Pieśń

Pieśni ty moja pieśni!
Ptaszyno moja złota
tyś jak woda żywota
wskrzeszasz z śmiertelnej pleśni
lecz kto się w nurt twój miota
ten żywot prędko prześni.

Dwojaka twoja cnota
żywot i śmierć jest w pieśni
Pieśń zmarłych wskrzesza z grobu
pieśń żywych na śmierć miota…
w niej siła światów obu…
i śmierci… i żywota


J.I. Kraszewski – Stara baśń

„Córko mała damo z jabłkiem w dłoni”

Wieczorne wczorajsze odkrycie – w poszukiwaniu "odlotu" przed snem. W eleganckim, nawet cukierkowym opisie miejscego zmierzchu – małe "zgrzyty" – "duszny zapach", "łach" i "drapanie w gardle". Złamanie idylli, przekorne, prawdziwe (?). A przecież w tym wierszu, oprócz tych zgrzytów, cała reszta to finezja, dystynkcja, odzwierciedlenie dróg, jakimi chadzają myśli autora. Piękne.

Hiacynty ćmią dusznym zapachem;

po zachodzie czerwonawe słońce


pada smugą – krwawozłotym łachem


i zaplata pustych myśli końce…


Wtem ulica wpada do pokoju,


rozedrgana rozgrzanym wieczorem,


w kolorowym wieczornym swym stroju


zapaliła złotem cichą porę.


Zgasł na szyldzie neonowy konik,


kwietny zapach miodem w gardle drapie


i z różowej gałązki jabłoni


posypały się płatki na papier.
Krzysztof Kamil Baczyński

Znalazłem na strychu stare kasety. Na jednej z nich – Memento z banalnym tryptykiem grypy SBB – Silesian Blues Band. Tekst Jana Mateja:

Właściwie nie ma nic nadzwyczajnego
W spożywaniu owocu
Ani w nim samym
Jabłko mała planeta wszechsadu
Unosisz ją w górę i strząsasz
Wodę i ogień
Może tylko otwieranie granicy między zielenią i bielą
Zagajnik smaku wśród wyrudziałych pól
Córko mała damo z jabłkiem w dłoni
Chytrym zwierzątkiem
Przewrotną łasicą nadziei

Goniące się nawzajem skojarzenia – jabłko, planeta wszechsadu, strząsasz wodę i ogień, otwieranie granicy między zielenią i bielą, zagajnik smaku, córko z jabłkiem, chytrym zwierzątkiem, przewrotną łasicą… nadziei. Jeszcze nie zdążysz odczuć do końca jednego, a już nadchodzi następne.

Znalazłem też na kasecie dwa utwory koncertowe Jimi Hendrixa. Jednego z nich słucham ostatnio ciągle, jadąc samochodem – cofam taśmę – jeszcze i jeszcze. "Little wing" – z pięknym, krótkim wstępem na gitarze. To, co mnie dziś rozczarowuje w wykonaniu Hendrixa, to niedbałe, jak na współczesne warunki, prowadzenie melodii, byle jakie traktowanie rytmu, metrum… Nie dogrywane do końca frazy, urywane, mniej lub bardziej nieokreślone "międlenie" po strunach w jednych miejscach, choć w innych – piękne fragmenty płynącej frazy.

Tekst piosenki próbuje zawrzeć w sobie pewne piękno. Nie jest ono uchwytne, jest nie do złapania, zatrzymania, dogonienia i skonsumowania. Kwiat, zabrany z łąki, więdnie. Ale nawet jeśli zwiędnie – nie można mu tego piękna odebrać, zjeść – jak np. zwykłą bułkę czy ciastko. Choćby stłamsić, rozerwać, zniszczyć – pozostaje to pierwotne piękno, gdzieś w nieokreślonych przestworzach, gdzie nie można się dostać, by je wymazać.

