Nightingale

Nightingale

Sing us a song

Of a love that once belonged

Nightingale

Tell me your tale

Was your journey far too long?

Does it seem like I’m looking for an answer

To a question I can’t ask

I don’t know which way the feather falls

Or if i should blow it to the left

All the voices that are spinnin’ around me

Trying to tell me what to say

Can I fly right behind you

And you can take me away

Nightingale – Norah Jones

Słucham tego utworu. Niesamowite wrażenie sprawia na mnie wzrost napięcia, mimo jakby nieustannie sennego głosu Norah, mimo niejako niespiesznego akompaniamentu to wypływających to chowających się akordów fortepianu, gitar, szemrzących instrumentów perkusyjnych. Pulsowanie roztacza się poprzez drobne szarpnięcia strun, to cichsze to znów głośniejsze, ale tylko niewiele głośniejsze, i niewiele cichsze. Wszystko powstrzymane, jak człowiek, który z zewnątrz wydaje się spokojny, ale w błyskach oczu, sprężystych nagle ruchach, zdradza wewnętrzny ogień. Narasta powoli ale nieustannie i nieuchronnie, do spełnienia które musi nastąpić ze spokojną i naturalną sobie konsekwencją. Aż wreszcie nadchodzi, choć… nie wiadomo dokładnie, kiedy…

Przed snem powiesić pranie

Kończymy pracę na dzisiaj. Ioana przy jednym komputerze, ja przy drugim, tłumaczymy teksty, ona na rumuński, ja na polski. Nawzajem rzucamy sobie niezrozumiałe albo zapomniane zwroty, z prośbą o pomoc. Nie idzie mi dzisiaj dobrze. Dziś to ja mam do Ioany więcej pytań niż ona do mnie, więc dobrym pomysłem jest iść spać. "Chodź, Piotr" – mówi do mnie przez drzwi łazienki. Pójdę. Przepijam jeszcze gorzką, gorącą, zalewaną już po raz trzeci herbatą. Za oknami ciemność i pusta, spokojna ulica. Jakby nikt na niej nie mieszkał oprócz nas. Noc pozwala się skupić, nie ma telefonów, nikt nie przychodzi, nie puka do drzwi. Noc to piękny odlot, choćby nawet przy pracy nad tłumaczeniem. Idziemy jeszcze powiesić pranie. Na razie 🙂

O spotkaniu z Wilhelmem Sasnalem

Uświadomiło mi ono, jak bardzo światy krytyki i twórczości są od siebie różne. Na tym spotkaniu złożyłem sobie uroczystą obietnicę, że zawsze będę się starał mówić jak najprościej o wszelkich sprawach, codziennych i namacalnych, jak i abstrakcyjnych i metafizycznych.

Sam twórca siedział z boku, pozostawiając bardziej z przodu uczestników dyskusji – Sławomira Sierkakowskiego (Krytyka Polityczna), Adama Mazura (obieg.pl), Adama Ostolskiego (Instytut Socjologii UW). W ciągu pierwszych kilkunastu może minut ciśnienie erudycji wzrosło do trudnych do wytrzymania poziomów, panowie z Krytyki i Obiegu, nawzajem się wspierając, wznieśli się na wyżyny niedostępne śmiertelnikom. Odniosłem wrażenie, że im bardziej złożone zdania i im trudniejsze słowa padały z ich ust, tym mniej byli oni przygotowani i tym mniej wiedzieli, co rzeczywiście chcieliby powiedzieć. Tę ich rozmowę zestawiłem z zasłyszaną następnego dnia w radiu dyskusją o poezji Julii Hartwig. I ile omawiana poezja była gatunku zasadniczo różnego (surrealizm) od twórczości Sasnala (pop kultura), to sposób wyrażania się krytyków był pięknym, konkretnym i prostym śpiewem w porównaniu do tego, co słyszałem dzień wcześniej.

Wreszcie głos mógł zabrać sam twórca i to było najbardziej interesujące. Skąd bierze inspiracje, jak je rozwija, jaki jest jego stosunek do siebie, twórczości. Te zdania były bezcenne.

