Wracajmy, słońce zapala las

Poniższe, proste, jak dzisiaj oceniam, słowa śpiewałem po raz pierwszy mając chyba trzynaście lat…

Gdy utraciłeś w ludzi wiarę,
widzisz w nich tylko zło
I ból przekracza siły miarę,
to razem z nami – chodź
kochającego szukać serca

Tu, zagubiony gdzieś wśród pól,
maleńki biały kwiat
Piękny, że najsławniejszy król
przy nim to tylko dziad
Jak myślisz – po co jest to piękno?

Wracajmy, słońce zapala las
mówi dobranoc dniom
Bo teraz gwiezdnych szlaków czas
I dzieci, które śnią

Spójrz, mój bracie, nie jesteś sam
Jest ktoś kto kocha Cię
Kto stworzył ten wspaniały świat
By Ci nie było źle
By dać Ci dowód swej miłości

Dzisiaj dostałem olśnienia, tym razem nie śpiwając, ale czytając te słowa mojej trzymanej na rękach siedmiotygodniowej córce. Przez dwadzieścia lat śpiewałem je pewnie niezliczoną ilość razy, ale teraz mam wrażenie, że przez ten czas zapomniałem, co one znaczą…

SaraWraz z dzieckiem przychodzi uczucie, a może choć nadzieja, że od niego rozpocznie się lepszy świat. I nawet rozpoczyna się – dla mnie osobiście. Jest lepszy, piękniejszy, ponieważ ona jest, jej oczekiwanie świata, ciekawość, zdążanie naprzód bez zastanawiania się, co ją czeka. Mam wrażenie, że jeśli przecież mnie nie było źle, to dla niej – wszystko będzie idealne, doskonałe. Patrząc na tę twarzyczkę zwracającą się w stronę światła mam choć przez chwilę wrażenie, że musi tak być. Że dla niej nie będzie cierpienia.

Lecz za chwilę powraca rzeczywistość – do dorosłości człowiek dostaje się właśnie poprzez trudności i cierpienie. Nie unikając ich, ale patrząc im w oczy, nawet jeśli będzie wydawać się, że w tym życiu ostatecznie nas zwyciężą. Lecz dorosłość i choć pewna część doskonałości pozostanie.

W domu…

Jestem w domu na urlopie już od trzech tygodni. Dzisiaj byliśmy na pierwszym szczepieniu dzieciaka. Niemowlak zdziwiony tym, co się dzieje, zaczął rozpaczliwie wrzeszczeć. Ścisnęło mi się serce – nie dlatego, że płacze i że ją bolało, ale dlatego, że ból, który jej zadaliśmy, był zupełnie niespodziewany, bez ostrzeżenia. Ale szybko się uspokoiła i zasnęła ma moim ramieniu.

Ostatnie dni to dla mnie drobny kryzys. Kryzys z tego powodu, że dni mijają bardzo szybko, a ja nie jestem w stanie zrobić prawie niczego oprócz po prostu bycia w domu i – przez większość czasu – asystowania córce. Próbuję zająć się programowaniem, ale nie mogę ugryźć tematu i projekt, który zaplanowałem, na razie mnie przerasta. Miałem ćwiczyć codziennie na fortepianie przygotowując się do zgrupowania, na którym będę grał. Żeby się choć troche rozegrać trzeba przynajmniej godzinę codziennie. Od trzech dni nawet nie mogę sobie wyobrazić, kiedy mógłbym to robić. Dzisiaj mój dzień składał się z trzech punktów – byliśmy z dzieckiem u lekarza i załatwiliśmy parę spraw w mieście, później byłem jeszcze na zakupach i w końcu – przespałem 2 godziny. Pomiędzy tymi – śniadanie, obiad, drobne rzeczy jak zbieranie suchego prania. Wieczorem – kąpanie małej. I to jest w zasadzie wszystko…. Już dziewiąta wieczór… A gdzie uaktualnianie obecnie prowadzonych stron www, gdzie tworzenie nowej, gdzie zdjęcia…

Poza tym wkradł się ciężki nastrój, w którym tak wiele rzeczy jest "nie tak". Nie tędy idziemy, nie tak położyłeś, nie tak pomyślałeś. Aż dziwne, że przecież dzieciak dobrze śpi w nocy (2 karmienia to wcale nie dużo), że nie ma z nim prawie wcale problemów, a drobne zmartwienia nie są warte tego ciężkiego nastroju.

