Z wrześniowych Mazur

Dziś wietrzna, deszczowa pogoda. Po euforycznych upałach – coś skłaniającego do zamknięcia się w sobie, uspokojenia, uporządkowania ostatnich wrażeń. Zapach wiatru, szum, nieodwołalnie przypomina mi mazurską pogodę i rozpięte żagle nad głową. Przypomina tę pozorną nudę i pustkę, wypełnioną przez własne myśli, nieznane, bo stłumione, a teraz wyłaniające się z każdym przepłyniętym kilometrem. Bez silnika, bez radia, tylko o sile wiatru lub własnych mięśni. Myśli unoszące się gdzieś nad łódką w mroczne noce, gdy wśród uginających się od wiatru trzcin trzymała nas rzucona wśród nie kotwica. Gdzieś – dalekie, nieznane światła zagród, jak z innych galaktyk.



Wrześniowe Mazury, już puste, smutne, trochę zimne. Gitara, klarnet, harmonijka – by zbliżyć się bardziej do trzcin, drzew, mijanych mostów; drobnych fal na wodzie. By uwolnić duszę. Dźwięki wypuszczane w dal, jak myśli… czy uczucia…

Tęsknię do tamtych chwil, przepływają mi one w taką pogodę, jak dziś.

Na własne życzenie

W czwartek rano miałem epizod utraty świadomości. Minęły już cztery dni, ale we mnie pozostało złe samopoczucie i zdołowany nastrój, wzmacniany przez rzeczywiste czy wyimaginowane dodatkowe powody. Może to ból pokaleczonego języka przypomina ciągle o tamtym momencie – gdy otwierałem oczy, mając wpatrzoną we mnie twarz mojej dziewczyny. Badawczą, napiętą, smutną. 

Zbagatelizowałem sytuację. Naiwnie zapomniałem, że momentu utraty świadomości nie można niezawodnie wyczuć. Zbagatelizowałem, bo po porannym wstrzyknięciu insuliny czekałem za długo ze śniadaniem. Uchodziło mi to na sucho wiele razy, nie uszło tym razem.

Życie jest niebezpieczne, cha cha! W każdym z nas są chyba setki substancji, które, gdyby nieznacznie zwiększyć ich stężenie, szybko zabiłyby nas. Nasz istnienie mieści się między wieloma cienkimi granicami, że wydaje się nieprawdopodobne, że rzeczywiście jeszcze istniejemy.

Burza o północy

Burza o północy przetoczyła się nad naszym domem. Wstrząsnęła ciszą. Pozostawiła małe, spadające na parapet krople, roztaczające zapach wilgoci, ciepłej, wiosennej nocy. Wilgotne liście, wilgotne ulice, rozciągnięte w półmroku mojego miasteczka, ciągnące się przez centrum, przebiegające obok szkoły, przecinające mostkami rzeczkę. Mokre trawy w zaroślach, oddychające wilgocią, zatopiony w rosie i ciemności ogród. Dalekie szczekanie psów, niesione w lepkim powietrzu powolnym wietrzykiem. Mokry mlask opon na drodze, szum liści.

Czternaście lat temu, przemoczeni, wracaliśmy ze spacerów. Ja i pies, wilczur, z włóczęgi po nocnych zakamarkach Krakowa, by zmęczeniem przełamać stresy, zapomnieć przed snem. Ulica żyła własnym życiem, tak innym od uczelnianych obowiązków. Ulica, pusta w nocy, ale z setkami nieznanych ludzi po południu. Każdy ich problem, rzeczywisty czy wyimaginowany, był ciekawszy od mojego… Ucieczka, znów, z tęsknotą…

Miasto żyjące własnym życiem, a ja, zagubiony, bezdomny w pośród niego. Pociągające i smutne zarazem, bo samotne. "Lonely stranger" E. Claptona był hymnem.

Jeśli zupełna niezależność, to samotność. Jeśli bycie z drugiem człowiekiem, to oddanie choć części siebie.

Znów wystawa

Po piątkowym wernisażu, w poniedziałek, otwarcie kolejnej wystawy. Brzmi to nieprawdopodobnie. Udało się dzięki temu, że "Sen o moim miasteczku" był gotowy od dwóch miesięcy, a "Teatralne opowieści" były kontynuacją mojej pierwszej wystawy.

