„Zbrodnia i kara”

Oburzyłem się. Czytając recenzję spektaklu, przy którym pracowałem, pomyślałem, że krytykiem teatralnym może być każdy, kto zgromadzi odpowiednią ilość odpowiedniego słownictwa. A fakt, że nie wysilił się, aby zgłębić przedmiot swojej krytyki upoważnia go do plecenia pseudouczonych andron.

Chodzi o krytykę zamieszczoną tutaj, napisaną przez Panią Monikę Kwaśniewską, a umieszczoną na portalu e-teatr.pl. Zanim przytoczę tekst mojej odpowiedzi chciałbym zaznaczyć, że jako człowiek emocjonalnie związany ze spektaklami, przy których jest mi dane pracować, wiele razy chyliłem czoło przed krytycznymi opiniami recenzentów. Wiem, że nie mogę być obiektywny, szczególnie dlatego, że uczestniczę w ogromnym wysiłku aktorskim, reżyserskim, nie mówiąc o pozostałej części zespołu. Ale są pewne granice, nawet przyzwoitości, które krytyk przekracza swoim niedbalstwem i intelektualnym lenistwem wręcz. Pozostaje wtedy tylko czysta krytyka, krytyka sama w sobie, poszukująca w sobie uzasadnienia, a obiekt krytyki ma służyć lepszemu lub gorszemu popisowi erudycji. Zatem oto moja odpowiedź:

Jak odrobić zadanie domowe z krytyki sztuki teatralnej

Co zrobić, kiedy jest się krytykiem i pisze się krytykę sztuki,
której się nie zrozumiało? Krytyk ma dwa wyjścia – albo nie pisać
krytyki, albo nie zostawić na spektaklu suchej nitki. Ponieważ
przyznanie się do niewiedzy nie wchodzi u krytyka w grę, podobnie jak
pierwsze rozwiązanie (z różnych względów, przeważnie przyziemnych),
pozostaje więc wyjście drugie.

I tym torem poszła Pani Monika Kwaśniewska. To, że spektakl był dla
niej nudny, nie pozostawia żadnej wątpliwości. Jednak przyczyny nudy
mogą być bardzo różne. Poza beznadziejnym spektaklem może być to zwykły
rozstrój żołądka krytyka w trakcie spektaklu, jak również
nieumiejętność, niechęć, brak wyobraźni lub zwykła zdawkowość w
poszukiwaniu materii, którą tkał reżyser.

Pani Monika uporczywie poszukuje źródeł swojej nudy, dając przy tym
wyraz swoim wyobrażeniom na temat fabuły. Na scenie nie ma momentu
zbrodni, i "w ten sposób zbrodnia odarta zostaje ze swojego
ideologicznego podłoża". Dość śmiałe stwierdzenie. Konsekwencją nie
pokazania zbrodni jest również to, że "postaci pozbawione motywów
postępowania stały się puste". Proste, łopatologiczna dedukcja. "Nie ma
też kary" – pisze autorka recenzji. Cóż, pewne rodzaje kary dostrzega
się posiadając pewną subtelność, oraz pewien bagaż doświadczeń, głównie
życiowych.

"Może dlatego, że między początkiem a finałem nic się nie dzieje?"
Pani Monika nie wnika w to, DLACZEGO jej zdaniem nic się nie dzieje.
Nie probuje dociec, że coś jest tu nie tak, skoro cała główna część
przedstawienia, wyreżyserowanego przecież nie przez debiutanta, sprawia
dla niej wrażenie pustego, nie zawierającego nic, przegadanego,
nudnego. Przepraszam za porównanie, ale pięciolatkowi nudne wydają się
"Cztery pory roku" Vivaldiego, ale już trochę mniej nudna IX Symfonia
Beethovena, bo przynajmniej początek jest dla niego rozpoznawalny.
Niestety, na czymś podobnym opiera się moje wrażenie zupełnego
niezrozumienia spektaklu przez Panią Monikę.

