Wesołych Świąt!

Ach, jakże trudno wyjść poza słowne konwenanse, pisząc o Świętach! Albo wychodzi z tego górnolotne kazanie, albo narzekanie – na upadek tradycji, zeświedczenie. Tak i ja zacząłem, ale skasowałem 😉

Ci, którzy doświadczyli narodzin oczekiwanego dziecka, wiedzą, pozostali – niech uwierzą na słowo: to początek nowej epoki. Naprawdę wydaje się, że odtąd świat będzie lepszy, że zmierzamy ku dobrej przyszłości, że to, w czym uczestniczymy, ma jakiś sens. Początek nowej epoki – nawet, jeśli nie ogłaszanej przez aniołów, i w środku nocy nie stają zaskoczeni nagłą jasnością kierowcy na autostradach, spikerzy radiowi podają zwykłe, codzienne informacje, a do drzwi nie stuka kurier z czekiem od bogatego szejka z Kuwejtu.

Stajnia, żłób, siano. Kiedy ostatnim razem ktoś z nas był w stajni? Kto był w niej w ogóle? Ta na naszym podwórku została zburzona jakieś trzydzieści lat temu. Nie używaliśmy w niej perfum, zresztą – wtedy chyba nikt ich na co dzień nie używał, wystarczyło zwykłe mydło. Nikt nie miał pojęcia o Dove. Zresztą, nie o to tu chodzi, może tylko czasem warto o tym pomyśleć, skoro naszą żałość powoduje np. widok ulic we Lwowie, albo przydrożna knajpa niedaleko Przemyśla.

"Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!" Uwięziony w mnie samym, w moim czasie i przestrzeni, niezdolny do wytknięcia nosa poza własny kąt – ułomną logikę, skarłowaciałe uczucia – próbuję ponownie odczytać wieść o narodzeniu Zbawiciela.

Czego i Wam życzę – Drodzy, którzy odwiedzacie mnie w tym zakątku Wszechświata.

Wspomnienia – poprawione

Czytam końcówkę wczorajszego wpisu:
Czasem chciałbym, żeby rzeczywistość sceniczna pozostała nienaruszona zakulisowymi dodatkami. Utrzymać wiarę w bajkę.

Chyba niezbyt dobrze się wyraziłem. Rzeczywistość sceniczna – miałem na myśli świat tworzony na scenie, nieprawdziwy, bajkowy, bo taki ma przecież być – i tak żyje własnym życiem, pozostaje nienaruszona w każdym przypadku. Nawet jeśli po iluś tam spektaklach przedstawienie niewiele przypomina reżyserski pierwowzór, to dalej jest to bajka, tyle że inna. Nie mam problemu utrzymać wiary w tę bajkę – ona jest najczęściej piękna, poruszająca, zastanawiająca, odciskająca się wewnątrz. Nie mogę się tylko nadziwić, że ona istnieje wyłącznie na scenie… Zmyka się kurtyna, gaśnie światło i… jakby nie pozostało po niej śladu. Zabytkowe ornamenty okazują się plastikiem, powierzchownie pomalowanym, skóra – płótnem, fasady, okna, drzwi – przybrudzonymi przez dziesiątki spektakli atrapami. A bohaterzy…

Wspomnienia

Wspomnienia – do nich wracam. Wiem, że wspomnienia kształtuje sam człowiek, to oczywiste, że często są dalekie od rzeczywistości. To oddzielny świat, ale niegroźny, jeśli powoduje dobro. Tak, jak w logice – z fałszu może wynikać prawda.

Wspominam moje pierwsze przedstawienia w teatrze. Z wysokości patrzyłem na scenę. W naszej kabinie realizatorskiej zawsze było przygaszone światło. Krótkie schodki oświetlała mała lampka. Dziś wymieniłem w niej żarówkę, zaświeciła znowu, choć nie ta sama. Wspominam chwile pełne tamtego czaru, gdy byłem jeszcze nieświadomy mechanizmów, wśród których grane są przedstawienia. Pierwsze chwile, gdy sam zostawałem na realizowaniu. Może to było "Po latach o tej samej porze" z Anną Dymną i Tadeuszem Hukiem? Bardzo ciepłe przedstawienie… Po zakończeniu wszyscy pracujący uciekali szybko do domu, tylko ja nie miałem się do czego spieszyć – mój pociąg odjeżdżał dopiero za godzinę. Gdy spokojnie pracowałem na scenie zabierając sprzęt, nagrzane reflektory stękały, stygnąc. Czasem chciałbym, żeby rzeczywistość sceniczna pozostała nienaruszona zakulisowymi dodatkami. Utrzymać wiarę w bajkę.

Straty

Źle się czuję wśród ludzi, unikam. Są takie dni, kiedy nie mam do nich cierpliwości. Jeszcze mogę wytrzymać, kiedy ktoś jest otwarty i szczery. Ale kiedy zaczynają kombinować, tuszować, kręcić, zmyślać, schlebiać… To po prostu tragedia. Człowieku, przychodzisz do mnie – mów tak, jak jest. Wtedy zawsze się dogadamy. Ale jak zaczynasz ściemniać, to nie licz na litość. Ściema zawsze wyjdzie na jaw, przecież sam na tym stracisz. Na ściemie nie pojedziesz daleko, jak możesz nie widzieć jej głupoty?

Co ciekawe, najłatwiej jest współpracować z prostymi, prostolinijnymi ludźmi. Najtrudniej – z zakompleksionymi, którzy na każdym kroku czują obowiązek ratowania swojej reputacji. Muszą ukryć, że czegoś nie zrozumieli, albo że się pomylili. A to wszystko i tak widać, jak na dłoni. Często są też zalęknieni i upatrują wokół wrogów, którzy nieustannie działają im na szkodę.

