Jesienny kierowca

Częściej pada. I częściej oglądam obdarte samochody – w rowach, na poboczach. Czasem zastanawiam się, kiedy będę tam ja. To takie banalne – że gdy mokro, trzeba zwiększyć odległości, zmniejszyć prędkość. Opona na mokrym asfalcie to zupełnie coś innego niż opona na suchym.

To wydaje się takie nieuchronne… Kiedy spadnie pierwszy śnieg… Będą wylatywać z drogi samochody.

Uważajcie – czasem to nie Wasza największa wina. Są miejsca, gdzie asfalt w deszczu jest ogromnie śliski, prawie jak lód. Na przykład Opolska, Lublańska i Komorowskiego w Krakowie. Za przeproszeniem – taki asfalt, w deszczu, to skandal. Nie dajcie się w takich miejscach, wyniuchajcie je, zanim trzeba będzie nagle hamować albo skręcać. Musicie być mądrzejsi, liczyć tylko na siebie – ani nie na to, że znaki Wam coś powiedzą, ani że zakręt będzie dobrze wyprofilowany, ani że koleiny Was utrzymają na drodze.

Puste mieszkanie

Puste mieszkanie… Zatrzymane w czasie łóżeczka dzieci, zabawki. Zadziwiające, ile jest tych drobnych przedmiotów, które żyją wraz z czteroosobową rodziną, a stają się martwe przy jednym człowieku. Zdałem sobie sprawę, jak niewiele potrzebuję. Również, na przykład, jedzenia.

Rodzina istnieje dla mnie w słuchawce telefonu, w oknie Skype’a, w plikach wideo, kręconych komórką, które dostaję. Sara opowiada szczegółowo, co robiła, widziała. Przypomina sobie na bieżąco, podczas rozmowy, a ja słucham i wiem, jakie to ważne, że słucham. Znam dobrze to uczucie, gdy czyjś brak uwagi zbija mnie z tropu.

To rozstanie jest inne niż poprzednie. Nie mam czasu na samotność. Najpierw – choroba – a to towarzysz, z którym jest się samotnym sam na sam. Nie odstępuje ani na chwilę. Teraz, gdy czuję się lepiej – dostaję mnóstwo telefonów i spraw do załatwienia.

Tata kręci się wokół, tata świetnie gotuje. Pyta za każdym razem – jak rosół, barszcz, bigos. Wszystko świetne, ale on jakby nie wierzył. W trakcie tego współżycia z tatą mam okazję się zastanowić, dlaczego jestem jaki jestem. Ale to inny i dłuższy temat…

Powrót już na dobre

Ostateczny koniec urlopu. Dziś wróciliśmy. Rozpakowane już auto, bagażnik dachowy – też na swoim miejscu w garażu, gdzie spędzi nadchodzące dziesięć miesięcy. Moja głowa nasyciła się obrazami spotkanych ludzi, ich słów, głosów, emocji. Przeplatanych widokiem wijącej się przed maską auta szosy. Ogromna różnorodność miejsc, zdarzeń, ale przede wszystkim – ludzi – sprawia, że niemożliwe wydaje mi się, aby to wszystko podsumować jakimś zdaniem, stwierdzeniem, jedną refleksją. To można obserwować, wydaje mi się teraz – bez końca, i ciągle nie być w stanie powiedzieć nic pewnego – że tacy lub tacy jesteśmy – my, oni, tamci. Że tak lub inaczej powinniśmy robić… Niech drobnym sygnałem moich wrażeń będzie to zdjęcie.

To Sara na poznańskim rynku, przed Urzędem Stanu Cywilnego. Sara – Rumunka, jako jedna z zaproszonych na ślub gości. Zaś w tle – inna Rumunka z dzieckiem na ręku – zbiera monety, którymi obsypywane są młode pary. Chce kupić Bebiko. 