"Ewolucja głównego bohatera nie zachodzi, a decyzja o przyznaniu się
do winy jest w sumie nieistotna i nie ma żadnych konsekwencji." Pani
Monika zauważyła coś, jednak znów nie wnika w przyczyny rozpoznanego
przez nią stanu rzeczy. Przykładając swoje obserwacje do wyuczonego
schematu "ewolucji bohaterów", "fabuły", "uwspółcześnienia tekstu",
poszukuje wyuczonego przez siebie szablonu spektaklu teatralnego. Nie
znajdując go, pisze "w tym spektaklu nie pozostało nic prócz gadania".

Na koniec mały szczegół. Pani Monika zauważa, że reżyser "uciekł
komponować muzykę". Może zbyt szybkie zaznajamianie się z materiałami i
samym spektaklem przeszkodziło jej w zauważeniu, że reżyser nie
komponował muzyki. Ale aby zaważyć ten, i nie tylko ten szczegół,
trzeba trochę bardziej przyłożyć się do odrabiania zadań domowych z
krytyki.

Nie chcę wykazać, że "Zbrodnia i kara" w Teatrze Bagatela to sztuka
genialna, nie mająca żadnych wad. Jednak chcę zaprotestować przeciwko
prawie zupełnym jej potępieniu. Sugeruje ono raczej bezradność (może
już nie: ignorancję) recenzentki niż rzeczywistą znajomość rzeczy. To
potępienie wpisuje się również w nasz regionalny styl totalnej krytyki
tego, czego się nie rozumie.

Na wstępie napisałem, że krytyk nie może przyznać się do niewiedzy.
A jednak czyni to Pani Monika, w słowach "wracając jeszcze do
deklarowanego <>. Trudno
powiedzieć na czym miało ono polegać". Powraca więc nadzieja, że "Nową
Siłę Krytyczną" stać na odrobinę autorefleksji, i że "nowa" stanie się
z czasem "doświadczona" i "wyważona", wnosząc coś rzeczywiście nowego.

Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara, adaptacja i reżyseria Waldemar Śmigasiewicz, Teatr Bagatela.

Teatralne westchnienia

Czy ja znam się na teatrze? Z pewnością się nie znam. Jednak, z czasem, pewne sprawy stają się dla mnie tak oczywiste, że aż boli, kiedy najwyraźniej nie są wyraźne dla tych, którzy na teatrze znać się powinni. Więc dziś garść uwag i refleksji, może wcale nie słusznych, ale za to zdecydowanie wyrażonych. Bo czasem wzdycham… ech…

1) Aktor na scenie nigdy nie powinien być naturalny – taki jak w życiu poza sceną. Tzw. granie naturalne, prawie zawsze w przypadkach, które obserwuję, staje się w najlepszym razie występem kiepskiego gimnazjalnego teatrzyku. Na scenie zawsze obowiązuje pewien kunszt – podawania teksu, poruszania się, traktowania przestrzeni scenicznej. Według "melodii" tekstu, rytmu zdarzeń scenicznych – nie tylko samego tekstu, ale wszelkich zdarzeń na scenie. Musi istnieć pewna wykwintność, nie zaistniejąca bez wysiłku. Bez niej aktorstwo to amatorszczyzna.

2) Głównym wyznacznikiem gry scenicznej nie jest odbiór przez widzów. Granie "pod publiczkę", szczególnie w komediach, farsach, staje się smutnym, godnym pożałowania kuglarstwem. Stwierdzenie "skoro się śmieją, to jest dobrze" to odmiana scenicznego populizmu, prowadzącego na manowce i sprowadzającego aktora do roli opowiadacza dowcipów w kabarecie.

3) Aktor powinien kroczyć przynajmniej pół kroku przed widzami – powinien choć w minimalnym stopniu skłaniać ich do przyspieszenia myśli, koncentracji, powinien zaskakiwać, być przynajmniej pół poziomu wyżej niż ci, przed którymi gra. Powinien podnosić widzów na wyższy poziom.