Źle się też współpracuje z tymi, którzy uważają, że muszą grać i uwodzić, żeby realizować swoje cele. Ukrywają swoje wnętrze, grają raz jedną raz drugą rolę, a w końcu te role im się mieszają i wychodzi jakiś klops. Nie należy próbować ich zrozumieć! To grozi paranoją.

Gdybym to ja był idealny, potrafił cierpliwie i do końca wysłuchać, zrozumieć, później spokojnie wytłumaczyć, dobrze dobierając słowa do poziomu intelektualnego oraz stanu emocjonalnego rozmówcy, gdybym mógł nie oczekiwać, że mnie od razu zrozumie…

Tragedią jest dla mnie brak wzajemnego zrozumienia. W postrzeganiu innych posługujemy się szablonami, to nieuniknione. Ale czasem trzeba poszukać prawdy o drugim człowieku. Na to trzeba jednak czasu. A czas to pieniądz. A prawda o drugim człowieku pieniędzy nie przynosi, więc jej poszukiwanie wydaje się stratą czasu.

zdjęcie tylko

Głowa i urywki myśli, ich początki, gubiące się w plątaninie innych, zanim dokończone. To o nie moja przyjaciółka-psycholog zapytała – czy masz gonitwę myśli? Tak, teraz wiem…

Dlatego zamieszczam zdjęcie, i tyle, na razie…

Kłuć się, kłuć!

Mam nowy nakłuwacz! Tydzień tamu mój stary pękł wpół, zgnieciony gdzieś w głębiach torby, do której go wkładam codziennie. Po tygodniu kłucia się "ręcznie" wracam wreszcie do kłucia cywilizowanego. Takie proste – tak cieszy! Co za ulga!

Zły lepszy

Psst…! Kto powiedział, że zły nauczyciel jest lepszy od dobrego? Gombrowicz chyba też nie… Oczywiście, na początu kształcenia, gdy latorostka jeszcze niedojrzała, niczego nieświadoma, a szczególnie faktu, że istnieją też źli nauczyciele… Gdy jeszcze ufna jest, wpatrzona w mistrza… "Mistrza"?

Ale gdy już bardziej świadoma i wiedząca cokolwiek, gdy do pracy nie trzeba zachęcać a i kierunek w przodzie dość dobrze majaczy… Nie ma to czasem jak zły nauczyciel!

Szanowny Panie Sławku!

Niniejszym chciałbym wycofać moje opinie, jakie nieopatrznie wyraziłem we wtorek, 9 grudnia tego roku oraz przeprosić za porównywanie Pana do kogokolwiek. Opowiadania "Dwa listy" a szczególnie "Moniza Clavier" powaliły mnie na ziemię, z której szybko nie powstanę. Od dalszych słów się powstrzymuję, świadom, że każde z nich coraz głębszą moją ignorancję zdradzać będzie.

Z poważaniem

P.K.

Uciekam myślą

O wpół do dwunastej poddała się Ioana, pracuje nad słownikiem kieszonkowym. Ja – teraz kończę mój dzień pracy. Wokół mnie – spokojne oddechy. Na podłodze – lampka solna – bursztynowy, ciepły kolor. Rzuca cień dziecięcego łóżeczka – na ścianie odbite szczebelki, coraz rzadsze, dłuższe, i zanikające – jakby do nieskończoności.

Nie wiem już skąd wzięte, majaczą mi w pamięci wyobraźni, motywy nieskończoności. Pierwsze zdziwienia w szkole – jak to możliwe, że matematyczna prosta nie ma początku ani końca. Że na tablicy możemy narysować tylko jej kawałek, ale ona biegnie dalej – po ścianie, przebija piętro, przenika sale lekcyjne tam wyżej, później strych, dach i…
Albo granica ciągu, definiowana jako punkt, do którego będzie się on nieskończenie zbliżał, ale go nigdy nie osiągnie. Sprzeczność, zaprzeczenie…? Nic podobnego. A ile takich "sprzeczności", wymagających rozstrzygnięcia, znajdujemy w codziennym życiu. Może najwięcej – w kontaktach z innymi ludźmi.

Myśl moja, do tej pory skupiona nad dość banalnymi problemami (taka praca…), ucieka teraz gdzieś sobie, tak, jak kiedyś uciekałem naprawdę – do pól, choćby zmarzniętych, uśpionych zimowych krzaków, mrozu kilkunastostopniowego i lodowatego światła księżyca. Teraz uciekam myślą…

Uciekam myślą jednocząc się z tymi, którzy uciekają podobnie, którym dobrze życzę…


Mrożek pomaga…

…mi usnąć, już od 2-3 tygodni. Powoli sączę jego zbiór opowiadań. Ja, człowiek o wykształceniu technicznym, fascynuję się dopiero teraz różnymi rodzajami widzenia i wyobraźni artystów. Niesamowite jest porównywanie osobowości artystów poprzez to, co wydali z siebie. Na przykład znane ze szkoły "Wesele w Atomicach", pod względem języka oraz zawartości "naukowo-technicznej" odstaje znacznie od tego, co pisał Stanisław Lem. Styl Mrożka wydaje mi się generalnie mniej dbały o rytm, płynność (czy potoczystość), albo melodyjność. Lem jest dla mnie również dużo większym, wrażliwszym romantykiem.

Eeeech, ale co ja mogę powiedzieć o literaturze…