Wróciliśmy…

Trudno ogarnąć blogowym zdaniem to, co przeżyliśmy podczas… Może to zdjęcie:

będzie jakimś znakiem, symbolem. To miasto zbudowane przez nas, na brzegu Bałtyku. Przemijające, jak wakacje…

Park wodny, lotnisko i… zawór

Miałem więcej nie pisać, ale…

Przyznaję, zostałem zgwałcony, przez żonę. Dziś miał być park wodny, czyli wyprawa do Krakowa, obiad gdzieś na mieście, potem – marzenie Sary – wycieczka na lotnisko. Chcieliśmy zabrać Karolinę, naszą sąsiadkę. Omawiałem plan dnia z żoną, będącą właśnie w wannie, gdy na jaw wyszedł problem kranu waniennego, którego stałej temperatury wody "wyregulować się nie da".

tak nie może być to nie pierwszy raz jest coraz gorzej życie to nie tylko przyjemności trzeba pomyśleć o domu kiedy zamierzasz jak nie na urlopie to zawołam kogoś…

Stop! Ani słowa o parku wodnym, lotnisku, Karolinie i obiedzie gdzieś na mieście!

Godzina 10:30, czas start, to tylko kilka czynności:
– zdjęcie dźwigienki, kopułki
– jedna nakrętka do odkręcenia, nie chwyta jej żaden znaleziony w domu klucz, włącznie z francuzem; był gdzieś szwed, ale szweda nie mogę znaleźć, może u wujka, on wszystko ma, ale skrzynka przywalona chodniczkiem, na nim – chodniczek, nożyce to żywopłotu, rakiety badmintona…
– kupić klucz! to zmierzyć nakrętkę, była suwmiarka, była w szafce w domu, była w drugiej szafce, była w garażu, były nawet dwie, nie ma ani jednej
– kupić suwmiarkę, na rower, pompowanie kół, krówki ze sobą (hipoglikemia), w sklepie – "panie! sam mam trzy suwmiarki w domu, a jak potrzebuję zmierzyć, to nie ma i biorę ze sklepu", suwmiarka 30 zł, do domu – pod górkę…
– nakrętka – 27 milimetrów, ale wpuszczona, mierzę wpuszczenie, jadę do sklepu, jest nasadowy 27mm, ale zewnętrzny obwód 31 milimetrów – nie da rady; to może klucz rurowy? Jest 26mm i 25mm i 28mm, ale 27 nie ma. "Panie! Zewnętrzny 31 mm to coś pan źle zmierzył, niech pan zmierzy jeszcze raz!"
– do domu na rowerze pod górkę, zbliża się południe, mokra koszulka, mierzę wpuszczenie nakrętki – rzeczywiście, 36 a nie 31 milimetrów, jadę do miasta, ale już biorę samochód; jadę do innego sklepu, tam dwie dziewczyny – "nie mamy nasadowych!", a to co tutaj? "Nasadki? nasadki mamy" Kupuję, ale cena 17 zł zamiast jak w centrum14, targuję się, biorę za 14… nie mogą znaleźć w komputerze, uciekam bez paragonu… za 3 zł kupuję sobie loda.
– klucz pasuje! Odkręcam śrubę, wychodzi super! Dalej – plastik, plastik nie wychodzi, odkręca się? czy wyciąga? kleszczami, francuzem, trochę drgnie, trochę… Telefon do Zdzisia, Zdzisiu poza zasięgiem, Zdzisiu już dostępny, Zdzisiu się pomylił i odrzucił połączenie, sekretarka, Zdzisiu… Zdzisiu! ten plastik wychodzi? Wychodzi! U mnie nie wychodzi. Śrubokrętem, kleszczami, francuzem… Targa się, obrywa, stęka… Zdzisiu! może odkamieniacz? Zapieczone, zakamienione na amen! Odkamieniacz!
– Jadę do miasta, zanim do chemika – najpierw zobaczyć, jak taki zawór wygląda, w sklepie jest, pani pokazuje: kawał plastiku ten zawór… w chemiku zapomniałem nazwy odkamieniacza, coś na "sy", jest! Ale "panie, to nie to, tu mam lepszy, baterię całą trza odkręcić i wrzucić do tego na trzy godziny…" Brać ten odkamieniacz? nie brać?
– W domu – odkręcam i gotujemy baterię w garnku na gazie, dodajemy kwasku cytrynowego, woda się burzy, robi niebieska, my – jemy obiad, z gołych rur w ścianie po odkręceniu baterii – kamień sypie się jak paciorki… Bateria z wody, bateria stygnie, wlewam do środka strzykawką odkamieniacz, syczy coś…
– podważam zawór śrubokrętem – wychodzi! Jeszcze trochę i… jest! Psia… pęknięty w połowie! Reszta została w baterii…! Próbuję korkociągiem, rozlatuje się korkociąg…. Wiertarka! Ba, wiertarka, ale gdzie klucz do uchwytu? Co to wiertarka bez klucza? Gdzie jest klucz? W szufladzie? W pudełku? Pudełeczku?…  No!  Wiercę w tym plastiku, baterię nastąpiłem nogami…
– Jadę do miasta po nowy zawór, zawór rano był, nawet dwa, ale poszły dziś jak nigdy, będą jutro, znaczy jutro po południu… Zawór w innym sklepie jest, chyba ten zawór, "nie ma pan starego?" stary rozszarpany na kawałki wiertłem, kupuję "chyba ten", chyba pasuje…
– zakręcone, nic bokiem się nie leje… działa, zdaje się… godzina 17:00 "Kochanie, i jak?" "A co tak ciężko ten zawór chodzi???"

