Trzy do przodu – dwa do tyłu

W szkole podstawowej, jak to w szkole, żeby jakoś wytrzymać, dzieci umilają sobie czas różnymi opowiastkami. Pamiętam jedno takie pytanie, które zadała mi kiedyś koleżanka: "czy byłbyś w stanie dojść do Kielc idąc tak: trzy kroki do przodu i dwa kroki do tyłu". Wietrząc oczywiście podstęp, jednak po krótkim zastanowieniu, odpowiedziałem: "tak". Lecz zasadzka kryła się nie w szczegółach matematyczno-fizycznych, lecz geograficznych. "Nie doszedłbyś, bo po drodze jest Morawica" – odpowiedziała z triumfem w oczach. Wiedzieliśmy, że w Morawicy jest szpital dla psychicznie chorych.

A jednak… teraz mam czasem wrażenie, szczególnie wieczorami, że idę nawet nie "trzy w przód – dwa w tył", ale "trzy w przód – trzy w tył", albo "dwa w przód – trzy w tył". Chodzi o poczucie kręcenia się w kółko. Wokół… dni, podobnych do siebie, wokół własnej niemocy. To wrażenie, że dziś tak niewiele zrobiłem… Oczywiście sukcesem jest to, że zarabiam na utrzymanie. Ale zarabianie to tylko szczegół z życia. Nigdy nie uważałem "życia na odpowiednim poziomie" za coś godnego większej uwagi. Życiu nadaje sens coś zupełnie innego.

Sens bierze się ze współistnienia z inną istotą. Nawet, jeśli jest ono obwarowane wieloma ograniczeniami i nie zawsze jest przyjemne. Nawet, a może szczególnie wtedy, kiedy nie można całkowicie panować nad partnerem, kontrolować go, bo on ma swoje zdanie, plany i chęci. A jednak jakaś siła sprawia, że chce się z nim być, brać pod uwagę jego uczucia, i wziąć trochę odpowiedzialności za związek.

Dochodzę chyba do powodu, dla którego piszę tę notkę. Na moim etapie życia łapię się na tym, że nie mam ochoty być z niektórymi ludźmi. Choć kiedyś uważałem, że mogę wytrzymać z każdym. Każdemu chciałem zaglądnąć do duszy, byłem przekonany, że jest tam coś ciekawego. A teraz…  bardzo często przeważa tam poplątanie, jeszcze w dodatku nieuświadomione przez właściciela. Zgubiona prostota dziecka…

krótko

Nie chcę zaglądać do skrzynki emailowej. Wiem, że jeden z moich niewielu dobrych przyjaciół napisał do mnie, wiem, że mnie ten tekst poruszy. Wiem, że kiedy przeczytam, będę odpisywał. Lecz nie mam siły. Nie czytam.

Nie pisałem długo, ale czuję, jakbym odżył, po 17 listopada, co zresztą zostało zaznaczone notką w tym blogu. Kamienie milowe.

Beniamin szaleje za swoją matką…

Pożeracz przestrzeni

Ja nim jestem. W poniedziałek na wyjeździe – w innym teatrze, wraz całą naszą teatralną ekipą. Inny teatr, na szczęście nie nowy, z zakamarkami, nieregularnymi korytarzami… Zaklęta atmosfera, a w niej ludzie – istota teatru.

Kiedyś nie czułem atmosfery miejsc. Dziś ona mnie napędza. Tak jak ta. Drewniane, z rozdeptanymi słojami, wklęśnięte od chodzenia progi, rozdzielające beton korytarza od linoleum garderób. Przy pokojach gościnnych – obrotowe liczniki prądu wraz z wkręcanymi okrągłymi, jednorazowymi bezpiecznikami. Ślady ludzi – tu byli, tędy przechodzili.

A ludzie tam na ulicach, w sklepach – życzliwsi. A to ludzie tworzą świat.

Niedziela rano

Temperatura na zewnątrz spadła poniżej zera. Rano nieśpieszno opuszczać ciepłą pościel. Zanim się przebrnie przez proces "uzdatniania do życia", oznaczający wc, glukometr, łazienkę, ubieranie z ew. prasowaniem, i wreszcie wrzuci coś na talerz ze stojącym obok kubkiem parującej cieczy, kończyny zaczną wołać z zimna. Herbata zalana piętnaście minut temu jest już chłodna.

Na zewnątrz śnieg. Akustycznie działa jak materiał wygłuszający, samochody i inne dźwięki brzmią ciszej, jest spokojniej. Zmienia się ta niewidzialna część aury, niewidzialna, ale jakie wywołująca wrażenie! Buszuje wiatr. Zawiewa. Przez dźwiękoszczelne okna przedostaje się tylko namiastka porywającego dźwięku…

Mojej przyjaciółki

Deszcz nocą. Tajemniczy. Na szybie pędzącego samochodu, wśród mroku. Czy to już śnieg? Słucham CB radia, mówią, że idzie – od północy. Nadchodzi jak potwór Buka z Doliny Muminków, tym straszniejszy, że w snach – moich jako dziecka. Dziecka, które czasem bało się zasnąć, by znów nie nadeszła. 

Nie wiem jak oddać to fascynujące natchnienie gdy tkwię w jadącym samochodzie w środku nocy, gdy zawiewa wiatr i rozrzuca ziarna zimy. Gdybym się zatrzymał w polach i wyszedł na zewnątrz, to bardziej bałbym się zabłąkanego szaleńca, niż tej pogody – dla mnie pięknej, mojej przyjaciółki, która rozumie mnie i zna na wylot. Sięga wprost do serca, gdy rozpinam na piersi kurtkę.

