Książka na dobranoc…

Zostawiłem w pracy Pamiętniki Paderewskiego, które aktualnie czytam. Czuję się zawiedziony samym sobą, sam się osierociłem z książki. Ale tak naprawdę chciałbym przeczytać coś co zostało napisane dobrym, pięknym stylem, a przy tym daje trochę impresjonistycznego odjazdu. Pamiętniki nie są napisane dobrym stylem, sam Paderewski nie pisał, tylko opowiadał. Spisała zaś je Mary Lawton, najwyraźniej niewiele poprawiając styl języka mówionego. Paderewski był politykiem, umiał przemawiać, jego tok jest dynamiczny i ciekawy. Ale to nie jest literatura.

Tak więc dziś czeka mnie znów myszkowanie wśród półek w poszukiwaniu czegoś… Idę szukać.

Do przyjaciela

Chcesz działać, pracować nad czymś twórczym. Masz zdolności, ktoś powiedział Ci o tym. Rozumiesz wiele ze sztuki – teatru, muzyki, literatury. Masz wrażenie, że straciłeś wiele lat w meandrach swojego życia. Teraz chcesz to nadrobić, czujesz, że masz wiele różnych zdolności, i coś popycha Cię do tworzenia.

Życzę Ci sukcesu z całego serca. Pozwól jednak, że napiszę kilka słów – wprost, bez ogródek i owijania w bawełnę. Zacznę od cytatu mistrza I.J Paderewskiego:

Połowa mego życia minęła, zanim zdałem sobie sprawę, że są dwa sposoby gry: jeden – to grać, a drugi – to pracować nad grą. Jeżeli się tylko gra, nie dojdzie się do niczego. Poniosą bowiem własne emocje i emocje wywołane treścią wykonywanych utworów, życie całe można w ten sposób grać, nie nauczywszy się niczego. Można przecież upoić się uczuciem zawartym w każdym dziele sztuki. Tak gra wielu ludzi, traci czas i do niczego nie dochodzi. Pracując zaś nad fortepianem – cierpimy, bo nie mamy wtedy zupełnie przyjemności gry, a tylko wysiłek i trud.

Ignacy Jan Paderewski, Pamiętniki, PWN 1984, str 67.

Słowem – aby zacząć spełniać swoje marzenia, trzeba o nich zapomnieć, by zacząć codzienną pracę. Jest ona żmudna i monotonna. Jest codziennym odrabianiem pańszczyzny, podczas której nie unosimy się na falach geniuszu, uczucia ani natchnienia. Odnosi się na pewno maleńkie zwycięstwa, drobne kroczki, ale one dopiero po latach mają szansę złożyć się w rzeczywisty i trwały postęp. I nie ma znaczenia, czy zajmiesz się literaturą, fotografią czy malarstwem – Twój kunszt rodzi się w pracy każdego dnia. Wszystko inne jest marzycielstwem, które co najwyżej wtrąci Cię w depresję.

Jest to trudne do wyobrażenia – ile trzeba przejść, ile przerobić materiału, aby rzeczywiście się zorientować w jakiejś dziedzinie, następnie – stać się w czymś dobrym, żeby choćby zacząć panować nad warsztatem. A to jeszcze nie twórczość, jeszcze nie wykorzystanie talentu, jeśli się go oczywiście ma i to w niemałej mierze.

Tak więc nie wystarczy przekonanie, że "mam talent" i "muszę z nim coś zrobić". Klucz to odnalezienie drogi (dopiero: odnalezienie), żeby (znów: dopiero) zacząć po niej kroczyć. Samemu jest bardzo trudno, bez nauczycieli potrzebowałbyś może i ze sto lat. Nie da rady bez zmuszania się do rzeczy niemiłych, pozornie absurdalnych. Nie obejdzie się bez walki z codziennością, zwykłymi rodzinnymi problemami, konfliktami. Z brakiem pieniędzy. To norma, znikomy promil artystów ma szansę spokojnie żyć jedynie ze swojej wolnej, nieprzymuszonej sztuki.