Podobne piękno noszą w sobie kobiety, jest ono tajemnicą nawet dla nich samych. Kryje się nie wiadomo gdzie, a gdy same próbują je uchwycić, wziąć w karby, zagrać nim jak kartą, albo przeciwnie – próbują mu zaprzeczyć, ukryć – zawsze chybiają, stają się groteskowe, sztuczne, wręcz dziwaczne. Nic z tego. Piękno wymyka się im i trwa, żyjąc własnym życiem, pomimo daremnych prób zapanowania nad nim. Przebija przez groteskowość, sztuczną powagę, drętwe pozerstwo, nadobowiązkowość, nadopiekuńczość, gniew, rezygnację… Trzeba pozwolić mu naturalnie istnieć – po prostu, otwierając nieskrępowaną drogę, i godząc się z tym, że pozostanie do końca nieosiągalne i nieodgadnione.


Jimi Hendrix – "Little wing"

Well, she’s walking through the clouds,

With a circus mind that’s running wild,


Butterflies and Zebras,


And Moonbeams and fairy tales.


That’s all she ever thinks about.


Riding with the wind.



When I’m sad, she comes to me,


With a thousand smiles she gives to me free.


It’s alright, she says it’s alright,


Take anything you want from me,


Anything.


Fly on little wing

.

Brak mi grania

Ostatnio żałuję, że już nie gram na instrumencie. Słucham nagrań różnych ludzi, którzy wiedzą, co zrobić z instrumentem, i wiem, że byłem kiedyś na tej drodze – aby duszę przekładać na dźwięki. Wymaga to horrendalnej pracy w opanowaniu instrumentu. Oprócz tego, oczywiście, trzeba mieć co przekazać, ale to już podobnie w każdej dziedzinie. Problemy z natchnieniem, pustymi dniami, depresją. A później – euforią, zadyszką… Ale w muzyce zacząłem już władać pewnymi środkami wyrazu, zdobyłem już ich pewien arsenał. Zaczynałem czuć, jak coś wyrazić, opowiedzieć. Rozpocząć i zakończyć.

Poza tym – muzyka jest interaktywna. Koncert to najlepsze przeżycie, włącznie ze stresem, próbami nawiązania kontaktu ze słuchaczami, i wynikającymi z tego wszystkimi konsekwencjami. "Zdobywanie" słuchacza, poszukiwanie tej nici…  Granie na żywo, ponoszenie przez nastrój, podsycanie go, hamowanie. Tych rzeczy nie ma w fotografii.

W fotografii – ciągle wiem za mało… Może za mało pracuję, niezbyt konsekwentnie. Ciągle badam teren i siebie – co mogłoby mi się podobać. Interesuje mnie wypowiedź pełnymi zdaniami, tworzenie formy, która ma swój przebieg napięcia, a tym samym – opowiada historię, daje poczucie upływu czasu i tego, że "coś się zdarzyło".

Symbole dźwiękowe nie są mi całkiem obce. Symbole obrazu – być może dopiero w nich raczkuję. Niedopowiedzenia w muzyce – są w nią wpisane. Praktycznie w muzyce są tylko niedopowiedzenia, wyłączając utwory programowe. W obrazie, w fotografii, tych niedopowiedzeń trzeba szukać – przede wszystkim w sobie, żeby później odnaleźć je w realnych obrazach. Trzeba odchodzić, niejako nawet na siłę, od realnych obrazów, albo odkrywać, przemycać drugie dno – pod tym, które tak po prostu widać. Pod tym względem muzyka i fotografia są dziedzinami z dwóch różnych biegunó, zbliżają się go tego samego, ale z przeciwnych kierunków. To dla mnie trudne.

Nie będę grał. Czasem siadam do fortepianu, przez chwilę palce grają to, co jeszcze pamiętają. Ale łączność z głową i wyobraźnią jest niestety już iluzoryczna.

Wycinek raju

Wczoraj zaczęło się od tego, że Ioana zapragnęła przeczytać fajną książkę. "Mistrz i Małgorzata" – wpadło jej do głowy, zresztą mnie też – kilka dni wcześniej. Gdzieś ta książka była, przeszukawszy domowe półki zaczałem wybierać się na strych. Ignorując prośbę mojej dziewczyny, żeby się przebrać (byłem w jasnym ubraniu – przecież będę tylko chwilę), skłoniwszy głowę pod najniższą krokwią, wkroczyłem w królestwo naszej domowej przeszłości. Za latarkę służyła mi lampka w telefonie komórkowym, zresztą jakoś nie zapaliłem strychowej żarówki, nie wiem dlaczego.