4) Prawdziwość gry aktorskiej wynika z bogactwa osobowości, która jest rozwijana na bieżąco. Bez rozwoju osobowości nie ma prawdziwego aktorstwa, które opiera się na przekazie rzeczy ludzkich. Bez względu na to, czy jest to dramat czy farsa.

5) Farsa jest jednym z najtrudniejszych sztuk teatralnych. Tylko najlepsi potrafią się z niej odnaleźć, cała reszta to:

a) udawacze, z jednej strony dumni z tego, że potrafią skłonić widzów do śmiania się, a z drugiej strony nie przykładający się zbytnio do jej zagrania

lub
b) kontestatorzy farsy – uznający ją za "byle co" w sztuce teatralnej, zadzierający nosa, że "nigdy się nią nie splamią", ewentualnie "zagrają, bo muszą z czegoś żyć".

6) Życie sceniczne zawiera w sobie rodzaj walki – z samym sobą, z nastrojami i charakterami innych, z ich wizją. Fascynujące, kiedy reżyser potrafi ułożyć tę niejednoznaczną, ludzką układankę, w sensowną całość.

Padam z zadowolenia

Tytuł jest zwodniczy. Mieliśmy dzisiaj koncert, nieduża rzecz, ale miałem okazję popracować na w pełni zawodowym sprzęcie do nagłaśniania. Dostałem w częściach mikserską konsoletę estradową, z korektorem parametrycznym o regulowanej dobroci, co spotyka się w sprzęcie z górnej półki. Miałem pod ręką bogaty zestaw efektów świetnych marek. Do tego spilitter, kabel wieloparowy, wszystko świetnej jakości, zapakowane w tzw. cases, czyli w robionych na zamówienie okutych skrzyniach, które potrafią ochronić delikatny sprzęt we wszelkim transporcie. Nigdy nie miałem czegoś takiego w zasięgu ręki, będąc sam na sam, mogąc samemu spiąć to wszystko razem i spróbować. Nie miałem jednego – dość czasu, żeby móc dobrze poznać ten sprzęt. Ale wystarczająco dużo, żeby móc usłyszeć jak brzmi i aby móc się nim efektywnie pobawić.

Świetne doświadczenie. Czuję, że pożarłem znów coś nowego, a to daje mi poczucie odkrycia, spełnienia, zadowolenia. Padam ze zmęczenia, które co jakiś czas nadchodzi falami. Praca przy nagłośnieniu imprez to naście godzin, podczas których ciągle jest coś do zrobienia. Jeśli zdarzy się pół godziny spokoju, należy się uznać za szczęśliwca.

Po raz kolejny sprawdza się teza, że warto, jeśli tylko można, walczyć o sprzęt jak najlepszej jakości. Wtedy można osiągnąć efekty, o których nigdy nie dowiedziałbym się używając gorszego sprzętu. Różnica jakości jest ogromna, to przepaść. Kupujcie dobre rzeczy, naprawdę warto.

Szukam

Moja wierna czytelniczka nie za bardzo zrozumiała o co chodzi w ostatniej mojej notce. Spróbuję to może nie tyle wyjaśnić, co kontynuować.

Nie spodziewałem się, że kiedyś zrozumiem to, co rozumiem dzisiaj – z teatru, z kontaktów międzyludzkich. Kiedyś nie widziałem większej różnicy między kinem a teatrem (wstyd przyznać). Później dostrzegłem różnicę między aktorem operetkowym a teatralnym. To zupełnie co innego, przepaść prawie. Dziś dostrzegam osobistość, gdy przyjdzie do mnie do studia nagrać kilka zdań prostego tekstu. Wypowie kilka wyrazów, i już wiem…

Po prostu w pewnym momencie orientujesz się, że umiesz już tak dużo, że inni pozostają za tobą w tyle. Jeśli tylko ciągle uczysz się, dostrzeżesz, że są inni, i wcale nie jest ich mało, którym nie zależy na rozwoju. Dostrzeżesz, że ledwo zaczną zdanie, już wiesz, jak je skończą. Że od 2-3 lat powtarzają to samo. Że większość ich myśli, które uważają za odkrywcze, są dla ciebie oczywiste. I kiedy próbujesz im to uzmysłowić – idą w zaparte, powtarzają ci to jak dziecku.