Żeby mu się nie poddawać, muszę się oderwać od niego, od ludzi, którzy się mu poddali. Po raz kolejny w życiu – analiza stanu faktycznego, odnalezienie słabych punktów, gdzie tracona jest energia i czas. Okazja, żeby poćwiczyć wewnętrzny optymizm i uśmiech na twarzy. To ja muszę być jego źródłem.

Gdzieś dawno temu zapadło mi w pamięć takie zdanie: jeśli sam sobie nie pomożesz, nie pomoże ci nikt. Znaczenie tego zdania ma kilka warstw i wbrew pozorom wcale nie mówi ono o samotności. Jest jak najbardziej prawdziwe.

Niech wszystkie dobre myśli….

…towarzyszą Tobie, nowa istoto, która ujrzałaś dzień dzisiaj o 17:30…

Dziś przyszła na świat Julka, córka moich przyjaciół… oczekiwana, przyjęta… Wracam myślą do chwili, kiedy zobaczyłem moją – wtedy jeszcze bezimienną… i wyobrażam sobie tego ojca, który dzisiaj zobaczył swoją córkę. Powracam myślą też wcześniej, do czasu kiedy narodziny dzieci moich innych przyjaciół i znajomych nie robiły na mnie wrażenia…

Zanim zdecydowaliśmy, że powołamy do życia istotę, zastanawiałem się wiele razy, czy ja miałbym jej coś do przekazania. Wątpiłem. Teraz myślę, że wystarczy jej pokazać świat, który, patrząc z mojego punktu widzenia, jest piękny. Przekazać wiarę w piękno, a ona może go uczynić doskonałym.

Znów dotykając czegoś niedotykalnego.

Obiekty

Nie wiem ilu (ile) z Was przeżyło chwilę radości podczas pisania programu komputerowego…? Kiedy po godzinach pracy naciska się Enter i… coś działa! Ja mam dzisiaj taką radość. Od dwóch tygodni postanowiłem, że wezmę się poważnie za opanowanie programowania obiektowego. Nosiłem przy sobie jedną grubą książkę i czytałem, podkradając czas rodzinie i samemu sobie – w nocy. Tak tak, wiem – kiedy się człowiek czegoś uczy, zwłaszcza czegoś prawie albo zupełnie nowego, to trzeba się obłożyć książkami i telefonami do znajomych, którzy się na tym znają…. Najlepiej mieć pod ręką brata albo kogoś podobnego, kogo można zamęczać pytaniami.

No cóż, dzisiaj – udało mi się! Przezwyciężyć wrażenie, że nic z tego nie rozumiem i że nic z tego nie wyjdzie, usiąść do komputera i sklecić mały program. Działa! Zagnieżdżone obiekty wywołują się jeden po drugim, ważne, że wynik jest taki, jak powinien! To genialne, naprawdę, zwłaszcza, że jeszcze teraz nie wierzę, że koniec z ręcznym wklepywaniem danych. Wysiłek i ból, gdy próbuje się zrozumieć, o co tu chodzi, zaowocował w 100%. Jak to napisał autor grubego tomiska o owym programowaniu – rozbija się problem na drobne zadania, każde z nich zamyka w pigułce, przestając się interesować, co tam się znajduje. Ona po prostu działa, gotowa do wykorzystania w każdym innym programie i okolicznościach. Genialne!

Jest 1:17 i powinienem już iść spać. Zafundować sobie coś w nagrodę…?

