Mam trudność

Mam trudność pogodzić się z niektórymi ludźmi.

Z tymi, którzy narobią bigosu, a później zachowują się tak, jakby nic się nie stało, nic takiego nie miało miejsca. Amnezja totalna.

Z tymi, którzy wyrażonymi uwagami na ich temat czują się tak dotknięci, że nie mogą dostrzec choć nikłej ich zasadności.

Z tymi, którzy którzy zamiast dać jakoś znać – "nie wyszło", "no, rzeczywiście to nie było najlepsze", (nie wspominam już o słowie "przepraszam", wcale nie musi paść) – to brną dalej, na upartego, robiąc ostatecznie z siebie idiotów, narażając się na śmieszność, choćby łudząc się, że nikt tego nie widzi. Otóż – to widać. Bardzo.

Z tymi, którzy sądzą, że słodkimi słowami rozwiąże się problemy, nieporozumienia. Że uśmiechem zawsze się wybrnie. Otóż – nie wybrnie się. To śmieszne i jednocześnie tragiczne. Naiwność.

Potwarzam sobie, że ja powinienem znosić niewygodne dla mnie zachowania innych. Choćby dlatego, że inni znoszą moje. Ale czasem nie mam siły, nie mogę.

Spać…

Spać… spać… jak dobrze, że istnieje łóżko… Ce bine că există paturi – jak mawia moja dziewczyna.

Wspomnienie z koncertu

Dzień minął na… kontynuacji domowego remontu. Najtrudniej jest przestawić się na inny rodzaj myślenia – o innych sprawach do załatwienia, innych decyzjach. Tak zwana "wykończeniówka" to chyba jednak z najgorszych robót. Wymiana gniazdek – i np. okazuje się, że nowe gniazdka mają zerowanie i podłączenie ich zajmuje więcej czasu. Z kolei wymiana zardzewiałych wsporników pod umywalką, która znajduje się między ścianą i wanną, wymaga ekwilibrystyki i nieskończonego przekładania klucza. Ręcę pracują same, w myślach układałem sobie zadanie jak z moich studiów – jeśli skok gwintu wynosi 1,5 mm, długość śruby – 8 cm, to ile razy muszę przełożyć klucz by wykręcić śrubę, skoro za jednym pociągnięciem mogę ją przekręcić tylko o 1/4 obrotu?

Kołeczki po wieszaczki do ścian, szafka… No właśnie, nieuważnie postawiłem ją na podłodze i pękło lustro z przodu….! Kto tak robi szafki, że szkło dochodzi do samego brzegu? Czeka mnie jutro wyprawa do meblarza….

No i o czym tu więcej pisać? Teraz mam trochę czasu, komputer za mnie obrabia zdjęcia z wczorajszej imprezy, ja czekam aż skończy… Tymczasem wrzucam zdjęcia…

Koncert zorganizowany przez Stowarzyszenie Pomocy Niepełnosprawnym "Bądźcie z nami", Kraków.

Nieubłagana codzienność

Patrząc na datę ostatniego wpisu – nie mogę uwierzyć, że od soboty czas przebiegł tak szybko. Nawet nie wiem teraz, co ja robiłem przez te dni, czy posunąłem sprawy do przodu… Walczę z jakąś infekcją, co kilka godzin powraca wewnętrzne rozedrganie, które trudno uspokoić… Później trochę pracy i na chwilę powraca siła… Mam wrażenie, że pół godziny skupienia jest dla mnie wielkim wysiłkiem. Moja głowa to bezmyślny, ciążący kamień.

Dostałem reprymendę od mojej dziewczyny, całkiem słuszną – że jeśli nie odpocznę, czekają mnie kłopoty, a jeśli ja mam kłopoty, to kłopoty ma i ona, czyli kłopoty ma cała nasza rodzina. Dziś rano zaspałem, nie zjadłem śniadania. Obiad miałem o 18:00, co jest poważnym występkiem u cukrzyka. Jestem niepoważny – to mało powiedziane… Ktoś powinien mnie siec rózgami…

Wczoraj

Przypominam sobie wczorajszy spacer. Włóczenie się z moją córką po placach zabaw to jedne z najpięknieszych chwil, które ostatnio przeżywam. Lubię włóczenie się w ogóle, a włóczenie się wraz z dzieckiem (w ramach opieki nad nim) nie powoduje przeświadczenia o "stracie czasu i krzywdzeniu rodziny".