A jeszcze nie tak dawno to oni byli twoimi nauczycielami. Podziwiałeś ich, szanowałeś za wiedzę, umiejętności.

Niedawno otworzyły mi się oczy na kolejne etapy sztuki teatralnej. Mam wrażenie, że widzę toporność, gruboskórność, grę pod publikę, niedbałość na elementy warsztatu i kunsztu aktorskiego; brak głębszej refleksji która sprawia, że nawet farsa potrafi czymś zaskoczyć. Artysta powinien być odporny na nastroje i uroki ludu, który zawsze będzie go próbował ściągnąć na trywialną ziemię. A tymczasem artysta musi pozostać ponad, być choć o krok bardziej wykwintnym, subtelnym, panującym nad sytuacją. W końcu jest po to, by podnosić widzów na wyższy poziom, a nie tylko aby im dogadzać, a przez to i sobie.

Kiedyś nie rozumiałem jak pianista potrafi zagrać lepiej jakiś utwór po tym, jak powróci z dalekiej podróży, jak doświadczy w życiu nowego szczęścia lub przykrości. Dziś to rozumiem. To "coś" – wzięte z życia – można przekazać grając koncert, malując obraz czy odtwarzając nawet błahą rolę teatralną. A bez tego czegoś – sztuka staje się nudna, sztampowa, pusta.

Zastanawiam się gdzie jest moje miejsce i jak odgrodzić się od dekadencji. Są po prostu rzeczy sensowne, są bezsensowne, choć niektórzy upierają się przy tych drugich mając przekonanie, że chodzi o te pierwsze. Człowieka, który nie chce się rozwijać, nie można w żaden sposób przekonać, że coś mógłby robić lepiej. To zamknięty dla mnie rozdział. Szukam tych, od których mogę się czegoś nauczyć, którzy pokażą nową głębię, odcień czegoś. Czy mam ich na tyle w moim otoczeniu…

Nie odpychaj się nogami

Zaczynasz pracę w nowej instytucji, w nowej branży. Większość rzeczy jest dla ciebie nowa. Przedzierasz się przez gąszcz niezrozumiałych poleceń, sygnałów, gestów, przyzwyczajeń, odruchów. Wresze, po kilku latach, rozumiesz już, o co w tym wszystkim biega. Zaczynasz dostrzegać rzeczy, o których nie miałeś pojęcia. Widzieć mechanizmy – jak to się dzieje, że naciśnięcie guzika tutaj powoduje po trzech dniach efekt na drugim końcu firmy. Zaczynasz dostrzegać jak funkcjonują ludzie, jacy są różni, jak różnie podchodzą do pracy, jak różne mają cele.

To ogromnie ciekawe. Czy ta wiedza ma gdzieś swój koniec…? Chcesz wiedzieć więcej, zauważasz, że twoja wiedza pozwala ci wywierać wpływ na to, co się dzieje. Że mimochodem, od niechcenia powiedziane słowa, zmieniają bieg pracy. Widzisz, gdzie są rzeczywiste centra dowodzenia, gdzie nieoficjalne kanały informacyjne, widzisz też, gdzie się umiejscowiły hamulce tej maszynerii. Oczywiście, musisz wziąć pod uwagę, że nie rozumiesz i tak wielu spraw, ale jednak zbyt często twoja intuicja zaczyna się sprawdzać.