Niezobowiązujące refleksje

Mała rozwija się dobrze, na to wygląda. Głos się jej obniżył i wzmocnił… Jest wyraźnie większa! Dzisiaj (tzn. już wczoraj) obchodziła miesiąc swojego życia!

Chciałbym napisać coś bardziej uduchowionego… ale jakoś brak weny… Wieczorem jeszcze pracowałem, ale i odbyłem rozmowę "biznesową", co zasadniczo zmienia atmosferę dnia świątecznego, jakim powinna pozostać niedziela.

Odkurzam stare utwory muzyczne, które słuchałem mając naście lat. Próbuję zamodelować, w jaki sposób ja odbierałem muzykę, kiedy byłem bardzo mały. Próbuję też złożyć małą kolekcję odzwierciedlającą historię muzyki – od średniowiecza do romantyzmu. Może gdy muzyka tzw. poważna będzie ciągle obecna w domu, to ona, mała istota, będzie ją lepiej rozumieć. Tak wprost, nie tak jak ja, który uczyłem się jej teoretycznie, zanim poznałem jej sens i piękno.

Jeszcze o małej… Jeden z dość skutecznych sposobów uspokajania jej to ułożenie w pozycji na brzuchu. Lubię kłaść ją sobie na mojej piersi i patrzeć, jak podnosi głowę i rozgląda się – taka spokojna, "pokorna" można powiedzieć. Dzisiaj, gdy zmęczyła się trochę, położyła głowę i leżała spokojni, usypiając, choć chwilę wcześniej głośno krzyczała.

Kończę… z niedosytem, gdyż wolałbym coś napisać w kategorii "Duszy podróże"… Cóż… za piętnaście druga… znów za chwilę mogę się spodziewać pobudki

Zegar

Jest 2:18 w nocy, wieszam pranie… Słyszę tykanie staroświeckiego zegara z kukułką, który rodzice powiesili sobie na kortarzu, piętro niżej. Przypominam sobie te chwile, gdy mając kilka lat leżałem w środku bezsennej nocy. Nieznane jeszcze wtedy odgłosy rozlegały się w ciszy, zmieszane z półsnem, wzbudzały strach, ale i ciekawość. Przypominam sobie, jak odkrywałem, co one oznaczają. To tak, jak dziecko słyszy i czasem powtarza na pamięć jakieś zwroty, ale w pewnym momencie rozumie wreszcie, co to za wyrazy i co znaczą…

W nocy – głos spuszczanej wody, głos włączającej się w kuchni lodówki… Nieznane, tajemnicze. Nad nimi górował głos zegara. W ciszy wydawał się kroczącym ogromem, a zwykłe za dnia – tykanie po prostu: tyk, tyk… – w ciszy nocnej przeradzało się w grzechoczącą maszynerię – tak były wtedy słyszalne te trybiki i sprężynki, zamknięte w środku, pociągające jedne drugie. Kiedyś na zegar w sypialni nałożył się drugi, z pokoju gościnnego, tworząc symfonię uzupełniających się głosów…

34 rocznica…

… ślubu moich rodziców. Z życzeniami byłem tylko ja, Ioana – ciągle przy małej.
– Już trzydzieści cztery lata razem się mordujemy – powiedziała mama. Nie mordują się razem, wiem to dobrze.
– A trwało jakby trzy i pół miesiąca – dodał tata.
I to właśnie czasem wydaje mi się przerażające. Ale może właśnie dlatego, że dla nas zawsze jest "teraz". Liczy się to, co teraz. Jeśli teraz zrobisz to, co do ciebie należy, nie musisz martwić się o jutro. Jutro to też teraz. I przeszłość też. Zapachy jaśminu, który rośnie w tym samym miejscu od trzydziestu lat. Rozbite kolana…

Za kierownicą wózka dziecięcego

Jadąc samochodem wiele razy dziwiłem się a nawet złościłem, kiedy matki z wózkami, a czasem i mężczyźni z wózkami, zamiast korzystać z chodnika, prowadzili wózek tuż obok, ale po szosie.

