W mojej pracy realizuję dźwiękowo przedstawienia teatralne. Dzisiaj, pół godziny przed spektaklem, wyszedłem do sklepu oddalonego o może 30 metrów od teatru. Będąc w środku poczułem, że coś jest nie tak. Wyciągnąłem cukierka, których kilka zawsze noszę przy sobie. Po nim – następnego, i następnego. Niestety, czułem się coraz gorzej. W końcu przysiadłem gdzieś w sklepie mając świadomość, że w tym stanie nie przejdę tych 30 metrów z powrotem. A czas mijał – z pół godziny pozostało piętnaście minut do przedstawienia.
Ponieważ przysiadłem przy lodówkach, musiałem się przesunąć, kiedy jakaś dziewczyna (w zasadzie – kobieta, ciągle nazywam dziewczynami kobiety które są moimi równieśniczkami) chciała kupić jogurt. Wrzucałem w siebie po kolei "krówki" i czekałem na efekt.
Atmosfera w sklepie była wesoła, zresztą ja też. Byłem dobrej myśli, w końcu 10 minut powinno mi wystarczyć. Sprzedawczynie proponowały mi pomoc, ale podziękowałem. Dziewczyna (kobieta), bardzo sympatyczna, wychodząc, z uśmiechem spytała:
– Hipoglikemia?
– Tak – odpowiedziałem.
– Ja też to mam – uśmiechnęła się już w drzwiach. Pomyślałem – jakże miło spotkać kogoś, z kim ma się wspólną chorobę. Zawołałem za nią:
– To poproszę o wizytówkę – będąc jednocześnie zły, że nie mam własnej przy sobie.
– Ale ja nie leczę – odkrzyknęła.
Wiem, że nie leczy, bo tego nie da się wyleczyć. Dobry dowcip, prawda?
Pozostało 5 minut do spektaklu i wiedziałem, że zaraz zaczną mnie szukać. Wyszedłem więc ze sklepu, ale w połowie drogi znów pociemniało mi w oczach. Nigdy nie zobaczysz momentu, w którym stracisz przytomność. Pomyślałem, że może już zaraz, teraz. A wtedy – będzie afera, spektakl się opóźni albo będą musieli odwołać. Może zabiorą mi prawo do realizacji przedstawień… Koszmar!
Obok stał mój samochód, chciałem wejść do niego i poczekać, ale… zaryzykowałem. Dowlokłem się do holu kasowego, było tam cieplej. Ludzie wchodzący na spektakl nie zwracali uwagi na mnie, siedzącego na posadzce. Za chwilę – przecisnąłem się do holu i siadłem na podłodze przy bufecie, tutaj też nie ma krzeseł. Kasia, zobaczywszy mnie, załamała ręce.
– Jeszcze chwila, i będzie lepiej – powiedziałem. Podała mi Colę, jeden z najlepszych środków na hipoglikemię.
Kiedy dotarłem do realizatorki, wołano mnie przez interkom. Zdążyłem.