Gdy jedziesz samochodem i nauczyłeś się już nim kierować na tyle, że łatwo osiągasz maksymalną prędkość, panujesz na zakrętach i w korku, to powstaje pytanie – co dalej. Przełączyłeś już wszystkie biegi, jedziesz na ostatnim, a auto jednak się wlecze – jak na twój gust. Chciałbyś i mógłbyś jechać szybciej, gdyby nie małe kółka, słaby silnik i zbyt krótkie przełożenia skrzyni biegów. Może ktoś chciałbym skłonić cię, żebyś zaczął dodatkowo odpychać się nogami – zawsze będzie to trochę szybciej. A można by machnąć ręką na tempo jazdy, zamontować w aucie super sprzęt i słuchać porządnie brzmiącej muzyki. Wariantów jest kilka…

Chyba nie mógłbym pracować przy czymś, czego nie szanuję, z czym się nie godzę, czego dostrzegam bylejakość czy bezsens.

Do mojej nowej podwładnej

Every breath you take
Every move you make
Every bond you break
Every step you take
Ill be watching you

(The Police)


Czuję Cię, widzę… Widzę jak się buntujesz wewnętrznie. Widzę Twoje reakcje jak na dłoni – każde zesztywnienie, kiedy nie chcesz zrobić tego, co sugeruję, o co proszę. Kiedy masz przeświadczenie, że wiesz lepiej, ale zrobisz to tylko dlatego, że ja tak każę. Widzę, czuję, kiedy kluczysz próbując zatuszować swoje błędy. Czy naprawdę sądzisz, że tego nie widać…?

Chyba brak Ci wiary w to, że dzieli nas różnica nie tylko tych 10 lat wieku, ale i mojego doświadczenia w tej pracy, i że naprawdę mogę mieć rację. Buntujesz się, bo za często mówię, co masz robić, i co robisz nie tak. Nie przywykłaś do tego. Wierzgasz, kontratakujesz. Ja też nie przywykłem do tego. Ale przywyknę. Muszę.

Czy nie wiesz, że łagodnością, prostymi słowami – jak "proszę" – można zdziałać więcej, niż uporem i ostentacyjnym buntem. Nie wiesz. Idziesz na oślep jak ćma do ognia, bo przecież ja decyduję o Twoim losie. Naiwna młodzieńcza straceńczość, skrywająca nieprzystosowanie, nieumiejętność kompromisu, negocjacji. Stawiać na swoim – ja też to potrafię.

Cóż, kiedyś ktoś znosił mnie, więc i ja powinienem znosić Ciebie. Ale potrzebuję mieć człowieka, na którego mogę liczyć, który w dramatycznym momencie nie odwróci się i nie pójdzie do domu. Który zostawi tu część swojej duszy. Muszę się dowiedzieć, czy takim jesteś.

Najciekawiej gdy intuicja

W sumie lubię rozwiązywanie problemów. Gdyż ma to wiele wspólnego z odkrywaniem. Lubię nawet, jeśli czas goni, jeśli trzeba się skoncentrować, narzucić tempo. Wkraczam wtedy do innego świata, wszystko zaczyna kręcić się wokół jednej wspólnej osi. Analiza, skojarzenia, przeczucia.

Są różne grupy problemów. Specjaliści potrafią je dobrze opisać. Jedne problemy łatwo rozwiązać, wystarczy postępować według instrukcji, zaleceń, a ryzyko, że wystąpi coś dodatkowego, nieprzewidzianego, jest niewielkie. Takie problemy są mało interesujące, można je zlecić ludziom, którym nie chce się zbyt myśleć.

Są problemy "pośrednie" – gdy wiem, jak je rozwiązać, ale spodziewam się komplikacji na poszczególnych etapach. Te komplikacje mogą być najbardziej prozaiczne, głupie, proste, bezsensowne – a mimo to mogą nawet całkowicie zablokować sprawę.

