Brak pretekstu

Próbowałem wczoraj i dzisiaj coś napisać tutaj… ale nic się nie wykluwa. Nie chcę Was zanudzać przyziemnymi rozważaniami na tematy takie sobie. Byłoby fajnie oderwać się od zwykłych sukcesów dnia codziennego…

Dużo się dzieje, ale nic na tyle ciekawego, żeby tutaj pisać…

Dobranoc

Jak najmniej stłamsić

Pisałem już o tym – nikt nie uświadomił mi wcześniej, że prawie każdy dzień życia z niemowlakiem przynosi niespodzianki. To ogromna nieprawda, że dzicko to głównie pieluchy, nieprzespane noce i zmartwienia zdrowotne.

Sara wczoraj zaczęła śpiewać. Z powodzeniem można tak nazwać jej długo przeciągane sylaby. Zaczęła bez niczyjej zachęty, leżąc sama w łóżeczku. Trwało to długą chwilę.

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy się uśmiechnęła. Ten uśmiech już został. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy złożyła niepewnie, nieśmiało ręce, żeby posiąść podawaną jej szmacianą zabawkę. Zaczyna przyglądać się przedmiotom, których do tej pory niedostrzegała. I mam wrażenie, że patrząc na coś długo, przeciągle, "programuje" sobie ten widok w pamięci.

Jak odpowiedzieć na pytanie – dlaczego ona to zaczyna robić? "Chce" to za dużo powiedziane. Po prostu tak jest. Jest tam gdzieś w niej zapisany jakiś program, który prowadzi ją dzień po dniu.

Patrząc na Sarę przypominają mi się zajęcia z pedagogiki, na których odkrywaliśmy to, co sami czuliśmy gdzieś tam wewnątrz. Każdy ma swój sposób poznawania świata. Rozpoczynając naukę w szkole zostajemy wtłoczeni to systemu. Z pewnych względów jest to dobre, gdyż całe życie będziemy tkwić w jakimś systemie. A jednak zła szkoła potrafi zrobić z uczniów ludzi podobnych do obywateli systemu totalitarnego – biernych, "nie wychylających się", którzy chcą byle przetrwać gdzieś w kącie. Wrażliwe osobowości mają szansę być stłamszone przez prostackich nauczycieli. Akademia Pedagogiczna w mieście, w którym studiowałem, była postrzegana jako miejsce odpadowe dla tych, którzy nie dostali się na inne prestiżowe uczelnie. W tej sytuacji nic dziwnego, że nietrudno o spotkanie ucznia, który nauczyciela przewyższa inteligencją, bystrością i zdolnością analizy, odkrywania, choć nie przewyższa suchą wiedzą.

Spotkałem wspaniałych nauczycieli. Liceum – nauczyciel polskiego (dziękuję za wrażliwość!), matematyki (dziękuję za miłość do królowej nauk), szkoła muzyczna – lekcje rytmiki (chyba mój pierwsza pani nauczyciel z prawdziwego zdarzenia), lekcje, które przygotowywały mnie do egzaminów z fortepianu do średniej muzycznej – Panie Piotrze – chcę Panu podziękować, że uświadomił mi Pan tak wiele z muzyki. Przez wiele lat uczyłem się biegania palcami po klawiaturze. Pan pokazał mi tego sens, który zrozumiałem po kilku latach.

Wykładowcy na studiach – niektórzy świetni ludzie. Niektórzy – uczyli bardziej tego, jak radzić sobie z nimi, niż samego przedmiotu. Typowe przykłady pomyłek pedagogicznych, merytorycznych.
Tak wiele dowiaduję się o sobie patrząc na dziecko. Przypominam sobie to, czego nigdy jeszcze sobie nie uświadomiłem, nie odczułem tak wyraźnie. Tak jak w medycynie mówi się "jak najmniej zaszkodzić", tak w wychowaniu możnaby powiedzieć "jak najmniej stłamsić" z tych chęci poszukiwania i odkywania piękna i wszystkiego, co dobre.

Po prostu

Nie mogę napisać, co jest powodem tego mojego wpisu. Dlatego poniższe zdania zabrzmią sloganowo, ogólnie i stąd – mało przekonująco. Trudno.