Cóż więcej pisać… Wystawa to dowód wysiłku, pracy włożonej w zgłębienie tematu. Tworzenie zestawu zdjęć to poszukiwanie nowych terenów i przygoda. Zaś sam wernisaż to pretekst do spotkania się w gronie przyjaciół, poznania nowych twarzy.

Wystawę będzie można zobaczyć przez całe wakacje w Klubie Aktora "Loża", Kraków, Rynek Główny 41, w godz. 9 – 24.

Był wernisaż

Napisane wczoraj.

Wróciłem przed chwilą z wernisażu. Czuję delikatny spokój, to ciekawe "zatrzymanie w sobie", jak zwykle po osiągnięciu czegoś nowego, po kroku naprzód dokonanym z nagrodzonym wreszcie wysiłkiem. Najciekawsze są dla mnie jednak rozmowy z ludźmi, którzy przyszli, oddając część
swojego czasu. Patrzenie na nich, kiedy formułują myśli, przypominają sobie coś, kiedy słuchają. Ten kontakt, ciepły, serdeczny, otwarty. Chyba to mnie najbardziej cieszy. I choć dzisiaj nie wypadało mi robić zdjęć, to miałem ochotę złapać za aparat i nie tracić tych drgień twarzy, spojrzeń, uśmiechów.


fot. Ioana Kubic

Fotografowanie właśnie ludzi jest fascynującym zajęciem.
Tak naprawdę aparat fotograficzny jest pretekstem do tego, aby kogoś
poznać, zafascynować się nim, i w efekcie wykraść mu część jego samego, czasem nawet tę
część, z której nie bardzo zdaje sobie sprawy. Słowem – to odkrywanie
innych.

Pięknie jest zapraszać

Odwiedzam starych znajomych, stare miejsca. Byłem w szkole muzycznej, w której się uczyłem, w liceum. Zapraszam na wystawę moich zdjęć. To dla mnie bardzo szczególne, że to ja wychodzę do tych ludzi i mogę im coś zaoferować. To moja pamięć o nich i chęć, żeby jednego wieczora byli razem ze mną. Za darmo, niezobowiązująco.

Zaproszenie na wystawę to świetny pretekst do tego, aby do nich dotrzeć – do tych, których dawno nie widziałem. Zaskakuję ich – na ulicy, w mieszkaniu, przy telefonie. To dla nich niespodzianka, przynajmniej przez chwilę żyją czymś szczególnym (nawet, jeśli obiecują a i tak nie przyjdą na wystawę). Zaskakuję ich przyjemnie, ponieważ dla mnie jest to szczególne wydarzenie, a ja moim nastrojem wpływam na nich, ogarniam ich, nie pozwalam się im wymknąć. Spadam jak orzeł od strony słońca na niewinne, zgarbione do codzienności kurczaczki. Przez chwilą muszą być moi :-))

Każdy dzień,

w którym zastanowisz się nad tym, co chciałby będący obok człowiek, przybliża cię do tajemnicy jego duszy. 

Każdy dzień…

… to cudowna niewiadoma istnienia…

Dziś wieczorem rozmawialiśmy wśród przyjaciół o życiu z samym sobą. Ktoś powiedział "od innych ludzi można uciec, ale nie można uciec od samego siebie". Pesymistycznie wyrażone… Ale jest tu iskierka przewrotnej myśli – że "ja" i "ja" to jednak dwie różne części, rózne od siebie, tylko nierozerwalnie ze sobą związane.

A jednak można uciekać od samego siebie. Uciekać – w pracoholizm, odurzenie, zapomnienie. W znieczulenie, dobrowolną ślepotę względem własnej osoby. Przeciwieństwo – to obserwator, który z aptekarską dokładnością stara się zanotować, a czasem i dociec przyczyn i skutków. To czasem jedyny na siebie sposób 🙂

OK, koniec z czarnym humorem. Tytułowe zdanie dzisiejszej notatki trafiło do mnie wraz z dobrymi myślami życzliwej osoby. "Niewiedza" jest w nim przyczyną "cudowności". Być może chcielibyśmy przewidzieć dokładnie przyszłość. A jednak to jej niewiadoma jest cudowna. Napędza nas, wyznacza strzałkę naszego czasu. Przynosi tę "cudowność", jeśli tylko jesteśmy w stanie się na nią otworzyć.