Ja to naprawdę przeżyłem…
Acha, suwmiarka się znalazła.

Wyżalenia padającego

Padam…

Nadchodzi burza. Gaszę światło, aby widzieć rozbłyski. Ioana i Beniamin zasnęli w tej samej pozie, on jak powielenie swojego większego odbicia. Padam, ale nie mogę się przełamać by iść spać. Brak jeszcze czegoś. A może już niczego. Może to tylko dusza, pozostawiona w tyle przez pędzące w dzień ciało, próbuje jest teraz dogonić.

Mauzoleum Michaela Jacksona. Ktoś słusznie powiedział w TokFM, że nasza kultura próbuje zachować fizycznie to, co należy tak naprawdę do sfery ducha. Inne kultury dążą do szybkiego unicestwienia martwego ciała. Wtedy pozostaje pamięć, ten czar, w nas. Ale zabalsamowane zwłoki…? Do oglądania? One nie będą substytutem ani gwarantem zachowania w pamięci. "Uświęcenie czasem jest bardzo bliskie bezczeszczeniu, zwłaszcza w odniesieniu do zmarłych". To dość mądre zdanie…

Beniamin. Najwyraźniej rozumie więcej niż jest w stanie powiedzieć… Tego nie było tak widać po Sarze. Kiedy trzy lata temu czytałem o "języku migowym dzieci", to w odniesieniu do córki wydawał mi się on sztuczny, niepotrzebny. Ale w przypadku tego chłopca – tak, my się nim posługujemy. On nam pokazuje, czego chce, gdzie chce iść. Ciekawe, że ja też (może własnie dlatego, że "chłopiec"), odczuwam problem w wysławianiu się.

Nie mam weny pisać, przyznaję. Zwyczajność, bo realizuję się w codziennych, dość "zwykłych" zadaniach. Jutro miała być premiera, ale nie będzie. "Nic to, Baśka"… Nie jeden raz się odwoływało. Serce biło na jutro, wychodziliśmy na ostatnią prostą, max zaangażowania, sił,nowe zakupy, na jutro marynarka i lepsze spodnie, muzyka wewnątrz gra. Jeszcze gra, ale już nie zagra. Kij z tym, wszystko jedno, może być, może nie być, naciśnie się jeden guzik albo drugi, zwinie albo rozwinie kable, ściągnie głośniki. Jak w fabryce, nie moje sprawa.

