Płynąłem rano

O szóstej rano było raczej szarawo. Nie udało się ponownie usnąć bez wizyty w toalecie. Zresztą i później nie było łatwo, pomogła "Inteligencja społeczna" Golemana. Ciągle jej jeszcze nie skończyłem. Jako środek nasenny działa błyskawicznie, czasem i jeden akapit to za dużo.

Śniłem, jak to nad ranem, dramatycznie. Pokój zamienił się w wagon kolejowy, a że stał na bocznicy pomyślałem, że prześpię w nim do rana. Niestety, skoro świt wagon dołączono do jakiegoś pociągu, dość że przez sen poczułem, że jadę. W panice i półśnie szukałem rozwiązania – jak wrócić na dziesiątą rano do Krakowa na sesję zdjęciową – przecież właśnie z jej powodu tu zostałem.

Otworzyłem oczy. O ósmej świeciło słońce, widoczne z mojej samotnej, wąskiej pryczy ponad rozwiniętym na oknie tłem fotograficznym, służącym mi tej nocy za zasłonę. Tak prościej, gdyż zasuwanie kotar w owym wysokim budownictwie zawsze kończy się ich wyrwaniem z haczyków.

Było ciepło, pięknie.

Pomiar cukru to pierwsza rzecz. Od niego zależy co dalej. Nie będę się chwalił… albo co tam: wynik – prawie jak u zdrowego 😉

Wyszedłem za zewnątrz – zimno, wiatr rozwiewał mi koszulę. Wracając ze sklepu miałem słońce w twarz. Tylko zamknąć oczy – i jestem na wydmach nad pustą plażą, w ostrym podmuchu znad morza, o siedemset kilometrów stąd. Czuję morze policzkami, ramionami, poprzez wiatr, przed którego chłodem bronię się siłą woli. Przechodzę kilka kroków i otwieram oczy – naprzeciwko mnie – skrzyżowanie Karmelickiej i Dunajewskiego, z sierpami torów błyszczących w słońcu i falą ludzi, która przedarła w moją stronę się przez przejście dla pieszych. Spienione, marsowe twarze, czy to z zimna, czy ze wzburzenia, że oto jeden człowiek (chyba chodzi o mnie), zamiast spieszyć do pracy, pozwolił sobie na chwilę zapomnienia. Zaatakowałem ją jak morską falę, bokiem, wtopiłem się pomiędzy otępiałe pośpiechem postacie.

Gdy podczas śniadania pisałem smsa, właśnie nadszedł. "Nie spisz już?" Nie śpię. Już nawet pływałem… 😉

Tak zawsze nie będzie

Żegnamy się, albo się nie żegnamy… Odchodzimy od siebie, albo nie odchodzimy. Przestajemy rozmawiać… Tak. Przestajemy się widzieć. Na tydzień… to mało. Na miesiąc… Pół roku może… Może rok. Nie dlatego, że się nam nie chce, że nie potrzebujemy siebie. Dlatego, że się nie rozumiemy, rozczarowani, w niezaspokojonych emocjach. Że brak nam słów, by powiedzieć. Brak sposobu, by dotrzeć. Może uchylonych drzwi… Może ten pokój jeszcze nie jest gotowy…

Natykamy się na siebie w końcu, nie ci sami. Jako inni ludzie mamy szansę… nową… Odkrywamy tę inność… Cieszy…       🙂    …

Z zamkniętymi oczyma

Zbliżam się… Przekraczam jakąś niewidzialną, będącą gdzieś między nami granicę – codziennych spraw, załatwień, zwykłych zdań, formalności. Mogę nie patrzeć, wystarczy mi dotknąć… To ciepło, ten dobrze znajomy w dłoni kształt. Szorstkość i zarazem miękkość… I zapach, oczywiście. Z zamkniętymi oczyma wiem – jestem w domu.

Daj znać

Popatrz na mnie, chcę zobaczyć w Twoim wzroku trochę spokoju – spokojnego, zwykłego. Zaglądnij do mnie choć na pięć sekund, to bardzo wiele, zamienią się w minuty, minuty w godziny. Będę pamiętał jeszcze jutro. Daj sygnał, ledwodostrzegalny, prawienieobecny, ale niewątpliwy: "tak, jesteś też i dla mnie, jestem choć w małym kawałku i dla ciebie".

Pogodzić się

Marzenia… Uporczywe, natrętne, zniewalające. Im bardziej o czymś myślisz i tego chcesz, tym trudniej to zdobyć. To głupie.

Będzie łatwiej, gdy wyzbędziesz się chęci – tej przemożnej. Trzeba pogodzić się z brakiem tego czegoś, i to tak naprawdę, pogodzić się do głębi, do cna.

