Ulubienie

W sobotę była uroczystość urodzin Sary i Beniamina, w niedzielę – pojechaliśmy na urodziny ich małej przyjaciółki. Mam zdjęcia, ale nie mam siły ich nawet tutaj wrzucać. Poniedziałek – minął… już sam nie pamiętam, co robiłem. Dzisiaj całą rodziną zjechaliśmy na piknik do Korzkwi, fotografuję go już od trzech, zdaje się, lat. Zdjęcia z niego będą wkrótce w internecie, dam Wam znać. Po pikniku, w Michałowicach wsadziłem rodzinę do busa, oni – do domu, ja – do pracy. Ciekawe, że oni w pół godziny przejechali ponad 30 kilometrów i byli już w domu, kiedy ja nie mogłem przejechać ledwo 8-10 km do pracy, stojąc w korkach.

Co zapamiętałem z dzisiaj – czekaliśmy na przystanku na autobus. Wiatr przebiegał nam po twarzach, grzało słońce. Przypomniały mi się czasy wędrówek bez samochodu. Rowerowo, pieszo, czekając na pociąg, autobus, w słońcu, w deszczu, w zapachu wiosennych traw, z gitarą. Dziś trzymałem chłopaka na rękach i czułem, że podoba mu się ta atmosfera. Oglądał się za samochodami, usiłował przeczytać zatarty rozkład jazdy. Może mamy "to coś" wspólnego – ulubienie włóczęgostwa…?

Garść wrażeń

Naszego małego chłopca mam ochotę zjeść. Jadłbym, jadł, po kawałku prawie każde jego spojrzenie, mrugnięcie okiem. Na razie jest słodki, ale sądzę, że z czasem to minie pozostawiając na pierwszym planie chwiejność nastrojów, histerię gdy coś nie po jego myśli, i żałosne zawodzenie nad swoim losem. Biedne dziecko! Niestety, jest podobny do mnie.

Jedna z trudnych rzeczy w rodzicielstwie to obserwować, jak nasze dzieci męczą się z tymi samymi wadami co my. Jeszcze rozumiem, że my, dorośli, mamy za swoje. Ale dlaczego one mają mieć za nasze?

Byłem w Bunkrze Sztuki na wystawie Witkacego. Że nie był normalny – to widać na zdjęciach, na których inni zachowują się jak ludzie, a on jeden, choć w garniturku, to… O rety! No i te zdjęcia są warte od kilkudziesięciu tysięcy złotych wzwyż. Ale nie te z Bunkra, to reprodukcje.

POLECAM zaliczyć jak najwięcej wystaw z okazji Miesiąca Fotografii. Dostępny jest plan i przewodnik, prawie wszystko wokół Rynku. Ale najważniejsze, że wstęp jest ZA DARMO!

Dziś zakończyła się odyseja naszego starego samochodu. W poprzednim tygodniu podbił mi poziom adrenaliny. Hamowałem przed światłami, gdy pedał hamulca wpadł do dna. A przede mną piękny, błyszczący Rover 414, pamiętam jak dziś. Na szczęście obok był krawężnik i trawnik. Jak wiadomo, hamowanie na trawie, podobnie jak w rowie, po bandzie, na słupkach, na świeżo zaoranej glebie, nie wymaga sprawnych hamulców. Czy ktoś z was to przeżył – wciskacie pedał hamulca a tu prawie nic? Niezapomniane wrażenie! Podobne do tego, kiedy widzisz, że za chwilę wykipi mleko, a ty nic nie możesz poradzić. Albo twoje ulubione dziecko ciągnie za obrus zastawionego stołu, a ty wiesz, że nie zdążysz dobiec.

Siebie, niesiebie

Nie wiem, za co się zabrać, jak ustawić sprawy w ważności. Może dziś wieczorem zrobię sobie zebranie z samym sobą i kartką papieru, dla uporządkowania. Mnóstwo spraw wartych zajęcia się, zbytnie mnóstwo.

Muszę więcej spać, z nocy na noc śpię coraz krócej. I wiem, do czego to doprowadzi.

Cóż, przepraszam Czytaczy tego blogu, że niewiele ostatnio
górnolotności. Pewna pani, która zajmuje się pisaniem tekstów, przyznała,
że przeczytała ten blog od deski do deski, i nawet zechciała
zacytować kilka zdań w swoim artykule. Cóż, chciałbym ją zadowolić, jak i innych… Pisarz czasem nie może opędzić się od wizji swoich czytelników, wizji bardziej, mniej lub w ogóle nie uzasadnionej. No i zaczyna pisać tak, aby ich zadowolić, i to jest początek końca. Podkreślam, że raczej próbuje zadowolić ich takich, jakich sobie wyobraża, a nie siebie. To znaczy siebie, ale poprzez wyimaginowaną ich wyobraźnię. Czyli tworzy się jakieś idiotyczno-koszmarne zapętlenie.