Acha, może jeszcze ponarzekam na jednego lekarza. W przychodni, zdaje się chirurgii szczękowej, na Batorego, przyjmują 10 osób. Ioana miała szczęście, że zdążyła, jako pacjentka z odległego o 40 km miasteczka musiała dojechać, a w tym czasie inni już trzymali sobie kolejkę. Po zarejestrowaniu się i odczekaniu niecałych jedynie 3 godzin weszła do gabinetu, gdzie pani doktor, rzuciwszy okiem w dokumentację, powiedziała: "Aaa, tym pani problemem zajmował się rok temu inny lekarz, on będzie jutro, może pani przyjdzie jutro?" Ach, jakie to piękne!!! Jak znaleźć określenie na taką propozycję? Surrealizm, Salvadore Dali, okrzyk Munka (może bolał go właśnie ząb), IX Symfonia Beethovena, "Człowiek z marmuru", "Kraksa" Andy Warhola – wszystko się w tym mieści, prawie że od stworzenia Świata. Wiry dziejowe, faktale, pulsary, neutrina, nawet kwarki… I długa fala surfingowa, tak długo z brzegu oczekiwana… Ale od bicia w ciemię głowa – czy może stwardnieć? Ioana nie w ciemię bita, nie dała się spławić. Brawo, dziewczyno!

No to jeszcze historyjka. Na obiad idę do baru studenckiego na ul. Czystej. Pomidorowa plus kasza gryczana z masłem (to na uspokojenie). Cena – trochę ponad 3 złotych. W domu nie uwierzą, że za tyle zjadłem obiad. Wyjmuję 50 złotych i… pani nie ma wydać. "Proszę pana, ja nie moge stąd odejść". "Więc co?". "Nic" – ona odpowiada. "To do widzenia". Następny, na rogu ul. Czystej jest bar "Górnik". Zamawiam, kładę 50 zł. "Nie mam wydać, szefowa przed chwilą wzięła forsę i wyszła. Może w aptece rozmienią". Rety, może jakiś haracz płaciła dziś cała ulica? Wracam do domu a tam goście z Niemiec, tych "Zachodnich". Opowiadam tę historię. Ruth śmieje się, kręci głową i mówi: "Opowiem mojej siostrze, to mi nie uwierzy".

No to jeszcze jedna. Z CB radia: "Miśki łapią pod kościołem. Uwaga, będą chcieli więcej, bo muszą księdzu odpalić za użyczenie miejsca". Przysłowia mądrością narodów.

Miśki łapią, na obszarze zabudowanym. Jak już nałapią, to wsiadają w wóz, i bez kogutów lecą 90 km/h przez ten sam obszar zabudowany. Lecę za nimi, nie mogę ich dogonić, ale wiem, ze dopóki jestem z tyłu, to mi nic nie zrobią.

No to jeszcze. "Lechu, mam założyć firmę? Może powinienem? Byłoby mi łatwiej, wystawiałbym faktury…". "Piotrek, jak długo możesz, leć bez firmy. Powiem ci, że tak jak tu stoimy, to każda złotówka wydana przez nas, ba, wydana przez zwykłego chłopa na wsi, będzie lepiej spożytkowana, niż ta wydana przez urzędnika".

Może mam kryzys, bo widzę więcej bezsensu wokół. I tego, jak życie rozmija się drastycznie z przepisami, prawem. Chyba całe szczęście, że istnieje coś takiego jak ludzkie porozumienie, pewne zaufanie, wzajemne wyczucie. Że tworzymy na co dzień własne, niepisane prawo. Tak jest wszędzie – od ruchu drogowego po robienie interesów. To dla mnie ciężkie, mnie – wychowywanego na "porządnego" człowieka.

