzy jednym machnięciem łopaty a drugim pomyślałem: „jak wiele spraw w tym momencie wydaje się prostszych”.
Potrafiłby pisać
Mam zamówienie na teksty publicystyczne. Ale rośnie we mnie niechęć wobec takich. Marzę o pisaniu opowiadań, które mówiłyby to samo, co publicystyka, lecz w zupełnie inny sposób.
Irytuje mnie moja własna lekkość pisania krytyki. Ta łatwość jest zastraszająca, boję się jej – własnej ironii, mojego wytykania palcem błędów innych ludzi. Tak dobrze mi to wychodzi!
Gdyby móc pokazać po prostu życie. Najtrudniej jest zrealizować zwrot „po prostu”. Myślę, ilu obserwacji musiałbym dokonać, ilu analiz, jakiej użyć konstrukcji, formy, co z czym połączyć, żeby tekst „wyszedł” prosty, a jednocześnie celny, jak „czarno na białym”. I to też mnie przeraża. W ogóle twórczość jest przerażająca, to jak dotykanie żywiołu jakiegoś, w który jeśli tylko się wdepnie, to nie można się od niego uwolnić. Uczepi się, drażni, nie daje żyć, w końcu powoduje wyrzuty sumienia, bo choćby nie wiadomo jak harować i tak się za mało zrobiło.
W końcu – nie robię nic. Jak prawie wszyscy, którzy uważają, że potrafiliby pisać.
Kończy się wiosna
Teraz są dni, które się nie kończą, raczej zachodzą jedne na drugie. Między nimi próbuje się wcisną choć skrawek nocy, lecz ledwo spróbuje, już się poddaje. To późna wiosna i początek lata.
Wydaje się, że można zrobić tak wiele, i że nie trzeba spać. Ale to nieprawda. Znów, żeby coś zrobić, trzeba czemuś działać na przekór.
Dni
Dziś święto w miasteczku, w którym mieszkam. Nazywa się Dni Miasteczka. Na stadionie ustawiono scenę, wokół niej parkany. Właśnie teraz trwa ustawianie nagłośnienia – od kilkudziesięciu minut ponad domami unosi się huk wszystkich po kolei instrumentów. Wchodzą w skład perkusji pop-rockowej i na szczęście akurat ten akurat zestaw nie wygląda na duży. Huk miesza się z biciem dzwonu na wieży kościelnej. Jestem teraz w domu, w odległości niecałego kilometra od owej perkusji, nagłaśnianej współczesnym zestawem głośników typu line array. Ich cechą charakterystyczną jest to, że dźwięk nie zanika tak bardzo wraz z odległością. Mówić prosto – przed tym dźwiękiem trudno uciec. Dlatego konkuruje z biciem dzwonów, razem unoszą się ponad dachami, dobiegają aż do naszych okien.
Przy scenie i wokół stadionu ustawiono budki – lody, popcorn, pamiątki, piece centralnego ogrzewania, karuzele, diabelski młyn, samochodziki z pantografem. I tak dalej….
Szaleńcze tempo
Od ponad dwóch godzin siedzę przy komputerze, i „szyję”. „Szyję” – tak nazwał to dwadzieścia lat temu mój kolega, który jako dobry programista znalazł zatrudnienie. Po jakimś czasie tak opisywał swoją pracę: siedzimy przy komputerach i szyjemy. Szyjemy całe dnie, od rana do wieczora. Po kilku godzinach szycia przestajesz widzieć. Przestajesz widzieć rzeczywistość. Jesteś gdzieś w dziwnym świecie, trudno powiedzieć gdzie. Widzisz ekran komputera, ale tak naprawdę go nie widzisz. Trudno powiedzieć, co widzisz. Kumpel obok ma to samo. Potem wracamy do domu i sami nie wiemy, gdzie jesteśmy. Następnego dnia zaczynamy dalsze szycie.
Zastanawiam się, na czym polega fenomen „szycia”. Chyba na tym, że człowiek, pracując przy komputerze, nie musi już na nic czekać. Maszyna jest tak szybka, że to człowiek stał się najwolniejszym ogniwem.
Kiedyś rolnik czekał, aż wyrosną zasiane czy posadzone przez niego rośliny. Mechanik miał chwilę przerwy, gdy maszyna musiała ostygnąć, albo gdy np. tokarka nacinała mozolnie zwoje gwinta. Nawet gdy wymienia się olej z silnika, to jest chwila przerwy, bo musi ścieknąć.
