…uczę się pracować. To coś nowego. Radość dotychczas wynikała z ekscytacji. Ale z nią (znów kobieta?) dłużej już nie mogę, mnie wykańcza. Z drugiej strony, skoro nie jestem w stanie robić czegoś (sensownie), czego nie lubię, to poszerzam zbiór lubianych stanów. Kolejnym jest spokój. Oczywiście, nierzadko wyrywa się z piersi płomień uniesienia, cóż zrobić. Lecz objawia się i coś innego – zastanawiające zadowolenie z obserwacji, jak sprawy sukcesywnie idą do przodu. Jakby to nie były moje sprawy i jakbym to nie ja je popychał, a w sumie jest obojętne, kto to robi. Nadszedł czas chłodzenia afektu, niech urzekają się nim młodsi.
Nos do góry – życie z komputerem
Problem z moim komputerem Mac wygląda na wyjaśniony. Komputerowy Sherlock Holmes, były agent sieci komputerowej w firmie B. tropiący nie działające drukarki sieciowe, znikające zasoby serwerowe, zaplątany w zwoje czteroparowego kabla ethernet piątej kategorii, jednocześnie instruujący sekretarki i księgowe, że klikanie lewym klawiszem myszki różni się od klikania prawym klawiszem myszki, nieugięty i konsekwentny wywiadowca Piotr K. zauważył wieczorem, że jego komputer nie chce usnąć… "Nie chce usnąć wieczorem? Pracoholik?" pomyślał detektyw, który nie daje się maszynom nabierać na takie numery. Wdusił więc i przytrzymał bezlitośnie klawisz "power", by nie dającemu się okiełznać Macowi wydrzeć duszę odciąwszy zasilanie. "To tylko na chwilę, wybaczysz mi, prawda?" szeptał czule oprawca. I jednakowoż, z ledwością wyczekując tych kilka sekund, które instrukcja obsługi bezwarunkowo nakazuje, nacisnął "moc" (ang. "power"), tym razem delikatnym ruchem, drżącym palcem, z dyskretnym, lecz wyczekującym spojrzeniem, ni to od niechcenia, ni to z boku, trochę zezując, trochę patrząc jakby poza siebie…
Poszło, wszystko działa!
Sherlock nie poprzestaje jednak na praktyce, potrzebna mu teoria. Otóż wczorajszego dnia stało się to tak. Beztroski komputerman pracował aż stan baterii doszedł do 0% i zamiast poczekać, aż komputer zamknie się sam z powodu wyczerpania akumulatora, to zamknął laptopa, dając tym samym drugi sygnał do zaśnięcia. Te dwa zdarzenia splotły się jakoś w niewyjaśniony sposób w czeluściach elektroniczno-programowych, co doprowadziło do wyłączania się, jeden po drugim, portów USB, oraz uniemożliwiło zaśniecie maszyny. Przeładowanie systemu, które wykonał użytkownik, nie pomogło, problem zniknął dopiero po wyłączeniu zasilania.
Oczywiście to tylko teoria, ale czym byłby świat bez teorii…
Nos na kwintę
Nie pisałem tu długo… No i mam pisać? Że radość z tego, że w serwisie naprawili mój komputer pogwarancyjnie za darmo spadła przed chwilą. Przestały działać porty USB, co oznacza, że nie załaduję żadnego zdjęcia z aparatu, nie mogę używać myszki. I że robota znów będzie stać, czekając na kolejną naprawę, po którą udam się w poniedziałek… Cóż, widać zdarza się to nawet Apple…
Zmiana mentalności
Z TokFM w tej chwili – typowy przebieg większości konfliktów – obie strony czują się zagrożone i próbują stosować siłę by bronić swoje interesy.
Gdyby choć 8-10% społeczeństwa zaczęło pracować nad sobą zamiast szukać błędów u innych, to inaczej wyglądałby świat.