Kartony z książkami okazały się bardzo ciekawe. Od razu cofnąłem się w przeszłość – tak z 15 lat. Tata czytał dużo marynistyki. Jąłem oddzielać książki dla dzieci, które wkrótce będą dla Sary, od klasyki polskiej – Żeromski, Kraszewski, Norwid. Przechodząc od kartonu do kartonu natrafiłem na kasety magnetofonowe. O jej, to moje natchnienia z przeszłości. Pomagały przetrwać studenckie czasy, gdy wstawałem zimą w ciemnościach, i wracałem w ciemnościach wieczorem na stancję. Czasy strasznej harówki, której próbowałem podołać. Do dziś nie do końca rozumiem tamte czasy. Ich ukoronowaniem, i jednocześnie szczytem stresu, było zakochanie się w mojej przyszłej żonie, z którą mogłem się zobaczyć średnio raz na trzy-cztery miesiące.

Znalazłem jeden z utworów – Varius Manx, z tekstem Anity Lipnickiej, który kończy się słowami:


One day I’ll be the star
I won’t be said no more
One day I’ll stop to cry
And all my dreams will be gone !!!

Fajny utwór, konsekwentnie i zgrabnie zaaranżowany – tak go słyszę i dzisiaj – z ogromnym ładunkiem emocji, co na mnie zawsze unosiło na skrzydłach. Może za mało urozmaicenia w liniach melodycznych instrumentów. A słowa – mówią o tak naprawdę o raju – chwili, w której nie będziemy smutni, spełnimy marzenia, wreszcie będzie idealnie.

Dziś wiem, że to nie może się stać w ciągu tego życia. A to dlatego, że osiaganie kolejnych "rajów" zdradza, że nie są one idealne – same w sobie. Być może raj można zatrzymać choć trochę w nas, kiedy już się dostatecznie wiele rozumie i umie z życia. Raj to stan, który trzeba ciągle chronić – nie tylko przed przeciwnościami pochodzącymi z zewnątrz, ale nawet od nas samych. Raj jest możliwy i teraz, ale utrzymuje się go sporą pracą, samozaparciem, zaprzeczeniem egoizmu. Raj znakomicie opisany w ewangeliach i listach apostołów. To jest właśnie ta linia, nazywa się tam "Królestwem Bożym". Może to brzmi nieco anachronicznie w dzisiejszych czasach, można to zastąpić innym określeniem, ale to nie zmienia faktu, że tam jest klucz do tego, o czym większość ludzi marzy.

Marzenia o tym, by wreszcie było dobrze. Ale nigdy nie będzie dobrze samo z siebie. Poczucie, że "jest dobrze" wypływa ze świadomego dokonania oceny sytuacji i swierdzenia – że jest dobrze – pomimo przeciwności. One nigdy nie znikną.

Być może istnienie ludzkości nie ma ogólnego sensu – jest możliwe, że umrzemy i to będzie dla nas koniec wszystkiego. Ale wtedy poszukiwanie raju, tak obecne w konstrukcji człowieka, nie ma większego sensu, jest wybrykiem nie wiadomo kogo lub czego. Jeśli istnienie ludzi, wraz z ich chęcia doskonalenia się, zbierania doświadczenia, ma mieć choć mały sens, to nie może się ono skończyć wraz ze śmiercią.

Na koniec – mały wycinek raju, który zgodził się zostać sfotografowany dzisiaj 🙂


Wieczorna dawka

Wieczorna dawka insuliny. Nakręcając tłoczek i szukając na biodrze wolnego do wkłucia miejsca, przypominam sobie dzisiejszy dzień. Oddechy liści, okalających nasz dom, podwórko. Drzewa jak parasolami nakryły nas. Pomiędzy domem a stodołą, która kiedyś nią była, dziś – zmieniona na garaże – postawiłem mój stary rower. Ma dwadzieścia lat. Z niepewnością co z nim robić, odrzucałem części, które od dawna nie spełniały swojej funkcji. Po zakupie kilku nowych elementów – odżył. Żwawy, szosowy, lekko toczy się po asfalcie. Ma swój charakter, swoją werwę.

Niebo, wieczorem, pełne było płynących chmurzych rzek. Pod nim, jak pod kloszem, przejechałem przez bramę cmentarza, naszego odwiecznego, zdawałoby się, sąsiada.