Pogodzić się z tym, że inni nie są tacy, jakimi ich widzieliśmy.

Pogodzić się z tym, że nie przeskoczę siebie – własnych ograniczeń, sposobów patrzenia.

Pogodzić się z tym, że nigdy nie zgodzę się z innymi ludźmi, z którymi czasem chciałbym się zgodzić.

Pogodzić się z tym, że inni są naprawdę inni niż ja.

Pogodzić się z samotnością, do której prowadzi nas coraz głębsza dojrzałość i doświadczenie.

Pogodzić się z tym, że to ja mam pierwszy kochać innych, a może nawet i ostatni.

………….

Żal mi, żal, że najprawdopodobniej nigdy nie porozmawiamy poważnie, otwarcie – czyli szczerze. Stać mnie było na odwagę szczerości, ciebie nie było. Tak ważna jest równowaga w relacji z drugiem człowiekiem – daje ona przeświadczenie, że traktujemy się sprawiedliwie, jesteśmy partnerami. Ja nie mam tego przeświadczenia. Nie mam!

Relacja z drugim człowiekiem to nie kwestia mądrości, wykształcenia. Tak dobrze czuję się z panią Jadzią, sprzątaczką. Jest bardziej otwarta niż wielu ludzi obracających się w "szerokim świecie". Może właśnie tam trzeba sporej dozy udawania, przybierania póz, które, przy bliższym przyjrzeniu się, okazują się próżną fasadą…

Szaranagajama

Od dwóch dni chodzi za mną ten wiersz, znany ze szkoły podstawowej. Tak więc i dla Was to pewnie żadna nowość. Już wtedy, tam w klasie, czytając go wzrokiem, wśród moich dawnych kolegów siedzących przy brzydkich ławkach z metalu i płyty paździerzowej, czułem to coś, co czuję i teraz. Nawet jeśli dzisiaj podkładam sobie pod niego ileś tam więcej moich przeżyć, łącznie z tym ostatnim. Tak, ja niedawno miałem mój piec podobny do bramy triumfalnej. I sam się go pozbyłem, z premedytacją i bezdyskusyjnie, bo tak było trzeba. To, co pozostało, wystarczy mi, puste miejsce się zabliźnia, staje się moją nową wartością.

Ten wiersz idealnie pasuje do moich przeżyć, genialnie oddaje mój stosunek do tych chwil, których szczęście a następnie nieszczęście było sprowokowane przeze mnie samego. Ach, to "przymróżenie oka", to zaangażowanie! A jednocześnie świadomość, że piec jest tylko piecem… To niesamowite i niemożliwe (zdawało by się) pogodzenie zaangażowania w tragedię z dystansem do niej.

Nie muszę sam pisać wierszy, jestem wdzięczny, że ktoś zrobił to za mnie. Jestem szczęśliwy, że ktoś poczuł to, co ja. Dzięki paru strofom wiem, że nie jestem sam.


Mam piec
podobny do bramy tryumfalnej!

Zabierają mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!

Oddajcie mi piec
podobny do bramy tryumfalnej!!!

Zabrali.

Została po nim tylko
szara
naga
jama
szara naga jama.

I to mi wystarczy:
szara naga jama
szara naga jama
sza-ra-na-ga-ja-ma
szaranagajama

Miron Białoszewski

Inteligencja społeczna

Czytam "Inteligencję społeczną" Daniela Golemana. Jakoś niełatwo się to czyta, nie wiedziałem dlaczego dopóki nie dotarłem do 1/3 książki i nie zobaczyłem okropnej kalki językowej z angielskiego. Zacząłem przyglądać się stylowi i zauważyłem, że tłumacz to słaby literat. Zdarza się, że kalkuje również szyk zdania lub szyk zdań złożonych czyniąc karkołomną wypowiedź, którą inaczej można by gładko i jasno wyrazić po polsku.

Sama książka jest dla mnie fantastyczna, gdyż potwierdzając mechanizmy, które sam przeczuwałem i odkrywałem przez wiele lat, sięga jeszcze dalej i otwiera mi szerzej oczy. Przykłady:

Nasz mózg rejestruje odrzucenie społeczne w tym samym obszarze, który się uaktywnia, kiedy odniesiemy ranę fizyczną. (str. 140)

Czyli boli zupełnie podobnie, jakbyśmy dostali "kulą w pierś". Ktoś z Was to zna? Bo ja tak!