Pułapka myślenia – jeśli działam w sytuacji szczególnej konieczności to uważam, że mogę zastosować środki, które nie są dozwolone. I tak np. w obronie czystości moralnej stosujemy niemoralne środki (np. podsłuchiwanie, kłamstwo, oszczerstwo), usprawiedliwiając się, że jak tylko usuniemy zło, to wrócimy do normalnych metod.
Idealny klon
Dlaczego uczymy komputery, by były jak ludzie? Maszyny zaczynają rozpoznawać obraz i interpretować go, rozróżniać muzykę, już rozmawiają np. przez gadu-gadu na takim poziomie, że trudno je odróżnić od ludzi. Chciałbym na przykład by wśród tysiąca zdjęć ktoś odnalazł wszystkie, które mają pewien charakterystyczny nastrój. Chciałbym, żeby ktoś zrobił to za mnie, bo to dużo pracy. To męczące i zabiera czas. Gdyby np. komputer mógł to zrobić… To nie jest takie nierealne.
Rozwój informatyki z pewnością do tego doprowadzi. Pytanie tylko… po co? Dlaczego klonować cechy człowieka w maszynie? Czy nie lepiej współpracować po prostu z człowiekiem?
Ale człowiek jest kapryśny, ma swoje plany, nie każdy jest w stanie sprostać moim oczekiwaniom. Musiałbym się wykazać cierpliwością, by móc mu wytłumaczyć o co chodzi. I nie miałbym żadnych gwarancji na to, że zrobi dokładnie tak, jak będę chciał. Nawet gdybym znalazł kogoś takiego, to jak go przekonać do "usługi"? Musiałbym mu zapłacić. Albo przynajmniej wykazać się jakąś formą "wdzięczności". Musiałbym negocjować… Lub co najmniej uwieść. Trudne to, zabierające energię.
O wiele łatwiej byłoby stworzyć mojego klona w bezwolnej maszynie, która robiłaby za mnie całą nieprzyjemną robotę, a ja spijałbym tylko śmietankę przyjemności. Żadnej wdzięczności, żadnej pensji, zero negocjacji, cierpliwości, zrozumienia, godzenia się… I gdyby jeszcze mogła rozmawiać ze mną tak, jak ja bym tego chciał, i nie musiałbym wysłuchiwać jej narzekań. No chyba, że chciałbym – na wszystko znalazłby się "program".
I co Wy na to?
Wyszli goście…
…Mołdawianie. Rodzina, z której mama pracuje we Włoszech, jeden syn w Moskwie, a drugi uczy się w Kiszeniowie. Córka zaś ma narzeczonego Polaka. Niezłe, prawda? Globalizacja.
Ale ja nie o tym. Moja dziewczyna schodząc w dół, by odprowadzić gości, rzuciła mi: "zrób z tym porządek. Z czym? Z dziećmi. Oboje do wanny, zęby umyją potem."
Uff, są rozbrykane do maksimum. Lecz wchodząc do kuchni powiodłem wzrokiem po garach, talerzach w zlewie oraz bałaganie na blacie między chlebakiem a kuchenką gazową. I zdziwiłem się niepomiernie, ponieważ poczułem wewnątrz (pamiętacie, że jako cukrzyk nieustannie śledzę swoje odruchy) ślad zadowolenia. Z czego? Że będę mógł się wziąć za bary z tym nieporządkiem? Że czeka mnie chwila spokoju i milczenia przy myciu? Że otworzę sobie piwo i rączki lekko będą śmigać po talerzach? A może jeszcze z czegoś….? Czyżby….? Nie…..!