Życzę Ci więc powodzenia, ale i pokornego spokoju w godzeniu się na to, z czym pogodzić się musisz, oraz w walce z tym, co wywalczyć możesz.

W kuchni

Knoppers – mała przyjemność. Dla cukrzyka podwójna, bo zakazana. Odruchowo sprawdzam, ile ma węglowodanów. W 100 gramach ciastka – 52 gramy cukrów. Skoro więc jeden Knoppers waży 25 g, to zawiera jakieś 12 g węglowodanów. Zatem żeby zrównoważyć wzrost cukru we krwi, trzeba podać trochę więcej niż 1 jednostkę insuliny, czyli 0,01 mililitra. Wybieram insulinę o szybkim działaniu (mam jej trzy rodzaje), ustawiam na wstrzykiwaczu 2 jednostki (planując, że zjem jeszcze coś dodatkowego). Rozpinam koszulę przy pępku, zębami chwytam osłonkę igły, ściągam ją, chwytam skórę i wbijam ośmiomilimetrową igiełkę do końca. Z charakterystycznym "cykaniem" wstrzykiwacza tłoczę bezbarwny płyn. Gotowe. Teraz – przyjemność!

Wróciłem po 22 do domu. Jutro Ioana urządza spóźnione przyjęcie urodzinowe, dołączyłem więc do pracy w kuchni. Jestem tutaj siłą mało wykwalifikowaną, więc otrzymuję prostsze zadania. Najczęściej to mycie naczyń, które napływają do zlewozmywaka nieprzerwanym ciągiem. Umyte patelnie, miski, deski do krojenia nie zdążą wyschnąć, a już wracają na plac boju. W przygotowywaniu sałaty najmniej lubię jej "rwanie". Ser feta – w kostki, oliwki – na połówki.

Zostałem na chwilę sam. Coś szumi uspokajająco – to wentylator piekarnika, wysyłającego miłe, rozbrajające ciepło.

W trakcie tych wszystkich prostych czynności moje myśli uciekają swobodnie do różnych miejsc i czasów. Głowa odpoczywa, układają się tam jakieś trybiki, które jutro albo pojutrze "zaskoczą" i objawią coś nowego. Słyszę u siebie w głowie kręcącą się w kółko muzykę, której słuchaliśmy wczoraj, w ciemności, w samochodzie. Przedwczoraj znalazłem tę kasetę, którą kiedyś wysłałem Ioanie kiedy jeszcze mieszkała TAM.

W jednej chwili wracają wspomnienia z najtrudniejszych w moim życiu czasów. Kilkanaście kartek zapisanych drobnymi, angielskimi słowami, rozpościeranych to na uczelnianych korytarzach, to w autobusie, to przed snem. To listy. Jeden jej, drugi mój – uzupełniany w przerwach między zajęciami, rankiem po przebudzeniu, przy obiedzie w barze studenckim. Te listy leżą teraz tutaj, niedaleko mnie, w biurku, przy którym siedzę. Od tamtego czasu nie zajrzałem do nich nigdy. Jest w nich zaklęty ból, i mam wrażenie, że uderzy w mnie, kiedy je otworzę. Wolę moją pamięć – zostało więcej piękna niż bólu.

Wracam do kuchni.

Koniec kolejnego dnia

Moja dziewczyna dostała ekspresowe zlecenie, a to oznacza, że spędzi noc przy komputerze. W takim razie mnie przypadło zadanie rozpakowania zakupów. Samotność w kuchni nawet mi odpowiada. Organizuję pracę według własnego pomysłu.