No dobrze, więc jeszcze jedna historia. Wujek, 80-letni, ale krzepki chłop, na badaniach lekarskich na prawo jazdy, zawsze kombinował z prawym okiem. Lekarz kazał mu zasłaniać ręką, ale on tę rękę tak uchylał na bok. Tylko że pewnego razu trafił na lekarza, który mu zasłonił wielkim kawałem waty. No i wyszło, że z prawem jazdy będzie problem. Wujek, porządny, uczciwy chrześcijanin: "No i ja te badania do kosza, i poszedłem do innego lekarza". "Ale wujku, jak ty tak mogłeś?" "Wiesz, ja mam z tym taki problem, że jak byłem młody za Niemców, to nie można było mieć zboża. A ja to zboże po kryjomu nosiłem".

No i…? Co "no i…"? Czy coś wiadomo?

Błyska się dalej. Może te błyski to jedyna pewna rzecz na tym świecie. Przeskok iskry, wydarzenie typowo fizyczne, bez interpretacji, zakwalifikowania, bez niczyjej akceptacji ani biurokratycznego podpisu. Burza ma nas w nosie, i za to m.in. ją lubię.

Trudno znieść dobro

Przy wieczornej (nocnej) toalecie wspominam… to i owo… Z tych wspomień wyłoniło się stwierdzenie, które już dawno temu mi zaświtało: jeśli chcesz poddać twoją znajomość solidnej próbie, to powiedz tej osobie, że ją lubisz / cenisz / cię fascynuje / lubisz z nią być itp. Czasem po tym wyznaniu następuję zaskakujący i niemiły zwrot akcji… Na tyle zaskakująco niemiły, że tej znajomości nie udaje się przetrwać…

Czy ktoś z Was kiedyś myślał o tym, że miłe, piękne, szczęśliwe, oczekiwane od dawna słowa, mogą być taką samą, ciężką próbą, jak przykrości, odrzucenie, inwektywy… Czy jesteśmy przygotowani na dobre słowa…?

Pracy naszej powszedniej…

Krótko, kilka refleksji, bo mam zamiar jeszcze popracować (właśnie wróciłem do domu z pracy).

1) Mój bardzo dobry znajomy, były szef, chyba mógłbym go nazwać przyjacielem, a i robimy razem "interesy", zadzwonił dziś do mnie z pytaniem, kiedy wyślę mu obiecane informacje. "Za godzinę, właśnie jadę samochodem". On na to: "Pamiętaj Piotr, to nieprawda, że ktoś nie ma czasu. Ten ktoś ma tylko źle ustawione priorytety". Cóż, ma rację. Dowodem słuszności jego diagnozy jest to, że tu piszę, zamiast pracować. Usprawiedliwiam się, że pisanie blogu porządkuje moje myśli, pozwala odreagować. Ale czy to prawdziwe usprawiedliwienie…? A któż to jest w stanie stwierdzić…

2) Najtrudniej jest uciąć sobie drzemkę, kiedy jej najbardziej potrzeba – kiedy piętrzą się kolejne zadania i strach zaciska gardło. A te zadania są "koncepcyjne" – to nie jest zwykłe wykonanie telefonu, przeniesienie czegoś, posprzątanie. To rozwiązywanie konkretnych problemów, z analizą i syntezą. Trudno zapanować nad tym pierwszym odruchem – że trzeba koniecznie pracować (!). Pracować szybciej i bez przerwy, by się wyrobić. Taki odruch to pułapka.

3) Jutro już nie ubieram koszuli z długimi rękawami. Ciągle zwiedziony tym, że na zewnątrz pada deszcz, duszę się później przez cały dzień.