Najciekawsze problemy to te, w których pozostaje głównie intuicja, przeczucie, często niejasne. Trudno mi wtedy komuś wytłumaczyć dlaczego tak trzeba się do tego zabrać a nie inaczej. Jakieś wspomnienia podobnych spraw, niedopowiedziane wątki, zapamiętane gdzieś zdania – nie wiadomo, czy wyczytane w książce czy usłyszane przelotnie. Nie mam pamięci do liczb, nazwisk, nazw miejsc. Ale czuję abstrakcyjne mechanizmy, nawet nie widzę je, tylko właśnie czuję – gdzieś w przestrzeni wyobraźni.

Wczorajszy problem był z gatunku tych średnich. Może rozwiązanie samego problemu nie przyniosło wiele satysfakcji, ale ucieszyło mnie zadowolenie ludzi, którym ułatwiłem życie 🙂

„Mam ładną buzię…”

Chcę z siebie to wyrzucić, z drugiej strony chciałbym nie być całkiem subiektywny. To, co przeżyłem dzisiaj wymaga ułożenia się we mnie… Dlatego, że chciałbym zrozumieć, jak jest naprawdę… choć pewnie prawda jest banalna…

Jakoś nie mogę sobie przypomnieć ludzi, których cenię, a którzy potrafili być chamami. W mojej pamięci rzucanie mięsem kojarzy się ze skrywanym dyletanctwem. Najprostszy sposób by skryć swoją pustkę i bezradność to atakować innych. Jakże trudno mi teraz oprzeć się wrażeniu, że prawdziwi artyści to ci, którzy potrafią stworzyć wartość praktycznie z niczego, samym sobą. Tkają swoją materię, dla niej samej, nie po to, by pokazać siebie. Chyba chcą coś przekazać – coś z tego, co przeżyli, czego doświadczyli, a mają tego sporo. Z pewnością nie chodzi o informację o tym, jacy są wspaniali.

Ci artyści sztuczni potrzebują zastępu opiekunów, dublerów, wizażystów, choreografów, reżyserów, z wielkimi nazwiskami, tonami drogiego sprzętu. Ludzi, którzy powiedzą im w każdej sekundzie, co robić. Celem jest oczywiście osiągnięcie sukcesu, czyli pozostanie w świetle reflektorów. "Mam ładną buzię, wy macie zrobić resztę". Powód tej postawy, jeden prawdopodobny – wewnętrzna pustka dotycząca tego, co naprawdę jest sztuką, wartością. Histeryczna, obsesyjna promocja siebie, i obrona jednocześnie, przed wyimaginowanym stadem czyhających co krok wyzyskiwaczy.

Jestem wściekły i zawiedziony. Dlatego, że z jednej strony angażuję się emocjonalnie i daję najlepsze co mam, z drugiej – trzebaby się zdystansować, by mieć spokojne życie. I nieodparte wrażenie, że w takiej atmosferze ludzie pracują chyba tylko dla pieniędzy. A gdzie zagadka wspólnego tworzenia? Gdzie wspólne poszukiwanie, odkrywanie, zabawa… Nigdzie. Tylko kłąb nerwów – czy na pewno wyglądam świetnie, czy coś znaczę, czy i tym razem się udało…

Ten system wartości jest nie dla mnie. Do widzenia, primadonno.

Dziś była premiera

Wróciłem do domu z ulgą, zadowoleniem i odprężeniem. Jako pracownik obsługi sceny uczestniczę w próbach, jestem w środku rozwoju sytuacji, akcji. Nie chodzi o akcję spektaklu, ale o samo tworzenie tego, co później będzie oglądał widz. A jest to fascynująca podróż. Ten z was, kto kiedykolwiek przygotowywał np. przedstawienie szkolne, szkolny kabaret albo cokolwiek podobnego wie, że sam proces tworzenia jest dziesięć razy bardziej fascynujący niż oglądanie efektu końcowego.