Układam rzeczy według kategorii – te, które trafią do lodówki zostawiam na szafce, żeby przy jednym otwarciu drzwiczek włożyć je wszystkie naraz. Pieprz do przypraw. Mieszanka ziołowa do grzanego piwa poczeka, nie mam dziś ochoty (czasem myślę, że piwo to w sumie paskudny napój, przyjemność sprawia tylko w momencie picia). Siateczka mandarynek i koszyczek kiwi do rogu na blat szafki. Puszki z brzoskwiniami i ananasami trzeba porozkładać tymczasowo na dole – to na spóźnione urodziny Ioany, na czwartek. Został wór z cebulami – po co myślmy ich tyle kupili? Standardowe rodzinne pytanie 🙂

W międzyczasie – rozmawiam na GG, czytam czyjś problem, dramat wręcz. Ludzkie miotanie się w zaklętym kręgu – niemożności, zniewalających rozum uczuć. W atmosferę porządkowania i spokoju wkroczył inny ton…

Idę w końcu spać, ostatniej nocy bezsenność podarowała mi tylko jakieś 4 godziny snu. Idę, idę… już idę…

Miłość x3

O trzech składnikach miłości – namiętności, intymności i zobowiązaniu.

Dość szybko, w miarę jak kobiecie przybywa lat, gaśnie namiętność nie
tylko do jej partnera, ale także jej własna namiętność. Kiedy kobieta
przekroczy czterdziestkę, namiętność praktycznie zanika, tak jak
zdolność rozrodcza kobiety. U mężczyzny zdolności te prawie nie zmieniają się z wiekiem.
(…)

Prokreacja nie jest jedyną funkcją namiętności. Jej istotą jest
pragnienie, by jak najczęściej przebywać z obiektem uwielbienia. Jeżeli
ten ostatni namiętność odwzajemni (lub przynajmniej jej nie odrzuci),
namiętność owocuje częstymi kontaktami partnerów, zwierzaniem się,
wzajemnym wspieraniem i świadczeniem sobie dobra. W ten sposób rodzi się
intymność. Jest ona najsilniejszym wyznacznikiem satysfakcji ze związku.
A także przekonania, że odnosi się zeń więcej korzyści niż strat, i że
jest to związek sprawiedliwy.
(…)

Jest jeszcze zobowiązanie. (…) Sami zainteresowani mogą sprawować nad
nim dowolną i świadomą kontrolę. Zaś cały związek trwać może dzięki
zobowiązaniu nawet wtedy, kiedy namiętność i intymność już wygasły.
Jednak z faktu, że zobowiązanie poddaje się świadomej kontroli, wynika
też pewna jego słabość – jest to jedyny składnik miłości, który może
zostać przez nas wycofany nagle, niemalże z dnia na dzień.

Bogdan Wojciszke, "Charaktery", luty 2008, str. 12-14


Na narty!…

…udało się pojechać! Trzy i pół godziny z Krakowa do Korbielowa, oto rzeczywistość polskich dróg. Dziś Pilsko było łaskawe – odrzuciło zasłonę z chmur, pozwalając nam dostrzec rozłożyste doliny i królującą nad nimi Babią Górę. Owiane śniegiem smreki, jak zatrzymani podróżnicy, zwykle tonący we mgle i zadymce, dziś – spokojni i piękni w świetle słońca, na tle niebieskiego nieba, czesane  wiatrem ślizgajacym się po rozłożonym między nimi śniegu.

Przed ubraniem ciężkich butów – weryfikacja zawartości cukru we krwi. Był na dolnej granicy, więc od razu "zastrzyk" węglowodanów – baton, banan. Przygotowując się do dnia pełnego fizycznego wysiłku najlepiej użyć krótkodziałającego analogu insuliny. I zmniejszyć dawkę, oczywiście – jeśli nie chcesz, Piotrze, żeby cię zwozili ze stoku w toboganie.