Najcenniejszą rzeczą, z jaką można się spotkać w życiu, to zaufanie i bezpieczeństwo, jakie może dać drugi człowiek. Nic nie może się równać z tymi cechami. To one są podstawą szczęścia. Przyjaźń, miłość wyrastają dopiero na nich, są wtórne. Ich wartość okazuje się dopiero po latach, gdy piękno ciała, intelektu, forsa i materializm tracą w oczach ich wyznawców w coraz większej perspektywie życia.

Bez nich nasze życie to szarpanie się z rzeczywistością, oczekiwanie na kolejny cios, albo pełne pychy zadufanie, któremu prędzej lub później zostaną podcięte nogi. Zaufanie i bezpieczeństwo dane przez drugiego człowieka musi być wyłącznie bezinteresowne.
Oparte choćby na okruchu materializmu staje się kompletną bzdurą.

Dając komuś zaufanie i bezpieczeństwo, zyskujemy dla siebie człowieka. A jeśli nie będziemy ich żądać od innych, a je otrzymamy, będziemy naszczęśliwszymi ludźmi. 

Dzień, w którym przyszła jesień

Jesień nadeszła kilka dni temu. Trudno tak jednoznacznie opisać, po czym można ją poznać. Pewnie ktoś powie, że pory roku przechodzą jedne w drugie bez wyraźnych momentów przełomowych. A jednak – wychodząc pewnego ranka z domu już wiesz – że nadeszła jesień. To kwestia pierwszego chłodu, pary wydobywającej się z ust, choć jeszcze przecież nie tak zimno. Ale jeszcze bardziej – to kwestia zapachu, wyraźnie innego, przybywającego gdzieś z daleka, zapachu który w mgnieniu oka przywołuje pełen zestaw skojarzeń.

To dni w szkole przy instrumencie, to zbliżający się nowy semestr na studiach, wraz z poprawkową sesją. To bój ponownego przesiadywania w audytoryjnych salach, i jeszcze większy – na ćwiczeniach i laboratoriach, w przerabianiu materiału, który nie wiadomo po co i dlaczego. To wyrywanie się po zajęciach do pierwszego lepszego autobusu i jazda do końca linii, byle dalej – od poczucia obowiązków.

Jesień to zauroczenia przeżywane w coraz zimniejszej atmosferze Krakowa, to szalone noce na rowerze o drugiej nad ranem na Rynku. To coraz bardziej nieruchomiejące tęsknoty za wolnym latem. To kurs żeglarski, stawianie masztów, wiązanie lin, klarowanie żagli. Ciche chwile w parku, wraz z cichnącymi drzewami.

Jesień – to dziś – nasza wyprawa na pola w trójkę. Ściernisko, przeschłe już trawy, osty. To przemierzające z wiatrem nitki – wraz z ich twórcami – pająkami. Wylądował na nosie Sary.

Sto razy wolę pracę od szkoły. Wiem, co robię, po co i dlaczego. Widzę efekt – coś komuś służy, ktoś się cieszy. Od kilku lat piszę na nowo historię moich jesieni – teraz bez zniecierpliwienia i ucieczki. Trochę bardziej świadomie.

„…bezowocnie tracę czas…”

Gdzieś pomiędzy przyjazdem z pracy a kolacją przeglądałem książkę. Natknąłem się na kilka słów o pracy Michała Anioła – w Kaplicy Sykstyńskiej, nad zdobieniem sklepienia. Oto cytat:

Jadał nie przerywając pracy, a na niespokojny sen schodził do położonej niedaleko pracowni, gdzie rzucał się na posłanie nie zdjąwszy nawet butów i ubrania. Cierpiał prawdziwe fizyczne i psychiczne męki. W styczniu 1509 r. napisał do ojca: "Nie proszę papieża o nic, ponieważ nie uważam, żeby postęp mojej pracy na cokolwiek zasługiwał. Jest tak, ponieważ dzieło jest trudne, a to, co robię, nie jest moją profesją. W efekcie bezowocnie tracę czas. Oby Bóg mi pomógł".*

Oby więcej było tych, którzy w ten sposób tracą czas.