Jednym oddechem – przez następną bramę, przez osiedle. Na miasto, na rynek. Oddech tu, oddech za następnym rogiem. Rower frunie moim oddechem, chętny poddaje się wieczornemu szaleństwu. Na Osiedlu Trzydziestolecia dziecięce ubrania rozwieszone między blokami. Muszę tu wrócić, sfotografować w zachodzącym słońcu. Dziś już za późno…

Wyskakuję na asflalt. Tą warszawską trasą ciągną dalekie podróże – ludzie zamknięci w autach. Ja tu tylko na chwilę, zaraz skręcam. Oddech przydrożnych łąk, ciężar górki, puls w skroniach. Oddech – nikłym obłokiem z ust. Wieczór.

Do domu

Wychodzę z pracy. Ach, chciałbym móc wsiąść do samochodu, nacisnąć gaz, włączyć ulubioną muzykę i widzieć tylko przemykające w światłach, w ciemności, kształty drzew, czuć miękkie kołysanie, opierać się na brzegach fotela na zakrętach… Niestety, czeka mnie jeszcze miejski ruch, światła, wlekące się samochody. Do domu zaraz ciągnę…

Najzwyklejsza codzienność.

Nie kupujcie tanich laptopów

Dwa dni w poprzednim tygodniu to zmaganie się z laptopem. Najpierw pękła jedna drobna igiełka spośród ośmiu – tych, które łączą mnie z siecią. I sieć przestała działać – żadnego internetu, poczty, wymiany danych z sąsiednimi komputerami. Bez tego dziś pracować się nie da. Dwa dni później – pękniety kabel od zasilacza. Zasilacz okazał się nierozbieralny, więc musiałem siłą rozbierać kolejne warstwy. Po złożeniu – najprościej owinąć taśmą izolacyjną. Byle działał. Nie kupujcie tani notebooków…

Sara – to jest dla mnie inny świat. Kupiłem siodełko na rower i teraz podbijamy place zabaw w moim małym miasteczku. Ale rozczula mnie kiedy czasem mówi, że chce iść "na nóżkach" – nie chce jechać. Coś w niej jest takiego, co sprawia, że sama czegoś chce, i to wcale nie takiego, co ułatwia jej życie.

Dzisiaj spotkałem ją w pokoju, po chwili dziwnej ciszy. Wszedłem i rzutem oka zorientowałem się, że pufa pod oknem jest przewrócona, a Sara wyciąga spod parapetu, z podłogi, plastikową doniczkę z kwiatkiem. Nietrudno się domyśleć, co się stało. "Sara, co robisz?" – pytam. "Kwiatuszki. Noszę". Patrzę – pod oknem rozsypana ziemia. Czy niespełna dwuletnie dziecko może już tuszować swoje błędy? Nie wiem… ale brzmi to właśnie tak…

Dziecko, drugi człowiek – to najdziwniejsza-najpiękniejsza zagadka. Chociaż to ja ją uczę wielu rzeczy, ja ją kształtuję, ale ja jej nie znam jednocześnie. Jest kimś odrębnym, do wnętrza kogo nigdy nie sięgnę w całości. Ona jest obok mnie, powstała ze mnie, ale ma swój świat… Zagadka.

„Banalne”(?) pytanie

Kiedyś na jednym z forów internetowych na których czasem piszę, przyznałem się, że właśnie zastanawiam się nad sensem życia. Od razu zaczęto się zastanawiać, jakie to problemy skłoniły mnie do tych rozważań. Czy nad sensem życia zastanawiają się tylko ludzie w depresji? Czy zastanawianie się nad sensem życia dowodzi, że się go nie posiada, albo się go straciło?

Przyznanie się w gronie przyjaciół, znajomych, współpracowników do owych rozważań powoduje chyba raczej kiwanie z politowaniem głowami. Tak, jakby każdy normalny człowiek nie myślał nad sensem życia, jakby było to zadanie banalne, dziecinne, zdradzało niedojrzałość.