Małomiasteczkowe środowisko to np. osiedle kończące się wśród pól i pagórków, które zastygły jak wiele fale, niosąc na grzbiecie budynki, ogrody, lasy i nas. Otwarte niebo nad głową, szum lekko ciepłego, wiosennego wiatru, który smakuje inaczej niż wszystkie inne wiatry. W wyobraźni – cała masa wiosennych wspomnień, z ich obrazami, dźwiękami i zapachami. Pagórki.. pagórki… skryte wilgotne dolinki, wszechobecnie szumiące drzewa, skwar otwartego pola, kurz, kamienie, pot, pragnienie… Zapomnienie o czasie, zagubienie, chłodny metal roweru, towarzysza, niosącego mnie poprzez to wszystko…

Poniżej – obiecane wczoraj zdjęcia z placu zabaw 🙂

Sara i wolny dzień

Rano nie spieszyłem się nigdzie. Dlatego mogłem pozwoliś sobie na odrobinę szaleństwa z córką. Załączam dokumentację fotograficzną 🙂

Po śniadaniu i rodzinnych zakupach – wyciągnęliśmy rower z czeluści garażu. Nie musiałem namawiać Sary, z niecierpliwością czekała, aż odkurzyliśmy, napompowaliśmy koła. Pomagała mi wytrzepać wkładkę do fotelika. Do kosza z przodu załadowałem reklamówkę z aparatem fotograficznym i zasobnik z moim cukrzycowym zestawem podtrzymywania życia. Do fotelika z tyłu weszła mała dziewczyna. Objechaliśmy cztery place zabaw 🙂 Zdjęcia – może wrzucę tutaj jutro… Zrobiłem sobie małe ćwiczenia z reportażu pt. "ojciec z dzieckiem na placu zabaw" 😉

Dzień jak dzień

Dziś cały dzień na zajęciach z fotografii. Powrót do domu, w którym – remont. Nasz przyjaciel pomalował dziś ściany i położył panele. Mnie nie pozostało wiele do zrobienia, założenie listwy na przesuwane drzwi i coś tam jeszcze… Później wspólnie jedliśmy kolację, odwiozłem go do domu. Następnie zrobiłem coś w kuchni – żeby choć trochę pomóc…

Nie założyliśmy drzwi do naszego pokoju, więc każde słowo wypowiedziane w przedpokoju powraca echem od pustych ścian. Śpimy w pokoju mojego brata, który od kilku miesięcy mieszka w Krakowie.

Sara, podczas suszenia włosów, usnęła mi na rękach, zmęczona.

Jeszcze rzucę okiem na kadry zrobione na dzisiejszych zajęciach… A później – dobranoc!


Pusto w pisaniu, oraz start ’37

Po dłuższym okresie częstego pisania tu na blogu nadeszła susza. Może pozwoli mi ona skoncentrować się bardziej na fotografii i nadrobić zaległości w szkole. Dzisiaj zajmowałem się autoportretem, rano wpadły mi do głowy trzy pomysły, które udało się zrealizować…! I jestem nawet zadowolony.

Dziś cicho i spokojnie rozpocząłem trzydziestą siódmą wiosnę mojego życia. Chyba pierwsze od wielu lat urodziny, podczas których nie czułem smutku. Może dlatego, że ich nie obchodziłem 🙂 Dziękuję wszystkim – to przeważnie kobiety – którzy pamiętali o mnie. Mówiąc krótko – wiem, że nie odwdzięczam się podobną pamięcią. Jesteście w tym lepsze od nas, mężczyzn. Jesteście lepsze też w paru innych dziedzianch… 🙂 Dziękuję, dziękuję!