W Korbielowie nie byłem chyba piętnaście lat. Przypominam sobie obrazki z tamtych czasów – zmuldzone do granic możliwości, zlodziałe stoki, na którzych my, narciarze, walczyliśmy prawie o życie. Pamiętam kolejki do wyciągów, ustawione według zasad przyzwoitości. Dziś stoki są równe jak stół, to dlatego coraz więcej wypadków, w których narciarze wpadają na siebie, rozbijając głowy i łamiąc kończyny. Kiedyś rozpędzenie się na muldach było po prostu niemożliwe. Ale za to dzisiaj kolejki do wyciągów to "kupy" narciarzy, którzy pchają się ze wszystkich stron do wejściowej bramki. Jeśli tylko na moment odwrócisz wzrok, żeby popatrzeć np. na piękno przyrody, to okaże się, że ci, którzy stali "za tobą", są już "przed tobą", wykorzystując każdy wolny centymetr. W niektórych chwilach przysięgałem sobie, że już nie pojadę na narty, bo całą przyjemność jazdy psuje mi to "stado bydła" przy wyciągu. Rzadko używam dosadnych określeń, ale teraz nie boję się użyć takiego użyć. To JEST stado bydła. Narciarze zachowują się tam tak, jakby nie istniała przyzwoitość, elegancja, kultura. NIKOMU nie zależy na ustawieniu zwykłej kolejki. Wszysto to dzieje się w milczeniu, jakby była to najnormalniejsza normalność. Przepraszam, dla mnie nie jest.

Narty. Carvingi. Aż nieprzyzwoicie łatwo się nimi skręca, szczególnie na wyrównanej przez ratraki trasie. Jazda na nartach stała się zbyt prosta, nudna nawet. Szukałem jakichś ciekawszych miejsc, nie opuściłem najtrudniejszej trasy – najbardziej stromej, mało uczęszczanej, z lodem, wystającymi korzeniami i kamieniami. Nie ma to jak na stromiźnie paść głową w dół, w biały puch, nie ubity ratrakiem, nie zmielony przez setki narciarzy. Tam, gdzie ziemia i niebo nie są na swoich zwykłych miejscach.

Jazdy na nartach się nie zapomina. Tylko kondycji brak…

Małgorzata

Sesją z Małgorzatą. Kiedy przyszła, nastrój jej twarzy zmieniał się kilka razy w ciągu sekundy. W końcu jednak udało się uspokoić jej myśli. Podziwiam ją, gdyż w ciągu zaledwie dwóch godzin znalazła chyba pierwszy jej sposób na pozowanie. Szybko nauczyła się zapomninać o wpatrującym się w nią obiektywie. Było jej tym łatwiej, że nie posiada nieustannej potrzeby weryfikowania tego, jak wygląda.

Inspirują mnie ludzie, którzy odkrywają, którzy w krótkim czasie stają się innymi, niż byli przed chwilą – bo coś zrozumieli i posunęli się naprzód. Podziw niesamowicie inspiruje, podobnie jak uczestniczenie, choćby jako obserwator, w czyjejś przemianie.

Męska tajemnica

W poniedziałek wieczór zabrałem Sarę do samochodu. Błotniste podwórko. Promienie księżyca rozpraszały się wśród małych chmurek, zza bezlistnych, delikatnych gałązek brzozy, wywołując u Sary westchnienie – przerażenia? zachwytu…? Jechaliśmy przez ulice, po drodze wsiadła Ioana. Gdy wysiedliśmy, dotarł do mnie zapach nocy przedwczesnej wiosny, rozproszony wśród willowego osiedla. W poczekalni grała muzyka, której słuchają ludzie z małego miasteczka takiego jak nasze. Wreszcie – przygaszony gabinet i świecący ekran USG.