Mnie przypomina to banalizowanie pytania, na które nie bardzo chcemy, może nie umiemy przekonywująco odpowiedzieć. Albo chcemy tę odpowiedź zachować tylko dla siebie…? Czyżby sens był tak osobistą, intymną wartością, o której nie rozmawia się z każdym? Chyba jednak to ostatnie… Choć jeden z moich mądrych przyjaciół powiedział, że nie spodziewa się że wielu ludzi ma silne przekonanie o sensie swojego życia…

Mnie brakuje rozmów o sensie. Gdy wracam do domu w nocy samochodem i widzę na szosie te czerwonych i białych świateł, to zastanawiam się co popycha ludzi w nich siedzących do tego, by jechali tymi samochodami. Ale nie chodzi o odpowiedź – jadę do domu, odwożę dzieci, dostarczam meble…  Chodzi o to, co powoduje, że ludzie podejmują choćby najprostsze działania. Czy przyzwyczajenie, czy zaprogramowana konieczność utrzymania się przy życiu, czy świadome dążenie do uświadomionego sobie celu.

„Spać? Lubię”

Dziś usypiałem moją córkę. "Usypiałem" – to złe określenie.

Kiedy pomyślę, jak bardzo zmieniło się zasypianie Sary w ciągu ostatniego pół roku, to wydaje mi się to nieprawdopodobne. Wcześniej – wyłącznie podczas karmienia. Ioana wchodziła do łóżeczka, albo karmiła pomiędzy szczebelkami.

Dzisiaj – moja mała dziewczyna chce iść spać. Wystarczy, że o tym wspomniałem, w sypialni włączyłem nocną lampkę. Zdjęła buty i chciała wejść do łóżeczka – ale powiedziałem, że musi się jeszcze umyć. Gdy kończyliśmy zapytała – "Spać? Lubię". Układając się do snu zadrżała z radości, bałem się, że się pobudzi i trudno będzie jej usnąć. "Połóż" powiedziała do mnie. Nie minęło pół minuty, jak dobiegł mnie jej równy oddech.


Niech dobre duchy

Niech wszystkie dobre duchy czuwają nad Tobą… Niech ześlą Ci piękne sny, baśń, która zdarza się w życiu – niezależnie od nas, nie w nagrodę, niezasłużenie. Niech natchną Cię uczuciem święta, z okazji nowych dziś promyków słońca, kumulusów pędzących przez zimne niebo, oddechu dalekich pól. Twarzy przyjaznych ludzi, którym zależy – jak w pięknym, amerykańskim zwrocie "who care". Zależy na każdym człowieku, nad którym pochylamy twarz. Nie liczą się księgowe obliczenia, termin dostawy, cena za sztukę czy rabat. Liczy się ten człowiek, z którym właśnie przyszło nam załatwić jakąś sprawę. Jakakolwiek by ona nie była – jest drugorzędna. Jeśli tylko można spojrzeć na człowieka z drugiej strony biurka, i zobaczyć w nim podobnego towarzysza niedoli-doli, jak nasza, to właśnie o to chodzi.

Mój przyjaciel – miał załatwić sprawę w urzędzie – poprosić urzędniczkę o pieczątkę. Urzędniczka "nie miała obowiązku"….  Wiecie… wszystko jasne – mnóstwo problemów – złe pismo – trzeba poprawić – nie da sie – tu niedobrze… Wtedy jego wzrok padł na niezwykły kwiat na parapecie… "Co to za roślina…?" Kobieta może rok a może dłużej czekała na to pytanie… Chyba tak… na pewno tak… Zniknęły problemy z pismem, pieczątka przestała być przeszodą, "obowiązek" stał się przyjemnością… Ktoś dostrzegł w niej człowieka…

W marzeniach mam taki sen – przychodzi pewien dzień, i ludzie dostrzegają bezsens 90% rzeczy, którymi się zajmują. Bezsens zmagań z bzdurami, ograniczeniami, biurokracją… Jeden wyciąga do drugiego rękę i mówi – zrobię ci to, dlaczego nie, fajnie, świetnie…

Niech wszystkie dobre duchy dadzą Ci taki sen… Zasługujesz na niego, znam Twoje serce, Twoje zmartwienia, małe-wielkie strachy. Zasługujesz – przynajmniej na taki sen.

A ponieważ żyjemy na najdziwniejszym ze światów, nie mogę Ci obiecać, że się nie spełni…