Nie będę nikogo zadowalał, sorry. Jeśli ktoś potrzebuje osobistego zadowolenia – proszę do mnie napisać, odpiszę prywatnie i wtedy zrobię, co w mojej mocy.

Język prawdę ci powie

Od czasu ostatniego wpisu było już wiele myśli, co pisać dalej. Ale nie miałem kiedy. W komputerze rośnie kupka nowych, nie przeglądniętych jeszcze zdjęć. Mechanikom przekazałem ostatnio trochę pieniędzy, na tyle, że zacząłem się zastanawiać, skąd wziąć następne. Czasem leżą one dość blisko, trzeba jednak zrobić parę ruchów. Te ruchy polega przede wszystkim na lepszym zaplanowaniu pracy – czyli nie żadna gonitwa, zadyszka, czepianie się zębami, wypruwanie sobie żył (nie mam już do tego zdrowia :-))). Oprócz planowania – te ruchy polegają też na skupieniu i myśleniu – a dość często ostatnio na samą myśl o myśleniu moja głowa zachowuje się jak wata cukrowa na patyku. O! Mam nadzieję, że to nie jest jeszcze efekt tych hipoglikemii. Głowa jak balon… pusty.

Tak więc należy pozbyć się rzeczy zbędnych – na pierwszy ogień powinien iść blog, później fotoblog, później inne sprawy czynione "z przyjemności" ale nie rokujące…  Nie rokujące (na kasę) rozmowy z ludźmi – zabierają czas, a już ile uwagi! Emocji! Wysiłku! Wiosna! Robić porządki trza, zastanowić się nad swoim życiem, uporządkować, wziąć w karby!

No więc kończę.

PS. Język prawie doszedł do siebie, jaka to przyjemność – bułka to bułka, pomidor to pomidor, herbata to herbata, piw…, czekola… 

Podryw na aparat

W sobotę: realizuję dwa przedstawienia. Między nimi – przerwa 45 minut. W pracy mam rower, stary, 22 letni. Wyciągam go, wypadam na ulicę. Pędzę na Rynek, pędzę między ludźmi, pędzę przeskakując szyny dawnego tramwaju – na ulicy Szewskiej. Dogonić mnie mogą tylko spojrzenia. Szum powietrza w uszach, szum opon, szum sobotniego Rynku, szumi wreszcie i w głowie.

Patrzę – idzie Gośka, z naszego teatru. Z nią – nieznajoma dziewczyna, o pozytywnej energii promieniującej z twarzy. Skinięcie dłoni, pozdrawiam. Gadu gadu. Przypominam sobie, że mam w plecaku aparat. Gestem przyciągam tę nieznaną mi twarz – warto zrobić jej zdjęcie, więc bliżej, bliżej. Pionowy kadr, później poziomy, trochę w lewo, pokazuję dłonią gdzie patrzeć. Trzaska migawka, najwyżej sześć razy. Przechodzący obok facet, z paskiem EOS DIGITAL na szyi, woła:
– Podryw na aparat? Trzeba sobie kupić lepszy!
– To nie zależy od aparatu! – odpowiadam. Cóż, właśnie takiego paska się pozbyłem, a aparat okleiłem zieloną taśmą, żeby nie wyglądał za dobrze.
– A od czego?
– To pan nie wie?

Gdy później w teatrze pytam Gośkę o imię i adres tej dziewczyny, słyszę:
– Coś ty, przecież to W…R….!



– Acha…

("Kto nie wie, niech nie pyta." A propos – z czego to jest cytat?)

garść zdarzeń

Przygotowując śniadanie w kuchni wpadł mi w oko wyraz "olej". W myśli dorzuciłem szybko "na płótnie", zanim oczy przeczytały dalej: "kujawski". Odbieram to bardzo pozytywnie, lektura o malarstwie daje efekty.

Od dwóch dni nie byłem w domu (praca), więc teraz zapoznaję się z najnowszymi osiągnięciami dzieci. Beniamin potrafi już chodzić po całym mieszkaniu trzymając się mebli i ścian. Łapie też małe krzesełko i używa jako chodzika, zawracając go w lewo i w prawo zależnie od własnego życzenia.

Sara robi wszystko, by jej ubieranie się trwało godzinę.
Upominana, prosi mnie w końcu o pomoc: chodź tatuś, ty jesteś dobry w
rajstopkach. Kiedy wspólnie je naciągamy zauważam, że wydłużyły jej się uda i łydki. W ciągu dwóch dni…?

W samochodzie słucham płyty TGD "PS". Jest w niej taki power, że muzyka przejmuje kontrolę nad moim oddechem i ruchami ciała, a krew uderza mi do głowy. Mam jedno zastrzeżenie – oni chyba na koncercie grają z metronomem w słuchawkach, bo rytmy często są zbyt mechaniczne, nienaturalnie powstrzymywane. Albo materiał został tak obrobiony w studiu. Po prostu słyszę jak muzyk czeka na metronom, a nie słucha metronomu, który ma w sercu.