Mały człowieczek próbował odpychać badanie od siebie. Zobaczyliśmy wygięty w literę C kęgosłup. Później – kurczące się serce. Tajemnica. Sara próbowała – jakże ja poznaję odruchy tego dziecka – zrozumieć, co to znaczy – mieć braciszka, a nie siostrzyczkę. Próbowała – daremnie, wiem o tym, choć potakiwała głową, niepewnie. Zabraliśmy ją ze sobą, aby przeżywała to z nami, czegokolwiek się dowiemy. Wiedziałem, że np. jeśli się okaże, że płód ma problem, to nie będziemy mogli tego ukryć przed małą, poczuje nasze zatroskanie, smutek. Byłem gotowy się z nim zmierzyć. Nie musiałem, nie tym razem.

Sara jest dziewczyną. Uwiodła mnie od pierwszego wejrzenia. Ale czuję, że z tym nienarodzonym chłopakiem mam już naszą wspólną, męską tajemnicę. Cokolwiek się zdarzy.

Dziś…

Dziś są Twoje urodziny. Tamtego dnia, gdy Twoja matka krzyczała z bólu, ja brnąłem po pas w śniegu małymi, niezgrabnymi kroczkami. Później, przez lata, pytałem – gdzie jesteś…

Po dwudziestu latach zobaczyłem to małe okienko na zakręcie drogi, w małej miejscowości, w obcym kraju, gdzie rozpoczęła się Twoja historia.

Znamy się od ponad jedenastu lat. Nigdy jeszcze nie wróciliśmy do miejsca, gdzie się spotkaliśmy. Jakby było na Marsie, lub gdzieś równie niedostępne. Czasem próbuję cofnąć się tam i przypomnieć. Pamiętam.

Spełniło się tamto największe marzenie. A kolejne – na moje życzenia dla Ciebie.

Prawdziwy mężczyzna (w TokFM)

Dziś w nocy, w TokFM, temat: co znaczy być prawdziwym mężczyzną. Bo były jakieś badania według których mężczyźni ostatnio niewieścieją itd. itp. więc czy tak jest naprawdę, co kobiety na to, co sami mężczyźni…

Otóż, odpowiedź na to pytanie jest prosta, podzielę ją na kilka części. Prawdziwy mężczyzna:

– powstaje przy konkretnej kobiecie, i nie w ciągu jednej nocy po zapoznaniu w pubie, nie po tygodniu czy miesiącu; nie istnieje ktoś taki jak "uniwersalny prawdziwy mężczyzna" – wszędzie i dla każdej kobiety;

– powinien być ponad wszystko, ponad małe i większe małostkowości, z godnością przyjmować przeciwności i zwycięstwa, potwarze i pochwały;

– powinien mieć anielską cierpliwość, która jednak może się kiedyś skończyć, powinien umieć powiedzieć: dość, kiedy już dłużej nie można;

– kiedy sytuacja tego wymaga powinien umieć wejść w zakręt wiedząc, że z niego żywy nie wyjdzie, prawdziwy mężczyzna ma w sobie coś z kamikaze;

– powinien być wrażliwy w środku, ale zdecydowany na zewnątrz, opiekować się słabszymi, ale prowadzić do przodu najsilniejszych, rozumieć wiele, ale znać granice swojej wiedzy, czyli:

– powinien umieć godzić przeciwności, rzeczy niemożliwe do pogodzenia, powinien sprawiać rzeczy niemożliwe, mówiąc krótko – powinien być cudotwórcą;

– cudotwórcą, który zaczaruje kobietę i będzie ciągle czarował, wyciągając z kapelusza, rękawów i zaczarowanych pudełek coraz to nowsze cuda; powinien być więc czarownikiem;

– powinien odgadywać czego oczekuje kobieta, zanim jeszcze ona zda sobie z tego sprawę, powinien być więc jasnowidzem;

– powinien dać oparcie kobiecie, ale nie oczekiwać, że otrzyma je w zamian, bycie prawdziwym mężczyzną to świadome decydowanie się na samotność;

A prawdziwa kobieta jaka powinna być – zapytała mnie Ioana. Odpowiadam – prawdziwa kobieta – może być każdą kobietą.