W przypadku komputerów, albo doskonałej organizacji pracy, cały system działa szybko, a to właśnie człowiek jest najwolniejszym ogniwem. Wtedy wszystkie oczy zwracają się na niego – oczy szefów, zarządzających, specjalistów od wydajności. Dlaczego człowiek jest tak wolny?
Umieszczam treści na stronie warsztatów teatralnych Lato w teatrze. Nie mogę się nadziwić, ile operacji muszę zrobić, żeby przygotować i włożyć na stronę www jedno zdjęcie. Nie mówiąc o tym, że cały layout, choćby i najprostszy, musi zostać przez kogoś wymyślony i potem konsekwentnie zrealizowany. Ludzie, ile pracy trzeba, aby stworzyć taką dość prostą stronę, jak właśnie ta…..
Mam przyjaciół, którzy pracują w różnych firmach, jako tzw. ludzie do wszystkiego. Ich dramat polega na tym, że szefowie wiedzą, że dziś da się zrobić tyle rzeczy! Stworzyć stronę internetową, nakręcić film, poprowadzić konto na Facebooku, Twitterze i dziesiątkach innych serwisów, na których można przecież promować działalność firmy!
Przerażające jest to, że jest powszechna nieświadomość, ile to kosztuje myślenia. Już nie mówmy: pracy, bo to nie jest praca w znaczeniu harówki. Moja dobra znajoma mówi mi: siedzę nad pustym ekranem i nie mogę nic spłodzić. Właśnie! Bo napisanie fajnego tekstu wymaga luzu, wypoczynku, odlotu, odprężenia. Na dłuższą metę nie da się robić dziesięciu spraw, a potem jeszcze usiąść i napisać dowcipny tekst na Facebooka.
To, że możemy tak wiele, jest złudą. To nieprawda. Świetne programy do tworzenia materiałów audiowizualnych nie zrobią tego same…..
Tato myślał
Tata miał spać w domu. Rodzina miała korzystać z ładnej pogody i pójść do parku – na rolki oraz rower. Tata jednak zebrał się w sobie, i pojechał z rodziną. Pomyślał, że może zdrzemnie się chwilę w samochodzie. Ale i to w końcu wydało się niezbyt mądrym pomysłem. Mądrym niemądrym – mało praktycznym. W sumie – nie do zrealizowania.
dobranoc….
Dziś zacząłem pisać listę spraw, które powinienem zrobić. Uratować może mnie tylko spokój i nie zastanawianie się zbytnie, jak ja to wszystko przerobię. Ale spokoju też nie mam. Ekscytacja mi się podoba, choć jest zabójcza.
Po pierwsze, powinienem iść spać. Tak więc – dobranoc. Wreszcie…….
Ale zanim – niech przypomnę sobie szczekanie psów, które dzisiaj słyszałem. Szum młodych liści. Gwar osób na ulicy, przy stolikach, w tramwaju…. Niech pomyślę, czy może przypadkiem nie objawiła się jasna i jednoznaczna odpowiedź na pytanie, jak ten cały świat się kręci. Bo choć widać symptomy, to główny mechanizm pozostaje gdzieś „pod skórą”, „z tyłu głowy”. Czuję go prawie przez cały czas, i to nie pozwala mi tak po prostu przeżyć dnia.
Oprócz listy spraw, które powinienem zrobić, powinienem zrobić listę rzeczy, które koniecznie trzeba zostawić z boku. „Twitter”, to pierwsza z nich. Jestem już nie taki młody, a ciągle dają się prowokować młodzieńczym, nieproduktywnym fascynacjom.
Leciutko kładę
rękę na pierś
nie, nie umarłem
czekam na deszcz
będzie czerwony
będzie go w bród
lekko uśpiony
czekam na cud
(płyta MWNH, cytuję z pamięci….)
Czasu nie tracę, czas tracę
Pracując nad wystawą i dociskając pedał gazu na maksimum, oczywiście na tyle, żeby tylko zmieścić się w zakrętach, sam się sobie dziwię, ile jestem w stanie zrobić, gdy pozostawiam poboczne sprawy i koncentruję na tym, co właśnie trzeba.
To wniosek o daleko idących konsekwencjach, zdaję sobie z tego sprawę, więc proszę już nie krytykujcie 🙂