No dobrze, idę do dzieci, zanim wróci…. 😉
Życzenia
Chodzi o to, że wydaje się, że wszystko już wiadomo. Życzenia z poprzednich lat są ciągle aktualne, aż okaże się wkrótce, że takie pozostaną do końca, tutaj. Od lat nie pamiętam tak niepozornych i zwykłych Świąt i Nowego Roku. Pewnie dlatego, że jedno i drugie było tym razem w niedzielę. Tak, na pewno…
Tata kupił paczkę sztucznych ogni, nie chciały odpalić (bo chińskie?), poprawiał w nich coś w garażu i nie zgasił potem światła. Nad ogrodem wybuchły, wreszcie. Tak to wygląda ogród z okna na piętrze – naszego mostku kapitańskiego. Widok z niego przypomina pokład starego statku, którego dziób niknie we mgle, przesłonięty dodatkowo szpejami po drodze. Tam po prawej stronie – to światełka z cmentarza, dziwię się i tajemnicze są te osoby, które je palą. Tam babcia wskazywała wzrokiem, kiedy jeszcze żyła, no i wreszcie już tam jest. Dziwiłem się jej, dlaczego: że przykrzy jej się życie, a nas uczyli (i ona też), że tak nie trzeba mówić.
Dlaczego jej się przykrzyło? Bo była niedołężna?
Nie wierzę w szczęście poprzez tzw. zaspokojenie potrzeb. Nie wierzę, że potrzeby można zaspokoić, ponieważ pojawiają się ciągle nowe. Wydaje mi się, że szczęście – czyli spokój, tak, spokój – osiąga się poprzez świadomie postawienie sobie granicy: tu – dość… Plus stara zasada – szklanka do połowy jest pełna. A niech będzie pełna i w 1/4…
Zmęczony jestem…
Uczymy się wszystkiego
Dzieci wołają. Z ubikacji. Oczywiście powstaje drobna sprzeczka o to, które z nich obsłużyć najpierw. "Gdybym mógł zrobić to dwiema rękami naraz, to bym zrobił. Ale nie dałbym rady wytrzeć was dokładnie, więc ktoś musi być drugi".
Biorąc do ręki nocnik doznaję krótkiego błysku, wspomnienia. Bo opróżnianie nocnika to też odpowiednia technologia, którą ja poznałem mając około dziesięć lat, przy udziale mojego młodszego brata. Otóż nocnik z kupą jest już brudny, ale opróżniając go warto się postarać, by nie zabrudzić go jeszcze bardziej. Pozostaje więc jedna możliwość – ruch nagły i stanowczy, którym obraca się nocnik dokładnie do góry dnem i zaraz potem strząsa zawartość do ubikacji. Technologia wyrzucania kupy.
Dzieci ciągle uświadamiają mi sprawy elementarne. Dzieci są błogosławieństwem dla kogoś, kto chce się ciągle rozwijać, poznawać mechanizmy świata wokół. Trudnym błogosławieństwem. Uczę syna smarować kromkę chleba i denerwuję się, bo zapomniałem, że to nie jest takie łatwe. Pod jego ręką pasztet oblepia wszystko inne, tylko nie kromkę i nagle wiem, że ta nauka potrwa nie dzień czy dwa, ale tygodnie. Dociera do mnie ogrom pracy – wiedzy, umiejętności, doświadczenia, które każdy z nas musi zdobyć, żeby przeżyć.
Jeszcze posługiwanie się przedmiotami, narzędziami, jest niczym w porównaniu do umiejętności życia wśród ludzi. Kiedy zdać sobie z tego sprawę, staje się to przerażające. Nic dziwnego, że uproszczenia i schematy to nasz ratunek (jak pisał Cialdini). A cóż dopiero, jeśli ktoś ma ambicję wyjść choć trochę poza szablony…
animacje
Zabrałem się na poważnie za naukę tworzenia animacji w przestrzeni. Co tu jest najtrudniejsze? Ach, gdyby poszczególne elementy można było wziąć do ręki i poustawiać tak, jak się ustawia rzeczy w pokoju – krzesło tu, stolik tu, podstawkę z kwiatkami tam. Lecz to nie wszystko, żeby było coś widać, musi być jakieś źródło światła (mam do wyboru kilka – punktowe, dookólne, spot itd.) oraz, żeby było coś widać, musi być jakiś narząd wzroku lub – po prostu kamera, która nagra to, co się będzie działo.