Obserwować córkę

Nie mogę się nadziwić jak to jest, że dusza nie chce do snu. Widocznie moja córka jest już bardziej dojrzała pod tym względem ode mnie. Wieczorem w pewnym momencie żegna się z babcią, bierze mamę za rękę i mówi – do łóżeczka. Trzeba oczywiście przejść cały rytuał – mycie, przebieranie – ale kiedy wreszcie dotrze do łóżka, układa się – to na jednym, to na drugim boku, słucha bajki, powtarzając szeptem niektóre słowa… I usypia… Po prostu to lubi, choć kiedyś – nienawidziła.

Ja nie mogę tak sobie iść spać. Czekam jeszcze na jakiś znak, jakieś przeżycie – jakby mi ich brakowało w ciągu dnia. Wracam do domu samochodem, po pustej drodze osiągam prędkość, jaką tylko ten samochód potrafi osiągnąć. Słucham muzyki. Może dlatego nie chcę spać po powrocie. Sen to jak śmierć. A życie jest tak ciekawe. Choć zapewne i jutro czeka mnie dzień…

Lubię ogromnie obserwować moją córkę. To fascynujące kiedy ona próbuje zrozumieć coś nowego. Niektórzy rodzice spieszą z wyjaśnieniami, instrukcjami. I odbierają dziecku napiękniejsze chwile samodzielnego odkrycia.

Bardzo często łapię się na tym, że widzę w Sarze siebie. Rozumiem jej wyrazy twarzy, kiedy czemuś się przygląda, coś próbuje zrozumieć. Rozumiem, dlaczego zaprzecza czemuś, rozumiem o co jej chodzi, gdy coś robi na przekór. Rozumiem, kiedy coś jest jeszcze dla niej za trudne. Zdarza się, że ona żartuje ze mnie, bo ja czasem żartuję z niej.  Czy to możliwe, żeby dwuletnie dziecko żartowało sobie – całkiem zresztą sympatycznie, zaczepiając go – z ojcem…

Jest między nami jakaś nić porozumienia – mam wrażenie, że wyczuwam ją. To jest nie do opisania. Widzę w niej siebie – nie tyle pod względem intelektualnym, bo w tym rozwoju dzieli nas sporo – ale wiedzę, że emocjonalnie jesteśmy bardzo sobie bliscy. Dzięki małej Sarze mam wrażenie, że emocjonalnie niewiele się zmieniłem od czasu mojego dzieciństwa, choć nauczyłem się intelektualnie panować nad uczuciami w niektórych momentach. Ale mamy te same odruchy, te same zamyślenia, tę fascynację… Ona mnie naprawdę rozumie – to, co chcę powiedzieć, wyjaśnić.
Nie wiem czy coś na świecie może dorównać człowiekowi, nawet jeśli jest to dziecko. Samodzielna istota, której nie można zawłaszczyć – jak samochód, komputer, mieszkanie. Albo traktuje się je poważnie, jak człowieka, albo kiedyś pokaże nam figę z makiem…

Sam jestem sobie winien

Krzyśku, gdzie jesteś… brakuje mi naszych rozmów. Mam wrażenie, że w ludziach wokół mnie próbuję szukać tej nici porozumienia, ale…


Zdanie na dziś:
Nigdy nie wiesz, kto kiedyś Ci pomoże, więc zawszasu nie eliminuj twórców twojego sukcesu.


Obudziłem się dzisiaj po 2 dzwonkach oraz nadesłanym smsie. Powlokłem do wc, zabrawszy ze sobą mój zestaw cukrzyka. Mierzę glikemię – przekroczona prawie 3 krotnie… A niech to…

Przez tych kilka godzin snu cukier niszczył moje naczynia krwionośne, nerki, oczy, nerwy… To moja wina. Kolacja jedzona o 23:00 to dla cukrzyka kryminał. Podobnie jak jej finał – kremówka i piwo. Moja dyscyplina i konsekwencja rozeszła się gdzieś, zostaje jej wrak. Teraz trzeba spodziewać się opuchniętych dziąseł, bólu przewlekle chorego gardła, ogólnego osłabienia i senności. Sam jestem sobie winien.