Oby mniej było tych, którzy tracąc czas, zaliczają go do pracy dla dobra innych.

*Przegląd Reader’s Digest, Warszawa 1996

Nie lubisz smutku -nie czytaj

Ostateczne natarcie zbliżyło się od strony stóp. Śmierć
maszerowała wzdłuż nóg, które ziębły z dnia na dzień coraz dalej.
Opuchlizna na ręce również postępowała w stronę głowy… Tak, jakby
chciała do końca stłamsić tlącą się świadomość. Finał tej nierównej
walki, jak zawsze – taki sam…

Babcia już nie ma.

Ostatnie dni lata

Lato, podobnie jak młodość, to nie kwestia dat. Lato w środku zimy – dlaczego nie. Zgrzybiały młodzieniec – proszę bardzo 😉

Dziś z pewnością było lato. Może jego ostatnie tchnienie. Błogosławione, wszechogarniające ciepło, błogosławiony szelest liści drzew, naszych braci, trawy, naszej siostry. Rzut oka na wycofywujący się ogród – to już nie ten wiosenny entuzjazm. Odarte już dawno ze swych owoców czereśnie, poszarzałe porzeczki, za to śliwki brzemienne i dumne. We wszechogarniającym, spokojnym cieple.

Leżąc na kocu w pierwszych minutach porażał mnie wiatr w szeleście liści. Złowrogo…? Przypomniałem sobie ostrzeżenie taty – mówili (w telewizji 😉 że będą srogie burze. Może właśnie się zbliża…? Znów zapomniałem, jak to jest – leżeć na kocu, na prawdziwej, nie zasianej trawie.

Znów obraz, raczej uczucie z dzieciństwa. Nasz ogród kończył się płotem, za którym powoli zaczynał róść cmentarz. Chyba ze cztery wysokie drzewa znaczyły tamten rejon. To zza nich wyłaniały się czasem złowrogie, czarne, burzowe chmury – z innej przestrzeni. Te drzewa to był wtedy dla mnie koniec wszechświata, jak kwazary, nieosiągalne, najstarsze rejony, których nigdy jeszcze nie przekroczyłem. Przestrach wywoływały ponaglające głosy babci lub rodziców – Idź do domu! A gdyby tak zostać…?

Wpominam to poszerzanie granic poznania. Tajemnica, coś jeszcze niepoznanego, pociąga. Choć teraz zyskałem już świadomość, że nie można poznać wszystkiego. Ale z drugiej strony – mechanizmy i zasady powtarzają się, jak fraktalne motywy, we wszystkich dziedzinach, które człowiek dotknął nie tylko swoim poznaniem ale i twórczością. Cokolwiek nie rozpocząć – rozmienia się na coraz drobniejsze i mniej uchwytne elementy, informacje, odczucia, wrażenia… Poznać miejsce i prędkość elektronu? Stwierdzić, dlaczego zdjęcie, obraz, rzeźba mają tę doskonałość, którą nie tylko da się opisać, ale która porusza do głębi…? Opanować ten idealny ruch skalpelem, który nie uszkodzi zdrowego narządu, a uzdrowi chore miejsce…? Wykonać ten jeden ruch kierownicą, który wyprowadzi z poślizgu, nie wprowadzając w kolejny, przeciwny uślizg. Drgnienie stołu pod Twoim dotknięciem nigdy nie zgaśnie do końca, Twój krok po Ziemi gdy spacerujesz powoduje jej mikroruch w przeciwnym kierunku. Fala dźwiękowa Twego głosu odbiła się od ścian i przekazała im energię, ogrzewając ją o mikrostopień. Wyważony gest aktora w komedii sprawi, że widz wybuchnie śmiechem, a nie dostrzeże kiczu. Odrobina przyprawy da tajemniczy, nie wiadomo skąd pochodzący smak.

Granica pomiędzy geniuszem a chłamem jest tak cienka, i właśnie dlatego potrafią ją dotknąć i obronić tylko nieliczni.