Zdałem sobie sprawę jeszcze z jednej rzeczy – w moich czasach, w szkole, uczono nas na krytyków, nie twórców. "Omawianie" literatury zaczynało się od tego "co to jest podmiot liryczny", "forma sonetu" itd. Nawet tzw. wypracowania klasowe – to były teksty krytyczne, a nie twórcze. Wmawiano nam, że aby napisać wiersz, opowiadanie itd. trzeba znać ich konstrukcję, zasady. Dlatego ciągle uczono nas teorii, do praktyki zaś nigdy nie dochodziło.

Bunkier Sztuki, Kraków
Wilhelm Sasnal // Czytanie Sasnala,
piątek, 11 stycznia, godz. 18.00, z cyklu: „Artysta na żywo”

Nasze dzieci na naszą miarę

Są takie chwile, kiedy nie mam pojęcia, jak poradzić sobie z moją córką. Jej wiek, zbliżający się do trzylatka, rozpoczyna erę "nie bo nie". Czyli: właśnie wtedy, kiedy trzeba jeść, ona nie chce, kiedy trzeba obrać skarpety, ucieka na zimną posadzkę, kiedy trzeba być zęby – chce myć nogi. Metody radzenia sobie wydają się wpierw proste, ale kiedy trzeba je stosować co 5 czy 10 minut, zaczyna ich po prostu brakować, nie mówiąc o kończących się nerwach i czasie.

Prośbą, później groźbą, następnie – przykrą konsekwencją, która prowadzi do płaczu, byle nie histerii. Czasem – żartem, innym razem – zaciekawieniem, albo obietnicą. Czasem – na siłę, niestety. Ta gonitwa wydaje się nie mieć końca, a im inteligentniejsze metody stosują tatuś i mamusia, tym prędzej czy później dziecko je odkryje i zastosuje równie inteligentny unik.

Jedną z najważniejszych rzeczy jest to, aby z dzieciakiem rozmawiała naraz tylko jedna osoba. Im więcej osób przekonuje i im bardziej, tym większa chęć postąpienia na odwrót. Przegadywanie dziecka tylko osłabia przekaz.

Drugą ważną rzeczą jest, żeby dostosować się do tempa myślenia dziecka i jego nastroju. Trzeba go "uchwycić", żeby coś dalej z nim zrobić. Bardzo często dzieciak histeryzuje, ponieważ nie może, nie zdąży wyrazić swoich chęci, a już czuje, że przegrał. Dlatego duże postępy przynosi poświęcenie mu czasu i obserwowanie, próba zrozumienia jego chęci. Bardzo często są one bardzo dobre, ale dorośli, swoim pośpiechem i powierzchownością, niszczą rodzące się kryształy inicjatywy, samodzielności.

Piękne są negocjacje z dzieciakiem. Z dwu i pół letnią Sarą można je prowadzić z powodzeniem. Zawieramy układ i ona go respektuje (choć nie zawsze, oczywiście). Często ona obawia się jakiejś drobnej rzeczy i wystarczy ją uspokoić. Jeśli obiecasz – spełnij to, nie korzystaj z tego, że dzieciak zapomni. Być może zapomni, ale w przyszłości będzie zapominał również o swoich obietnicach.

Ponieważ to my wychowujemy dzieci, a one starają się ciągle przekraczać stawiane przez nas bariery, to staje się oczywiste, że wychowujemy osobowości, które są w stanie się nam skutecznie sprzeciwić, nas zaskoczyć, zdołować. One znają nas na wylot, i to od tej najprawdziwszej strony, bo praktycznej. Dlatego tworząc ludzi na naszą miarę, serwujemy sobie egzamin na granicy naszych możliwości. Tworzymy ludzi na naszą miarę, bo nie można inaczej.

Na wystawę fotografii

Zapraszam na wystawę moich zdjęć

Szopka krakowska


Loża – Klub Aktora, Kraków, Rynek Główny 41

Zdjęcia można oglądać do końca lutego
(a może i jeszcze dłużej)

Niech wszystkie…

Niech wszystkie dobre duchy zwrócą się do Ciebie, niech podadzą Ci spokój, niech rozjaśnią swoje oblicze nad tobą jak wiosenny dzień rozjaśnia się nad nikłym, krótkim, wiosennym mrokiem.