Kończ już…

Jutro planuję wyjechać o 6 rano. Teraz jestem jeszcze w pracy, na monitorze obserwuję pasek postępu programu renderującego film. Dlatego mam czas, żeby coś napisać. Zaraz pójdę do sklepu kupić coś na kolację.

Kiedy przypomnę sobie dzisiejszy ranek, to mam wrażenie, że miał miejsce tydzień temu. Oszałamiające. Jakbym zażył jakieś prochy, które spowalniają upływ czasu.

To ciekawe, że mężczyzna walczy, aby wyzwolić się spod wpływu kobiety (nawet jeśli nie chodzi w tym wypadku o matkę), a kiedy już mu się to uda, to oprócz uczucia panowania nad swoim życiem pozostaje mu wrażenie osamotnienia, oraz, co gorsza, odpowiedzialności za ich dwoje.

I jeszcze jedno – zachować się głupio, a później próbować to naprawić, to często robi się jeszcze większą głupotę. Bezradność, bezradność zachowania się w prostych sytuacjach. Śmieszność.
O czym piszę? O moim zmęczeniu. Nieważne.

Najgorsze, że nie mogę sobie przypomnieć, czy już dałem sobie insulinę…

Sara śpi, pralka pierze, a ja… po trochu…

Zapisałem się do szkoły, zresztą głupotą byłoby się nie zapisać na warunkach, które mi zaproponowano. Lecz będąc na zajęciach wczoraj i dzisiaj nie widziałem się z córką dwa dni, co mnie po prostu boli.

Ioana w Białymstoku, sytuacja się nie poprawia, a nawet trochę pogarsza. Plan przewiduje ściągnięcie ją we wtorek, mam jechać wraz z naszą przyjaciółką, która jest pielęgniarką. Dom bez Ioany jest pusty, gdyby nie Sara to nie miałbym tu po co wracać.

Dziś wróciłem po dwudziestej drugiej. Po pierwsze założyłem zaległe pranie, a później zabrałem się za porządkowanie rzeczy do wyrzucenia. W międzyczasie otworzyłem list od Jerrego i Sharon. Zapowiadają, że przyjadą do nas w sierpniu. Ucieszyłem się. Jerry to jedna z niewielu osób, z którym połączyło mnie to uczucie – obezwładniająca, wręcz paniczna niechęć do rozstania się z nim po 2-3 tygodniach wspólnie spędzonego czasu. To było właśnie wtedy, kiedy podczas naszej ostatniej podróży, z Polski przez Ukrainę na Mołdawię, poznałem Ioanę.

Ulubiona muzyka Jerrego, którą podarował Ioanie, rozświetlała później moje szare i brudne sceny polskiej zimy, gdy z zajęć na studiach wychodziłem na przystanek miejskiego autobusu, niosąc w plecaku listy od niej i do niej. Ta sama muzyka grała na naszym weselu. Jerry… Dziś – ile może mieć lat…? Siedemdziesiąt? Teraz dla niego i Sharon przylot do Europy to wyzwanie.

Dziś pozytywnie myślałem o kilku szczególnych dla mnie osobach. Czy to rzeczywiście możliwe, że mógłbym im w ten sposób ich wesprzeć…? Moja babcia nieczęsto mówiła mi, że modli się za mnie, ale kiedy już to powiedziała, to mogłem być pewien, że naprawdę oddaje mi siebie. Czy to możliwe, że kiedy chcę czegoś z całego serca, to mogę temu pomóc? Moje życie to wiele spełnionych marzeń. Dlaczego nie mógłbym więc popchnąć do przodu marzeń innym? Czasem wydaje mi się, że mam za dużo szczęścia, mógłbym nim obdzielić kilka osób – dla mnie szczególnych…

I wracam myślą do Ioany. Może za chwilę to my będziemy potrzebować szczęścia… Życie, zdrowie ludzkie jest kruche i słabe jak cienka nitka…