Jednakże już przy pierwszym spacerze dowiedziałem się, dlaczego tak robią. Czasem mając do przejechania tylko sto metrów po rozpadającym się, podmytym chodniku, byle jak położonych płytkach chodnikowych, bezsensownie wyprofilowanych wjazdach do bram i podwórek, serce kraje się gdy widzę podskakującą w wózku główkę dziecka. Dorosły tego by nie wytrzymał…

Też osiągnięcie – dostrzec coś, czego przedtem nigdy nie dostrzegałem 🙁

Szkoda, że z tą małą istotą nie można się porozumieć… Gdy spotyka się ciekawego, dorosłego człowieka, to czasem nie można przestać rozmawiać. A tutaj…

Dzisiaj, przy kompieli, był jednak pewien sukces… Nie mam na myśli dialogu słownego… oczywiście. Ale było coś więcej, oprócz porozumiewania się na drodze płacz-jedzenie, albo płacz-mokro w pielusze. Podczas namydlania i przy kompieli mała przeważnie zanosiła się potężnym płaczem.  Przedwczoraj udało mi się trzymać ją za dłonie, oplotła swoimi paluszkami moje dwa palce, a ja resztę palców zacisnąłem na jej przedramionach. W pewnym momencie zrobiło się cicho… Dzisiaj powtórzyliśmy ten sposób, zresztą tuż przed zanurzeniem w wodzie puściłem na chwilę i na próbę jej rączki, co szybko skończyło się znów nerwowym ich wymachiwaniem i płaczem.

To szczególne odkryć jakąś jeszcze jedną drogę kontaktu. Wiem, że ona mnie czuje, choć pewnie jeszcze nie widzi i z pewnością nie rozpoznaje wzrokiem. Jestem jedną z plam, które wirują wokół.  Może słuch ma więcej do powiedzenia, choć w trakcie wrzasków i ta droga jest wątpliwa. Dotyk, i to ten konkretny, określony. Ona nie lubi na razie, żeby dotykać ot tak sobie jej rąk, nóg czy reszty ciała. Wyczuwa natomiast dotyk, który daje oparcie, który unosi, podtrzymuje. Dlatego tak wyraźnie rozgranicza leżenie w łóżeczku i leżenie na ręce u mamy lub taty. Lubi z nimi chodzić, uspokaja się przy tym trzęsieniu, które następuje nawet podczas niezbyt delikatnego marszu.

Odkryj nowy proszek… zestaw kina domowego… nowy Loreal Paris, Skodę Oktavię. Bzdura.

Odkrywaj ciągle swoje dziecko.

Trudniej bliżej natury

Miewam aspiracje do tego, żeby żyć "bliżej natury". Kiedyś słyszałem o tym, że matki, które nawet mogą karmić piersią niemowlaka, wolą korzystać ze sztucznych pokarmów. Myślałem sobie, że będę żonę namawiał jednak na aplikowanie naturalnego pokarmu.

W zasadzie nie muszę namawiać. Tylko 'bliżej natury" wcale nie oznacza 'łatwiej’. Widzę, jak Ioana skręca się z bólu, kiedy malutkie dziąsła zaciskają się bezlitośnie. Karmienie piersią trwa dłużej, z mniejszymi przerwami pomiędzy kolejnymi 'sesjami’, co oznacza mniej snu, mniej czasu nie tylko dla siebie, ale też na inne konieczne domowe zadania. I oczywiście – karmiąca matka nie powinna jeść wszystkiego, na co miałaby ochotę…

Karmienie piersią to podobno szkoła życia dla niemowlaka. Pokarm nie leje się tak, jak ze smoczka, musi być pracowicie wyssany, oczywiście pod warunkiem, że malcowi i matce uda się tak ułożyć, żeby małe ustom udało się w ogóle chwycić sutek.

Bliżej natury wciąż oznacza – z lepszym końcowym efektem, co wcale nie znaczy – łatwiej.