4) Niedziela noc – wizyta u kuzyna. Więcej jak dziesięć lat ode mnie starszy. Dyrektor ds produkcji w sporym przedsiębiorstwie. "Piotr, najwyżej za pięć miesięcy nie będę miał pracy. Nie mamy czego produkować. Wiesz jaki popełniłem błąd? Że za długo pracowałem w jednej firmie. Ty możesz jeszcze konkurować z młodymi, ja już nie. Ile będziesz miał lat, kiedy Beniamin zacznie pracować? Prawie sześćdziesiąt? To jesteś dzieciom winien – wykształcić, doprowadzić do dorosłości. Już teraz powinieneś poważnie myśleć o tym, z czego będziesz żył na emeryturze. Tylko że twoja rodzina teraz najbardziej cię potrzebuje". "Staszek, ale przecież niedawno ja, student, przyjeżdżałem do ciebie, żeby porozmawiać wieczorami… To… już?"

5) Dostaję niezwykłe maile… I… nic więcej nie jestem w stanie tu o nich napisać… bo w tak delikatny sposób są szczególne… Nawet słowo "piękne" brzmi w tym kontekście jakoś topornie, pospolicie…

Do pracy!!

Przedszkole!

Dzisiaj – "drzwi otwarte" w przedszkolu, do którego Sara ma chodzić od września. Byłem ja z Sarą. Po pierwsze – wspaniały spacer z moją córką u boku, droga zajmuje około dziesięciu minut. Szliśmy wąską alejką osiedlową w dół, ale daleko, na horyzoncie widać było już pola. Rozmawialiśmy o tym i owym, niczym zbyt ważnym ani konkretnym. Ot, rozmowa ludzi, którzy mają dużo czasu i nigdzie się nie spieszą.

Moje pierwsze wrażenie w przedszkolu – niestety jakby przerażające. Nagle dotarły do mnie te wszystkie porównania szkoły jako maszynki do mięsa. Pamiętacie taki film? Z muzyką bardzo znanej grupy, bardzo znany film (w tym momencie pamięć mi odmawia), w której uczniowie wpadają do maszynki do mięsa…

Te zabawy, które prezentowały (z dumą) przedszkolanki, wydały mi się bardzo dziecinne, jakby nie dla 3-4 latków, ale dla dwulatków. No i to, że wszyscy mają robić to samo – mają grzecznie stać, grzecznie nie rozmawiać, grzecznie czekać na polecenia. Teraz śpiewamy, teraz idziemy w kółeczku, recytujemy, kłaniamy się. Kiedy pomyślałem, że moja córka cofnie się tu w rozwoju, to zapaliło mi się czerwone światełko – że to chyba ze mną zaczyna być coś nie tak.

No ale idąc dalej rozpoczętymi rozważaniami – zobaczyłem, że to jest pierwowzór społeczeństwa. Bo te dzieci zewnętrznie wykonywały polecenia, ale wewnętrznie – czekały na moment, żeby zrobić to, na co mają ochotę. Wyrwać się z kółka, do kogoś zagadać, wyłamać się ze schematu: lewa nóżka, rączki w górę itd. A dorośli? W pracy schematyczni, wciskani w schematy, robią minimum konieczne, a czekają tylko na przerwę na kawę i żeby o innych poplotkować.

Wracając do dzieci… Zadziwiający jest pewien typ dobroduszności, który np. dzieci czyni jeszcze bardziej dziecięcymi, zamiast popychać w kierunku dorosłości.

I jeszcze jedna myśl, którą kiedyś już napisałem – mam wrażenie, że emocjonalnie zostajemy tacy sami przez całe życie. Choć rozwijamy się intelektualnie, uczymy się panować nad sobą, to odruchy emocjonalne, pierwsze drgnienia, ten zrąb uczuć pozostaje.

Uff, na koniec – pokrzepiający spacer z moją córką do domu. Wśród lekkiej mżawki, owionięci wiatrem grającym na igłach drzew.

Czasem

Właśnie wtedy, kiedy na kogoś czekasz, on nie nadchodzi. Kiedy bardzo chcesz, żeby zaglądnął, zadzwonił… Trudno, widocznie tak już jest. Może to pokuta za chwile, w których ty nie zauważasz innych… Trudno… To, czego możesz próbować – to nie chcieć, przynajmniej nie tak bardzo. I nie czekać..