Neda Neżdana "Kto otworzy drzwi", Ewa Mitoń i Małgorzata Piskorz, reż. W. Śmigasiewicz

Moim problemem jest to, że emocjonalnie wciąga mnie ta praca. Choć tym razem nie miałem wiele do roboty, a jednak – jednoczy mnie z reżyserem, aktorami i resztą pracujących wokół ludzi chęć sukcesu. Stworzenia czegoś niepowtarzalnego, działającego na wyobraźnię widzów, pozostawiającego ślad w postaci wrażenia uczestniczenia w jakimś święcie. Mógłbym to olać, w końcu co mnie obchodzi co napiszą krytycy i jak odbiorą widzowie. Swoją pensję i tak wezmę, moja reputacja nie będzie zagrożona. A jednak dla mnie byłoby to za mało.

Nie mogę napisać tego, co bym chciał, ale też nie byłbym w stanie – zwłaszcza dzisiaj. Jedno wydaje się pewne – istotą rozwoju ludzkiego jest konflikt, sprzeczności, przełamywanie ich oraz siebie. Istotą pracy z Waldemarem Śmigasiewiczem jest poszukiwanie i własny rozwój. Jeśli ma powstać coś sensownego i poruszającego, to wydaje się, że nie da się tego zrobić bez przeżycia przemiany przez samego aktora. To przełamanie prowokuje sam reżyser swoim sposobem bycia, zbliżaniem się i iddalaniem, pozostawianiem w niepewności, wybijaniem z rytmu po to, by później drobną sugestią znów go wprowadzić. Mógłbym więcej pisać, ale przecież nawet nie wiem, na ile to jest słuszne, bo cóż ja wiem o teatrze wobec profesora reżyserii.

Jeszcze jedna rzecz, która wydaje mi się pewna… Cechą rzeczywistości jest niemożność jej określenia do końca. Coś, co jest już jasne i oczywiste nasuwa podejrzenia, że nie jest prawdziwe. W twórczości pozostawienie marginesu nieokreśloności, przypadkowości, daje jej głębię i uwierzytelnia. To dlatego nie lubię zdjęć martwej natury ustawionej w studiu fotograficznym – bo tam wszystko może być i musi być ustawione dokładnie i do końca. Ale już inaczej jest przy zdjęciach człowieka.

Kończę już to filozofowanie. Jeśli chcecie zobaczyć reklamówkę tej sztuki – kliknijcie tutaj. To klip stworzony przeze mnie na potrzeby miejskiego ekranu. Myślę, że choć trochę oddaje nastroju tej sztuki.

Są gdzieś tacy, którzy czują podobnie jak ty

W zeszłym tygodniu pomyślałem, że wiem, dlaczego nigdy nie będę aktywnym realizatorem dźwięku. Nigdy nie fascynował mnie sprzęt jako taki, lecz to, co można by na nim zagrać. Nigdy nie fascynowała mnie siła dźwięku, a na dwóch koncertach z trzech, na których ostatnio byłem, zostałem ogłuszony tak, że wracając do domu samochodem miałem wrażenie, że podczas koncertu ktoś podmienił mi silnik.

A jednak – dzisiaj – Anna Maria Jopek wraz z zespołem – i zestaw nagłośnieniowy, który mógłby "zdmuchnąć" ludzi siedzących na naszej małej widowni. I delikatnie wtedy, kiedy trzeba było, i było głośno wtedy, kiedy należało. Po prostu z głową, ciekawie, adekwatnie.

Przy takich okazjach chwyta mnie jakaś tęsknota za tymi ludźmi, którzy czują podobnie jak ja. Ale zmieszana ze spokojem, że mój upór i walka o moje spojrzenie ma sens, że mogę mieć rację. Choć rację czasem tylko dla siebie.

Czasem wiesz, że masz rację, albo czujesz to. Nie rezygnuj, nie porzucaj. Drąż, szukaj dróg ujścia. Wygrywają ci, którzy mają rację 🙂