…oczekuje się, że silny przywódca okaże złość, kiedy grupie, którą kieruje, nie uda się osiągnąć celu. Bez względu na to, czy złość jest w danym momencie najskuteczniejszą reakcją, nie wydaje się społecznie nie na miejscu, kiedy wyraża ją szef.
(str. 119)

Chyba nie wymaga komentarza 🙂


Nasze wspomnienia są częściowo rekonstrukcjami. Za każdym razem kiedy przywołujemy jakieś wspomnienia, mózg nieco je zmienia, dostosowując przeszłość do naszych obecnych trosk i zrozumienia. Na poziomie komórkowym przywołanie wspomnienia oznacza, że zostanie ono "ponownie scalone", nieco zmienione chemicznie przez nową syntezę białka, dzięki której zostanie po aktualizacji na nowo przechowane w zasobach pamięci. (…) Zatem kiedy przywołamy wspomnienie następnym razem, będzie ono miało tę zmodyfikowaną formę, którą nadaliśmy mu ostatnio. (str. 101-102)

Czyli sami możemy zmieniać nie tylko sposób, w jaki postrzegamy nasze wspomnienia, ale również same wspomnienia. A modyfikując pamięć (zwłaszcza o sobie samym) wpływamy na to, jak siebie postrzegamy obecnie, czyli w efekcie zmieniamy siebie na przyszłość. Ten proces zachodzi przez całe życie, co jest bardzo optymistyczne 🙂 bo może oznaczać, że jesteśmy w stanie zapomnieć o np. o najgłębszych urazach.

Dobrej nocy!

Powiedz, jak latasz?

– Powiedz mi, jak latasz?
– Ja muszę ruszać rękami tak, jakbym pływała.
– Tak? To męczące. Ja nie ruszam rękami. Niczym nie muszę ruszać. Za to latam w pozycji poziomej.
– Jakbyś leżał na brzuchu?
– Tak. Ale żeby wystartować nie muszę się kłaść.
– To jak startujesz?
– W zasadzie to nie wiem. Wiem, że stoję na ziemi, a później się odrywam i lecę w poziomie, głową do przodu.
– Acha. I nie musisz robić nic?
– No nie, muszę, ale u mnie polega wszystko na koncentracji. Odkryłem w sobie ośrodek latania, tutaj gdzieś w okolicach przepony. Ale muszę go aktywować poprzez koncentrację. Jeszcze dobrze nie umiem tego kontrolować, na przykład nie zawsze udaje mi się od razu oderwać od ziemi. Skupiam się i dopiero po jakimś czasie czuję, że się podnoszę.
– Ciekawe…
– Im lepsze skupienie tym szybciej mogę się unosić. Czasem idzie mi całkiem łatwo i unoszę się bardzo wysoko. A wtedy boję się, że jeśli stracę koncentrację, to spadnę na ziemię jak kamień.
– Spadłeś kiedyś?
– Nie pamiętam, chyba nie. Zdaje się spadałem raz, ale nad ziemią udało mi się wyhamować.

W blasku lampki solnej, świecącej pomarańczowo ponad naszymi głowami, leżymy w naszym łóżku, zwróceni do siebie. Odlatują słowa… Pozostają spokojne, senne oddechy…

Jeszcze o Cloudbusting

Ciągle chodzi mi po głowie ten teledysk. W subtelny sposób pokazuje relację tej kobiety i tego mężczyzny. To nie jest zwykła zakochana para 🙂 Jej niewiele zależy na wynalazku. Zaś on widzi tylko maszynę. Książka w kieszeni myli kobietę, powodująć nieuzasadnioną radość, szybko skarconą przez niego. On dostrzega kobietę dopiero wtedy, kiedy dostaje od niej schemat jakiejś części maszyny. Niestety wkrótce agenci zabierają go, a ona może dla niego zrobić tylko to – uruchomić maszynę – bo tylko to jest dla niego ważne. Nie będą razem, on pozostaje w rękach agentów, ale dwie najważniejsze rzeczy spełniły się – maszyna zaczęła działać a jej udało się coś dla niego zrobić.

Tysiąc kilometrów

Dziś ciągle staje mi przed oczami wczorajsze tysiąc kilometrów. Podróżowanie to moja natura, a droga i asfalt to jeden z domów. CB radio to łączność z braćmi niedoli na polskich drogach, to wspólna walka. Gdy byłem nastolatkiem czytałem książkę o wyprawach Rosjan bombardujących Berlin. Lot trwał bardzo długo, a jeden z pilotów lubił godzinami patrzeć w ziemności na ledwo błyszczące wskazówki przyrządów. Ja tak właśnie lubię. Noc, milczenie, przestrzenie i przemyślenia. Ustawiam w światła zegarów tak, aby ledwo się świeciły. Samochód to mój brat, szanuję go a on jest chętny robić to, co chcę. Ale opowieść o samochodzie zostawiam na kiedy indziej… 😉