To chyba koniec lata. Jutro, a właściwie dziś, zaczyna się nowy tydzień zarabiania pieniędzy. I pewnie nie dostrzegę momentu, kiedy ono się naprawdę skończy.

Nie lubisz smutku – nie czytaj – cz.2

Babcia umiera. Dbanie o jej ciało wydaje się tylko marną posługą, formalnością wobec faktu, że jej świadomość pozostaje za grubą ścianą, przez którą nie możemy jej dojrzeć ani skontaktować się z nią. Czasem w tej ścianie uchyla się na milimetr malutkie okienko… a może tak się nam tylko wydaje… Ból otumania umysł, morfina otumania ból, spychając świadomość jeszcze głębiej. I tak już od tygodni. Marginalne znaczenie wydaje się mieć w tej sytuacji fakt, że odleżyny niszczą ciało.

Tyle. Patrząc od naszej strony – tyle pozostało z człowieka.

Więcej nie piszę. Pisałem poprzednio w notkach "Cud pamięci", "Raj – nie raj". 

Blogowisko – nie musimy być interesujący :-)


Blogi to nie tylko efemeryczne dzienniki nastolatek i skomercjalizowane
dzienniki pracowników różnych instytucji. Blogi to też źródło
niebanalnych opinii, bardzo odświeżających dla kogoś przyzwyczajonego
do systematycznego obcowania z dość przewidywalnymi mediami.
Oczywiście, o ile trafi się na właściwe blogi.


Dzisiaj przeczytałem jakiś stary artykuł w ComputerWorld ("Blogosfera", 4 lipca 2005 – skądinąd cenionym przeze mnie tygodniku) o blogach. Autorka Dorota Konowrocka stwierdziła,
że 80% blogów to śmieci, efekt zakompleksionych, zapatrzonych w siebie
i grafomanów-internautów, którzy niepotrzebnie marnują zasoby
internetu.
W zamian autorka podała za wzór blogu – zabawne, z dowcipem i konsekwencją poruszanie tematów, może mniej związanych z refleksjami z osobistego życiem, ale za to bardzo "informacyjnych". Nawet wychowywanie dziecka można potraktować informacyjnie, a wtedy taki blog do czegoś się komuś przyda. Nie mówiąc o blogach programistów, dziennikarzy itd.
Autorce też świetne wydaje się poruszanie zagadnień polityki (omawianie osoby np. Rywina) – oczywiście w sposób zabawny i dowcipny, a przy tym – mniej standardowy niż masowe media. Według autorki dobry blog to źródło niebanalnych opinii, lecz na jakiej podstawie wysnuwanych i czy ich autorzy mają do tego kompetencje (zwłaszcza w dziedzinie polityki, gospodarki) – w to już autorka nie wnika.

Za to zwykły pamiętnik np. "o moim smutnym życiu" to wg autorki typowy przykład blogowego śmiecia.

Mała "polemika".
Blog to przede wszystkim autentyczny i osobisty przekaz człowieka. To nie jest inny rodzaj dziennika telewizyjnego. Blogi piszemy tak, jakimi sami jesteśmy. Czy nie byłaby słuszna implikacja, że jeśli 80% blogów to śmieci, to również tych 80% autorów to ludzie z problemami, uczuciami które jako śmieci nie zasługują nie tyko na uwagę, ale również na to, aby zajmowały te parę kilobajtów na serwerze?

Blogowisko to przede wszystkim miejsce spotkań ludzi – z pewnością nie genialnych, ale podobnych sobie, których łączą podobne uczucia, przeżycia. To kontakt, społeczność, choć ograniczona, ale jednak, a tym samym zasługująca na szacunek i wsparcie.

Mam dość informacji, która każdego dnia atakuje mnie ze wszystkich stron. Mam dość problemów Lwa Rywina, Kaczyńskiego, Cimoszewicza i wielu innych. Żadna, najbardziej dowcipne ich potraktowanie nie osłodzi mi tego kręgu. Siadam w moim spokojnym pokoju i otwieram bloga nie po to, żeby uczyć się jeszcze programowania, nowych sposobów obróbki zdjęć i słyszeć żadnych komentarzy o tym, że np. "paskudni Niemcy dogadali się z Rosjanami ponad naszymi głowami".