Wracając do dzieci – patrzę na nie zauroczony i mówię: Ioana, to niemożliwe, żeby takie geny miały się marnować. Ale ona: "następnym razem może się to dla mnie źle skończyć; a ty i tak mało mi pomagasz, albo jesteś albo chory, albo w pracy, albo w szkole".

A tak poza tym – rzeczywiście, jestem chory, znowu boli gardło, głowa i mam katar. Cukier rano – 246. Porażka. Leżę w domu, obrabiam zdjęcia do pracy, w tle jeden z ulubionych filmów – Terminator 2. Moje dwie ulubione sceny – pierwsza, gdy nikt jeszcze nie wie, że Szfarceneger jest "tym dobrym", nawet widz. No bo w pierwszej części grał tego złego. Szfarceneger idzie korytarzem, niesie długie pudełko z różami, które rozrywa, wydobywając karabin. Róże rozsypują się po podłodze, mały Dżon zamiera z przerażenia, ale Szfarceneger nie strzela do niego, tylko mówi "padnij" i strzela do Terminatora tego który jest za Dżonem. Druga scena – to finał – kiedy okazuje się, że Szfarceneger też musi zostać zatopiony w roztopionym żelazie. Jak na taki film to ta scena nawet nienajgorzej psychologicznie wygląda.

Garść z codzienności

Garść wydarzeń z codzienności.

Ciągle jeszcze obolały i niezbyt przytomny musiałem zwolnić tempo, z jakim jeżdżę samochodem. Dzięki temu okazało się, że wzrost spalania paliwa, który notowałem od dwóch tygodni, nie był spowodowany bynajmniej jakąś awarią samochodu, tylko po prostu pociskaniem pedału gazu.

Wczoraj mieliśmy gości. Radek – zajął się moim ramieniem, dzięki czemu zacząłem go wreszcie używać. Michał leczył mi duszę. Ten człowiek to fenomen, który zaspokaja potrzebę kumpla i autorytetu w jednej osobie. A im jestem starszy, tym trudniej o ugaszenie tej drugiej.

Wieczorem Sara i ja zaliczyliśmy jeszcze małą imprezę…


Cecylia Chrząścik i Zbigniew Wodecki, aukcja Stowarzyszenia Pomocy Niepełnosprawnym "Bądźcie z nami", Hotel Novotel, Kraków.

Ząb przez Skype

Widziałem się z moim synem przez Skype. Poznał mnie, zaczął się śmiać i odmachiwał mi ręką. Właśnie ukazał się jego pierwszy ząb, ale nie dane mi jest to zobaczyć. Cóż, sam pielęgnuję podróże i zachęcam do nich moją rodzinę. Jako wyznawca hasła: "dom nie jest po to, aby w nim żyć, ale aby do niego wracać" nie powinienem czuć się rozczarowany.

Wczoraj Sara powiedziała mi kilka ciepłych słów, oczywiście przez internet. O Ioanie nie piszę, to jest zbyt moje.

W sobotę byłem w restauracji, gdzie pracuje mój brat. Rzadko się teraz widujemy. Kiedy kręcił się między stolikami przypomniałem go sobie, gdy miał cztery, pięć czy sześć lat. W okularkach, o sylwetce mądrali-omnibusa, z okrągłą głową. BYŁ omnibusem. Od kiedy poznał cyfry, śledził zestawienia drużyn piłkarskich, znał na pamięć notowania. Jestem pewien, że mógłby świetnie obracać kapitałem, gdyby tylko mógł się do tego przemóc.

Teraz, gdy przechodził obok mnie, zamienialiśmy dwa, trzy słowa. Na więcej nie mógł sobie pozwolić. Siedziałem samotnie przy małym dwuosobowym stoliku, na środku salki, i żeby nie patrzeć innym gościom w talerze ani twarze, wyglądałem przez okno. Tam powiewały flagi, nawet nie zauważyłem, że taki wiatr. Maszty, flagi i liny, obijające się o maszty… Pamiętam – grające na nich – głucho na drewnianych, i dźwięcznie na aluminiowych. Tę muzykę fałów bijących w maszty, gdy zasypialiśmy we wnętrzu mazurskiego jachciku.

Przy pożegnaniu uśmiechnął się… 

Inny stan

Moja cała rodzina, włącznie z rodzicami, wyjechała na dziesięć dni. Trudno opisać choć z grubsza wrażenia, jakie towarzyszą tej sytuacji. To jakiś inny stan ducha… 😉

powoli

Blog nie jest od tego, by pisać, kiedy jest tylko źle. Piszę teraz, bo od dwóch dni czuję się całkiem nieźle. Jeśli miałbym wyobrażać sobie, jak wyglądałoby zmartwychwstanie, to właśnie coś takiego. Ale… ćśśśśśśś…. powoli… powoli… Baterii starczy na trochę dłużej.