Nie można nauczyć się wyobraźni

…wyobraźnia to stan umysłu, a może stan zafascynowania światem. Nie można nauczyć się śnienia na jawie.

Pamiętam, że gdy miałem kilkanaście lat, siedziałem w klasie i słuchałem wiersza "Snow" Louisa MacNeice’a, poety z Belfastu urodzonego w 1907 r. Nagle zacząłem krzyczeć: "Wiem, wiem, zrozumiałem!" (…) Załapałem nie tyle znaczenie tego wiersza, ile cel literatury, którym jest to, że jakiś nastolatek w Belfaście w latach 70. poczuje to samo, co 40 lat wcześniej zobaczył i poczuł Louis MacNeice.

Z rozmowy z Glennem Pattersonem, GW 28 grudnia 2007

Po co pisać

Po cóż pisać o codziennych sprawach. Na przykład o szczegółach fotografowania. Będąc przez tydzień w Rumunii krążyłem po ulicach Cluj Napoca, spotykając różnych ludzi. Ciekawość pcha mnie do nich, aparat fotograficzny jest pretekstem, ale i wyzwaniem, służy też wyrzuceniu mojej ekspresji, tkwiącej we mnie, męczącej.

Pisać mógłbym o nowym, stojącym na moim biurku wspaniałym komputerze, z pakietem najnowszego oprogramowania do tworzenia filmów, animacji i obróbki zdjęć. To wspaniałe. Tak. Nawet jeśli na razie ten system jest dla mnie mało zrozumiały, jeśli nie umiem w nim zrobić najprostszych rzeczy, jeśli przedzieram się przez dziesiątki okienek Macintosha i tomy instrukcji obsługi.

Pisać o samochodzie, którym jeżdżę od trzech miesięcy, trzynastoletnim BWM serii 5, dzięki któremu zrozumiałem, jak można zakochać się w samochodzie.

Pisać o polityce? O gotowaniu? O tak zwanych "rzeczach praktycznych"…? Można znaleźć ich tony choćby w internecie. Można pisać o wielu rzeczach, dla jednych są one ciekawe, dla innych – już nudne i banalne, dla jeszcze innych – dopiero niezrozumiałe. Ale kiedy przychodzi wieczór, mam dość codziennego zmaganiach się z materią. Najbardziej niesamowite są "duszy podróże", ciągłe dziwienie się (nie)zwykłym sprawom, ludziom, rzeczom. Lepiej pisać o mojej córce, z którą mogę czuć się jak z przyjacielem, mimo, że
żyje dopiero trzydzieści miesięcy. O mojej dziewczynie, wyrozumiałej i
cierpliwej. Ludziach, których spotykam na ulicy – jednym ich geście, spojrzeniu. Idąc dziś na krakowski Rynek uśmiechałem się zerkając na przechodniów. Ze
zdziwieniem, które przynosi zachwyt. Edward Hartwig powiedział podobno: "szkoda, że nie mam apratu w oku, jedno mrugnięcie, i pstryk…".

Chciałbyś napisać

Chciałbyś coś napisać, ale trudno… Napisać, by wyrzucić z siebie. "Dlaczego" – pytasz, gdy boli. "Dlaczego" – choć trudno znaleźć logiczne uzasadnienie, albo raczej – znajdujesz je z łatwością. Ale i tak nie ma znaczenia.

Jakby wszystkie znane ci osoby, które kiedyś zaglądały do twojej duszy, stały się jedną i tą samą, wszystkie połączyły swoją wiedzę o tobie, by pochylić się teraz jak lekarze nad dziwnym, albo raczej banalnym przypadkiem, kiwając głową z niedowierzaniem, a może ubolewaniem. Ich nie oszukasz, próbujesz nie oszukiwać siebie. Spoglądasz na nich, jakby mogli Ci odpowiedzieć jedyną prawdziwą odpowiedzią, ale oni odwracają się do swoich codziennych spraw. Jednak – banał.