W domu – Sara nie śpi, babcia załamuje ręce, jakby przytrafiła się Sarze ospa. My naprawdę nie mamy większych problemów…? Gaszę światło, uchylam okno, tajemniczy powiew zagląda do pokoju. Za oknem lampa uliczna wypuszcza kłęby deszczośniegu. "Sara, mam dla ciebie wiadomość. Czekałaś na zimę, i jutro, kiedy się obudzisz, to pewnie będzie leżał śnieg". Odpowiada mi jej równy oddech.

"Kocham cię, Sara".

Istnieje chwila tylko ta, zawsze jest "teraz". Gdyby miała nie istnieć po niej następna, gdyby któreś z nas miało nie obudzić się jutro rano, to pozostaną jako ostatnie te słowa. Najważniejsze.

Choć czy komuś przydatne? Jeśli potem tylko niebyt… Kto je doceni, kto odczuje, komu dadzą cokolwiek, jeśli już nigdy nie mielibyśmy się spotkać…

Powiedz jak mnie kochasz

– Powiedz mi jak mnie kochasz?
– Kocham Cię jak pójdziesz na pocztę zapłacić rachunki,
kocham jak popatrzysz na mnie z podziwem
kocham, kiedy mogę cię pouczyć
i szybko zniknąć bez pożegnania, wszak mi się spieszy.
Kocham, kiedy czekasz, mimo, że nie przyjdę
i kiedy pojawiam się nagle i widzę, że czekasz
kocham gdy piszesz listy (których nie rozumiem)
i gdy gonisz mnie na ulicy, by powiedzieć: witaj
kocham, gdy proszę cię o radę, z której nie skorzystam
też gdy jednym zdaniem mogę dać ci dzień pracy
bo kocham patrzeć, jak się starasz. Dla mnie.
Kocham cię uwodzić, choć wirtualnie
i
otwierać oczy ze zdziwienia, gdy pytasz: o co chodzi…?
Więc pozwól mi dalej kochać, przecież to najpiękniejsze na świecie…
– No dobrze, ale kiedy ty kochasz?
– Jak to? Kiedy ci te wszystkie okazje daję!

Przypowieść o kamieniu

Obudziłem się pewnego popołudnia, po letniej drzemce w ogrodzie, a na moich piersiach tkwił kamień. Ciekawe… Nagrzany gorącym słońcem dawał przyjemne choć niecodzienne ciepło, bo przecież nie co dzień znajduje się kamień na piersi! Nie był wcale ciężki, położyłem na nim rękę – miał ciekawą fakturę, układał się w dłoni. Dziwna, niespodziewana przyjemność! Przekonany, że nawet dziwne rzeczy mogą mieć swoje usprawiedliwienie i miejsce w przyrodzie, nie zrzucałem go z siebie. Nadzwyczajnie było go gładzić po chropowatościach, przypominał chwile znad morza, albo odpoczynek na górskiej ścieżce. Leżeliśmy sobie on i ja, patrzyłem w obłoki, on kołysał się wraz z moim oddechem, miałem wrażenie, że mruczy z zadowolenia.

Nadeszła jesień. Kamień ostygł. Nagle okazał się zwykłym kawałkiem skały – tak niespodziewanie i szybko, że nie mogłem się temu nadziwić. Szukałem tych linii, które wiodły moje palce, tych gładkich wklęsłości… Pomyślałem – sam go ogrzeję, otulałem kurtką, obejmowałem dłońmi. Czułem, że pozostaje drętwy. "Czego ci trzeba" – pytałem go. On milczał. W końcu wstałem, ale on ciągle trzymał się mnie. "Dlaczego chcesz być ze mną? Twoim miejscem jest ziemia, tam okryje cię śnieg, a wiosną wróci do ciebie słońce." Kamień milczał uparcie. Nie chciał ani ciepła, ani rozmowy, trzymał się tylko kurczowo, nachalnie, zupełnie niezrozumiale. Coraz trudniej było mi złapać oddech.

Odciąłem go dzisiaj zardzewiałą piłą do szczepienia drzewek. Znalazłem ją w kącie komórki, nie była używana od czasów kiedy żył dziadek. Pozostały rdzawe plamy, które zatarłem rękawem.

Spacer…

…w innej przestrzeni. Zamiast w hipermarkecie – na tak zwanym, odkąd pamiętam, "ruskim torze". Dzięki zdjęciom zauważam, jak moja córka rośnie.

Wracając do "innej przestrzeni" – na zdjęciach poniżej.

W notatniku

W notatniku miał schowaną protezę. Laskę dla swojej osobowości. Miał listę osób, spraw, rzeczy, ze skrzętnie ponotowanymi uwagami i instrukcjami. Jeśli ktoś zapytał go – chciałbym cię prosić o przysługę – to on zerkał do notatnika, a tam znajdował już tę osobę i tę sprawę, i zapisaną odpowiedź. Na przykład – w przypadku pani Stasi odpowiedź brzmiała – jeszcze nie wiem, muszę sprawdzić, a w przypadku kolegi Jacka – przez najbliższy tydzień jestem zawalony pracą. Czasem zapominał zaglądać do notatnika, czego zwykle później bardzo żałował. Ale z upływem miesięcy i lat uczył się zwrotów na pamięć, więc trudniej było o pomyłkę.

Niektóre osoby nigdy nie znalazły się w notatniku, gdyż im mógł odpowiadać zgodnie z prawdą, niczego później nie żałując. Jak to się działo – nie miał pojęcia. A tak w ogóle – chciałby się obywać bez notatnika…