Prawdziwe życie jest zupełnie gdzie indziej. To najbliżsi ludzie, najbliżsi współpracownicy, te same drogi do pracy, te same drzwi i ściany. W prawdziwym życiu to chwila zatrzymania, refleksji, niekoniecznie "dowcipna". Życie to nie tylko dowcip, choćby najinteligentniejszy, ale też inne, mniej przyjemnie wrażenia, które równie a może nawet jeszcze bardziej wzbogacają. Nie wymieniam ich, żeby nie być posądzonym o powtarzanie sloganów i banał.

To prawda, że mało osób umie pisać pięknie. Ale nie tylko treść oraz forma jest wartością w blogu. Oprócz wspomnanej przeze mnie wartości społecznej jest jeszcze rozwój samego autora. Dzięki blogom uczymy się wyrażania siebie i kontaktu z innymi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie nazywa raczkowania dziecka bezsensownym, banalnym i niewartym uwagi działaniem. Po prostu co dla jednego jest banałem, dla drugiego bywa odkrywcze – zawsze tak było i jeszcze długo tak będzie. Są jeszcze tacy, którzy potrafią cieszyć się z pierwszej miłości nastolatki (banalnej? nawet jeśli efemetycznej).

Podsumowując – spodziewałem się bardziej wyważonej i dogłębnej reflekcji na temat zjawiska blogów – w moim ulubionym tygodniku komputerowym

Cud pamięci

Ponad trzydzieści lat temu leżałem w pokoju mojej babci. Mama, wychodząc do pracy, zostawiała kilkumiesięczne niemowlę, wraz z pakietem pieluch, razem z babcią. Babcia w tym czasie chorowała, i z powodu żylaków musiała spędzać większość czasu w łóżku. Podobno leżeliśmy obok siebie, na szerokim tapczanie. Nie pamiętam tego, zresztą to nic dziwnego. Dopiero niedawno usłyszałem tę historię.

Niemowlę, którego świadomość jeszcze nie zaczęła się rodzić.

Dzisiaj byłem w szpitalu, przy babci. Lecz tym razem, to ona – ledwo patrząc (na mnie, nie na mnie?) – pogrążona w niezbadanej przestrzeni – już niepamięci? Nieświadomości? Ja, ludzka istota w sile mojego wieku – tak, jak ona, ponad trzydzieści lat temu. Patrzyła na mnie, i pewnie zastanawiała się nad moją przyszłością, tak jak ja dzisiaj myślę z oczekiwaniem o przyszłości mojej córki. Zobaczyła moją przyszłość. Widziała swoją prawnuczkę.

Dzisiaj – to ja mogę wspomnieć jej przeszłość, ona już tego nie zrobi.

Role w życiu zmieniają się. Człowiek wyłania się z nieopisanej otchłani i pogrąża się w niej z powrotem. Na co przeznaczy tych kilkadziesiąt lat swojej świadomości…?

Serce zaczyna mocno walić, gdy wspomnę te gorące lata, zapach topniejącego śniegu i odmarzającej ziemi, woń powietrza z halnego wiatru, eksplozję wiosny, z nieokiełznaną radością szturmującej ziemię, nie przejmującej się tym, że wraz z żółknącymi, czerwieniącymi i opadającymi liśćmi jesieni wróci tam, skąd przyszła. Serce bije gdy wspominam ją, babcię, nieodłączną część moich najpiękniejszych wspomnień, część mnie samego. Rozpoznaję w sobie te same ruchy ręki, to jej godne zamyślenie, które próbowałem naśladować. Gest pozostał ten sam, gdy ręka zrywa się nagle. Z zamyślenia – tylko nikły ślad w wyrazie brwi – jedynej chyba części twarzy, która pozostała taka, jak dawniej. Teraz – walczą, poprzez kurtynę morfiny, z bólem.

Pozostaje nadzieja, że to, co przeżyliśmy, skarby, które zachowaliśmy w pamięci, wszystko, co spotkaliśmy i czego nauczyło nas życie – nie było bez sensu.