Najtrudniejsze jest to, że de facto nie ustawiam tego w przestrzeni, tylko muszę sobie poradzić mając do dyspozycji płaski monitor komputerowy i cyferki współrzędnych: x, y, z. Oto stworzyłem banalne, ale efektowne zestawienie – logo mojej "firmy" nad którym przelatuje reflektor, oświetlając je od jednego krańca do drugiego. Naprzeciwko stoi (lub raczej "wisi" w przestrzeni) kamera i rejestruje to ślizgające się przejście światła. Potem jest coś tam coś tam i na końcu chciałem znów powtórzyć ten efekt z logo. Po prostu więc skopiowałem i wkleiłem. Daję "play" ale nic nie widać. Hm… Dlaczego? Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, o co chodzi. Otóż kamera się gdzieś zapodziała. W toku animacji wyprowadziłem ją w pole. Obracam się w lewo i w prawo, szukam, ale nie widzę jej. Można zatem znaleźć ją po współrzędnych i ustawić znów naprzeciwko logo. Albo można ustawić nową kamerę, ale jej i tak trzeba zadać współrzędne oraz ustawić, by patrzyła w odpowiednim kierunku.
Takie to zabawy 🙂 To tylko kwestia wprawy, bo wiedzieć, gdzie jest kamera to nie wszystko. Trzeba umieć odpowiednimi narzędziami przemieszczać ją (jak i wszystkie inne elementy) w przestrzeni, choć ma się do dyspozycji tylko płaski, mały ekran monitora, myszkę, klawiaturę i kilkanaście wirtualnych narzędzi…
O koncercie i fotografowaniu
Wczoraj byłem z córką na koncercie w naszym miasteczku. Córka wraz z resztą przedszkola śpiewała coś, ja zrobiłem trochę zdjęć. Przyznam się Wam, że mam małą satysfakcję patrząc na innych fotografów, którzy czekają na rozpoczęcie imprezy. Chcą fotografować to, co się będzie działo na scenie. Mam satysfakcję, bo kiedy oni stoją jak kołki przed imprezą, ja już się uwijam i fotografuję – przygotowujące się dzieci wraz rodzicami, wchodzących i zajmujących miejsca gości, zastawione stoły na foyer. Dostaję całą gamę różnorodnych portretów ludzi, którzy są "w akcji" – zaaferowani, zatroskani, radośni, zdezorientowani, zamyśleni. W dodatku mam ich na wyciągnięcie ręki.
Natomiast sam koncert jest w naszym domu kultury trudny to fotografowania. A to dlatego, że scena jest umieszczona dość nieszczęśliwie (no ale w końcu jest to kino). Jest ona zbyt wysoka, by fotografować ją z parteru. Są dwa najlepsze miejsca – z pierwszego balkonu, ale trzeba mieć długi obiektyw, albo należy wyjść na scenę i strzelać z boku. Lecz tu pojawia się taka trudność, że kulisy nie są dobrze wyciemnione ani okotarowane, widać tam jakieś siatki, stojaki i tak dalej. Zaś w obu przypadkach przeszkadzają statywy mikrofonowe, stojące na froncie sceny. Nawet jeśli występuje zespół taneczny, któremu nie są potrzebne mikrofony, nikt nie zadaje sobie trudu, aby odstawić statywy. Sama scena też nie jest oświetlona przebojowo. Tak więc zdjęcia z koncertu wychodzą kiepsko. Natomiast zdjęcia spoza sceny – zobaczcie sami. Acha – jeszcze kilka słów refleksji na fotoblogu. Przy okazji – kilka godzin spędziłem nad zmianą jego szaty graficznej, myślę, że jest lepiej…..
Jutro poniedziałek, życzę powodzenia na nowy tydzień życia… 🙂